Rozwodnicy w kościele

Grupa docelowa: Młodzież Rodzaj nauki: Lektura Tagi: Kościół i rozwody, Rozwodnicy, Rozwód

Jan Paweł II jako pierwszy papież powiedział, żeby pomóc rozwodnikom wytrwać w wierze. Ale wciąż się zdarza, że zostają w dosłownym tego słowa znaczeniu zaszczuci przez swoich proboszczów i współwyznawców

Kobieta, którą poznałem u księdza, opowiedziała mi swoją historię: od 35 lat rozwiedziona spotkała człowieka, w którym się zakochała, doświadczyła w końcu miłości. Ale jako osoba wierząca poszła porozmawiać o tym z księdzem. I ten ksiądz nawet nie wysłuchał jej do końca, tylko wrzasnął na cały kościół: „Skoro nie chcecie się rozstać, to łajdaczcie się dalej! Mnie do tego nie mieszajcie”. Wielu jest takich duchownych?

Chamy w sutannach to ogromny problem Kościoła. Chamów, tak samo jak w tramwaju czy na ulicy, w Kościele niestety widać najwyraźniej. Chamy są agresywne, niebezpieczne i silne swoją bezkarnością. Cham w sutannie nie rozumie, że on nie robi na kopalni, gdzie ma kasę z tego, ile węgla wykopie, tylko żyje dzięki ludziom, którzy przychodzą do kościoła. Taki człowiek ślubował wierność Bogu, ale jeżeli sam się nie zmieni, nie ma sensu, żeby dalej był księdzem, bo będzie tylko męczył siebie i innych. Tkwi w nieudanym małżeństwie.

Powinien odejść?

Sakrament święceń kapłańskich ma taką samą rangę jak sakrament małżeństwa. Ich zerwanie to największa skucha. Ale zdarzają się takie przypadki w życiu, także rozsądnych i uczciwych ludzi, że nie sposób uniknąć złamania najważniejszych obietnic w życiu.

Kiedy ksiądz zaczął myśleć o duszpasterstwie rozwodników?

Zanim zostałem księdzem. Już w wieku dojrzewania, kiedy dopadła mnie pierwsza miłość, zastanawiałem się, skąd między dwojgiem kochających się ludzi bierze się tyle dramatów i nienawiści.

A gdy studiowałem teologię w Warszawie, w tym samym domu co ja mieszkał stary proboszcz bez żadnych tytułów naukowych. Był najbardziej potrzebnym księdzem w całej okolicy. Spytałem go, czy mogę przyglądać się „na żywo” problemom, z jakimi przychodzą do niego ludzie. I kiedy zobaczyłem doświadczonych przez los, zakochanych ludzi w wieku 60 lat, zacząłem rozumieć, na czym polega prawdziwa miłość między kobietą i mężczyzną.

Dużo miejsca zajmują rozwodnicy w księdza służbie?

Raz w miesiącu odprawiam dla nich mszę świętą, potem mamy spotkanie i na luzie rozmawiamy o miłości, o Bogu, Kościele, o życiu i śmierci. Oprócz tego jestem jednym z „dyżurnych” księży w okolicy, którzy chrzczą dzieci rodziców bez ślubu. Ile ja już tych bachorów ochrzciłem!

Oczywiście wypada mi sporo tak zwanej posługi nieplanowanej. Bywa, że i o 3 nad ranem wstaję, żeby otworzyć furtę ludziom, których trzeba duchowo reanimować w nagłym trybie. Wielu ludzi przekazuje sobie mój telefon, więc prowadzę też 24-godzinne telefoniczne pogotowie duszpasterskie od Sochaczewa po Nowy Jork.

Na przykład?

Ostatnio przyszła do mnie dziewczyna głęboko wierząca i bardzo zakochana w mężu. Ale mąż na drugi dzień po ślubie oświadczył jej, że „i tak się kiedyś rozejdziemy”, a ślub kościelny wziął tylko dla świętego spokoju. Dla niej był to największy szok w życiu.

Kiedy to usłyszałem, sam przestałem wierzyć w powodzenie tego małżeństwa, choć byłbym ostatnią osobą, która by namawiała dziewczynę do odejścia.

Niedługo potem przyszedł niespełna 40-letni gość. Energiczny, inteligentny i zupełnie bezradny. 20 lat temu rozwiódł się z żoną, założył szczęśliwą rodzinę, ma dzieci. Po rozwodzie został zupełnie odtrącony przez rodzinę. Dopadło go, kiedy przyjechał opiekować się schorowaną matką. W jej domu nie ma żadnych praw, gorzej niż pies. Matka, nawet chwiejąc się nad własną trumną, nie jest w stanie przebaczyć, że żyje z kobietą w grzechu. I po 20 latach facet zaczął się załamywać.

Namawia ksiądz czasem rozwiedzionych małżonków, żeby po latach rozłąki jednak do siebie wrócili?

Sądzę, że gdyby wracali wyłącznie z poczucia winy, byłaby to tylko wielka lipa.

Takie odejście z całym bagażem złych doświadczeń i przede wszystkim poważnego grzechu jest dla człowieka cennym doświadczeniem. Powinien je wykorzystać jak najlepiej. Ma szansę spojrzeć z dystansu na to, co ma innym do zaoferowania. Może zrozumieć własne błędy, dotychczas niewidoczne, nauczyć się, jak walczyć o bliskość.

W małżeństwie niesakramentalnym?

W mojej branży takie pojęcie nie istnieje. Małżeństwo jest zawarte przed ołtarzem albo go nie ma wcale. Ci, którzy są w związkach niesakramentalnych, żyją w ciągłym grzechu. Dlatego nie mają prawa przystępować do komunii świętej.

 

Czyli są katolikami drugiej kategorii.

Bardzo długo tak ich traktowano. Rewolucja wydarzyła się w roku 1981. W adhortacji „Familiaris Consortio” Jan Paweł II zaapelował do wszystkich duchownych i świeckich, by nie odwracali się od rozwodników żyjących w nowych związkach. „Kościół nie może pozostawić swemu losowi tych, którzy – już połączeni sakramentalną więzią małżeńską – próbowali zawrzeć nowe małżeństwo. Wzywam gorąco pasterzy i całą wspólnotę wiernych do okazania pomocy rozwiedzionym, do podejmowania z troskliwą miłością starań o to, by nie czuli się oni odłączeni od Kościoła, skoro mogą, owszem, jako ochrzczeni, powinni uczestniczyć w jego życiu”.

Żaden z papieży, wliczając w to samego świętego Piotra, nie zdecydował się na taki apel w obronie rozwodników. Jan Paweł II jako pierwszy papież powiedział, żeby pomóc im wytrwać w wierze.

Poskutkowało?

Nie poskutkowało. Przynajmniej w Polsce. Wciąż się zdarza, że rozwodnicy zostają w dosłownym tego słowa znaczeniu zaszczuci przez swoich proboszczów i współwyznawców. Przychodzą do mnie ludzie w szoku. Ci, którzy uwierzyli, że dostali się we władanie szatana. Wybrali miłość do kobiety i potępienie. Jeden gość był w takim stanie, że przysłał go do mnie psychiatra, bo nie wiedział, co ma z nim zrobić. Wierzący katolik, który był przekonany, że już jest potępiony! I mimo to związał się z kobietą, którą kochał.

Skąd ta wrogość duchowieństwa wobec rozwodników?

To nawet nie wrogość. To taka maska wyuczonej w seminarium bezradności księdza. On ma w głowie prosty schemat: ktoś, kto popełnia błędy, jest grzesznikiem, a on jest księdzem i powinien do tych błędów nie dopuścić. A jeśli już błędy są, to trzeba je naprawić przez rozgrzeszenie. I nagle okazuje się, że on jest bezradny, bo nie może rozgrzeszyć. A jak bezradny, to agresywny. I tę agresję przerzuca na ludzi, którym nie potrafi pomóc.

Ksiądz sam uczy w seminarium, więc sam pewnie ponosi za to część winy. Czy młodzi ludzie w seminariach w ogóle mówią na ten temat?

Polski Kościół ma poważny problem z nowymi powołaniami. Jak ja zaczynałem, to w nowicjacie było nas 24 na jednym roku i drugie tyle na drugim. A teraz jest 11 na dwóch latach. I zanim zostaną księżmi, upłynie ponad 11 lat, w tym czasie co najmniej połowa zrezygnuje. Wśród starszych krąży ponure pytanie: „Kto nas właściwie pochowa?”. Niektórzy klerycy są tego świadomi i wykorzystują pozycję „nadziei Kościoła”. Niemal pyskują, żądają dla siebie kolejnych przywilejów, grożą, że wystąpią! Wykształcił się niestety u seminarzystów taki typ mentalności: agresywny, asertywny, roszczeniowy.

Oczywiście są głęboko zaangażowani młodzi ludzie, ale to rodzynki. Większość, jak tylko ma wolny czas, pędzi do kleryckiej komputerowni, żeby pół nocy czatować z rówieśnikami i rówieśniczkami spoza murów klasztoru. Albo zabijać komandosów. Dużo bardziej ich to rajcuje niż problemy związków niesakramentalnych. To jest to samo pokolenie, które siedzi w kafejkach internetowych czy włóczy się po galeriach handlowych. I zgadzam się, że to też moja wina, że nie potrafię ich odpowiednio zainteresować. I dopiero kiedy im rodzice w wieku 50 lat zaczynają się rozwodzić, podchodzą i pytają: „Słuchaj, właściwie to co ty im mówisz?”.

No właśnie, co im ksiądz mówi?

Zależy od przypadku. Niektórzy rozwodnicy przychodzą tylko po to, żeby usłyszeć, że są grzesznikami potępionymi na wieki i chcą się poużalać nad sobą. Ta grupa odprawia „niekończącą się pokutę” Są tacy, co nawet kłócą się ze mną, że już czeka na nich beczka z wrzącą smołą. Nie chcą zrozumieć, że życie nie kończy się na rozwodzie, że mają na tym świecie jeszcze coś do zrobienia.

Są też przypadki, które prawie od razu sugerują stwierdzenie nieważności małżeństwa bez żadnej ściemy.

Na przykład?

Dziewczyna zakochała się w cudzoziemcu, urodziła mu dziecko, zaprowadziła przed ołtarz. Ale po dwóch latach mężowi rodem z Algierii znudziło się i wrócił do domu. Nie wiem, czy orientował się, co do niego mówi przed ołtarzem ten kolega w białym szlafroku. Z tego, co ustaliłem, jemu to było obojętne. W rozumieniu prawa kanonicznego małżeństwo jest nieważne. A dziewczyna, rozmawiałem z nią trzy godziny, mówi mi, że nie będzie łamać obietnicy i cwaniakować. Przysięgała jednemu wierność i za nic się tego nie wyprze, będzie mu wierna do końca życia. I weź tu z taką rozmawiaj.

Jak często ksiądz pomaga uzyskać unieważnienie małżeństwa przed kościelnymi sądami?

Prawo kanoniczne nie zna czegoś takiego jak unieważnienie sakramentu. Czasem zachodzą jedynie przesłanki, by stwierdzić nieważność małżeństwa – że już w chwili zawierania było ono nieważne.

Jakie przesłanki?

Na przykład bigamia, skrywana impotencja, zbyt bliskie pokrewieństwo. Także choroba psychiczna, jeśli występowała przed ślubem i była zatajona. Ostatnio coraz częściej mówi się o trwałej niezdolności do budowania pożycia małżeńskiego. Kiedy można uczciwie rozwiązać problem w ten sposób, zawsze wskazuję drogę.

Przeważnie problem dotyczy ludzi, dla których nie jest to żadne rozwiązanie

90 procent moich podopiecznych to ludzie, którzy nie mogą przystępować do komunii świętej, bo ich nieistniejące w rzeczywistości małżeństwa są jak najbardziej ważne z sakramentalnego punktu widzenia. A więc żyją w grzechu. W tym wypadku przez najbliższe dwieście lat ani papież, ani papieska Kongregacja ds. Nauki i Wiary (dawniej Święte Oficjum) z pewnością nie zmienią zdania. I nie powinni, bo Pismo Święte jest tu jednoznaczne. Ale to samo Pismo Święte nikogo z góry nie potępia, a nauka Kościoła katolickiego absolutnie nie stawia znaku równości między odmową rozgrzeszenia i wiecznym potępieniem. Nie tylko mnie po spotkaniach z „niesakramentalnymi” cisną się na usta słowa Jezusa: „Tak wielkiej wiary nie znalazłem nawet w Izraelu”.

 

Co ich gryzie najbardziej?

Główny problem to tzw. głód eucharystii. Mogą uczestniczyć w mszy świętej, w życiu Kościoła, ale nie mogą przystępować do tego sakramentu. To bardzo dołujące, trudne do opisania uczucie powodujące poczucie wykluczenia, wyrzuty sumienia i ogólne przygnębienie, a nawet depresję. Była u mnie ostatnio dziewczyna, w wypadku zginął jej brat, zaraz potem umarła matka. I ona klęczy nad tymi dwoma trumnami, jest jej skrajnie źle. Modli się, chce przyjąć komunię, ale nie może.

Jest wprawdzie sposób, żeby dostać rozgrzeszenie, ale bardzo rzadko komukolwiek go polecam od razu.

Zero seksu?

Nazywamy to raczej „prowadzić życie jak brat z siostrą”. Znam ciężar celibatu, ale taka droga jest jeszcze cięższa. Są ludzie na tyle zaangażowani religijnie, a jednocześnie tak bardzo zakochani w sobie, że decydują się na taką jazdę. Nie namawiam jednak do tego zazwyczaj, bo sytuacja może potęgować problemy i stać się niebezpieczna dla psychiki. „Białe małżeństwa” to przeważnie ludzie powyżej 50-60 lat, choć zdarzają się i 30-latki. Być gotowym na coś takiego to dar. Tak samo zresztą jak sakrament. Nie każdy może go mieć.

Niestety, niektórzy księża dodatkowo upokarzają takie pary, każąc im podpisywać specjalne oświadczenia, że nie uprawiają i nie będą uprawiać seksu. Bywa, że parom, które zdecydowały się na wstrzemięźliwość, lokalni proboszcze sugerują, by jeździli do komunii gdzie indziej – „żeby nie gorszyć wiernych i sąsiadów”.

Jak można zachęcać ludzi do małżeństwa, zakazując im seksu? To okrucieństwo i hipokryzja!

Rzeczywiście trudno to wytłumaczyć i przyznaję, że nie do końca rozumiem tu stanowisko Kościoła. A stanowisko jest takie, że to nie małżeństwo, tylko związek dwóch osób, które wzajemnie wspierają się w wierze i miłości. I dlatego mogą przystępować do komunii.

Dlaczego we Francji czy w Niemczech Kościół katolicki zupełnie inaczej traktuje rozwodników? Udziela im wszystkich sakramentów, także komunii. To ten sam Kościół?

Kryzys Kościoła w Polsce, o którym mówimy, to nic w porównaniu z tym, co się dzieje w Europie Zachodniej. Tam ludzie po prostu wyszli z kościołów. Na msze niedzielne przychodzi od jednego do pięciu procent wiernych. W Niemczech kościoły przerabia się na kluby fitness, fabryki i piwiarnie. Albo walcuje buldożerami i powstają nowe osiedla. Księża z Europy Zachodniej zgodzili się na bardzo daleko idące zmiany w liturgii, żeby tylko zatrzymać ten odpływ. Zamiast bardzo intymnej jak u nas spowiedzi tam jest spowiedź grupowa – na początku mszy wszyscy gromadnie wyznają swoje grzechy. A skoro wszyscy dostali rozgrzeszenie, to wszyscy tłumnie przyjmują eucharystię. W ten sposób na Zachodzie powoli zaciera się różnica między katolicyzmem a protestantyzmem.

Jak w takim razie będzie wyglądał polski Kościół za kilka-kilkanaście lat?

Jak wynika z badań, do kościoła chodzi niecała jedna trzecia ochrzczonych, może połowa. W Europie Zachodniej od jednego do kilku procent. I to jest kryzys Kościoła, a nie polityczna dyskusja o aborcji czy prezerwatywach. I to wcale nie znaczy, że ludzie przestali wierzyć w Boga, tylko Kościół nie odpowiada na ich pytania.

W roku 2000 na 211 150 małżeństw zawartych w Polsce rozwiodło się 42 770 par – czyli co piąte małżeństwo ulega rozpadowi. Ostatnio ta krzywa jeszcze skoczyła w górę. I nagle mamy wielką grupę wierzących, którzy z definicji też są Kościołem. Tyle że poszukują odpowiedzi na trudne pytania i nikt im nie pomaga. W erze globalizacji i internetu biura parafialne czynne od 13 do 17 we wtorki i czwartki stają się przeżytkiem. Trzeba wyjść na ulicę, zalogować się do internetu i jak nauczał Jezus – szukać zagubionych. Są supermarkety handlujące w niedzielę – i dobrze. Tam powinien pojawić się ksiądz, zachęcać ludzi do modlitwy. W Paryżu w dzielnicy czerwonych latarni jest kawiarnia, do której o każdej porze można wpaść i porozmawiać z duchownym. I okazuje się, że nawet w takim miejscu ludzie garną się do rozmowy o rzeczach ostatecznych. Bo w dzisiejszych czasach – wbrew pozorom – ludziom bardzo brakuje miejsc, gdzie można pobyć w innym świecie.

Kaplice w centrach handlowych mają być odpowiedzią na problemy Kościoła?

Kościołowi coraz bardziej brakuje kontaktu ze zwykłymi ludźmi. W języku socjologów i ekonomistów nazywa się to kryzys komunikacji i jest sygnałem alarmowym dla wszystkich globalnych instytucji. Kościół katolicki wciąż jeszcze jest największą ze wszystkich globalnych instytucji.

Czy dobrze rozumiem: ksiądz chce zmienić Kościół?

Kościół to nie tylko niedzielne msze i obrady episkopatu. Kościół to ty, ja, dzielnicowy, szalikowiec, sąsiedzi. Nawet – choć wiem, że to brzmi szokująco – ojciec Rydzyk i Radio Maryja. Chodzi o to, żebyśmy wszyscy bardziej zaczęli interesować się sobą nawzajem, a nie tylko kasą i własnymi problemami.

A jeśli na msze i spotkania zaczęliby przychodzić wierzący geje, zorganizowałby ksiądz duszpasterstwo dla nich ?

Sytuacja jeszcze do tego nie dojrzała. Gdyby dziś ktokolwiek z duchownych zdecydował się na duszpasterstwo homoseksualistów, rzucono by mu solidne kłody pod nogi. Jedyne, co się organizuje w ramach Kościoła, to katechetyczne grupy leczenia z homoseksualizmu. Nie czuję się od tego fachowcem. Znam kilku gejów i kilka lesbijek, fajnie nam się rozmawia. Myślę, że normalne duszpasterstwo wierzących homoseksualistów wcześniej czy później powstanie w polskim Kościele, ale jeszcze nie teraz.

I nie przeszkadzają księdzu koledzy po fachu?

Nauczam zgodnie z nauką społeczną Kościoła. Jeśli ktoś przekona mnie, że powiedziałem jedno słowo za dużo, to się z niego wycofuję. Ale to się zdarza rzadko. Są oczywiście lotne brygady w moherowych beretach. Przychodzą posłuchać, czy na pewno nie zalatuje u mnie siarką piekielną. Rozpoznaję ich na kilometr, czasem się nawet zaprzyjaźniamy. Dotychczas nie byli w stanie przyczepić się do niczego.

Kiedyś za to, co ksiądz głosi, palono na stosie. Dziś odwaga trochę potaniała.

To nie kwestia odwagi, tylko sumienia. Przed Bogiem nie mam sobie nic do zarzucenia, choć miewam kłopoty, kiedy przystępuję do spowiedzi. Czasem zdarza mi się pomyśleć albo nawet powiedzieć przy konfesjonale: „Ty bęcwale jeden, sam jestem księdzem i wiem, kiedy mogę dostać rozgrzeszenie, a kiedy nie!”. I wtedy dopiero zaczyna się rozmowa na poważnie. Po kolei: z Bogiem, ze spowiednikiem, ze sobą samym. Amen.

Przed wysłaniem autoryzowanego już wywiadu do drukarni, tydzień po śmierci Papieża, ksiądz przysłał maila: „Nie mam dobrych wiadomości. Ten wywiad zaczął w Kościele żyć własnym życiem. Życzliwi ludzie powiedzieli mi, że mogę mieć poważne nieprzyjemności. Na przykład wysłanie na głęboką wieś albo za granicę. Wtedy zaboli najbardziej, bo będę musiał zostawić ludzi, którymi się opiekuję. Sorry, nie mogę tego podpisać własnym nazwiskiem. Oni są dla mnie ważniejsi”.

Źródło tekstu: Wysokie Obcasy, 8 maja 2005.