O wychowaniu do posłuszeństwa

Grupa docelowa: Dorośli Rodzaj nauki: Lektura Tagi: Posłuszeństwo, Wychowanie

Jednym z najważniejszych i najtrudniejszych zarazem zadań związanych ze sprawowaniem władzy ojcowskiej jest wychowanie dzieci przez stworzenie możliwie najlepszych warunków wszechstronnego rozwoju dla każdego dziecka z osobna i rodziny jako całości.

O wychowaniu dzieci napisano tysiące książek. Wymyślono wiele zabiegów wzmagających skuteczność działań wychowawczych. Samych definicji wychowania można by przytoczyć dziesiątki. Znanych jest wiele systemów wychowawczych. Zalecenia różnych systemów bywają wręcz sprzeczne. Jako wyrazisty przykład może posłużyć choćby stosunek do kar cielesnych w wychowaniu. Jedni twierdzą, że absolutnie nie wolno ich stosować, bo naruszają godność dziecka jako osoby, drudzy twierdzą, że są niezbędne i bardzo potrzebne samemu dziecku.

Innym przykładem może być stosunek do roli stresu. Jedni głośno krzyczą: tylko wychowanie bezstresowe, a drudzy, że nie wolno eliminować stresu, bo jest to element codzienności i dziecko musi nauczyć się radzić sobie we wszelkich życiowych sytuacjach. W tej mnogości często sprzecznych pomysłów na wychowanie przeciętni rodzice mogą się po prostu pogubić. W kłótniach o szczegóły gubi się często to, co najważniejsze, a więc cel, ku któremu ma wychowanie przybliżać dziecko, pytanie: czemu wychowanie ma służyć? W tym miejscu nie unikniemy pytania o cel i sens życia człowieka na ziemi. Gdy spojrzymy na to pytanie w świetle wiary katolickiej, odpowiedź będzie prosta: celem i sensem życia człowieka na ziemi jest życie wieczne – zbawienie. Temu celowi ogólnemu powinny być podporządkowane koncepcje wychowawcze tworzone (lub przynajmniej akceptowane) przez ludzi wierzących.

Niestety, nawet dla ludzi wierzących takie wzniosłe określenie celu wydaje się często trudne do przyjęcia, a w każdym razie mało praktyczne. Przedstawmy zatem tę ideę językiem bardziej codziennym, a tym samym lepiej przyswajalnym dla przeciętnego zjadacza chleba. Proces wychowania ma pomóc wychowankowi wszechstronnie się rozwinąć. W szczególności ma pomóc rozpoznać, a następnie pielęgnować i rozwijać indywidualne talenty wychowanka. Dalej, ma pomóc rozpoznać i wybrać najlepszą drogę, karierę życiową dla tego właśnie. jedynego w swoim rodzaju człowieka, jakim jest to konkretne dziecko – wychowanek.

I wreszcie proces wychowania ma rozwinąć w dziecku cechy potrzebne do życia w ogóle, a w szczególności cechy potrzebne w jego indywidualnie wybrane drodze życiowej. Krótko mówiąc, wychowanie to pomoc w rozpoznaniu i uzdolnienie do realizacji powołania życiowego

Bardzo ważnym zadaniem wychowawczym jest zaszczepienie w wychowanku idei samowychowania. Od skuteczność podjętego samowychowania zależeć będzie ostatecznie osobowość dojrzałego człowieka. Niestety, wielu rodziców stawia sobie zupełnie inne cel wychowawcze. Czasami odnoszę wrażenie, że dla niektórych rodziców jedynie ważną rzeczą jest, aby dziecko było grzeczne. Przy czym „grzeczne” oznacza dokładnie to, co sobie rodzic wymyślili (czasami chciałoby się powiedzieć, ubzdurali). Dla niektórych jedynie ważną rzeczą jest, aby ich dziecko dobrze się uczyło (czasami rodzice mają ambicje, by ich dziecko było najlepsze w klasie, nawet za cenę nieuczciwości – odrabia nagminnie za dziecko zadania domowe… i złoszczą się na nauczyciela, gdy dostaną jedynkę). Wreszcie dość powszechnie rodzice wymyślają „najlepszą” (chciałoby się powiedzie jedynie słuszną) karierę życiową. Projektują życie dziecka według własnych zamiłowań i ambicji, nie licząc się zupeł..
z jego zdolnościami i upodobaniami. Jawi się dość powszechna pokusa, której ulegają liczni rodzice, by dziecko traktować jako swoją własność i w najlepszej wierze chcą dziecku ……… tyle pomóc rozpoznać jego powołanie, co narzucić jakąś kar……ę. Często są to własne, niezrealizowane marzenia. Tato chciał być sportowcem i synka, który zupełnie nie ma talentu ani nawet elementarnych predyspozycji, katuje, żeby go koniecznie zrobić mistrzem sportu. Babcia miała powołanie, a wnuczek musiał pójść do seminarium. Tak być nie powinno.

Dzieje się tak dlatego, że rodzice, a czasem nawet dziadkowie, przypisują sobie prawa, jakby to oni byli właścicielami swych dzieci. Zauważmy, że w naszych czasach pogląd, że dziecko jest jakoby własnością rodziców bardzo się rozpowszechnia. Nie chcę być brutalny, ale przecież dochodzi nawet do tego, że rodzice domagają się legalizacji prawa do zabijania własnych dzieci. Są to nieprawdopodobne rzeczy, a przecież prawdziwe.

Jesteśmy po to, żeby dziecku pomagać odnaleźć jego powołanie. I to jest punkt wyjścia dla każdego działania wychowawczego. Myślę, że każdy ojciec, każda matka musi sobie często przypominać, że dziecko nie jest ich własnością. Ja mam być pomocą w – czasami trudnej – drodze tego dziecka do świętości. Wszyscy rodzice wiedzą, że czasami nie starcza cierpliwości, ręce opadają, sił brakuje, ale taka jest droga i taki jest trud wychowania każdego dziecka. My z takim samym trudem byliśmy wychowywani przez naszych rodziców. I tak już musi być.

Przejdźmy do przepisów na wychowanie, które można znaleźć w Piśmie Świętym. Pierwsze słowo (które pojawia się w Piśmie Świętym w kilku miejscach), zacytuję z Listu do Efezjan: „Czcij ojca twego i matkę – jest to pierwsze przykazanie z obietnicą – aby ci było dobrze i abyś był długowieczny na ziemi” (Ef 6, 2-3). Jest to poszerzone przykazanie IV, pierwsze zaś, a więc chyba najważniejsze z siedmiu, nie dotyczących bezpośrednio relacji człowieka do Boga. Mówiliśmy poprzednio, o tym, że rodzice, aby być czczeni, muszą zasługiwać na cześć, muszą tak żyć, żeby nie utrudniać dzieciom czczenia ich.

Pozwolę sobie przytoczyć dłuższy fragment z Pisma Świętego, w którym są trochę bardziej szczegółowe zalecenia dla dzieci. Sięgam w tej chwili do Mądrości Syracha: „Mnie, ojca, posłuchajcie dzieci i tak postępujcie, abyście były zbawione. Albowiem Pan uczcił ojca przez dzieci, a prawa matki nad synami utwierdził. Kto czci ojca, zyskuje odpuszczenie grzechów, a kto szanuje matkę, jakby skarby gromadził. Kto czci ojca, radość mieć będzie z dzieci, a w czasie modlitwy swej będzie wysłuchany. Kto szanuje ojca, długo żyć będzie, a kto posłuszny jest Panu, da wytchnienie swej matce, jak panom służy tym, co go zrodzili. Czynem i słowem czcij ojca swego, aby spoczęło na tobie jego błogosławieństwo. Albowiem błogosławieństwo ojca podpiera domy dzieci, a przekleństwo matki wywraca fundamenty” (Syr 3, 1-9).

Aż wreszcie mamy słowo: „A jeśli by nawet rozum stracił, miej wyrozumiałość, nie pogardzaj nim, choć jesteś w pełni sił. Miłosierdzie względem ojca nie pójdzie w zapomnienie, w miejsce grzechów zamieszka u ciebie” (Syr 3, 13-14).

Ten tekst przywołuję specjalnie, widząc, jak często w życiu ludzie nie przestrzegają tych zaleceń. Jest jeszcze jeden, bardzo dosadny werset: „Kto porzuca ojca swego, jest jak bluźnierca, a przeklęty przez Pana, kto pobudza do gniewu swą matkę” (Syr 3, 16).

Myślę, że wielu współczesnych twórców różnych bezstresowych teorii wychowania oburzałoby się tutaj, ale taki jest plan Boży i taki ład ma być w naszych rodzinach. Nie chodzi o to, byśmy musieli spełniać jakieś zachcianki Stwórcy, lecz byśmy jako Jego stworzenia byli szczęśliwi, funkcjonując zgodnie z najlepszym, bo zaplanowanym przez samego Stwórcę ładem. Myślę, że bardzo wielu rodziców cierpi właśnie z tego powodu, że nie dopilnowali, nie wychowali swych dzieci do tego, by byli należnie przez nie czczeni. Nie chcę powiedzieć, że dziecko do ojca ma się zwracać „panie Ojcze” czy „pani Matko” do matki.

Owszem, mogą w pewnych sytuacjach i wieku zwracać się do rodziców po imieniu, choć ja raczej jestem do tego sceptycznie nastawiony, dlatego że widziałem zbyt wiele nadużyć w tym względzie.

Przykładowo: jako młody pracownik naukowy prowadziłem zajęcia ze studentami, w końcu kolegami zaledwie kilka lat ode mnie młodszymi, więc często przechodziłem z nimi na „ty”. Było to bardzo sympatyczne, bardzo dużo dobra wprowadzało, dla wielu było dodatkowym bodźcem do nauki. Wstyd im było po prostu nie umieć. Ale zawsze zdarzała się jakaś rysa. Bo oto trafiał się jeden czy drugi student, który uważał, że skoro jesteśmy ze sobą po imieniu, to znaczy, że on się nie musi uczyć mojego przedmiotu. Dostanie zaliczenie po znajomości. Czyż więc jednak pewien, choćby drobny dystans, który sprzyja szacunkowi, nie powinien być zachowany? Pewnie, że można zachować szacunek, będąc z kimś wręcz w poufałych stosunkach, ale to wcale nie jest takie łatwe. Oczywiście dotyczy to wszystko również relacji rodzice – dzieci, o której tu mówimy.

Zobaczmy jeszcze rzecz następującą. Przykazanie nie mówi: „Czcij dobrego ojca, czcij dobrą matkę”, ale: „Czcij ojca, nawet gdyby rozum postradał”. Koniec, kropka. Nie ma żadnych usprawiedliwień. Gdybym teraz mówił do dorastających dzieci, które przecież bardzo różnie odnoszą się do swych rodziców, musiałbym podpowiadać, żeby zrobiły rachunek sumienia ze swojego traktowania własnych rodziców. Bo przecież będą przeżywać udręki, gdy ich dzieci po latach będą traktować swych rodziców (czyli ich) tak, jak oni dziś to robią. Jednak jeżeli to mówię do rodziców, to kładę nacisk na to, żeby rodzice stworzyli swoim dzieciom warunki, by mogły z szacunkiem się do nich odnosić.

A teraz dwa fragmenty: z Listu św. Pawła do Efezjan i z Listu do Kolosan, w których powtarza się prawie ta sama treść, ale jednak teksty te się uzupełniają. „Dzieci, bądźcie posłuszne w Panu waszym rodzicom, bo to jest sprawiedliwe” (Ef 6, l). „Dzieci, bądźcie posłuszne rodzicom we wszystkim, bo to jest miłe Panu” (Koi 3, 20). Jeżeli połączymy te dwa teksty ze sobą, to będzie: „bądźcie posłuszne rodzicom we wszystkim, bo to jest sprawiedliwe i miłe Panu”.

Chciałbym się zatrzymać trochę dłużej nad słowem: „posłuszny”. Nie powiem, że posłuszeństwo wyszło z mody, ale to takie słowo, które jest odczytywane nieraz z podtekstem negatywnym, że to niby utrata wolności, jakaś zależność, a przecież my, ludzie początku XXI wieku, powinniśmy być wolni.

Z posłuszeństwem kojarzy się wiele słów, które nabrały wydźwięku negatywnego, pejoratywnego, np. „kolaboracja”, która w gruncię rzeczy znaczy „współpraca”, a w naszym języku używa się tego słowa w znaczeniu pogardliwym, negatywnym. To pozostałość czasu zaborów, a później II wojny światowej i lat komunistycznych, kiedy naganna była współpraca z okupantem, współpraca ze złem. Kolaboracja w potocznym rozumieniu nabrała zabarwienia negatywnego — to jest współpraca ze złem. Dalej niektórym posłuszeństwo kojarzy się z pojęciem „konformizm”, które oznacza bezkrytyczne podporządkowanie się wszystkim zasadom, a także ze słowem „uległość” – ta uległość ze strachu, że zrobię wszystko, co mi szef każe, bo boję się konsekwencji.

W potocznym rozumieniu w te pojęcia, niestety, wpisało się również posłuszeństwo, jako coś prawie że wstydliwego. A prawda jest taka, że do prawdziwego posłuszeństwa, o którym postaram się parę słów powiedzieć, zdolny jest tylko człowiek wolny, który posiada siebie, który sobą dysponuje. Bo posłuszeństwo to jest podporządkowanie się drugiemu  człowiekowi decyzją woli. Podporządkowanie się z własnego wyboru. Dlaczego? Bo ten człowiek jest mądry, kompetentny, bo ten człowiek pod tym względem, pod którym się podporządkowuję, zasługuje na zaufanie. Pojęcie posłuszeństwa jest tak ważne, bo bez tej cechy, bez tej umiejętności nie mogłoby funkcjonować żadne społeczeństwo. Co więcej, wiele społeczeństw źle funkcjonuje dlatego właśnie, że nie ma w nich ducha dobrze rozumianego posłuszeństwa.

Myślę, że to jest wielki ból w naszym kraju, w Polsce, gdzie chlubą było nieposłuszeństwo wobec zaborcy, nieposłuszeństwo wobec okupanta, nieposłuszeństwo wobec władz komunistycznych. Ale zauważmy, że nawet w czasach najdrastyczniejszych, gdy pojawiły się wręcz niechrześcijańskie odruchy nienawiści wobec rządzących formacji i ich aparatu, to nawet w tamtych czasach, jeżeli milicjant stał na skrzyżowaniu i kierował ruchem, nikt nie wpadał na pomysł, żeby się mu nie podporządkować, dlatego że jest milicjantem, moim wrogiem ideowym.

Nie, bo jego władzę w tym zakresie my w danym momencie akceptujemy. Jest dla nas pożyteczna, my jemu tę władzę zleciliśmy, więc się podporządkowujemy, jesteśmy mu posłuszni.Kiwnie ręką – jedziemy, kiwnie ręką – stoimy i nikt przeciw temu nie protestuje. Oczywiście rzecz w tym, że jeżeli komuś powierzamy władzę, to ta osoba otrzymuje mandat na jakiś zakres działalności. Tu nie chodzi o „rządy dusz”, to nie jest podporządkowanie się we wszystkim, to jest powierzenie władzy w pewnym zakresie.

I niestety, o tym często nasi władcy, żeby nie powiedzieć możnowładcy, zapominali i powstawała nieprzeciętna arogancja władzy. Wielokrotnie w naszym kraju to obserwowaliśmy. Jeżeli nie wychowamy w naszych dzieciach prawdziwego ducha posłuszeństwa, to nie pomożemy Polsce, nie pomożemy żadnej społeczności. Nie pomożemy rodzinom, które założą nasze dzieci.

Może jeszcze jeden przykład. Wyobraźmy sobie, że wylądowaliśmy na bezludnej wyspie, jest nas około dwudziestu osób. Są różni ludzie. Niektórzy są bardziej bywali w świecie, inni naukowcy, intelektualiści, jeszcze inni podróżnicy. Wspólnie ustalamy, że komuś powierzamy przywództwo, demokratycznie – nazwijmy to tak – ustalamy, że ktoś się do tego najlepiej nadaje i ten ktoś ma nas przeprowadzić przez niebezpieczeństwa na drugi brzeg wyspy. Więc kiedy mu tę władzę w tym zakresie powierzyliśmy, to gdy on mówi: idziemy w lewo, to wszyscy powinni iść w lewo. Jednak w naszej naturze tkwi coś takiego, by powiedzieć: a może jednak w prawo? I na każdych rozstajach dróg będziemy stawali i dyskutowali, czy w prawo, czy w lewo, tracąc czas, a może nawet narażając się na niebezpieczeństwo. Troszeczkę w ten sposób – choć jest to oczywiście pewne spłycenie – odbieram naszą scenę polityczną. Nie potrafimy w dobrej wierze podporządkować się komuś wybranemu, tylko zawsze kwestionujemy, zawsze krytykujemy i w związku z tym nie możemy daleko zajść. Myślę, że czas to zmienić i dlatego tak ważne jest, żeby nowe pokolenia dzieci były zdolne do posłuszeństwa, bo bez tego nasze społeczeństwo nie będzie mogło funkcjonować.

Zauważmy jeszcze jedną rzecz. Jeżeli dziecko nie będzie wychowane do posłuszeństwa, nie będzie zdolne powierzyć siebie w jakimś zakresie komuś innemu, to ono nie będzie dobrym pracownikiem. Choć może się to wydawać dziwne, nie będzie nawet dobrą żoną czy dobrym mężem. Z wielkim bólem często obserwuję, jak w żadnym zakresie żona nie chce podporządkować się mężowi. Być może dlatego, że jest po prostu niezdolna do posłuszeństwa, bo nie wyniosła tego ze swojego domu rodzinnego. Posłuszeństwo nie było dla niej wartością pozytywną, tylko jakimś ograniczeniem i tak było pojmowane. I nieraz ludzie, którzy przychodzą do poradni, chcąc niby naprawiać małżeństwo, z wielką zaciętością się bronią i nie chcą się podporządkować jedno drugiemu w żądnym zakresie. Przecież w pewnych sprawach lepiej jest, gdy kieruje mąż, w innych lepiej, żeby zarządzała żona, bo się lepiej na tym zna. A trudność leży właśnie w tym koniecznym podporządkowaniu się w posłuszeństwie temu, któremu w danej dziedzinie władzę zlecić powinniśmy.

Dziecko, gdy się rodzi, nie wie, co jest dla niego dobre. Wiedzą to rodzice, przynajmniej powinni to wiedzieć. Gdy dorosłe dziecko wychodzi z domu, powinno jasno wiedzieć, co jest dla niego dobre – i w ogóle, co jest dobre, a co złe. Mało tego, powinno być gotowe do opowiadania się za tym, co jest dobre. Nawet, za pewną cenę, a w wyjątkowych wypadkach, gdy w grę wchodzi jakieś wielkie dobro – nawet z narażaniem życia. Dziecko ma czuć powinność opowiadania się za dobrem i zwalczania zła. Ale tę drogę od zupełnej nieporadności i nieświadomości do pełnego rozeznania w świecie dziecko musi przejść, ufając rodzicom, że to, co oni mówią, jest dla niego dobre. A więc na początku małe dziecko musi ufać rodzicom bezgranicznie, a potem rodzice powinni dopuszczać do coraz większej samodzielności po to, żeby wychodząc z domu, osiągnęło pełną samodzielność i odpowiedzialność.

Niestety, jestem przekonany, że tutaj wszyscy rodzice popełniają błędy. Może nawet drobne błędy są nie do uniknięcia. Rzecz w tym, by unikać błędów drastycznych. Podstawowym błędem jest to, że rodzice żądają bezgranicznego posłuszeństwa, nie tłumacząc dzieciom dlaczego. Tłumaczenie, nawet bardzo małemu dziecku, dlaczego ja tak zdecydowałem, jest ogromnie ważne, ponieważ dziecko wtedy uczy się, zaczyna rozumieć wyznawaną przez rodziców hierarchię wartości. Jeżeli rodzice mówią tak: Ty mnie musisz słuchać, boja ciebie utrzymuję i jestem silniejszy. Zrób to – mówi tata do synka – bo ci wleję, to takie wychowanie oczywiście jest skuteczne, ale do pewnego momentu, dopóki synek jest słabszy i się taty boi. Ale któregoś dnia, synek powie: Tata, spróbuj, może już nie dasz rady. l kończy się cały autorytet ojcowski, wyczerpują się argumenty i kończy się w tym momencie posłuszeństwo. A ściślej kończy się uległość ze strachu. Bo prawdziwego posłuszeństwa, którego podstawą jest wolny wybór, mogło tam nigdy nie być.

Dramatycznie nieraz rodzice przeżywają fakt, że ich dzieci w jakimś wieku się buntują, w jakimś wieku nie chcą już być posłuszne. Ale to między innymi właśnie dlatego, że te dzieci nie dostrzegły wartości posłuszeństwa. Małe dziecko musi zauważać, musi się uczyć, musi na własnej skórze niejako odczuć, że opłaca się być posłusznym rodzicom, bo rodzice chcą jego dobra. To rodzice powinni swoim dzieciom ukazywać i „tracić” czas na to, by dzieciom tłumaczyć, dlaczego tak postąpili i – co szczególnie trudne dla rodziców – pozwalać dzieciom czasem sparzyć się na własnych pomysłach. Nie – stracić życie, bo do tego rodzice nie mogą dopuścić, ale żeby dziecko odczuło, że jest na razie jeszcze za mało samodzielne, że na razie musi być posłuszne rodzicom, bo to jest dla jego dobra.

Myślę, że duża część dzieci tego nie rozumie, zwłaszcza dzieci, które są „ósmymi cudami świata”, które są atrakcją dla całej rodziny. I rodzice są zachwyceni, jakie dziecko jest genialne, a w efekcie dziecko czuje się pępkiem świata i staje się zwykle tyranem domowym. Dosłownie, podporządkowuje sobie rodziców i bardzo szybko przestaje być posłuszne, bo jemu to nie jest do niczego potrzebne. Ono wodzi rodziców za nos. Wielką krzywdę wyrządzają rodzice takim dzieciom, przez to, że nie ukazują im w ogóle żadnego sensu posłuszeństwa.

Jeżeli to słowo „posłuszeństwo” tak wielokrotnie się przewinęło, to dlatego, że ostatecznym celem wychowania człowieka jest postawa posłuszeństwa wobec kogoś, kto jest ode mnie mądrzejszy, kto mnie zna, kto mi dobrze życzy, kto jest kompetentny, komu warto zaufać. Postawa posłuszeństwa ma zwieńczenie w ostatecznym zaufaniu Bogu Ojcu, posłuszeństwie Bogu. On jako mój Stwórca najlepiej wie, co jest dla mnie dobre.

Weźmy hipotetyczną sytuację. Dziecko chciałoby coś zrobić, ale rodzice nakazują mu zrobić coś innego, wobec tego ono się podporządkuje. Trudno, to są rodzice, im należy się posłuszeństwo. Nawet bez słowa „trudno”, widocznie to jest dla mnie dobre, skoro rodzice tak mówią. Na takim postępowaniu dzieci z reguły wychodziłyby dobrze, choć przecież rodzice są omylni, a ich miłość do dzieci bywa ułomna. O ileż bardziej „opłaca się” zaufać nieomylnemu Bogu, którego miłość jest najwspanialsza, nieograniczona. Tak więc wychowanie dzieci do dojrzałego posłuszeństwa jest przygotowaniem ich do dojrzałej wiary Bogu, do postawy prawdziwego zawierzenia.

Posłuszeństwo powinno wynikać z wyboru, a nie z przymusu. Jest bardzo delikatna różnica między uległością ze strachu a posłuszeństwem z wyboru. Wynik postępowania dla obserwatora z zewnątrz wygląda podobnie, natomiast to, co się dzieje we wnętrzu osoby, jest czymś diametralnie różnym. Dziecko posłuszne postępuje tak, bo uznaje władzę rodziców; dziecko uległe – bo jest za słabe, by się przeciwstawić. W uległości ukryta jest niebezpieczna nuta: Czekaj, gdy będę duży i silny, to się zbuntuję, odegram, zemszczę.

Jeżeli uda nam się nasze dzieci wychować do prawdziwego posłuszeństwa wynikającego z wolnego wyboru, to będą one zdolne do przyjęcia nieraz ciężkich doświadczeń życiowych jako potrzebnego, choć niezrozumiałego daru od miłującego Boga. Skoro On takie doświadczenie nam zsyła, to widocznie jest nam ono potrzebne. Znam ludzi, którzy bezgranicznie ufają Bogu.

I choć są czasem bardzo ciężko doświadczani, odnoszę wrażenie, że im się żyje łatwiej, lżej, bo ufają Bogu i wierzą w Jego opatrzność.

Wróćmy na poziom rodzice – dziecko. Dziecku, które zaufało rodzicom, wybrało posłuszeństwo własnym rodzicom, żyje się łatwiej. Ono wie, na kim może się oprzeć, komu zaufać. Ono nieraz unika niepotrzebnych rozterek.

Ważną pomocą dla dziecka jest stosowanie przez rodziców nagród i kar. Przy czym byłbym tu bardzo ostrożny, ponieważ nagłaśnia się obecnie wiele pomysłów na to, żeby całe wychowanie oprzeć na karach i nagrodach. Napisano na ten temat wiele książek. Te pomysły, niestety, bardzo źle w praktyce owocują. Co prawda, do pewnego czasu dziecko sterowane w ten sposób funkcjonuje dokładnie tak, jak życzą sobie tego rodzice, wszystko gra jak w zegarku. Lecz w chwili, kiedy dziecko wchodzi w okres dojrzewania czy trochę później, kiedy staje się bardzo krytyczne i jako dorosłe dąży do samodzielności, kończy się skuteczność wychowania opartego na kiju i marchewce. Dziecko powie, że już nie boi się kary czy że już nie potrzebuje nagrody. I kończy się skuteczność wychowania – Takie było dobre dziecko i nagle się zbuntowało. Żeby nie wylać dziecka z kąpielą – nagrody i kary są w wychowaniu potrzebne i ważne, lecz nie wolno na nich jedynie oprzeć całego wychowania.

W dziecku trzeba wykształcić poczucie powinności opowiadania się za dobrem nie ze strachu przed karą, nie dlatego, że ma nadzieję na nagrodę, tylko dlatego, że jest człowiekiem, że jest dzieckiem Bożym i powinno się zachowywać tak, a nie inaczej. Uważam, że między innymi na tym poczuciu powinności wypływającym z bycia człowiekiem polega ludzka dojrzałość.

Myślę, że warto jeszcze powiedzieć parę słów o błędach, które popełniamy na drodze wychowania, gdyż może to być praktycznie użyteczne. Częstym błędem jest brak dostatecznej stanowczości, przy czym stanowczość to nie jest krzyk, to nie jest hałaśliwe domaganie się wypełnienia woli rodziców. To jest spokojna konsekwencja. Pamiętam w jednym z odcinków Bill Cosby Show nastoletnia córeczka coś tam narozrabiała, chyba umalowała się wbrew wyraźnemu zakazowi rodziców. Była poważna rozmowa i wreszcie tatuś mówi: Wybaczam ci… Córka uradowana z uśmiechem rzuca mu się na szyję, a on – również z uśmiechem – dodaje: …ale zapowiedziana kara cię nie minie. Konsekwencja w wychowaniu.

Ukazana w sposób lekki, ale cudownie. Została pokazana bardzo ważna zasada, że w wychowaniu musi być konsekwencja.

Brak konsekwencji, brak stanowczości, czyli spokojnego egzekwowania tego, co zostało ustalone, jest częstym grzechem rodziców w wychowaniu dzieci. Bardzo często niestety brak konsekwencji pojawia się na linii ojciec – matka. Mama czegoś zabroni, tatuś pozwoli. Dziecko znakomicie potrafi na tym polu manewrować i wie, na co łatwiej przyzwoli mamusia, a na co tatuś. Jest ogromnie ważne, żeby rodzice ze sobą uzgadniali decyzje. Nawet jeżeli ja wyraziłem córce pochopnie zgodę na coś, a za chwilę dowiaduję się, że żona wcześniej tej zgody nie wyraziła, to cofam swoją zgodę, karcąc jednocześnie córkę, bo nie miała prawa mnie nawet pytać, skoro mama się wcześniej nie zgodziła. Mogła poddać pod dyskusję decyzję mamy, prosić tatę, żeby tata z mamą porozmawiał, żeby przeanalizował to ponownie. Natomiast nie wolno jej było oszukiwać. Gdy otrzymała odmowę z jednej strony, nie wolno próbować podchodzić fortelem drugiej. Tu rodzice powinni mieć się bardzo na baczności, dlatego że dzieci potrafią być niezwykle chytre i przebiegłe i doskonale orientują się, z jaką sprawą do którego z rodziców należy się zwrócić.

Przymuszanie to chyba najtrudniejsza sprawa, a zwłaszcza przymuszanie do posłuszeństwa. Już słyszę te krzyki, że oszołom będzie znowu kazał bić, katować dzieci. Daleki jestem od katowania dzieci, natomiast w pewnych momentach, gdy jest to dla dobra dziecka, musi ono poczuć nawet przewagę fizyczną rodziców. Każdy z nas rodziców to wykorzystuje, tylko nie każdy się do tego przyznaje. Przecież jeżeli małe dziecko fika nóżkami w kąpieli i chlapie na cały dom, to tatuś czy mamusia – życzę, żeby tatuś kąpał małe dziecko, jest to bardzo pożyteczne i dla ojca, i dla dziecka – przytrzymuje nóżki, mówiąc: Grzeczna Marysia, przestała fikać nóżkami. Dziecko jest bezsilne, pewnie się złości, ale ono wie, co komu wolno i kto tu ma przewagę. Tata nie robi tego dla swojej fanaberii, tylko dla dobra dziecka – bo od tego zależy sprawność kąpania, a nawet bezpieczeństwo dziecka, które fikając, może wyślizgnąć się z rąk kąpiącego.

Później dziecko trochę starsze bawi się, jest rozbawione lub zmęczone. I mówienie dziesięć razy: Idź się myć nie przyniesie skutku, bo dziecko do tego nie jest zdolne. To jest poważny błąd rodziców, że stawiają dzieciom wymagania, którym dzieci nie mogą sprostać. Dziecko rozbawione naprawdę z trudem oderwie się od zabawy i pójdzie się myć. A czasami jest zmęczone i nie może, nie jest w stanie, to jest ponad jego możliwości.

Wobec tego, co powinien zrobić tatuś? Wziąć dziecko pod pachę i powiedzieć: Grzeczny Jasiu idzie do łazienki się myć. Jaś idzie i wie, że jak tatuś powiedział: Idziemy się myć, to idziemy.

I wreszcie, wymuszanie posłuszeństwa przez stosowanie nawet kar cielesnych. Pozwolę sobie zacytować Pismo Święte, żebym nie był posądzony o pomysły na katowanie dzieci: „Głupota tkwi w sercu młodzieńca, lecz rózga karności wypędza ją stamtąd” (Prz 22, 15). „Kto żałuje swojej rózgi, nienawidzi swojego syna. Lecz kto go kocha, karci go zawczasu” (Prz 13, 24). Bardzo wielu rodziców żałuje poniewczasie, że dostatecznie nie karciło swoich dzieci. Nieraz nieznaczne skarcenie postawiłoby dziecko na nogi. Dziecko czasem najnormalniej w świecie potrzebuje klapsa, żeby wyjść z jakiegoś amoku, złego humoru, histerii czy nawet czasem zabawy, od której nie może się oderwać. I jest to pomocą dla dziecka. Ja nie robię tego, nie powinienem przynajmniej tego robić ze swojej złości, bo jestem bezsilny, dziecko mnie nie słucha, to ja mu wleję. Nie tak. W trosce o dziecko.

Nigdy nie powinniśmy dziecka bić w gniewie. Mamy taką przewagę siły fizycznej, że możemy dziecku zrobić krzywdę. Przecież nie o to chodzi. Ale w wyjątkowych sytuacjach, gdy dziecku nie potrafię inaczej przekazać komunikatu, jak w ten sposób, że dostaje klapsa, to jest on dla niego wielkim wydarzeniem. Nie jest to bicie dziecka dla bicia i przy każdej okazji. Małe dziecko dostało klapsa, to – aha -jest sygnał, że dzieje się coś poważnego. I to dziecku pomaga. Większą i skuteczniejszą pomocą dla małego dziecka wkładającego palce do kontaktu będzie brutalne nawet odciągnięcie i natychmiastowe wymierzenie klapsa niż zawiłe tłumaczenie, że może go prąd  kopnąć. (Jeszcze gotowe z ciekawości sprawdzać przy następnej okazji, jak ten prąd wygląda i jakie ma nóżki, którymi kopie).

Znam sytuację, kiedy siedmioletni chłopiec po otrzymaniu lania, ale takiego, że rzeczywiście poczuł, że dostał lanie, powiedział obcierając łzy: Wiesz, tato, dobrze mi to lanie zrobiło. Chłopiec siedmioletni. Stosować tę „biblijną rózgę” mamy nie po to, żeby się na dziecku zemścić, tylko po to, żeby dziecku pomóc. Oczywiście, stosowanie kary cielesnej ma sens wtedy, gdy dziecko nie jest w stanie zrozumieć niestosowności swego postępowania. Przestaje być potrzebna kara cielesna, gdy dziecko w pełni rozumie zło tkwiące w zakazanym postępowaniu.

Mamy często pretensje do naszych małych trzy-, czteroletnich dzieci: ono jest nieposłuszne. Proszę pana, moje dziecko się nie słucha – często tak panie mówią w poradni – niezbyt poprawnie po polsku. I co się okazuje.

Ta pani wydaje, wyrzuca z siebie tyle poleceń na minutę, że dziecko nie byłoby w stanie wypełnić tych poleceń w ciągu tygodnia. To nie dziecko jest nieposłuszne, tylko matka stawia wymagania, które nie mogą być spełnione. Dziecko broniąc się przed tym, po prostu tępieje i nie reaguje na żadne słowo matki.

Prosta rzecz, dziecko musi dobrze rozumieć, o co je prosimy. Jeżeli powiemy dziecku: Idź posprzątać w pokoju, co to znaczy? W pokoju jest setka rzeczy. Złóż klocki – aha, wiadomo, gdzie się klocki składa, jak się klocki składa. Ale jak jest trudniejsze zadanie, mówmy: Posprzątajmy w pokoju. Idziemy razem i sprzątamy, podpowiadając dziecku: To połóż na tę półkę, a to wiesz, gdzie położyć, a tu się zastanów, gdzie jest najlepsze miejsce dla tej rzeczy czy: ładnie wygląda ta rzecz na podłodze? itd. Ale powiedzieć małemu dziecku znad gazety: Idź, posprzątaj pokój, to jest absurd. Dziecko nie wie, co to znaczy. Nie potrafi wypełnić polecenia.

Weźmy przykład: dziecko bawi się zabawkami. Mamusia woła: Chodź do kuchni na obiad. Przecież dla dziecka to jest ogromny wysiłek zrozumieć co mama mówi — oderwać się od zabawek. Ono nie ma ochoty, żeby podjąć ważną decyzję, że jednak przerwie zabawę, bo mamusia prosi, wyciszy swoją aktywność zabawową, wypełni polecenie mamy i pójdzie do kuchni. Taki czyn dziecko trzy-, czteroletnie jest w stanie wykonać kilka razy w ciągu dnia. Jeżeli matka w ten sposób zawoła 10 razy w ciągu godziny, to dziecko musi być nieposłuszne, bo jest po prostu niezdolne do wykonania poleceń matki.

Myślę, że powinniśmy sobie często zadawać pytanie, czy my dziecku nie stawiamy wymagań takich jak dorosłemu. Pewnie okazałoby się, że często dzieci są nieposłuszne dlatego, że po prostu nie dajemy im szansy wypełnienia tego, czego od nich wymagamy. Z drugiej jednak strony, stawianie wymagań jest ważnym elementem rozwojowym. Należy więc stawiać dziecku wymagania na miarę jego możliwości i… ani trochę mniejsze. Teraz chciałbym powiedzieć o szalenie ważnej sprawie, na której można ogromnie dużo wygrać i bardzo wiele stracić. To jest chwila, w której my popełniliśmy błąd. Zarządziliśmy coś, co okazało się złe dla dziecka; przecież nie jesteśmy nieomylni, ukaraliśmy dziecko za coś, co zrobił brat czy siostra. Popełniliśmy błąd. Jeżeli to była kara cielesna, to tego już nie wycofamy, jeżeli tą karą był zakaz oglądania telewizji przez tydzień, to możemy zakaz znieść czy przenieść na inne dziecko – prawdziwego winowajcę. Natomiast kara cielesna bez wątpienia ma tę wadę, że jej się cofnąć nie da, jest nieodwracalna, została wykonana i koniec. I niezwykle ważne dla skutków wychowania jest to, co ojciec powie w chwili, kiedy okaże się, że popełnił błąd.

Najgorsze jest – często ojcowie ten błąd popełniają – udawanie, że wszystko jest w porządku, aby nie stracić autorytetu. Udawanie, że ja miałem jednak rację. A potem taki ojciec dziwi się, że kilkunastolatek buntuje się przeciwko władzy ojcowskiej i ojciec całkowicie traci autorytet. Prawdziwie mądry człowiek może się przyznać nawet do elementarnych błędów, bo ma zdrowe poczucie swojej wartości, bo wie, że jest mądry, a pomylić się może każdy. Natomiast ktoś, kto się boi o swoją pozycję, do żadnego błędu się nie przyzna, bo to podważa [jak myśli) jego wiarygodność czy mądrość. Ogromnie dużo może wygrać ojciec, który podejdzie do syna i powie:

Kochany, przepraszam cię bardzo, popełniłem błąd. Proszę ciebie, abyś mi to wybaczył. Wiesz, chciałem twojego dobra, ale źle oceniłem sytuację. Myślę, że nic tak nie buduje autorytetu rodziców, w tym wypadku ojca, jak przyznanie się do winy i przeproszenie.

I wreszcie, ostatnia rzecz – stawianie wymagań. W wychowaniu naszych dzieci jakoś znikły wymagania, dzieci nie mają obowiązków. Żeby się tylko uczyły. Mamusia nosi węgiel z piwnicy, żeby synek 18-letni tylko się uczył, bo przecież matura przed nim, a ona nie miała okazji zdać matury, wiec niech chociaż synek zda. Zauważmy taką rzecz. Jeżeli komuś stawiamy wymagania, to my mu jednocześnie okazujemy zaufanie. To jest niezwykle mobilizujące, niezwykle rozwojowe. Stawiając dziecku wymagania, stwarzamy mu szansę rozwoju, zachęcamy go do samowychowania. To jest termin, który pewnie przydałoby się w osobno rozwinąć, bo nie da się wychować człowieka bez jego własnej aktywności. Można stworzyć mu najlepsze warunki, ale jeżeli on nie podejmie trudu samowychowania, wychowania siebie, to nic z takiego wychowania nie wyjdzie.

Podsumowując temat „Boży porządek dla dzieci”, w zasadzie należy powiedzieć dwa słowa – cześć i posłuszeństwo. Dzieci mają czcić ojca i matkę. Mają być im posłuszne. I to jest dla ich dobra, dla dobra ich przyszłych rodzin, dla nich samych. Obyśmy pomogli naszym dzieciom rozumieć sens posłuszeństwa, dostrzegać dobro, jakie tkwi w posłuszeństwie, a wtedy będą posłuszne, bo dzieci są mądre.

Jacek Pulikowski, Warto być ojcem, IW Jerozolima 1999.