Dar zmarłych

Grupa docelowa: Młodzież Rodzaj nauki: Lektura Tagi: Organy, Przeszczepy, Transplantacja

To przeszczepy, a nie protezy i sztuczne narządy, są przyszłością medycyny. Polscy lekarze, dokonując transplantacji ręki, dołączyli do światowej czołówki.

W tym samym dniu, gdy ze szpitala wyszedł 34-letni Leszek Opoka, pierwszy polski pacjent z przeszczepioną od zmarłego ręką, BBC doniosło o eksperymentalnym przeszczepie nieprzerwanie bijącego serca, przeprowadzonym w Cambridge. Jednocześnie agencje informowały, że 38-letnia Francuzka, która pół roku temu otrzymała nos, usta i podbródek od zmarłej dawczyni, czuje się coraz lepiej i mówi wyraźnie.

Poprawia się również stan Chińczyka po jeszcze bardziej skomplikowanej operacji – przeszczepiono mu policzek, górną wargę, nos i brew utracone po ataku niedźwiedzia. Ci pacjenci mają skrzyżowaną tożsamość – ich odbicia w lustrze są mieszanką dwóch twarzy. Jednak Francuzka, zdaniem psychologów, znakomicie radzi sobie z nowym wizerunkiem.

Nowe życie

Transplantolodzy dokonują coraz odważniejszych operacji, ciągną medycynę w górę, stwarzają nowe standardy leczenia, łamią ograniczenia. – To przeszczepy, a nie protezy i sztuczne narządy, są przyszłością medycyny – twierdzi dr hab. Jerzy Jabłecki, szef oddziału chirurgii szpitala im. św. Jadwigi w Trzebnicy, gdzie od lat przygotowywano się do przeszczepu kończyny i wreszcie, gdy pojawił się odpowiedni dawca, operowano Leszka Opokę. – W przypadku ręki najważniejszy jest dotyk, jego nie zastąpi żadna maszyna – dodaje.

Dotyk to lekceważony zmysł. Tymczasem to on pozwala wyrażać uczucia, poznawać otoczenie nie gorzej niż za pomocą wzroku. Ile znaczy, wiedzą ci, którzy go stracili. 12 lat temu Leszek włączył maszynę stolarską, aby dokończyć pudełko na płyty. Chwila nieuwagi i kręcące się ostrze wciągnęło prawą rękę niemal do łokcia. Gdyby ta granica została przekroczona, przeszczep byłby niemożliwy, bo nerwy nie regenerują się na dłuższym niż do łokcia odcinku. Nie czuł jeszcze bólu. Wyłączył maszynę i zaczął krzyczeć. Jego ojciec prawie zemdlał, gdy zobaczył krwawe strzępy i jeden odrzucony, bezużyteczny palec.

Maria Skonieczna prowadziła najlepszy w Zabrzu magiel. 4 grudnia 2000 r. nie wyszła z pracy o zwykłej porze, postanowiła zająć się jeszcze stertą prania, bo nie chciała zostawiać zaległości. Okazało się, że trzeba wymienić okładzinę na bębnie magla. Najpierw maszyna wciągnęła palce, nagrzany do ponad stu stopni bęben obracał się i już było po dłoniach. Jakimś cudem Maria wyłączyła urządzenie, ale strażacy musieli rozebrać magiel, by ją uwolnić. Oddała go bezrobotnym.

Przed i po

Życie dzieli się na przed i po. Leszek przyznaje, że przed okaleczeniem nie zdążył nic zaplanować. Chodził do radomskiego technikum, grał w siatkówkę, wyskakiwał na piwo z kolegami i przyrzekał sobie, że o przyszłości (zawód, żona, na pewno dzieci) pomyśli po maturze. Kiedy obudził się w szpitalu i zobaczył minę lekarza, wiedział, że z kikutem zawsze będzie gorszy. Ale samotność go wzmocniła. Od początku nienawidził protezy, czuł się jak pirat z zimnym hakiem.

Przyjaciele, początkowo wierni, wykruszyli się, bo zrealizowali swoje plany, czyli wyjechali za granicę. Dziewczyny nie miał, więc nie przeżył rozpaczy innych okaleczonych mężczyzn. Narzeczone przyjeżdżały do Trzebnicy i mówiły, że nie mogą, no, po prostu nie mogą na „to” patrzeć. Co z niego za facet? Nie przytuli, nie obejmie, nie obroni.

Jeśli życie dzieli się na przed i po, to Maria zostawiła za sobą 50 lat, dobre małżeństwo, macierzyństwo. Jeśli w rodzinie jest dyrygent, ona nim była. Kiedy odesłano ją do domu z dwoma kikutami, była już tylko bierną kukiełką. Sedes, kąpiel, wszystko co najintymniejsze wymagało zastępczych rąk rodziny. Teraz ma elektroniczną muszlę, która ją podmywa i suszy, a mąż, pracownik zabrzańskiej koksowni, wymyślił opaski na rzepy, do których może przyczepić ołówek lub grzebień. Jednak z domu wychodzi tylko w lecie, gdy jest sucho, bo wraz z dłońmi straciła zmysł równowagi.

Co to znaczy prosić o rękę?

Około tysiąca Polaków rocznie traci kończyny. W większości przypadków są one zmiażdżone i nie można ich przyszyć. Nowotwory, wypadki, oparzenia – kruche ciało człowieka jest narażone na coraz więcej uszkodzeń, po których nawet jeśli lekarze uratują życie, to dla wielu chorych jest ono pozbawione sensu. I właśnie o sensie życia mówi dr Jerzy Jabłecki każdemu, kto uważa, że transplantacje nieratujące od śmierci nie mają sensu.

Oficjalnie dopiero sześć lat temu Leszek trafił na listę oczekujących. To właśnie wtedy program przeszczepu ręki od zmarłego dawcy zaakceptowała komisja bioetyczna. Początkowo każdy telefon podrywał go, potem przestał czekać, próbował różnych małych biznesów, otworzył kawiarenkę internetową, ożenił się i rozwiódł po pięciu latach. Zapewnia, że brak ręki nie miał nic wspólnego z tą porażką. W dniu operacji wszystkim pomógł zbieg okoliczności.

Była sobota, ale Leszek nie poszedł na grilla z kolegami i odebrał telefon z Trzebnicy. Z kolei na Dolnym Śląsku nie doszło do żadnego wypadku, wymagającego interwencji chirurgów i cały zespół operacyjny był około północy gotowy do pracy. Dawca, 40-latek, który zmarł w wyniku upadku z dużej wysokości, znalazł się we wrocławskim szpitalu, gdzie pobiera się rekordowo dużo, jak na polskie warunki, narządów do przeszczepu.

– Rozmowa z rodziną o pobraniu ręki od zmarłego jest szczególnie trudna – mówi prof. Dariusz Patrzałek, transplantolog z AM we Wrocławiu. Z 30 dolnośląskich koordynatorów, do których należy ten trudny obowiązek, tylko trzech zadeklarowało, że potrafiliby „poprosić także o rękę”. Większość zraziła się złymi doświadczeniami.

Akt miłości bliźniego

Rodziny coraz częściej godzą się na klasyczne pobrania – serca lub nerek, ale kolejne prośby wywołują opór. – Kiedy zapytałem, czy moglibyśmy odciąć także rękę, matka chłopca powiedziała: „dość, jak mi go chcecie rozebrać na kawałki, to nic nie dam” – wspomina jeden z koordynatorów i tłumaczy, że dla rodzin nie do zaakceptowania jest widoczne okaleczenie. Nie pomagają tłumaczenia, że ubytek uzupełniany jest protezą. – Będę im wdzięczny do końca życia i podziwiam ich odwagę – tak Leszek dziękował rodzicom dawcy, gdy dwa miesiące po operacji opuszczał szpital.

Opór Polaków, którzy chcą zabrać wszystkie narządy do nieba, martwi księdza prof. Piotra Morcińca, kierownika Katedry Teologii Moralnej i Etyki Społecznej Uniwersytetu Opolskiego. – To porażka Kościoła, bo nie przebił się do wiernych z informacją, że pobranie rąk do przeszczepu nie jest bezczeszczeniem zmarłego, ale aktem miłości bliźniego – mówi prof. Morciniec. – Przecież, by zmartwychwstać, nie musimy mieć nienaruszonego ciała. Gdyby tak było, saperzy byliby bez szans.

Pamięć dotyku

Przełomem w polskiej transplantologii był pierwszy udany przeszczep serca przeprowadzony 20 lat temu przez prof. Zbigniewa Religę. – Zebrała się wtedy pierwsza w Polsce komisja, która miała orzec tzw. śmierć mózgu. Jeszcze nigdy nie powołano się u nas na ten termin medyczny jako podstawę do uznania śmierci, choć dziś jest to rutyna – mówi prof. Religa. To wtedy, wbrew oporowi części środowiska medycznego, pobrano bijące serce. Wprawdzie wcześniej przeprowadzano przeszczepy nerek, ale organy pobierano wyłącznie od osób, których serce przestało już pracować. W tej przełomowej chwili prof.

Religa osobiście rozmawiał z matką dawcy. Operowany pacjent przeżył dwa miesiące, bo nie wiedziano jeszcze wtedy, jakie dawki leków immunosupresyjnych są odpowiednie.

Dziś medycyna idzie dalej. Standardem jest transportowanie serca w lodzie, co daje lekarzom ok. sześciu godzin na dostarczenie go do biorcy. Nowy sposób, o którym przed kilkoma dniami doniosło BBC, to podłączenie organu do urządzenia utrzymującego w nim krążenie krwi. Dzięki temu serce bije non stop, a lekarze mają więcej czasu na zabieg.

Kamieniem milowym jest również operacja w Trzebnicy. – To, że mieliśmy zgodność grupy krwi oraz tkanek dawcy i biorcy, a także odpowiednią wielkość kończyn graniczy z cudem – mówi dr Jerzy Jabłecki i dodaje, że tego typu zabiegi są na razie eksperymentami, a wymagania medyczne są o wiele wyższe niż np. przy przeszczepie nerki czy nawet szpiku. Serce składa się z jednej tkanki, podobnie wątroba i nerki, a ręka to wiele różnych tkanek, co komplikuje zabieg.

W tej dziedzinie przeszczepów transplantacje twarzy to jedne z najbardziej skomplikowanych operacji. Wymagają mikrochirurgii nerwów i naczyń krwionośnych, wiążą się z dużym ryzykiem odrzucenia, jeśli np. naczynie krwionośne zostanie zaczopowane przez skrzep krwi, i szokiem psychologicznym u pacjenta, który w lustrze zobaczy obcą twarz.

Jednak zdaniem lekarzy, skóra z twarzy innej osoby jest w tym przypadku lepsza niż skóra z innej części ciała pacjenta, bo lepiej pasuje ze względu na barwę i strukturę tkanki. Niezwykle skomplikowane są także przeszczepy kończyn. Najpierw trzeba zespolić kości, które najlepiej się przyjmują, potem nerwy, żyły i na końcu tętnice. Najdłużej, ok. roku, regenerują się nerwy. Lekarze porównują je do kabelków w tulejce.

Muszą się połączyć, a całość okryć osłonką. Postępuje to w tempie jednego milimetra dziennie i długo pacjent nie ma poczucia tego, co najważniejsze, czyli dotyku. Zmysł ten jest tak silnie zakodowany w naszej świadomości, że czasami, gdy przeszczepi się palec ze stopy, właśnie stopa, a nie dłoń, poczuje temperaturę gorącej szklanki.

Siła nadziei

Lekarze uczą się na błędach. Pięć lat temu brytyjscy chirurdzy byli zmuszeni amputować rękę pacjentowi, któremu jako pierwszemu w świecie (1998) przeszczepiono ją od zmarłego dawcy. Nowozelandczyk Clint Hallam najpierw sam długo namawiał lekarzy, by uczynili z niego królika doświadczalnego, jednak po operacji nie stawiał się na badania i nie zażywał leków. Czuł się jak twór dr. Frankensteina.

– Teraz wiemy, że pacjentów trzeba dokładnie przetestować psychologicznie. Sprawdzić, czy potrafią zaakceptować dłoń osoby zmarłej – wyjaśnia dr Jabłecki. Taką osobą jest Leszek Opoka. Na trzebnickiej liście oczekujących jest 14 osób. Po informacji o sukcesie Leszka telefony się urywały, ale wiele osób zniechęciły dziesiątki koniecznych badań kwalifikacyjnych. Inni odpadli, bo nie wiedzieli, że przeszczepy wykonuje się tylko u osób, które straciły ręce, a nie u urodzonych bez nich.

– Ci drudzy nie mają wykształconego zmysłu dotyku – tłumaczy Jabłecki. – To jest moja dłoń. Płynie w niej moja krew. Ani razu nie pomyślałem inaczej – mówi Leszek. Podobnie uważa Austriak Theo Keltz, jedna z 26 osób, którym przeszczepiono ręce pobrane od zmarłego. Theo jest dziś idolem, występuje w telewizji, prowadzi samochód, był na Antarktydzie, pracuje w biurze i jest przykładem podniesienia się z rozpaczy. Ten policjant stracił obie ręce w zamachu terrorystycznym, po operacji odzyskał prawie 70% sprawności, co jest olbrzymim sukcesem. – Nowe dłonie dały mi nowe życie – mówi.

Sen Marii

Rzetelnie stan przeszczepu będzie można ocenić za rok, ale do końca życia Leszek tak jak Theo musi zażywać leki zapobiegające odrzutowi. Będzie miał wiele ograniczeń – musi dbać, by ręka się nie przegrzała, powinien unikać tłumu i osób chorych, bo ma obniżoną odporność.

Postęp transplantologii dał im nadzieję. Leszek Opoka wczepił się w myśl o przeszczepie, gdy usłyszał o pierwszej operacji na świecie. Maria Skonieczna nabrała sił, gdy w telewizji zobaczyła dłoń Leszka na skomplikowanym rusztowaniu skonstruowanym przez lekarzy specjalnie dla niego. Oboje się zmienili. Leszek odważył się po raz pierwszy przeczytać oferty „dam pracę”, codziennie śni o rehabilitacji, nawet w nocy miarowo i wielokrotnie prostuje swoją nową prawą rękę.

Jest ciągle chłodniejsza od lewej, dłuższa i bledsza, palce odginają się chwiejnie i tylko odrobinę, ale już rosną paznokcie, dłoń poci się i staje się własna. Można nawet wyciągnąć ją na powitanie. Codziennie wraz z rehabilitantką Anetą Maj Leszek odkrywa postęp.

Maria Skonieczna każdego poranka przeżywa ten sam moment na granicy przebudzenia. Wydaje się jej, że ma obie dłonie. Nawet trochę bolą. Ale to minie, musi tylko wyprostować palce. Jeśli bardzo się postara, na pewno się uda. Potem otwiera oczy i przypomina sobie, że już raz była o krok od przeszczepu. Nawet przygotowywano ją do operacji, ale okazało się, że pobrane, męskie dłonie przypominają kafary. Nie pasują do kobiety. – Jednak przecież bez dłoni w ogóle nie jestem kobietą – mówi Maria.

Źródło tekstu: media.wp.pl, 2006 rok.