Ubodzy w duchu

Grupa docelowa: Dorośli Rodzaj nauki: Lektura Tagi: Błogosławieństwa, Ubodzy w duchu

PRZEMYSŁAW CIESIELSKI OP

Błogosławieni ubodzy w duchu…

Pierwsze skojarzenie ze słowem „ubogi” przywodzi na myśl nędzarzy, żebraków — kojarzy się z materialną biedą. Czy jednak błogosławieństwo ubogich w duchu oznacza to samo, co „idź, sprzedaj, co masz, i rozdaj ubogim”? Oczywiście, czytając to błogosławieństwo w kontekście przypowieści o bogaczu i Łazarzu, musimy stwierdzić, że sukces i pomyślność na tym świecie są niezwykle trudne do pogodzenia z pomyślnością w świecie przyszłym. Pan Jezus wyraźnie mówi, że „łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu wejść do królestwa niebieskiego” (Mt 19,24). Nie wolno więc treści tego błogosławieństwa zbytnio „przeduchowić”, ale też nie wszystko sprowadza się do ubóstwa materialnego; rozdanie całego swego majątku nie sprawia automatycznie, że staję się ubogi w duchu. Można bowiem posiadać dużo i być wolnym, a można też mieć bardzo niewiele i być ogarniętym żądzą posiadania.

Cóż zatem znaczy posiadać? Szukając odpowiedzi na to pytanie, dobrze jest cofnąć się do Adama i Ewy. Szatan zwiódł pierwszych rodziców, wsączając w ich serca podejrzliwość wobec Pana Boga: „będziecie tacy jak Bóg; On ukrył przed wami tajemnicę, którą wy na własną rękę musicie poznać”. Dali sobie wmówić, że muszą „zdobyć” podobieństwo do Boga; jakby nie pamiętali, że noszą je w sobie, że zostali stworzeni na Jego obraz, że są dziećmi Króla. Człowiek zapragnął osiągnąć podobieństwo do Boga — chciał przywłaszczyć je sobie jako wartość samą dla siebie, a zapomniał, że nie musi nic robić, by je mieć, bo otrzymał je w darze. Pragnął panować jak Bóg; uwierzył diabłu, gdy ten sugerował, że Stwórca nie chce jego szczęścia. Nie wiedział jeszcze wtedy, że to doprowadzi do dramatu potraktowania Boga jako przeciwnika.

Grzech pierworodny był początkiem nie kończącej się gonitwy za wielkością, za potęgą i władzą, za niezależnością. Szatan zdeformował człowiekowi pojęcie posiadania; wmówił, że posiadać można tylko to, co zdobyte własnymi rękami, co sobie zagarnę — że można mieć coś naprawdę tylko wtedy, gdy jest się panem, całkowicie niezależnym od źródła życia, od miłości — od Boga. Taka całkowita niezawisłość od Stwórcy nazywa się pychą. A ta z kolei jest przeciwieństwem pokory, określanej często jako stawanie w prawdzie — uznanie, że nie jestem panem życia, ale otrzymałem je w darze. Jest więc pycha ucieczką od prawdy o Bogu i człowieku. Jest dezercją z rzeczywistości.

Kim jest zatem człowiek ubogi? Biblijne określenie ‘anawîm Jahwe — ubodzy Pana oznaczało ludzi, którzy najczęściej przegrywali, byli na marginesie życia społecznego, nie byli panami swojego życia. Nieustanna zależność uczyła ich pokory. Trudniej im zatem było ulec złudzie panowania. Czy znaczy to, że aby być błogosławionym, trzeba przegrać? Chrześcijaństwo byłoby religią outsiderów?

A może dzisiejsi ubodzy w duchu to ludzie biznesu, którzy obracają wielkimi sumami pieniędzy i z dnia na dzień mogą stracić wszystko, żyjący w nieustannym napięciu z powodu ryzyka podejmowanych decyzji? Może ‘anawîm Jahwe to ci, którzy tracą pracę? Może też są nimi ludzie, którzy przez lata walczą ze swymi nałogami? Ile w życiu jest obszarów ubóstwa — bezradności, kiedy rzeczywistość wymyka się spod kontroli: nie dotrzymane terminy, choroba bliskiej osoby, rozbite małżeństwo rodziców.

Każdy człowiek — niezależnie od tego, czy ma konto w banku, czy nie — może odkryć w swoim życiu wymiar ubóstwa — przestrzeń, w której nie wszystko od niego zależy. Błogosławieństwo ubogich w duchu nie jest więc tożsame z nakazem „idź, sprzedaj, co masz” (te słowa nie odnoszą się bowiem do każdego powołania w Kościele). Owszem, jest swoistą przestrogą: uważaj na to wszystko, co może stać się dla ciebie bożkiem. Bogactwo materialne, jako że przynosi często poczucie panowania, niesie ze sobą szczególne niebezpieczeństwo. Równie niebezpieczne jest piastowanie władzy. Nie tylko politycznej czy gospodarczej, też na przykład rodzicielskiej. Nade wszystko błogosławieństwo ubogich w duchu jest zaproszeniem: odkryj i uznaj swoje sytuacje ubóstwa. Ktokolwiek widział na przykład człowieka chorego lub sam był chory, wie, na czym polega doświadczenie zależności. Te i inne sytuacje ubóstwa niosą błogosławieństwo, bo przypominają, uczą, że otrzymałem życie w darze. Chodzi zatem o to, by nie uciekać od tych sytuacji za wszelką cenę, nie odcinać się od nich. One bowiem uczą pokory.

Paradoksalnie, przykładem człowieka, który nie jest ubogi w duchu, jest jedna z bohaterek C. S. Lewisa, która wydaje się bardzo skromną i pokorną osobą — staruszka, która nic nie posiada, nie musi już — jak wielu młodych — o nic walczyć. Jak bardzo pasuje ona do potocznego wyobrażenia na temat ubogich w duchu. Nie pragnie bowiem niczego poza jedną, dobrze wypieczoną grzanką. Ktokolwiek próbuje uczynić zadość jej — tak przecież skromnemu — pragnieniu, doznaje zawodu, bo okazuje się, że grzanka nigdy nie jest dość dobrze wypieczona. W gruncie rzeczy tylko ta kobieta wie, jak powinno się ją przyrządzać. Jej „bogactwo” (i dramat zarazem) polega na tym, że zatruwając sobie życie, zatruwa je innym. Ona posiada tę jedną grzankę i to stanowi jej sposób panowania nad innymi, nad światem. Decyduje o tym, co jest dobrem, co jest szczęściem. Zaimpregnowana we własnej koncepcji szczęścia nie jest w stanie przyjąć tej miłości, którą próbują jej okazać najbliżsi.

Jakże pięknie o doświadczeniu ubóstwa, które staje się błogosławieństwem, ponieważ uczy prawdziwego bogactwa — Boga, mówi w jednym ze swoich wierszy Emily Dickinson:

Wody — uczy pragnienie.
Brzegu — morskie przestrzenie.
Ekstazy — ból tępy jak ćwiek —
Pokoju — o Bitwach pamięć —
Miłości — nagrobny Kamień —
Ptaków — Śnieg.

Czym zatem jest to szczęście, określane przez poetkę słowami: woda, brzeg, ekstaza, pokój, miłość, ptaki? Na określenie szczęścia, które jest udziałem błogosławionych, zwykło się używać łacińskiego słowa beatitudo. Wskazuje ono na spełnienie siebie i jest czymś więcej niż felicitas — satysfakcjonującym doznaniem. Człowiek jest stworzony na obraz i podobieństwo Boga. Wzorem i źródłem szczęścia jest sam Bóg. Dlatego człowiek zraniony przez grzech może być szczęśliwy tylko przez upodobnienie się do Boga; przez pokorę, czyli uznanie zależności od dawcy życia. Prawdziwym szczęściem jest więc odkrycie, że nie muszę zdobywać podobieństwa do Boga, bo noszę je w sobie. Jestem powołany do pracy — a raczej współpracy z łaską Bożą — nad przywróceniem pełni podobieństwa do Boga. Jak dobry konserwator przywracający wiekowemu obrazowi piękno oryginału przez zdejmowanie warstw nałożonych przez pokolenia poprawiaczy oraz brudu naniesionego przez upływ czasu. Taki jest też cel życia według Ewangelii.

Jak odnaleźć w sobie ten obraz Boży i odnowić podobieństwo? W Ewangelii Jezus stawia nam dzieci jako wzór do naśladowania. Dlaczego? Nie dlatego, że są czyste i niewinne (bo i często takie nie są). Dzieci są najczęściej bezradne i niezaradne; są całkowicie zależne od rodziców i w naturalny sposób potrafią przyjmować dary. Prawdziwe ubóstwo polega na uznaniu, że obraz i podobieństwo Boże — jedynie godna posiadania rzeczywistość jest poza moim zasięgiem — mogę tylko przyjąć. Takiej postawy nie umieli zająć znani z Ewangelii faryzeusze. Ten, który przyszedł do świątyni, aby się modlić, wyliczał Panu Bogu swoje zasługi, czyli to, co — jak mu się wydawało — posiadał i uważał, że za to należy mu się nagroda. Był więc bogaty — uważał, że niczego mu nie brak i dlatego nie umiał przyjmować. Natomiast na przyjęcie daru gotowy był celnik — ubogi w duchu, który respektował rzeczywistość, uznawał swą grzeszność i — wiedząc, że nic mu się nie należy (oprócz kary za grzechy) — zwracał się do Boga z prośbą o przebaczenie. Celnik stał się naprawdę pokornym — błogosławionym.

Ubogi w duchu żyje słowami Ewangelii: „Kto będzie się starał zachować swoje życie, straci je; a kto je straci, zachowa je” (Łk 17,33). Człowiek, pragnący żyć, musi być przygotowany na to, że może mu zostać odebrane wszystko, co dla niego oznacza życie, wszystko, co posiada. Być ubogim w duchu, to zgodzić się na całkowitą zależność. Korzystam z czasu, dobrego samopoczucia, planów, wyobrażeń na temat siebie, innych, Boga, ale za chwilę Pan może zaprosić mnie do pozostawienia mojego świata.

Na koniec pojawia się oczywiście pytanie, jak to osiągnąć? Co konkretnie zrobić, by odkrywać w sobie obraz Boży i zależność od Stwórcy? Nie ma oczywiście gotowej recepty, którą można by zalecić. Jest jednak rodzaj modlitwy, która może prowadzić do prawdziwego ubóstwa i pokory. Jaka to modlitwa? Jej początkiem jest dziękczynienie — najpierw za dobro, które otrzymuję od Boga. Następnie zaś uciekanie się do Boga w tym, co jest trudne, bolesne czy wręcz niezrozumiałe. Modlitwa dziękczynna sprawia, że człowiek lepiej dostrzega Boże działanie w swoim życiu, a także wokół siebie. Owo przywoływanie pomaga nie wyrzucić tego, co jest doświadczeniem ubóstwa. Ale samo dziękczynienie i przyzywanie Bożej obecności nie jest końcem; ze swej natury prowadzą one do modlitwy uwielbienia. Dziękczynienie skupia na tym, co Bóg czyni — na Jego działaniu. Wielbienie sprawia, że człowiek zwraca się ku Bogu dla Niego samego, bardziej bezinteresownie. Taka modlitwa przynosi w pewnym sensie zapomnienie o sobie. Odwraca wzrok człowieka od ciemności, która jest w nim, a poprzez którą diabeł wciąż sączy podszept, że nie jest człowiek stworzony na obraz i podobieństwo Boga, ale musi tę Boską rzeczywistość dopiero zdobyć i to w samotnej walce ze Stwórcą, który jawi się jako przeciwnik człowieka. Przestaję się wpatrywać w siebie, w swoje sprawy i problemy. Nie ja jestem najważniejszy, nie ja jestem w centrum. Najważniejszy staje się ten, który chce być „wszystkim we wszystkich”. Ja czerpię radość z tego, że jestem do Niego podobny, odkupiony przez Jego Syna, zaproszony do tego, by wieczność — nieskończone szczęście — stało się moim udziałem. Prostym przykładem takiej modlitwy uwielbienia jest hymn na cześć stworzenia św. Franciszka z Asyżu:

Najwyższy, wszechmogący, dobry Panie,
Twoja jest sława,
chwała i cześć,
i wszelkie błogosławieństwo.
Tobie jednemu, Najwyższy, one przystoją
i żaden człowiek nie jest godny
wymówić Twego Imienia.
Pochwalony bądź, Panie mój,
ze wszystkimi Twymi stworzeniami,
szczególnie z panem bratem słońcem,
przez które staje się dzień i nas przez nie oświecasz.
I ono jest piękne i świecące wielkim blaskiem:
Twoim, Najwyższy, jest wyobrażeniem.
Pochwalony bądź, Panie mój,
przez brata księżyc i gwiazdy,
ukształtowałeś je na niebie jasne
i cenne, i piękne.
Pochwalony bądź, Panie mój,
przez brata wiatr i przez powietrze,
i chmury, i pogodę, i każdy czas,
przez które Twoim stworzeniom
dajesz utrzymanie.
Pochwalony bądź, Panie mój,
przez siostrę wodę,
która jest bardzo pożyteczna i pokorna,
i cenna, i czysta. (…)

Ubóstwo nie jest celem samym w sobie. Jest pośrednikiem niebiańskich bogactw. „Ubogi był Pan, abyś i Ty nie bał się ubóstwa. Przeto jeśli z Nim, ubogim, będziesz ubogi, z Nim, królującym, będziesz królował” (św. Grzegorz z Nyssy).

PRZEMYSŁAW CIESIELSKI OP, ur. 1963, dominikanin, duszpasterz akademicki, tłumacz, mieszka w Warszawie.

Źródło tekstu: www.mateusz.pl/goscie/wdrodze/nr309/309-02-Ciesielski.htm

PYTANIA O WIARĘ

Mam prośbę o wyjaśnienie terminu „ubodzy w duchu”. O ile intencja wszystkich pozostałych błogosławieństw jest dla mnie jasna o tyle to pierwsze zawsze mi sprawiało problemy i wynikają one, jak sądzę, z nieprawidłowego rozumienia powyższego wyrażenia.
Ubogi w duchu, to według moich pojęć, ktoś kto nie stara się rozwijać duchowo, nie ma żadnych zainteresowań. Drugie skojarzenie — to skojarzenie z Duchem Świętym i darami Ducha Świętego. Tu również wypowiedź „błogosławieni ubodzy w duchu” wydaje mi się nie pasować do reszty. Niestety nie jestem w stanie sprawdzić oryginalnego brzmienia tego fragmentu Pisma, bo może ono mogło by mi cos wyjaśnić. Będę bardzo wdzięczna za odpowiedź.
Monika

Na jednej z list dyskusyjnych znalazłem taką wypowiedź: „Życzę ci szczęścia. Życzę ci błogosławieństwa. Żebyś był ubogi duchem, byś się smucił, był cichy i stęskniony sprawiedliwości, miłosierny i czystego serca, z tych, co zaprowadza pokój. Żebyś dla sprawiedliwości cierpiał prześladowania, by ci urągano, złorzeczono, mówiono o tobie kłamstwa. I byś mógł się cieszyć, że czeka cię wielka nagroda w niebie. Jak bym się poczuł, gdyby mi ktoś złożył takie życzenia? Nieswojo? Czy w takim razie wierzę rzeczywiście w słowa powiedziane przez Jezusa, w Jego Ewangelię?”
No właśnie — czy to oznacza, że tylko smutni i nieszczęśliwi wejdą do Królestwa?
Jędrzej

Moniko i Jędrzeju,

Wasze pytania są zadane w różnej perspektywie, dotyczą jednak tego samego tekstu Błogosławieństw (Mt 5). Myślę, że warto zacząć od pytania Jędrzeja. Nie wiem jakie intencje miał, ten kto umieścił na liście dyskusyjnej przytaczane życzenia. Gdyby mi jednak ktoś złożył podobne życzenia (np. bym był smutny, by mi złorzeczono, by mnie prześladowano itp.) poczułbym się nieswojo. Pewnie też miałbym wątpliwości, czy osoba składająca mi podobne życzenia naprawdę dobrze mi życzy.

Nie wydaje mi się jednak, że na podstawie takiej reakcji, można mieć wątpliwości dotyczące wiary w słowa Jezusa. I też wcale nie myślę, że do Królestwa wejdą jedynie smutni i nieszczęśliwi. Jeśli dobrze się przyjrzeć tekstowi błogosławieństw z mateuszowej ewangelii, to Jezus wcale nikomu nie życzy by był smutny (płaczący) albo żeby był prześladowany. Błogosławieństwa mają formę zdań oznajmujących, stwierdzających pewną rzeczywistość. Na przykład „błogosławieni prześladowani dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy Królestwo Niebieskie„, wcale nie oznacza „bądźcie prześladowani dla sprawiedliwości abyście odziedziczyli Królestwo Niebieskie”. Bycie prześladowanym jest złem i takim zawsze pozostanie.

Czy Bóg, który chce dla człowieka dobra, mógłby mu jednocześnie życzyć cierpienia z powodu zła? Albo czy psalmiści są ludźmi małej wiary, bo tak często proszą Boga by ich ocalił z rąk prześladowców? Należy się jednak zapytać dlaczego o prześladowanym (a jak ktoś jest naprawdę prześladowany, to cierpi i jest z tego powodu nieszczęśliwy!) Jezus paradoksalnie mówi, że jest szczęśliwy (tam gdzie polskie tłumaczenie podaje „błogosławieni”, tekst grecki czyta „makarioi” — szczęśliwi)? Czy jest on szczęśliwy bo jest prześladowany? Czy też jest szczęśliwy dlatego, że mimo nieszczęścia, które na niego spada, może liczyć na nagrodę Królestwa?

Wydaje mi się, że błogosławieństwa są skierowane do ludzi którzy cierpią niesprawiedliwość, którzy płaczą, którzy zadają sobie trud czynienia pokoju, bycia miłosiernymi itd. Ktokolwiek choć trochę doświadczył cierpienia, wie jak trudno jest nie stracić nadziei, że będzie lepiej. Ktokolwiek natrudził się czynieniem dobra, wie jak łatwo można zwątpić w skuteczność i sens swoich działań. Właśnie takim ludziom Jezus mówi, wasz trud nie pójdzie na marne! Jeśli zadajecie sobie trud bycia miłosiernymi, wiedzcie, że ten trud u Boga nie jest zapomniany i On wam da swoją nagrodę. A tym, którzy cierpią, Jezus wcale nie mówi to dobrze, że cierpicie bo na Królestwo trzeba sobie zasłużyć. Jeśli łakniecie i pragniecie sprawiedliwości (a kto może jej bardziej łaknąć i pragnąć jak nie ten, kto doświadcza na własnej skórze niesprawiedliwości!), to wasze pragnienie zostanie przez Boga spełnione: zostaniecie nasyceni, Bóg sprawi, że nie będzie się wam działa niesprawiedliwość.

Błogosławieństwa, wcale nie życzą cierpienia czy trudu. One dają nadzieję tym, którzy cierpią i tym, którzy się trudzą, że ich cierpienia nie będą wieczne, ale Bóg położy im kres, że ich trudy nie pozostaną bez zapłaty. Jednym słowem błogosławieni jesteście nie dlatego, że cierpicie albo się trudzicie. Nie chodzi tu o wychwalanie zła albo cierpiętnictwa. Błogosławieni — szczęśliwi — jesteście, ze względu na to, co wam będzie dane!  Myślę, że właśnie taka jest perspektywa błogosławieństw i w niej w można poszukiwać odpowiedzi na pytanie Moniki, co oznacza wyrażenie „ubodzy w duchu”.

Wyrażenie to brzmi po grecku ptóchoi tó pneumati (z braku czcionki greckiej — zapis fonetyczny); ptóchoi to „ubodzy” (mianownik liczby mnogiej od ptóchos — ubogi) i ten rzeczownik nie sprawia kłopotu. Problematyczność wyrażenia jest spowodowana przez formę rzeczownika tó pneumati (celownik liczby pojedynczej od pneuma — duch). Otóż celownik grecki w tej sytuacji może być rozumiany na dwa sposoby:

  1. jako celownik instrumentalny — w języku polskim odpowiadający narzędnikowi — wyrażenie należałoby przetłumaczyć „ubodzy duchem”, rozumiejąc, że to duch (siła wewnętrzna człowieka) sprawia, że wybiera on ubóstwo. Tak rozumieli to wyrażenie niektórzy Ojcowie Kościoła (Klemens Aleksandryjski, Grzegorz z Nysy, Bazyli Wielki), którzy upatrywali w pierwszym błogosławieństwie postawę wewnętrznego oderwania się (wewnętrznej wolności) w stosunku do dóbr materialnych;
  2. jako celownik relacyjny — wyrażenie należałoby przetłumaczyć „ubodzy w duchu”, rozumiejąc, że chodzi o ubóstwo dotyczące ducha (wnętrza) człowieka. W ten właśnie sposób interpretowała pierwsze błogosławieństwo większość Ojców Kościoła (Tertulian, Hilary, Ambroży, Augustyn, Jan Chryzostom, Cyryl Aleksandryjski itd.). Za takim rozumieniem przemawiają również podobnie skonstruowane wyrażenia jak np. „czystego serca” (Mt 5,8 — czystość dotyczy serca) lub „łagodny i pokorny sercem” (Mt 11,29 — łagodność i pokora są cechami charakteryzującymi serce).

Co jednak oznacza owo „ubóstwo ducha”? Aby dobrze zrozumieć to wyrażenie najlepiej jest sięgnąć do szerszego kontekstu biblijnego i do ówczesnej kultury semickiej. Greckie tłumaczenie Starego Testamentu (Septuaginta — III-II w. przed Chrystusem) używa rzeczownika ptóchos (ubogi) by oddać hebrajski „anaw (lub „ani). Natomiast hebrajski rzeczownik „anaw przywołuje obraz kogoś zgarbionego i jest używany na określenie biedaka, społecznie uciśnionego, nie mającego środków, aby bronić swych praw; „anaw to biedak, który musi się pochylać wobec bogatych i mocnych na znak respektu i zależności od nich. W Psalmach i u proroków termin ten jest używany także na określenie postawy duchowej wobec Boga: „anaw to człowiek uznający swe ubóstwo i swoją zależność wobec Boga (np. Ps 25,16; 40,17; 69,30; 70,6; Iz 41,17).

Taka interpretacja jest też potwierdzona pośrednio przez inny tekst mateuszowy. Otóż w rozdziale 23 możemy znaleźć przeciwieństwo błogosławieństw, „biada wam uczeni w piśmie i faryzeusze…” gdzie tym ostatnim Jezus zarzuca pragnienie bycia podziwianymi przez ludzi, pragnienie bycia nazywanymi nauczycielami (tzn. tymi, którzy wiedzą lepiej i pouczają innych). Zatem „ubodzy w duchu” oznaczałoby nie tyle ludzi, którzy nie starają się rozwijać duchowo, nie mają zainteresowań itd., ile ludzi, którzy doświadczają ograniczoności swoich sił wewnętrznych, którzy uznają swoją niemoc i swoją zależność od Boga, którzy nie są pyszni.

Pierwsze błogosławieństwo obiecuje tym wszystkim, którzy doświadczają swojej wewnętrznej niemocy i uznają ją, że Bóg przyjdzie z pomocą ich słabością.

Jeżeli chciałoby się przełożyć tekst błogosławieństw na życzenia, to myślę, że lepiej oddałoby się ich intencję mówiąc:

gdy doświadczysz swojej wewnętrznej słabości życzę ci abyś wierzył, że Bóg udzieli ci swojej mocy;

gdy będziesz płakał, doświadczał niesprawiedliwości i prześladowania, życzę ci byś nie stracił nadziei, że Bóg sam cię pocieszy, odda ci sprawiedliwość i ostatecznie ocali cię z rąk prześladowców…

Życzę ci byś się nie poddał smutkowi z powodu twoich cierpień, ani zniechęceniu w twoich wysiłkach czynienia dobra, bo Bóg przecież tyle razy obiecał, że otrze z twoich oczu wszelką łzę, że zamieni twój lament żałobny w radosny taniec. Nie chce On zatem by członkowie Jego królestwa byli smutni i nieszczęśliwi, by myśleli, że taki już jest ich los i nic się nie da zrobić. I tak już osobiście, myślę, że prawdziwi święci nigdy nie są smutni i nieszczęśliwi. Owszem ich szczęście i radość to coś innego niż powierzchowny entuzjazm, to coś bardziej stałego i głębokiego. Duchowość, której chce dla nas Bóg, jest z pewnością inna niż fascynacja cierpieniem i smutkiem.

Tomasz Kot SJ, Źródło tekstu: http://www.mateusz.pl/pow/pow_990116.htm