Pierwsze przykazanie Boże dla studentów

Grupa docelowa: Studenci Rodzaj nauki: Lektura Tagi: Browary wiary, Dekalog, Dekalog dla studentów, Magia

Magia codziennego użytku          

Przed podróżą trzeba usiąść, a kobieta miesiączkująca nie powinna piec ciasta

Przesądy, zabobony, rytualne gesty, do których współczesny człowiek odwołuje się bezwiednie i odruchowo, są dziś pozbawionymi znaczenia pustymi znakami. Ale prześwituje spod nich magiczna wizja świata, która przez tysiące lat była wizją jedyną. Przesądy są jak ruiny świątyń dawno zapomnianych kultów. I może dlatego są tak trwałe, że dają ten sam rodzaj atawistycznej przyjemności co patrzenie w ogień.

JOANNA PODGÓRSKA

Trudno wyobrazić sobie wodowanie statku bez butelki szampana rozbitej o burtę, choć mało kto zdaje sobie sprawę, że to nawiązanie do archaicznej tradycji, która wymagała, by dziób statku posmarować ludzką krwią – gdy zanurzał się w wodzie, krew stawała się ofiarą przeznaczoną bóstwu. Z czasem krew zastąpiono winem.

Kamień węgielny inaugurujący nową budowlę to odległy ślad po ofiarach zakopywanych w rogach przyszłego domostwa, które w czasach mniej okrutnych zastąpiono figurkami ludzi lub zwierząt. Choć jeszcze w wiekach średnich obecna była tradycja zamurowywania żywych ludzi w fundamentach zamków, wież, mostów i kościołów. Stan dzikości i chaosu, jaki obrazuje śmierć, miał zgodnie z magiczną logiką poprzedzać wyłonienie się nowego kształtu i porządku.
Odruchowe wylewanie resztek alkoholu na ziemię to pradawny gest ofiarny, adresowany do bóstw opiekuńczych i duchów zmarłych. Jeszcze w XIX-wiecznej Polsce wierzono, że wylanie resztek wódki z każdego wypitego kieliszka zapobiega kacowi.
Zawiązywanie oczu skazańcom, które dziś wydaje się nam gestem humanitarnym, miało w istocie chronić przed urokiem, który ofiara mogła rzucić w chwili śmierci.

Żelazna logika

Magia leżąca u podstaw większości przesądów to praktyka zrodzona z porównywania życia ludzkiego do życia natury.
– Człowiek wydobywając się ze świata natury doświadczał własnej znikomości. Zaczynał rozumieć, że wszystko jest śmiertelne, poddane destrukcji i czasowi – tłumaczy prof. Piotr Kowalski, etnolog, autor „Leksykonu znaków świata. Omen, przesąd, znaczenie”. – Z drugiej strony miał doświadczenie przeciwne – rytmy biologiczne są wieczne i niezmienne. Łączność tych dwóch porządków opisana jest w micie, który miał oswajać przemijalność.
Magia pozwalała człowiekowi wierzyć, że jest w stanie wpływać na bieg rzeczy. Wspomagać rytmy przyrody i czerpać z niej siły. Był to jedyny modus operandi, jaki znał. Dlatego rządziła nim żelazna logika, odmienna od współczesnej, ale niezwykle konsekwentna. Polska chłopka z XVIII w., która podaje chłopcu w napoju starte na proszek serce kreta, postępuje w sposób dla nas niepojęty. Dla niej jednak jest jasne, że ślepota kreta przeniesie się na ukochanego, który nie będzie widział świata poza nią. Zgodnie z tą samą zasadą, którą badacz kultury nazwie magią homeopatyczną, postępuje mieszkaniec Jawy, który chłosta się do krwi, by spadające na ziemię krople sprowadziły deszcz. James Frazer podkreśla, że system magii w swych zarysach i praktykach pozostaje zawsze podobny bez względu na to, czy chodzi o Egipt sprzed tysięcy lat, Indie, dzikie plemiona w najdalszych zakątkach kuli ziemskiej czy – jeszcze do niedawna – europejską wieś.

Podkuwanie diabła

Chrześcijaństwo tylko pozornie wyeliminowało porządek magii i mitu. Rytuały odprawiane niegdyś z mistycznym namaszczeniem przeniosły się w sferę ludowego obrzędu. Ale religioznawca bez trudu rozpozna wyblakłe wspomnienie zaślubin bóstw wegetacji w święcie maika, boginię śmierci w marzannie czy symbolizującego płodność koźlorogiego fauna w turoniu. Wielu chrześcijańskich świętych przejęło funkcję dawnych bóstw przyrody z całym dobrodziejstwem inwentarza. Frazer opisuje przypadki ze wsi greckich i włoskich, gdy w czasie suszy, po długich lecz bezskutecznych prośbach o deszcz, świętych stawiano do kąta albo wyrzucano na spalone słońcem pola.

Archanioł Michał stracił w takiej sytuacji złote skrzydła, które zastąpiono tekturowymi, natomiast rozebranemu do naga obrzuconemu wyzwiskami i zakutemu w kajdany św. Angelo grożono utopieniem lub powieszeniem, jeśli natychmiast nie ześle deszczu. To historie sprzed wieku, ale współczesnych także nie brak. Według prof. Kowalskiego dyndający przy samochodowym lusterku różaniec nie pełni tam przypisanej mu w Kościele funkcji kontemplacyjnej, ale jest rodzajem talizmanu, apotropeionu, czyli magicznego środka ochronnego. Podobnie rzecz ma się z powieszonym nad drzwiami krzyżem czy nakreślonymi święconą kredą literami K+M+B. Zastąpiły amulety, święte zioła i znaki solarne, które od niepamiętnych czasów umieszczano właśnie przy wejściu, by chroniły domostwo przed dostępem złych mocy.

Podkowie – jednemu z najsilniejszych apotropeionów – dorobiono nawet chrześcijański rodowód. Legenda wiąże jej moc ze św. Dunstanem, arcybiskupem Canterbury z X w., który pracował niegdyś jako kowal. Odwiedził go przebrany diabeł i zażądał podkucia. Dunstan rozpoznał go, uwięził i dręczył tak długo, aż ten obiecał, że będzie omijał domy, których mieszkańcy przybiją nad drzwiami podkowę. W istocie ochronna moc podkowy sięga o wiele głębiej niż wiek X. Wykonana za pomocą ognia, związana była z męskim, gromowładnym bóstwem wojny i burzy, którego atrybutem był koń. Ważny jest także jej półkolisty kształt, który w języku magii posiada zdolność zamykania, wytyczania granicy, chroni przestrzeń, na skraju której go umieszczono.

Jemioła, figa, czerwona wstążeczka

Pełna mistycznych znaczeń jest także jemioła; dziś – drugorzędny składnik bożonarodzeniowej tradycji, niegdyś – najświętsza roślina celtyckich druidów, otoczona kultem w całej Europie. Rosnąca między niebem a ziemią, wolna od jej brudu, uchodziła za znak zesłany z zaświatów. Wierzono, że powstaje od uderzenia pioruna, a tak przecież kiedyś zstępowali na ziemię bogowie, była więc widomą emanacją świętego ognia. Wiecznie zielona reprezentowała porządek sacrum, gdzie nie ma upływu czasu. Ścięta zmieniała kolor na złoty i to także wiązało ją ze światem bogów. Zawieszona w domu chroniła nie tylko od uderzenia pioruna, ale od najpotężniejszych nawet złych mocy. Dziś już tylko ma przynosić szczęście tym, którzy się pod nią całują.

To właśnie przede wszystkim apotropeiony przetrwały jako doczesne szczątki magii i mitu we współczesnym świecie. Co prawda dziś nikt już nie okadza pomieszczeń dymem ze świętych ziół, a antydemoniczne właściwości czosnku wykorzystuje się jedynie w opowieściach o wampirach, ale czerwona wstążeczka zawiązana przy łóżeczku noworodka wcale nie należy do rzadkości. W wielu kulturach czerwień – barwa życia, miała moc odwracania uroku. Splatanie palców w figę (obrzędowe zamknięcie w bezpiecznym świecie) czy spluwanie (najlepiej trzykrotne) przydarza się nawet chłodnym racjonalistom. Ślad zabobonnego lęku przed złym okiem przetrwał w językach słowiańskich: słowo „zgładzić” pochodzi od rosyjskiego „głaz” – oko.

Zwrot „nie przez próg!” także tkwi korzeniami głęboko w magicznej wizji świata, w której wszelkie przestrzenie graniczne wymagają szczególnej ochrony, bowiem oddzielają bezpieczne wnętrze od zewnętrznego chaosu. Stąd też praktykowany do dziś obyczaj przenoszenia przez próg panny młodej. Oprócz pary: wewnątrz – na zewnątrz, w tym obrazie świata podstawową rolę odgrywają opozycje: ciemność – jasność, góra – dół, prawa – lewa. Ta ostatnia wynika nie tylko z przyrodzonej człowiekowi praworęczności, ale także z tego, że prawa jest stroną rosnącego słońca, przynosi więc wzrost, pomnożenie dóbr. Dziś jeszcze pokutuje gdzieniegdzie przekonanie, że ciasto kręcone w lewą stronę nie urośnie. Spluwano zawsze przez lewe ramię, bo po tej stronie czają się demony, a o zgubnych skutkach wstawania lewą nogą słyszał chyba każdy.

Co łączy Polaków i Anglików

Nie budzą już lęku zwierzęta prowadzące nocny tryb życia, może poza czarnym kotem. Jemu bez wątpienia przysłużyło się chrześcijaństwo, ale i wcześniej nie budził specjalnego zaufania. Wszelkie zwierzęta żyjące nocą lub kopiące nory, a więc związane z ciemnością i światem podziemnym w sposób oczywisty, kontaktowały się z zaświatami, były więc groźne, a już na pewno tajemnicze. Dotyczyło to także ptaków wędrownych. Najbliższe otoczenie było jedynym światem, jaki znał człowiek. Z tego świata ptaki odlatywały zimą i wracały wiosną. Gdzie zatem były, kiedy nie było ich w świecie? Odpowiedź nasuwała się sama: w zaświatach. I to dawało im zaświatową wiedzę o przyszłości (przypadek kukułki, która liczbą kukań wróży czas śmierci lub zamążpójścia), a także zdolność sprowadzania ze sfery sacrum dusz dla nowo narodzonych i odprowadzanie tam dusz zmarłych (przypadek bociana, który później przynosił nie tylko dusze, ale całe dzieci).

Człowiek kultury plemiennej był przekonany, że cień, wizerunek, imię stanowią część jego istoty i można na nich dokonać zastępczej egzekucji, wywołując jak najbardziej realne skutki. Do tych praktyk magicznych nieświadomie odwołują się np. manifestanci palący kukły znienawidzonych polityków. W tych kategoriach da się zinterpretować również przypadek nieszczęsnego Józefa Tkaczuka, woźnego szkolnego z Saskiej Kępy, którego imię mściwi uczniowie wypisali swego czasu na wszystkich niemal murach Warszawy. Tu także tkwi źródło przekonania, że stłuczone lustro przynosi nieszczęście.
Przesąd, by przed wyruszeniem w drogę usiąść w spokoju (zwłaszcza gdy trzeba było wrócić się na chwilę), wiąże się z kolei z magią dobrego początku. Prawdopodobnie jednak nawet najbardziej zabobonne osoby nie zdają sobie sprawy, że zamierając w bezruchu próbują właśnie zatrzymać czas i odtworzyć sytuację mitycznego prapoczątku.

Choć łatwo odnaleźć genezę większości przesądów w magicznym obrazie świata z jego specyficzną logiką, niełatwo prześledzić zdumiewające drogi, jakimi krążą. W starożytnym Egipcie stosowano test ciążowy polegający na tym, że kobiecie wkładano do pochwy czosnek, jeśli następnego dnia jej oddech czuć było czosnkiem, znaczyło, że jest w ciąży. W ten sam sposób postępowano w XX w. na Ukrainie, przy czym wynik testu interpretowano odwrotnie. Nie wiedzieć czemu wiara, że wdepnięcie w psią kupę przynosi szczęście, łączy Polaków i Anglików, a przekonanie, że powodzenie zyska człowiek trafiony ptasimi odchodami – Polaków i Hindusów.

Nie da się żyć bez tajemnicy

– Choć słowo „przesąd” może brzmieć obraźliwie dla współczesnego, wyedukowanego Europejczyka, to jednak człowiek potrzebuje odrobiny niepewności, poczucia, że nie wszystko da się racjonalnie wyjaśnić – mówi prof. Roch Sulima, antropolog kultury. – Nie da się żyć bez tajemnicy i tę sferę niektórzy pozostawiają przesądom. Pozwalają one poruszać się w nierozpoznanym świecie, są scenariuszami bezpieczeństwa na użytek domowy. Chronią przed przypadkiem, pozwalają opanować to co niewiadome i nieprzejrzyste. Ich obecność jest szczególnie intensywna w sytuacjach przełomu lub podejmowania ryzykownego działania.

Tak było zawsze. Sytuacja przejścia, zmiany statusu (narodziny, nadanie imienia, pierwsza menstruacja, ślub, śmierć) wymagały szczególnej magicznej ochrony. Cokolwiek wydarzało się w tym czasie, zyskiwało właściwość omenu. Lepiej więc było samemu kierować sytuacją. Noworodki kąpano często w niecce do wyrabiania ciasta, by dobrze rosły, do kąpieli dodawano np. bylicę i tymianek, by były silne, a wodę wylewano na próg, by sprzyjało im szczęście. W wielu kulturach dojrzewające dziewczęta separowano od społeczności czasem nawet na kilka lat. Miesięczna krew pojawiająca się zgodnie z księżycowym rytmem budziła zabobonny lęk i była obłożona niezwykle rozbudowanym systemem tabu. W „Historii naturalnej” Pliniusz wymienia listę strasznych skutków, jakie może wywołać dotyk miesiączkującej kobiety: przemiana wina w ocet, zniszczenie plonów, więdnięcie kwiatów, opadanie owoców z drzew, ciemnienie zwierciadeł i kości słoniowej, rdzewienie metali, tępienie brzytew, śmierć pszczelich rojów – to tylko kilka przykładów pierwszych z brzegu. Kobietom nie wolno było w tym czasie robić niemal nic: zbliżać się do żywności, wybierać wody ze studni, wchodzić do morza (bo mogą wywołać burzę), a nawet modlić się. „Według polskich wierzeń ludowych ciężkim grzechem było wejście kobiety nieczystej do kościoła: »nawet Chrystus na krzyżu odwracał twarz od takiej profanacji«” – pisze w „Leksykonie…” Piotr Kowalski. Dziś większość tej listy się wykruszyła, ale w wiedzy potocznej nadal funkcjonuje przekonanie, że kobieta w czasie miesiączki nie powinna piec ciasta ani robić przetworów. Doszedł także punkt nowy: nie wolno robić trwałej ondulacji, bo włosy się nie zakręcą.

Równie silne tabu dotyczyło ciężarnych. Nie powinny obcinać włosów ani wyrywać zębów (w tym stanie ma przybywać, a nie ubywać), nie wolno im było szyć, robić na drutach, wiązać snopów. Zawiązywanie było bowiem gestem blokującym wszelkie działanie i mogło zatrzymać rozwój płodu albo spowodować ciężki poród. Przekonanie, że czynności wykonywane przez przyszłą matkę przenoszą się do wnętrza jej ciała, nie zanikło całkowicie do dziś. Stare ciotki przestrzegają czasem przed zapatrzeniem lub zaglądaniem przez dziurkę od klucza, bo dziecko może się urodzić zezowate. We wschodnich rejonach Polski można jeszcze usłyszeć, że kobieta w ciąży nie powinna zbyt intensywnie myć się w miejscach intymnych, bo dziecko będzie miało wodogłowie.

Z dawnej magii ślubnej przetrwało niewiele, choć zasady przymierzania ślubnej sukni bywają nadal nieco skomplikowane, a obsypywanie młodych drobnymi monetami lub ryżem jest niczym innym jak prastarym rytualnym gestem, mającym sprowadzić dostatek. Pojawiła się natomiast nowa gałąź magii – magia egzaminacyjna.

– To znak czasów. Ciągle podlegamy sprawdzianom w świecie wolnej konkurencji, więc próbujemy chronić się na wszelkie sposoby – tłumaczy prof. Roch Sulima. – Większość studentów I roku nie okłada indeksu, chyba że w pożyczoną okładkę, niemal wszyscy zaginają w indeksie stronę ze świadectwem odejścia z uczelni. Dość popularne jest kopanie wchodzącego na egzamin i chuchanie w dłonie na szczęście. Czy naprawdę w to wierzą? Chyba nie, ale na wszelki wypadek nie zaszkodzi.

Własny system zabobonów mieli zawsze aktorzy i przedstawiciele zawodów wysokiego ryzyka; niegdyś żeglarze czy górnicy, a dziś, jak się okazuje, np. maklerzy giełdowi czy ludzie pracujący przy obsłudze wysokich technologii. W latach 70. w Ameryce przeprowadzono badania wśród pracowników NASA i popularność wielu archaicznych przesądów (zwłaszcza apotropeionów) okazała się tam niezwykle żywa.

W cywilizowanym świecie opowieści o strzygach i utopcach brzmiałyby fałszywie. Zanikły więc, ale nie pozostawiły po sobie pustego miejsca. Zastąpiły je legendy miejskie: o czarnej Wołdze, jadowitych pająkach znajdowanych w korzeniach juki czy feralnej sukni ślubnej, która zabija kolejne oblubienice, bowiem jej pierwsza właścicielka zmarła w czasie ślubu i materiał przesiąknięty jest trupim jadem.

– Nie jesteśmy pewni, czy świat jest do końca taki, jak nam się zdaje, czy nie ma szczelin, przez które prześwituje inna rzeczywistość – tłumaczy prof. Piotr Kowalski. – To utrzymuje przy życiu mit i przesąd.

Zdaniem Einsteina

Człowiek współczesny zgubił klucz do przesądów, nie rozumie ich głębokich znaczeń, a mimo to nie potrafi wyeliminować ich ze swojego życia. Być może ich obecność wynika ze zmęczenia cywilizacją techniczną i wpisanej w naturę każdego człowieka tęsknoty do prostych, mitycznych sposobów postrzegania świata.

– Od zabobonów miała nas wyzwolić racjonalność nauki – mówi prof. Roch Sulima. – Ale dla przeciętnego człowieka nauka jest dziś całkowicie niezrozumiała. Musi ją przyjmować na wiarę. Zresztą czy w świecie, w którym wszystko jest weryfikowalne i uzasadnione, dałoby się żyć?

Anegdota głosi, że nawet Albert Einstein miał przybitą nad drzwiami podkowę i gdy ktoś spytał go: – Pan, człowiek wykształcony, geniusz fizyki, wierzy w ten zabobon?, odpowiedział: – Nie, ale podobno, jak się nie wierzy, to też działa.

– Każdy etnolog powie, że to bez sensu – komentuje prof. Piotr Kowalski. – Podkowy, które wieszamy współcześnie, pochodzą ze sklepu lub co najwyżej z kuźni, a działa tylko taka, którą znajdzie się na drodze. I to najlepiej rozstajnej.

Źródło: Polityka nr 43/2001 (2321)

W artykule „Magia codziennego użytku” (POLITYKA 43) stwierdza Joanna Podgórska, że „magia leżąca u podstaw większości przesądów to praktyka zrodzona z porównywania życia ludzkiego do życia natury” i na poparcie tej tezy cytuje etnologa Piotra Kowalskiego: „– Człowiek wydobywając się ze świata natury doświadczał własnej znikomości. Zaczynał rozumieć, że wszystko jest śmiertelne, poddane destrukcji i czasowi. – Z drugiej strony miał doświadczenie przeciwne – rytmy biologiczne są wieczne i niezmienne. Łączność tych dwóch porządków opisana jest w micie, który miał oswajać przemijalność”. Wynikałoby z tego, że ongiś homo sapiens  nie rozumiał, że jest śmiertelny, a znikomość swoją poczuł wtedy właśnie, kiedy zaczął sobie w pewnej mierze czynić naturę poddaną, w przeciwieństwie do czasów, kiedy zdany był na jej łaskę i niełaskę.

Jeszcze dziwniejsza musi być ta opowieść z punktu widzenia etnologa, który wiedzieć powinien doskonale, że „natura” i „kultura” to tylko pojęcia operacyjne, a nie jakoweś obiektywne stany, jak i to również, że mit wiecznego powrotu nie tylko nie „oswaja przemijalności”, ale często nadaje jej wręcz wymiar kary. Trzeba jednak przyznać, że dźwięczą tu pomieszane echa paru tradycji intelektualnych. Jest coś z Jana Jakuba Rousseau, coś z Jamesa Frazera, jakiś strzęp z Mircei Eliadego. W dalszym ciągu artykułu Podgórska nazwie z nich po imieniu tylko Frazera, choć usłyszymy również Pierra Saintyvesa (gdy chodzi o chrześcijaństwo), a nawet odległe brzmienia strukturalizmu (opozycje wewnątrz – na zewnątrz, góra – dół etc.). Teraz pora wreszcie wytłumaczyć, dlaczego się czepiam.

„Złotą gałąź” napisał Frazer w roku 1890, przełomowe wówczas „Les saints successeurs des dieux” Saintyves w 1907, zaś „Traktat o historii religii” i „Podstawowe struktury pokrewieństwa” Claude’a Levi Straussa powstały w 1949. Wynika więc z tego jasno, że od ponad pięćdziesięciu lat, a właściwie od wieku (bo Eliade i Levi Strauss to tutaj tylko kwiatki do kożucha), nic w etnologii nie drgnęło i nic się nie zmieniło. Czyż nie musiało to wkurzyć przedstawiciela dyscypliny, którym akurat jestem?

Dowiadujemy się na przykład, że „zawiązywanie oczu skazańcom, które dziś wydaje się gestem humanitarnym, miało w istocie chronić przed urokiem, który ofiara mogła rzucić w chwili śmierci”. Wystarczy spojrzeć na przedstawienia egzekucji w wiekach średnich czy późniejsze palenie czarownic na stosach (a ikonografia jest ogromna). Czy którykolwiek ze skazańców ma tam zasłonięte oczy? Niestety, zwyczaj ten pojawił się grubo później. W poszczególnych krajach możemy nawet datować, kiedy wprowadzony został do procedury egzekucyjnej i to właśnie ze względów, które poczytywano za… humanitarne. Czyli kompletnie kulą w płot. Podobnie ze stwierdzeniem, iż „nie wiedzieć czemu wiara, że wdepnięcie w psią kupę przynosi szczęście, łączy Polaków i Anglików”. Jeśli chodzi o to, dlaczego akurat Polaków i Anglików, to faktycznie nie wiedzieć czemu, gdyż wierzenie to rozpowszechnione jest także w multum innych krajów. A dlaczego przynosi szczęście, wytłumaczył szczegółowo Edmund Leach w swoich pracach wydanych w latach siedemdziesiątych. Ale przejdźmy do meritum.

Wybitny filozof J.M. Bocheński (skądinąd ksiądz i ojciec dominikanin) twierdził, że udział porządku mitycznego jest w naszym dwudziestowiecznym myśleniu daleko istotniejszy niż się nam zdaje i niż chcemy to przyznać. „W Polsce – pisał w końcu lat siedemdziesiątych – człowiek ma tak często wybór między dwoma rodzajami zabobonów, tymi głoszonymi przez partię i tymi, którym hołdują ciemni katolicy”. Możemy potraktować to zdanie jako swoistą anegdotę historyczną. Warto jednak przypomnieć, że w swojej pracy „Sto zabobonów” (Paryż 1987) Bocheński całkowicie serio wpisuje w domenę mityczno-magiczną takie między innymi pojęcia i idee jak: altruizm, nacjonalizm, tolerancja, wartości etc. Nie wspominam o tym dlatego, żebym się akurat zgadzał z Bocheńskim, ale żeby pokazać, jak szerokie kręgi zatoczyła w ostatnich dziesięcioleciach światowa antropologia i jej refleksja nad mitem.

Dla etnologa (antropologa kultury) nie podlega dzisiaj wątpliwości, że wszelkie kultury, w tym i nasza współczesna, współtworzone są przez dwa koegzystujące ze sobą nieuchronnie systemy logiczne – mityczno-magiczny oraz, nazwijmy go tak roboczo, racjonalno-empiryczny, przy czym sfery np. ideologii, religii czy obyczaju zakorzenione są przede wszystkim w micie. Czasami jeden porządek wypiera drugi, jak to się stało w przypadku przełomu kopernikańskiego; czy – w odwrotną stronę – z pojawieniem się pozytywizmu widzącego w nauce i postępie technicznym panaceum na kwestie społeczne i moralne. W wielu innych przypadkach obie logiki współegzystują ze sobą, uzupełniają się, a nawet wzajemnie wzbogacają. Dodajmy jeszcze, że elementy obu porządków nie są bynajmniej spetryfikowane, więc do ich analizy miesza się też historia (la Nouvelle Histoire!), psychologia społeczna etc. Nie ma już dzisiaj poważnych badań nad obyczajowością, sposobami postrzegania świata, tożsamością grupową etc. bez antropologii kultury i jej zrozumienia logiki mitycznej. Jest to szczególnie istotne w momentach, w których – jak choćby dnia dzisiejszego – przeciwstawiają się sobie dwa systemy kulturowe i kiedy ich opozycji w żaden sposób zinterpretować się nie da w samej tylko sferze racjonalnej, zaś niezrozumienie pogłębia tragedię.

Oczywiście, nie musi to przeszkadzać poszukiwaczom rzekomo kuriozalnych, odpryskowych przeżytków. Niechże się jednak nie powołują wtedy na swoje naukowe tytuły. Można rzecz jasna wywodzić wierzenia związane z podkową od jakowegoś niebywałego „gromowładnego bóstwa wojny i burzy, którego atrybutem był koń” (czyżby Indra, Thorr albo Zeus Gromowładny oddawali się hippice?). To nawet zabawne. Już jednak wzmiankując o mitycznych funkcjach progu warto by może było pomyśleć o „świętości naszych granic”, za które dzielnie gotowiśmy przelać krew i które od słupka do słupka zmieniają jakość przestrzeni. Może też chrześcijaństwo bynajmniej (nawet pozornie!) nie eliminowało porządku mitycznego, a przede wszystkim wymieniało niektóre elementy zastanego, asymilując inne? I pomiłujcie! – nie o maik czy turonia tu chodzi.

Gdyby etnologia rzeczywiście tak pokazywała i rozumiała „magię codziennego użytku”, jak to sugeruje artykuł Podgórskiej, to należałoby ją natychmiast (etnologię, a nie magię czy broń Boże autorkę!) upchać do najpodlejszego skansenu i zamknąć na kłódkę. Ja zaś mógłbym się zabrać nareszcie do jakiejś uczciwej i konstruktywnej roboty.

Tekst z 2001 roku, źródło nieznane.