Polski ślub

Grupa docelowa: Młodzież Rodzaj nauki: Lektura Tagi: Małżeństwo, Ślub

Czy urzędnik mógłby dać nam ślub w plenerze? Można zrobić prościej. Zaangażować aktora, który odegra urzędnika. A ślub wziąć wcześniej.

Pierścionek miał być z jednym oczkiem, ale Michał nie znalazł takiego, więc oczka są cztery. Cypelek na zachodnim brzegu Madery, urwisko, latarnia morska, w dole ocean – tak jak miało być. Zabrakło tylko zachodzącego słońca, ale muszą wrócić na wieczór do hotelu na drugim końcu wyspy. Zaręczyny Ani i Michała odbywają się więc w południe 11 listopada 2007 r.

Ślub będzie rok później. Gdzie?

Ania i Michał (I): Testosteron

Szukają w Warszawie hotelu, ale taki ślub byłby dla nich jak studniówka – tylko taniec, jedzenie i picie, a gdzie trochę przestrzeni? Jeden hotel Lord by się nadawał, bo z tarasu widać lotnisko. To by się wiązało z ich życiem (Ania jest stewardesą, a Michał stewardem i uczy się na pilota). Ale huk z ulicy jest taki, że też odpada. Rodzice podpowiadają domek na działce w Ząbkach, bo tanio, blisko. Odpada. – Po powrocie oglądaliśmy na DVD 'Testosteron’ – opowiada Ania. – Michał powiedział: 'Zobacz, jakie ładne miejsce’. Znalazłam w internecie, gdzie to nagrywali – w Badowie Górnym, 40 km od Warszawy. W filmie Andrzeja Saramonowicza i Tomasza Koneckiego dworek czeka na weselnych gości. Zamiast zabawy jest wprawdzie burza męskich hormonów, ale Saramonowicz wie, że po filmie w dworku odbyło się już kilka wesel. Sceneria jak marzenie. – Wjeżdżamy, dwa oczka wodne, droga w las, minihotelik. Właściciel proponował nam najpierw salkę w dworku. Ale tam by się zmieściło tylko sto osób i sala taneczna byłaby po drugiej stronie dziedzińca. A przecież babcie chciałyby chociaż pooglądać, jak się młodzi bawią – mówi Michał. – Więc postanowiliśmy, że na dziedzińcu postawimy namiot weselny. – Wynajęcie namiotu na 150 osób kosztuje 24 tys. zł – podaje Katarzyna Syrówka z firmy Beautifulday, która pomagała przy organizacji wesela Ani i Michała. 24?tys. zł to tyle co używany samochód!

Jak anioła głos

Wybaczcie, jeśli ten rozdział zabrzmi jak harlequin, ale chciałbym to pięknie odmalować. Z namiotu zwieszają się kryształowe żyrandole, na dywanowej wykładzinie wzniesiono drewnianą scenę. Grają 'Wesele’ Strawińskiego – 24-osobowy chór, tancerze, fortepian. Utwór jest napisany na dwa fortepiany i cztery perkusje – przearanżowane nuty sprowadzono ze Szwajcarii. Tak wyglądał najbardziej spektakularny ślub organizowany rok temu przez Annę Piwońską z agencji Perfect Day. Pan młody, Portugalczyk od 11 lat mieszkający w Polsce, był miłośnikiem Strawińskiego. Między trzecim i czwartym aktem złożył pannie młodej, Polce, hołd miłości. Na koniec anioły na szczudłach obsypały państwa młodych płatkami róż. Największy ślub, jaki Piwońska pamięta: 250 osób – za 300 tys. zł. Pannie młodej towarzyszył orszak pięciu druhen i tyluż drużbów w bmw. W kościele kwartet smyczkowy ze śpiewaczką operową wykonał 'Ave Maria’. Autokar przewiózł gości nad Zalew Zegrzyński, a młoda para przypłynęła na przystań łódką. Pokaz laserowy opowiadał historię poznania się państwa młodych. Podczas pokazu fajerwerków wszystkie panie otrzymały zielone szale, by się okryć. Tort serwowany na tarasie był tak piękny, że specjalnie wynajęty człowiek puszczał nań snop światła. Pierwszy taniec młodzi odtańczyli do piosenki grupy Feel 'Jak anioła głos’. Po sali krążyły anioły na szczudłach rozsypujące tym razem srebrny brokat.

Tylko nie Wawel

Wszystko jest możliwe. Katarzyna Syrówka pamięta śluby motocyklowe. Jeździeckie. Spadochronowe – młodzi chcieli zeskoczyć pod kościół, ostatecznie zdecydowali się na skok na przyjęcie.

Jedna para chciała zorganizować ślub i przyjęcie w samolocie. Agencji udało się wynająć samolot, zaplanować wyjęcie foteli i dekoracje. Miało to kosztować 185 tys. zł. Ale para zrezygnowała.

Bywa, że młodzi chcą zaprosić popularny zespół. Syrówka: – Ceny wahają się od 25 do 70 tys. zł za półgodzinny recital. W kontrakcie są obostrzenia, że nie może być w tym czasie spożywany posiłek, nagłośnienie musi być profesjonalne, wcześniej – próba dźwięku. I gwarancja anonimowości. Dwa razy tylko zdarzyło się Syrówce, że zespół kategorycznie odmówił. Raz duża gwiazda – nagabywani podali w końcu zaporową cenę 100 tys. zł. Raz niszowy artysta – podziękował, że mu to schlebia, ale że nie wyobraża sobie takiego występu. Wszystko jest możliwe. Poza weselem na Wawelu.

Ania i Michał (II): Suknia dla córeczki

Wiosną 2008 r. Ania i Michał wybierają samochód: bentley tak jak w 'Testosteronie’, tyle że kremowy. – Jest bardziej niecodzienny niż nowoczesna limuzyna. – wyjaśnia Michał. I ładny, nie wymaga żadnego przybrania poza ozdobieniem klamki kwiatami. Michał przymierza surdut, to pomysł konsultantki. Bo wtedy pan młody się odróżnia od gości. Surduty mają założyć też świadek, teść i ojciec Michała. – Miał wątpliwości, ale w końcu się zgodził. Oszczędziliśmy tacie szukania garnituru. A mi ulżyło, bo bałem się, że założy zielony w stylu z początku lat 90., kiedy wszystko zrobiło się bardzo kolorowe – mówi Michał. Ania jedzie po suknię z mamą, koleżanką i świadkiem. Wybiera prostą, satynową, bez ozdób. Chociaż mamie najbardziej podobała się koronkowa z błyszczącymi ozdobami.

Agnieszka Kujawska, szefowa warszawskiego salonu Katrin, byłaby za koronką: – Jest w niej glamour i Hollywood, ponadczasowość i naturalność. Można w niej odnaleźć szron na szybach albo kwitnącą biało łąkę. Teraz w 48 proc. przypadków za suknię płaci panna młoda, wtedy ona decyduje. W 48 proc. – rodzice panny młodej, wtedy decydują wspólnie. W 4 proc. narzeczony albo przyszli teściowie. – 20 lat temu płacili niemal wyłącznie rodzice i sprzedawały się suknie pod gust matek. Śnieżnobiałe, bogate, z ciężkim trenem – wyjaśnia Kujawska. Tegoroczna nowinka to proste suknie z czarnym dodatkiem – szarfą, kwiatem, koronką. Podkreśla to odwagę panny młodej. Od kilku lat w salonach można też zamówić miniaturkę sukni dla córki panny młodej z poprzedniego małżeństwa. – Trzeba iść z duchem czasu – tłumaczy pracownica salonu Angel na warszawskiej Pradze.

Boom małżeński

Wybaczcie, jeśli ten rozdział zabrzmi jak dowód na twierdzenie Pitagorasa. Ale statystyka obala mit, że nikomu już papierek nie jest potrzebny. Ślubny dołek mamy już dawno za sobą – w 2002 r. zawarto w Polsce tylko 192 tys. małżeństw. W szczytowym roku 1980 r. było to aż 307 tys., od tego czasu liczba wciąż spadała. Ale od 2003 r. znów liczba ślubów wzrasta, w zeszłym roku było ich już 258 tys. W tym roku będzie jeszcze więcej, Główny Urząd Statystyczny ma już dane od stycznia do maja 2009 r. – ślubów było o tysiąc więcej niż w tym czasie w zeszłym roku. – Małżeństwo jest na drugim miejscu wśród cenionych wartości, zaraz po zdrowiu – objaśnia rzecznik GUS Wiesław Łagodziński. – Rodzina daje stabilizację, kiedy państwo nie gwarantuje oczekiwanego oparcia.

Obecny boom to też efekt ciężkiego kryzysu końca lat 90. – Realizują się odłożone związki z poprzednich lat. Takie, które faktycznie istniały, ale nie było to potwierdzone aktem małżeństwa – wyjaśnia Łagodziński. Teraz nowożeńcy mają najczęściej między 25 a 29 lat – 44 proc. zawieranych małżeństw. W 1990 r. w tym przedziale mieściło się zaledwie 14 proc. Najpopularniejsze miesiące to niezmiennie te z literką 'r’: wrzesień (43 tys.), sierpień, czerwiec i październik. Maj, w którym pachnie Saska Kępa, jest dopiero dziewiąty, a listę zamyka marzec (5 tys.).

Jajko w nogawce

Lista ślubnych obciachów, czyli czego już się nie robi na weselach. Na podstawie obserwacji konsultantów ślubnych. Konkursy dla gości. Przede wszystkim pompowanie balona pompką do materaca (kobieta musi zakasać sukienkę, a podczas pompowania biust jej furkocze). Przeciąganie mężczyźnie kurzego jajka przez nogawkę. I ciuciubabka, w której mężczyzna musi z zawiązanymi oczami po biuście rozpoznać żonę. Rodzice witający młodą parę chlebem i solą. Bo teraz to już nie oni są gospodarzami przyjęcia, tylko młoda para. Lalka w ślubnej sukience na samochodzie. Sztuczne kwiaty, krepina, balony. Gołąbki całujące się dzióbkami na zaproszeniach ślubnych. Kwiatowe serca. Serca, ale nie dosłownie, tylko uplecione z motywu kwiatowego. Albo bukiet, w którym na łodyżkach zamiast kwiatów są serduszka. Albo prosty i delikatny motyw kwiatowy w złocie. To najpopularniejsze wzory zaproszeń warszawskiego salonu Cartalia. Szef artystyczny salonu Jolanta Karwowska pokazuje prawdziwy cymes – druk jedwabiem. Drobinki tkaniny przyczepiają się w komorze elektrostatycznej do świeżo zadrukowanej powierzchni liter i ornamentów. Cena: 7 zł. – Po co? Żeby zaciekawić, dlaczego to takie miękkie, co to jest – wyjaśnia Karwowska. Celebryci zamawiają wzory, które Cartalia opracowuje na rynek angielski. Prosty design, stylizowana czcionka, gruby papier. Niedawno aktor, który organizował wesele w zameczku, wziął zaproszenia na papierze czerpanym z pieczęciami lakowymi po 13 zł sztuka. – Im człowiek bogatszy, tym mniej chce skojarzeń – mówi Karwowska. – Bardziej ceni jakość: druk i papier.

Ania i Michał (III): JPII czy U2

W maju 2008 r. Ania i Michał walczą o choćby jeden lotniczy akcent – na zaproszeniu ślubnym. W katalogach jest tylko uśmiechnięta para w balonie. Ania sama rysuje parę w samolocie na okładkę i przerabia zeskanowany bilet lotniczy na formularz zaproszenia. Wpisują cytat. – Niektórzy mają coś z Jana Pawła II, a my wzięliśmy kawałek tekstu U2. Uwielbiam ich – wyjaśnia Ania. 'Weź mnie za rękę/ Wiesz, że pójdę z Tobą/ Jeżeli zechcesz, przejdę niebo/ By dotrzeć do Twojej miłości/ Podaruję Ci wszystko, co mam’. Piosenka będzie też leciała na weselu na wejście. Jest problem z listą gości. – Dwa tygodnie przed ślubem rodzice zaczęli nas męczyć, żeby jeszcze doprosić jakieś ciotki i wujków, których nigdy na oczy nie widziałem – wspomina Michał. – Bo rodzice byli u nich na weselu i się teraz obrażą. 'Tato, nie widzieliście się przez 20 lat. Jeśli się obrażą, to najwyżej nie zobaczycie się przez następne 20. Co z tego?’. I problem z listą oczekiwanych prezentów. Ania: – Nie chcieliśmy dostać dwudziestu czajników, więc napisaliśmy wierszyk: 'Prezent to jest zawsze kłopot/ Czy ma zegar być, czy robot/ By nie pisać długich książek/ Młodzi proszą o pieniążek’. – Tłumaczyliśmy, że mamy wymarzoną podróż poślubną na Malediwy – mówi Michał. – Na Malediwach było romantycznie, aż za bardzo – wspomina Ania. – Z lotniska na naszą wyspę przywieźli nas motorówką, wysiadamy, a tam ktoś kwiaty nam sypie pod nogi. Prawie mi się wyrwało: 'Pani nie sypie, bo mi głupio’.

Łabędź z wódką

Weselne hity. Również na podstawie agencji. Fontanna czekoladowa. Obok leżą owoce, które oblepia się czekoladą. W lecie truskawki. W zimie ananasy lub truskawki z Kalifornii. Rzeźby lodowe, np. łabędź. Z dzióbka leje mu się alkohol. Po 5-8 godzinach należy rzeźbę wymienić, bo łabędź się topi i wódka robi się rozcieńczona. Pokaz tańca latynoamerykańskiego plus krótki kurs dla gości. Sprawdza się, kiedy goście są już mocno wyluzowani. Popularny od czasów 'Tańca z gwiazdami’. Lampy odlatujące jak balony z helem. Zamiast oklepanych już sztucznych ogni i fajerwerków.

Dwuosobowy kabriolet, którym podjeżdżają państwo młodzi. Nikt ich nie wiezie, kieruje pan młody.

Tajna lista, tajny ksiądz

Ślub cywilny odbywa się w urzędzie – twierdzą twardo kierownicy USC. Ale marzeniem większości młodych jest ceremonia w plenerze albo pałacyku, tam, gdzie odbywa się wesele. Bywa, że jeśli się wpłaci (między sto a tysiąc złotych) na gminną bibliotekę albo przedszkole, to niektóre USC przestają być takie twarde. Anna Piwońska: – Jeśli jest godło, stół, a w pałacyku zawsze jest, to urzędnik może się zgodzić na udzielenie ślubu poza urzędem. W takiej gminie odbywał się ten ślub ze Strawińskiego. Znam kilkanaście takich urzędów na Mazowszu. To moja tajna lista. Przebija ją Katarzyna Syrówka: – Też mam taką listę. Gorzej jest przy ślubach kościelnych, bo prawo kanoniczne mówi, że ślubu można udzielać tylko w kościele. Chociaż jeden ksiądz na Mazowszu godzi się na pewne odstępstwo: że przykościelny park to też teren kościoła. To mój największy sekret. Ale wszystkich przebija pomysłowością pani Kasi z firmy Platanic. Wybaczcie, jeśli następny rozdział zabrzmi jak 'Uwaga, jesteś w ukrytej kamerze’.

Janosik z Maryną

Jesteśmy z żoną, rodowitą góralką, pół roku po ślubie. Z urzędu w Zakopanem (kierownik USC stwierdził, że nie ma mowy o ślubie poza siedzibą) pojechaliśmy z gośćmi na toast na Gubałówkę, a potem przemaszerowaliśmy przez Krupówki do karczmy. Ale teraz udajemy parę narzeczonych i prosimy firmę Platanic o pomoc w organizacji zimą góralskiego wesela na Mazowszu. Spotykamy się w pijalni czekolady, pani Kasia roztacza przed nami wizję. – Widzę, jak suknia z koronką szkli się kryształkami. Można by zorganizować kulig, cztery kare konie. Fajerwerki raczej nie pasują, zamiast tego szopka z osiołkiem. Mam taką góralską chatę blisko Warszawy. – A jakieś góralskie akcenty? Na nartach raczej nie pozjeżdżamy, ale… – Można zrobić taniec w kierpcach. Albo zdjęcie z misiem, jak na Krupówkach. – Dobre. A czy ślub mógłby być w plenerze, żeby urzędnik do nas przyjechał? – Istnieje taka opcja, ale można zrobić prościej. Zaangażować aktora, który odegra urzędnika. A ślub wziąć wcześniej. – A można by aktora przebrać za księdza? – No nie wiem… – To jak już się przebierać, to wszyscy. My byśmy się przebrali za Janosika i Marynę. Tylko ja bym musiał trochę przypakować, żeby wyglądać jak Perepeczko. – Osobistego trenera też możemy znaleźć, pół roku wystarczy.

Ania i Michał (IV): Mina dominikanina

– Nie jesteśmy przykładnymi katolikami. Idziemy drogą od chrztu przez komunię i bierzmowanie, ale nie zgadzamy się z Kościołem w stu procentach, więc zastanawialiśmy się, czy w ogóle brać ślub kościelny. Zrobiliśmy to bardziej dla rodziców, a jeszcze bardziej dla dziadków – przyznaje Michał. Nie chcą brać ślubu w swojej parafii, wyszukują kościół ojców Dominikanów. Bo ładny, z cegły, bez błyskotek na ścianach, z zielonym dziedzińcem. I tętni życiem, przyciąga też młodszych, nie tylko emerytów. Ania: – Jak podpisywaliśmy protokół małżeński, ksiądz nas pytał, czy będziemy przestrzegać naturalnych metod planowania rodziny. Ale jego mina mówiła, że zdaje sobie sprawę, jak jest. Na odpowiedź nie czekał. Chcą też, żeby na mszy zagrała znajoma skrzypaczka – nie ma problemu. Żeby ojciec przyprowadził pannę młodą do ołtarza, jak w amerykańskim filmie. Też proszę bardzo. A w innych kościołach księża chcą witać młodą parę razem w drzwiach. – Przed nami był inny ślub, na którym ksiądz ochrzcił też dziecko państwa młodych – wspomina Michał. – Takie rzeczy tylko u dominikanów. Na dekorację kościoła – bukiet przy ołtarzu i przyozdobienie krzeseł państwa młodych – składają się z parą, która bierze ślub po nich.

Kwiaty robią wrażenie

Najdroższa dekoracja kwiatowa ślubu i wesela w dorobku Perfect Day kosztowała 50 tys. zł. Już kościół tonął w liliach i hortensjach. Ręcznie wykonane z rdestu płotki otaczały każdy wazon. Na przyjęciu weselnym w trawie powystawiane były koszyczki z kwiatami. – Od dwóch tysięcy można coś fajnego zrobić – przekonuje Elżbieta Falkowska z agencji Stylowe Wesele. – Dużo? Jeśli się robi wesele za 50 tys. zł, to nie robi wielkiej różnicy. A jest efekt na dzień dobry. Najważniejsze jest wrażenie ostatnie i pierwsze.

Grymasy na zdjęciach

Katarzyna Syrówka lubi oglądać zdjęcia ze ślubów, które organizowała. Bo widać grymasy twarzy gości. – Ci, którzy biorą drugi ślub w życiu, robią zawsze wesele dla siebie. Zapraszają tylko tych, którzy im dobrze życzą. A te pierwsze śluby zawsze są w jakimś stopniu dla innych ludzi. Młodzi potem przeżywają, jeśli jakaś ciotka nie była zadowolona. Na zdjęciach widać złe spojrzenia, miny. Słyszę też obgadywanie: 'Widziałaś, jak ona się ubrała, tego zaprosiła, tego nie zaprosiła’. Czysta zawiść. Te osoby nie powinny być na tym przyjęciu. – Trzeba potem wyszukiwać zdjęcia bez złych spojrzeń. Albo poprawiać miny w komputerze – opowiada fotograf współpracujący z jedną z agencji.

Ania i Michał V: Dwa łóżka 90 cm

Nie będzie specjalnej nocy poślubnej, bo seks uprawiają od dawna. Jest za to noc przedślubna. Michał o północy jedzie po klej, bo księga gości (gdzie wpiszą się nowożeńcom na pamiątkę) się rozkleiła. Do drugiej drukują winietki w kształcie małych samolocików. Ania na szóstą idzie do ostatniej spowiedzi. – Ksiądz nie pytał, czy grzeszymy – opowiada. – Ale i tak bym nie powiedziała, bo znam historię dziewczyny, która się przed ślubem wygadała i miała problem z pieczątką. Michał rano jedzie na ostatnią inspekcję do Badowa. Fatalnie! W nocy padało, wykładzina w namiocie nasiąkła wodą. Poduchy na ławach zmokły, trzeba je wyprać i wysuszyć. Konsultantka załatwia firmę z dmuchawami, będzie dobrze. Jest 13 września 2008 r. Podczas przysięgi w kościele Michałowi łamie się głos. Ani jak w filmie przelatuje przez głowę sześć lat ich miłości. Obrączki podają jej pięcioletnie chrześnice, bliźniaczki. Młodzi nie wiedzą dokładnie, kiedy uklęknąć, kiedy wstać. Podpytują kamerzystę, który widzi cały tłum w kościele. Na weselu wszystko gra. Pierwszy taniec młodzi zaplanowali jako 'mały event’. Mama świadka przygotowała im choreografię. Najpierw tańczą do ballady INXS, a potem jest przejście do szybkiego motywu z 'Grease’.

– Nie było żadnego obiadu u rodziców i proszenia o rękę. Ale stereotypy nas dopadły – wyjaśnia Michał. – Miesiąc był z literką 'r’, wrzesień. Orszak weselny, przemówienia. Może to kiczowate, ale to było ważne dla nas. Chcieliśmy uciec od tradycji, ale nie do tego stopnia, że zabierzemy gości do klubu i puścimy im techno. Didżej kończy grać o godz. 3 rano, a o 4 barman (znajomy) zamyka bar, młodzi wychodzą o 6. Okazuje się, że przeznaczony dla nich pokój dostała omyłkowo świadkowa, a oni mają klitkę na piętrze. Dwa osobne łóżka po 90 cm. – Na noc poślubną nie było nawet szans – mówi Michał. Po co im ślub, skoro już wcześniej mieli wspólne mieszkanie, łóżko i lodówkę? – Ślub jest naturalnym wydarzeniem, jeśli jest się z kimś w związku przez wiele lat – odpowiada Michał. – A wesele miało być dekoracją. Tego jednego dnia byliśmy najważniejsi dla naszych bliskich.

Nowy świecki rytuał

– Śluby stały się bardziej ceremonialne, bo to społeczeństwo pamięta niedobór PRL-u. Puste półki, meblościanki, skromne wesela. W latach 90. byliśmy jeszcze zbyt ubodzy, żeby to odreagować. Robimy to więc teraz – komentuje Wiesław Łagodziński z GUS. – Młodzi sami w dużej mierze finansują ślub. Odkładają, żeby zrobić sobie uroczystość. Wymyślają ślub jak z bajki, żeby przez jeden dzień być tą królewną z 'Dynastii’ i księciem Carringtonem – ocenia psycholog Elżbieta Siesicka. – Ceremonia idzie w stronę ślubów amerykańskich: druhny, dzieci z poprzednich związków podające obrączki. To dobrze, bo one czują się ważne, nie są odstawiane na boczny tor. Ślub to spektakl, który wystawiają państwo młodzi. Zmieniła się publiczność – mniej dalekiej rodziny, a więcej bliskich znajomych. – Są też znajomi z pracy, szef – zauważa Siesicka. Przed nimi trzeba się wykazać profesjonalnym podejściem do 'eventu ślubnego’. Współautor 'Testosteronu’ Andrzej Saramonowicz w ceremonialnych ślubach widzi nowy świecki rytuał: – Ślub stracił pierwotny charakter sakralny nawet dla ludzi wierzących. Tę utraconą transcendencję zastąpił pewien ryt estetyczny.

Przyszłość ślubów? Saramonowicz: – Będzie można wziąć ślub w różnej estetyce. Hawajskiej albo łowickiej, albo katolickiej.

Wojciech Staszewski, źródło tekstu: www.wysokieobcasy.pl/