Nietypowe inspiracje, cz.2

Grupa docelowa: Katecheci Rodzaj nauki: Lektura Tagi: Inspiracje

WOJNA

Jeszcze jedno trzeba przed wyjazdem zawsze załatwić – uporządkować sprawy prywatne. Ktoś powiedział, że wygląda to jak przygotowanie do samobójstwa, ale jest wręcz przeciwnie – najgorszą rzeczą, którą można zrobić, jest zabieranie na wojnę prywatnych kłopotów.

Niezałatwione sprawy w nerwowych i kryzysowych sytuacjach rosną do rozmiarów niebotycznych problemów. Znam dziennikarzy, którzy zamiast pracować, gryźli się czymś, co powinni byli załatwić przed wyjazdem. Znam takich, co wracali, nie wytrzymawszy tego napięcia połączonego z wojennym stresem.

I lepiej, że tak robili, bo na wojnie trzeba mieć głowę wolną od problemów i maksymalnie skupić się na rzeczywistości. W najgorszym wypadku takie rozkojarzenie może kosztować zdrowie lub życie – nie tylko moje, ale i kolegów z ekipy (Marcin Firlej, Otworzyć drzwi, PRESS/ luty 2004, s.60).

Na studiach uczą nas, jak dobrze poprowadzić katechezę, jak napisać scenariusz, jak poradzić sobie z porządkiem i dyscypliną. Ale gdy pójdziesz do szkoły, to może się okazać, że najtrudniejsze przyjdzie przed lekcjami lub już po ich zakończeniu. Będzie toskutkiem przynoszenia ze sobą na zajęcia zmartwień, niedopowiedzeń, złego samopoczucia i kłopotów. Będzie to także koszmarne zmęczenie, ból głowy, gardła, czasami (często?) poruszone nerwy…

Dlaczego nikt nie tłumaczy, jak z tym sobie poradzić? Jak pomóc sobie samemu w takich sytuacjach? Oczywiście można wziąć udział w kursach, szkoleniach, zdobywać mozolnie dzień po dniu niezbędne doświadczenie. Jak pozbyć się złego nastroju po zakończeniu nieudanych zajęć, aby wracając do domu nie przynosić go ze sobą i nie wyżywać się na najbliższych?

Ja mam to nieszczęście, że chyba jestem już uzależniony od szkoły i katechezy. No bo skoro układanie scenariuszy sprawia mi przyjemność, to coś ze mną musi być „nie tak”… Jednak stale sobie przypominam, że szkoła, to nie wszystko. Że jest codzienne życie, czas na modlitwę, sen, spokojne zjedzenie śniadania, pójście na spacer.

Małżeństwo moich przyjaciół (oboje są nauczycielami) w swoim mieszkaniu sypialnię umieściło na sporych rozmiarów antresoli. Spotykamy się często i dużo rozmawiamy na różne tematy. Oczywiście także o edukacji, szkole, wychowaniu. Siedzimy wtedy w wygodnych, wiklinowych fotelach przy pysznej kawie dokładnie pod antresolą. Mają jedną żelazną zasadę. Żona mówi – pokazując palcem na antresolę – tam nie ma rozmów o szkole, a mąż wtedy kiwa głową, przyznając jej rację.

DZIWAK

Reporter żyje życiem swoich bohaterów. To wielka siła reportażu, ale też wielkie ryzyko reportera. Kiedy piszę o Adamie Humerze, Bolesławie Bierucie, staram się jak najlepiej przedstawić ich racje. Nudzą mnie kolejne teksty opisujące, jak potwornymi byli zbrodniarzami. Ratunkiem jest oczywiście dystans wobec postaci, który trzeba sobie narzucić. Ale nigdy nie staram się być nadmiernie zdystansowany.

Kiedy próbuję rozjaśniać ich czarne portrety, mam nadzieję, że zmuszam czytelnika do myślenia w trochę inny, mniej schematyczny sposób. Na przykład Józef Cyrankiewicz, zwany „wiecznym premierem” – jak nie polubić faceta, który kochał piękne kobiety, szybkie samochody i dobre jedzenie? Nawet jeśli jako konformista wysługiwał się komunistom. Ale same kobiety i samochody to zbyt powierzchowny opis Cyrankiewicza – trzeba zaintrygować czytelników czymś głębszym (Piotr Lipiński, Jak zostać dziwakiem, PRESS/wrzesień 2000, s.42).

Katecheta żyje życiem swoich bohaterów. To wielka siła katechezy, ale też i wielkie ryzyko katechety. Ponieważ zawsze może być z nimi porównany, także na swoją niekorzyść. Reporter ma możliwość dystansu wobec postaci, o której pisze. Mam wrażenie, że katecheta tego dystansu nie ma.

Ponieważ jest świadkiem.

PRZEDMIOTY

Po kilku latach pracy zrozumiałam: jedną z rzeczy najbardziej potrzebnych w moim zawodzie są dobre buty. Kiedyś poszłam dalej, a mój but został w gliniastej bruździe pełnej wody. Z partyzantami z Wyzwoleńczej Armii Kosowa przechodziliśmy przez górzystą granicę Albanii z Jugosławią, by dostać się do UCK-owskiej bazy podczas interwencji NATO w 1999 roku. Po powrocie natychmiast kupiłam buty do trekkingu. Lekcji jednak do końca nie odrobiłam,bo w ubiegłymroku w Macedonii tropiłam albańskich bojowników w górach Szar w mokasynach. Ale podczas rekonesansu na gruzach World Trade Center znajomy, który miałmnie wprowadzićdostrefy zero, odetchnął: – Bałem się, że przyjdziesz na wysokich obcasach… (Miłada Jędrusik, Kiperzy prawdy, PRESS/maj2002, s.42).

Przedmioty, które pomogły mi w katechizowaniu: białe adidasy, komputer z drukarką, wojskowe spodnie M65 (kamuflaż leśny), stary brezentowy plecak, płyty CD z muzyką rockową, fluorescencyjne zakreślacze, termos, metalowe klipsy, kopiarka (Bogu i ludziom niech będą dzięki za ten wynalazek!), cukierki, czajnik elektryczny, kubki, kilkaset herbat ekspresowych, kilka słoików kawy rozpuszczalnej, skórzany pas, magnetowid i kasety wideo, krople do nosa, tabletki przeciwko alergii, bluza z polaru w ogniście czerwonym kolorze, niezliczona ilość długopisów (również tych mi skradzionych), telefon komórkowy, koszulki foliowe, aparat fotograficzny i albumy ze zdjęciami, śmieszna czapka z polaru, arkusze szarego papieru. I pewnie jeszcze wiele wiele innych rzeczy…

Co najbardziej z nich cenię? Zdecydowanie kubek gorącej herbaty, który można trzymać w zmarzniętych dłoniach.

PRAWDZIWA KATECHEZA

Bywa jednak, że rozmówca ma wyraźny interes, by nie mówić. Tak jak proboszcz z Prusie, który tym się wsławił, że bił dzieci, wyzywał rodziców i odmawiał pochówków. Wobec milczenia kurii wójt przejęty losem parafian – swoich obywateli – zwołał radę gminy, na którą zaprosił księdza i mnie. Proboszcz na widok dziennikarki z mikrofonem powiedział: „Ona albo ja”. Wyszłam bez szemrania, choć radni chcieli mieć media na sali.

Siedziałam w korytarzu ratusza trzy godziny. W końcu salę z trzaskiem drzwi opuścił ksiądz. Biegłam za nim z włączonym mikrofonem i pytałam. On przyspieszał. Na każde pytanie odpowiadało mi echo kroków. Na schodach wysapałam: „Czy to prawda, że ksiądz nie szanuje parafian? Dorosłych i dzieci? Żywych i umarłych?”. W odpowiedzi usłyszałam tylko trzask zabytkowych drzwi. Nagranie trwało minutę i 20 sekund. I obiegło wszystkie rozgłośnie w Polsce. Nosiło tytuł „Wywiad z księdzem”. Do dziś twierdzę, że to mój jedyny prawdziwy wywiad. Inne to tylko rozmowy (Jolanta Krysowata, Musi nie pasować, PRESS/ marzec 2004, s.57).

Żałuję, że nie prowadzę żadnego „pamiętnika katechety”. Gdyby spisywać wszystkie sytuacje, jakie zdarzyły mi się w czasie katechizowania, to dzisiaj byłby z tego niezły hit. A przynajmniej podręcznik survivalu dla następców! Tam też pewnie można byłoby znaleźć opowieść o tej jednej, jedynej „prawdziwej katechezie”. Chciałem sobie taką przypomnieć, ale niestety, pamięć mam zawodną. Może kiedyś spytam moich dawnych uczniów, może na starość coś mi się przypomni. Zobaczymy.

A może taka katecheza jest jeszcze przede mną?

HIPERMARKET

Parodia, pastisz, teatralność to moje żywioły. Chłonę ulicę, uwielbiam obserwować ludzi, podpatrywać ich miny, zachowania. Rejestruję timbre głosu, wpadki językowe. Moje ulubione miejsce do podglądania i podsłuchiwania ludzi to hipermarkety. Tam powstaje kolekcja postaci, którą przywołuję, gdy trzeba zagrać coś charakterystycznego (Filip Przybylski, Ucho na pulsie, PRESS/maj 2002, s.60).

Tak szuka pomysłów i natchnień jeden ze znanych w branży twórców reklam radiowych. W naszych czasach hipermarket odgrywa coraz większą rolę w społeczeństwie. Katecheza, chcesz czy nie, też będzie jednym z wielu towarów do wyboru w „hipermarkecie ludzkiego życia”. Ktoś po nią sięgnie, ktoś wybierze jej wartości, albo minie z obojetną miną. Po co mi coś, czego nie potrzebuję?

Tam także możesz szukać pomysłów na katechezę. Choćby na temat świętowania dnia wolnego. Myślę, że katechezy przeprowadzonej między półkami hipermarketu uczniowie nie zapomnieliby dokońca życia. Można się odwołać do umięjętności oceniania tego, cojest wartościowe, a co nie. Sam nie zapomnę wtajemniczenia, jakie otrzymałem od mojej siostry w temacie kupowania kukurydzy w puszkach. Prawdopodobnie zawsze sięgałbym po największą puszkę licząc na to, że właśnie w niej jest najwięcej smakowitych ziarenek. A to nieprawda! Liczy się odciek! Ha! Nigdy w życiu bym na to nie wpadł… W sklepie, jak i w życiu, można także postawić pytanie: kupić tańsze i kiepskiej jakości, czy droższe i jakościowo lepsze?… Tak tak, hipermarket – natchnieniem katechety! Takich to czasów dożyliśmy…

DYSKURS

Pracę mogę rozpocząć dopiero wtedy, kiedy ustalę, czego nie wiem; kiedy potrafię sformułować pytanie o mechanizm danego zjawiska, o jego przyczyny, o jego konsekwencje. Jakie podziały społeczne w Polsce wyznaczają dzielące nas napięcia? Dlaczego jezuici zasłużyli na czarną legendę i pomawiani są o spisek? Jaki obraz rzeczywistości pokazuje telewizja? Dlaczego nasz Święty Mikołaj zamienił się w amerykańskiego krasnala? Dlaczego o problemie biedy nie mówi się pragmatycznie, ale wyłącznie ideologicznie? Co sprawia, że wydarzenia Marca ’68 wciąż są kwestią żywą i dzielącą?

Jeśli na takie pytanie łatwo znaleźć prostą odpowiedź, to nie warto siadać do pracy. Warto ją zacząć wtedy, kiedy pisanie jest szukaniem odpowiedzi, zajęciem poznawczym (Teresa Bogucka, Zdążyć przed redaktorem, PRESS/sierpień 2000, s.30).

Mój pomysł na katechizowanie polega na tym, że sam chcę się czegoś nauczyć. Najchętniej pochodziłbym jeszcze do szkoły, albo wybrał się na jakieś studia, gdzie mógłbym posłuchać mądrych ludzi, albo pod ich kierunkiem poszukać odpowiedzi na różne pytania typu DLACZEGO.

Skoro nie mam takiej możliwości, więc uczę się od moich uczniów. W tym roku na przykład przywrócili mi wiarę w sens rozmawiania. Naprawdę są przekonani, że jeżeli ludzie rozmawiają ze sobą, to sąw stanie wiele spraw rozwiązać, wybaczyć, załatwić. Ja już chyba nie bardzo w to wierzyłem…

Katecheza jest zatem dla mnie zajęciem poznawczym. Nie tylko w momencie jej przygotowywania, ale jeszcze bardziej, gdy rozmawiam z uczniami. Od nich dowiaduję się, jak patrzą na świat, jakie wartości rządzą nim teraz, dlaczego tak a nie inaczej traktują wiarę i Boga, co kształtuje ich odniesienie do Kościoła.

Biada katechecie, który myśli, że pozjadał wszystkie rozumy i teraz chce tylko przelać swoją wiedzę na uczniów…

KTO DLA KOGO?

To nie bohater jest dla nas, lecz odwrotnie. My należymy do niego. Trzeba go więc odpowiednio traktować. W kontakcie z reporterem bohater bywa najczęściej bezbronny. Nie ma go, gdy siadamy przed komputerem. Słowa składamy w zdania, budujemy akapity i rozdziały, a bohater coraz bardziej się oddala. Pani z brodawką, która nam wczoraj podawała kawę w filiżance z niebieskim szlaczkiem, zmienia się w obiekt. W postać wirtualną. Można z nią zrobić, co się chce. Wtedy nadchodzi pokusa, by wygrać coś dla siebie. Wystarczy przeniesienie akcentów, niewielka manipulacja, by powstał tekst wspaniały jak literatura. Trzeba ją zaraz odegnać (Lidia Ostałowska , Odegnać pokusę, PRESS/styczeń 2002, s.72).

Pod koniec chwila odpoczynku od metod i poszukiwania inspiracji…

Raz w miesiącu spotykam się z rodzicami zastępczymi i adopcyjnymi. Jesteśmy na Mszy świętej, potem rozmawiamy cały wieczór przy herbacie i słodyczach. Nie są to jakieś katechezy, raczej towarzyskie dyskusje, ale zawsze gdzieś w tle przewija się pytanie o wiarę w Boga, zaufanie i kształtowanie życia w zgodzie z Jego nauką.

Zazwyczaj dzieci zostają wtedy w domu pod opieką, ale zdarza się, że przybranymi rodzicami przychodzi 4-letnia Ewelinka. Przynoszę jej wtedy farby i papier, aby miała jakieś zajęcie i się nie nudziła. W końcu ląduje u mnie na kolanach, a ja podziwiam jej obrazki i słucham, o czym rozmawiają rodzice. Czasami wtrącam do rozmowy jakieś pytanie czy mówię swoje zdanie.

Pewnego dnia rzuciłem tak zupełnie swobodnie z nad kolejnego rysunku Ewelinki pytanie: „Właściwie dlaczego wy bierzecie te dzieci do siebie?” Zapadła cisza. A ja byłem zupełnie zdezorientowany. W tej ciszy dopiero zdałem sobie sprawę, że zadałem najprostsze pytanie, na które oczywiście najtrudniej odpowiedzieć. Potem padły najważniejsze na świecie słowa o rodzicielskim powołaniu i o powołaniu do bycia rodziną zastępczą, o służbie wobec życia bezbronnego i skrzywdzonego dziecka, często pozostawionego zupełnie samemu sobie w trudnym świecie dorosłych. Klimat tej rozmowy zapamietam na zawsze.

Jak się to ma do katechezy? Ano tak, że warto sobie co jakiś czas postawić pytanie: dlaczego właściwie jestem katechetą? I czy na katechezie uczniowie są dla mnie, czy ja dla uczniów? Ciekaw jestem, jak wyglądałaby dyskusja na ten temat…

ZAMIAST ZAKOŃCZENIA

Proponuję, by Ryszard Kapuściński ułożył krótki poradnik, jak napisać dobry reportaż. Zastanawia się. – Po pierwsze – podkreśla – trzeba lubić ludzi. Gdy się nie lubi ludzi, nie można ich zrozumieć. – Po drugie: zrozumieć ludzi. Rozumieć ich motywy: dlaczego tak zrobił? dlaczego tak się zachował? dlaczego to powiedział? – Po trzecie: traktować to, co się robi, z wielkim oddaniem. Dla mnie pisanie było zawsze misją – mówi. – Bo w ten sposób przybliżamy drugiego człowieka innym, objaśniamy zachowanie, załatwiamy coś albo po prostu dajemy czytelnikowi przyjemność (Mariusz Szczygieł, Fragment, PRESS/grudzień 1999, s.33).

Moim zdaniem są te jedne z najbardziej trafnych celów współczesnej katechezy.