Rozwodzą się, bo przed ślubem zadawali za mało pytań

Grupa docelowa: Młodzież Rodzaj nauki: Katecheza Tagi: Małżeństwo, Rozwody, Rozwód, Sakrament małżeństwa

Czy rozmawialiście już o dzieciach? O tym, kiedy i czy w ogóle będziecie je mieć? Czy lubicie swoich przyjaciół? Kto z was będzie zarządzał domową kasą? Czy gotowi jesteście przenieść się do innego miasta, jeśli drugie właśnie tam dostanie dobrą pracę? Czego nigdy, przenigdy dla tego drugiego nie poświęcicie?

Julia Roberts, jako „Uciekająca panna młoda” receptę miała prostą: Nie chcesz się rozwodzić, nie wychodź za mąż. Sprzed ołtarza umykała więc kilka razy i czekała na ciąg dalszy. A dokładnie – na ból rozstania. Jeśli po dwóch dniach ból mijał, sytuacja stawała się jasna: To nie była miłość, tylko złudzenie. Szukała więc kolejnego kandydata do przetestowania i na ból nie do zniesienia. Do skutku.

– Nam jeszcze żadna panna młoda na ulicę nie uciekła, co nie znaczy, że potem wszystkie żyły długo i szczęśliwie – mówi Małgorzata Kędziora, kierownik Urzędu Stanu Cywilnego w Gdyni. – Wprawdzie o rozwodach orzekają sądy, ale my te orzeczenia w dokumentach odnotowujemy. Wiemy więc, że nie wszystkim się udało.
Niektórzy rezygnują tuż przed ślubem. Nawet się specjalnie nie tłumaczą. A urzędnik nie wnika i nie indaguje, bo urzędnik to nie spowiednik.

Ksiądz X. z gdańskiej parafii:
– Spowiednik też nie naciska. Jeśli młodzi mają wątpliwości, powinni się rozstać. Bo ślub to decyzja na całe życie.
– Życie pokazuje, że nawet wzorcowe katolickie związki nie wytrzymują próby czasu.
– Przeglądam prasę. Ma pani na myśli związek z plakatu: Rodzina, uczciwość, przyszłość? Zasmuca mnie ta wiadomość. Prezydencką rodzinę poznałem osobiście. Dlatego nie będę o tym rozmawiać.
Ci, którzy ślubów udzielają, nie mają złudzeń. Recepta na idealne małżeństwo nie istnieje. Bywa, że te z pozoru idealne, wręcz przesłodzone, rozchodzą się. A te burzliwe, pełne dobrych i złych emocji – trwają.
Rozwodzą się psycholodzy, seksuolodzy, katechetki i urzędnicy stanu cywilnego. Ci, którzy mają wiedzę, ale nie mają pokory. Ci, którzy znają życie, ale nie znają osoby, z jaką postanowili życie dzielić.
Mężatka z 20-letnim stażem:
– Małżeństwo to bardziej związek na złe niż na dobre. Dopóki młoda para tego nie zrozumie, dopóty nie powinna żadnych ślubów czynić.

Narzeczeński protokół

Rozwodów w Polsce jest coraz więcej. W 2000 roku odnotowano ich 43 tysiące, w roku 2003 – 48 tysięcy, a w 2006 roku – już 67 tysięcy. Związków małżeńskich zawieramy rocznie raptem ok. 200 tysięcy, większość z nich to śluby wyznaniowe. Czy to oznacza, że nad podstawową komórką społeczną gromadzą się czarne chmury?
– Nie demonizujmy – uspokajają statystycy. – Na 1000 istniejących małżeństw, tylko 5-6 zostaje rozwiązanych sądownie. Głównie z powodu alkoholizmu jednego z małżonków, niedochowania wierności i niezgodności charakterów. To ostatnie, niestety, dotyczy aż jednej trzeciej rozpadających się związków.

Amerykanie, którzy w rozwodowych statystykach wcale nie są od nas lepsi, dzięki pewnej publikacji w „The New York Times”, zaczęli ostatnio wyciągać wnioski. Gazeta objawiła bowiem starą prawdę: Rozstajemy się, bo przed ślubem zadajemy sobie zbyt mało ważnych pytań. A skoro nie pytamy, to nie dostajemy odpowiedzi. I w rezultacie niewiele o przyszłym życiowym partnerze wiemy. Zdaniem „NYT”, recepta na udany związek jest prosta: Trzeba różne sprawy dokładnie „przegadać”, choćby w kłótni i emocjach, a więc sporządzić taki narzeczeński protokół zgodności i niezgodności. Dowodząc potęgi rozmowy i wynikających z niej konsekwencji, gazeta opublikowała jednocześnie listę pytań, które mogą nas przed toksycznym związkiem uchronić.
Młodzi Amerykanie natychmiast się na nie rzucili, nie zważając na ewentualne uczuciowe komplikacje. Młodzi Polacy, przepytywani na tę okoliczność, odnieśli się do sprawy raczej sceptycznie.

A pytania brzmią mniej więcej tak: Czy rozmawialiście już o dzieciach? O tym, kiedy i czy w ogóle będziecie je mieć? Czy lubicie swoich przyjaciół? Kto z was będzie zarządzał domową kasą? Czy gotowi jesteście przenieść się do innego miasta, jeśli drugie właśnie tam dostanie dobrą pracę? Czego nigdy, przenigdy dla tego drugiego nie poświęcicie? Czy szanujecie przyszłych teściów? Czy rozmawiacie o upodobaniach seksualnych? Gdzie zamierzacie postawić w domu telewizor?

W połowie drogi, czyli Ania i Piotr

Ona – lat 24, ekspedientka w dużym centrum handlowym, studiuje zaocznie. On – lat 26, przedstawiciel ubezpieczeniowo-finansowy. Ślub – na Wielkanoc.
Ania: – Teraz chodzimy do kościoła na nauki przedmałżeńskie. Rozmawiamy o relacjach damsko-męskich, o różnicach i podobieństwach płci, o odpowiedzialnym rodzicielstwie i o seksualności. Wkurzają mnie osoby, które uważają, że takie nauki to strata czasu, bo to tylko prehistoryczny kalendarzyk małżeński i teksty typu „miesiączka to krwawe łzy oszukanej macicy”, zapodane przez niedouczoną zakonnicę.
Piotr: – My w ogóle dużo rozmawiamy. Nie tylko na kursie. O rodzinie, dzieciach, seksie. O swoich potrzebach, marzeniach, oczekiwaniach. O życiowych pułapkach. Każdego dnia zadajemy sobie mnóstwo pytań. Te, które zamieścił „NYT”, przerobiliśmy w pierwszym miesiącu znajomości.
Ania: – Nie omówiliśmy sprawy telewizora…
Piotr: – Będzie na biurku. Wmontuję kartę telewizyjną do komputera.
Ania: – Bo my na razie będziemy mieć tylko jeden pokój, w mieszkaniu babci Piotra. Oprócz kanapy, łóżka, szafy i biurka nic się nie zmieści.
Piotr: – Rozważamy zaciągnięcie kredytu w banku na własne mieszkanie. Rodzice odradzają. Boją się, że nie damy rady. Babcia nawet słyszeć nie chce, ona się cieszy, że wreszcie nie będzie sama. Ale Ania, jak każda rasowa kobieta, chciałaby na swoje.
Ania: – No więc ciągle do tej sprawy wracamy. I to chyba jedyna rzecz, której do końca nie przerobiliśmy.
Piotr: – Jest jeszcze koszykówka i Małysz.
Ania: – No tak, Piotr albo biega na mecze, albo z wypiekami na twarzy śledzi wynika NBA w Internecie, albo gapi się na skoki w Willingen. Kosztem wspólnych przyjemności.
Piotr: – Wiesz, że nie znoszę imprez towarzyskich. Imienin, urodzin, Dnia Cioci i Dnia Wujka. To wątpliwe przyjemności.
Ania: – To będzie Twoja rodzina. Musisz się integrować.
Piotr: – A nie możemy się podzielić? Ty do cioci, ja na mecz? I spotkać się w połowie drogi?
Ania: – Uważaj, Piotr, uważaj. Nie wiesz, że ten sposób drogi się rozchodzą?
Piotr: – Czy ja ci wypominam „List w butelce” i Laurę Pausini? Wie pani, że ona zupełnie na punkcie tego filmu i piosenki zwariowała? Albo puszcza do znudzenia „One more time”, albo wpatruje się w słowa listu, które jakiś popapraniec wrzucił do oceanu, albo gada na gadu-gadu z innymi fankami…
Ania: – Przestań! Ten list to najpiękniejsze wyznanie miłosne, jakie słyszałam.
Piotr: – Piękne dzięki. Ty w ogóle niewiele słyszysz. Ty ciągle tkwisz w tej butelce…

Kurs na przetrwanie

Ksiądz Y:
– Oczywiście, że nauki przedmałżeńskie pomagają wiele spraw wyprostować. A pytania z protokołu rozmów kanoniczno-duszpasterskich klarowniej ocenić sytuację. To bardzo szczegółowe pytania. Od jak dawna narzeczeni się znają? Czy rodziny narzeczonych się znają? Komu zależy na zawarciu tego związku? Czy nie ma nacisku ze strony rodziny lub otoczenia? I fundamentalne: Czy chcą zawrzeć małżeństwo zgodnie z nauką Kościoła jako jedno i nierozerwalne do śmierci?
Rzadko się zdarza, że już podczas rozmowy z duszpasterzem narzeczeni z zawarcia związku małżeńskiego rezygnują. Ale się zdarza. Zdarza się też, że podczas tej rozmowy ujawniają się przeszkody wykluczające małżeństwo. Ksiądz o różne sprawy pyta. Urzędnik w USC nie pyta, bo nie musi.

Ewa Sowińska, rzecznik praw dziecka, wpadła więc na pomysł, by narzeczonych, którzy nie biorą ślubu kościelnego i nie korzystają z nauk przedmałżeńskich, też na pewne sprawy uczulić. O „podnoszenie świadomości zdrowotnej i wychowawczej przyszłych rodziców” powinny – jej zdaniem – zadbać USC. Złośliwi przypominają, że prochu pani rzecznik nie wymyśliła, bo jeszcze w połowie lat 80. istniały Uniwersytety dla Narzeczonych. Takie kursy organizowane przez Towarzystwo Krzewienia Kultury Świeckiej. Wiele młodych par z tych szkoleń korzystało, choć udział w nich nie był obowiązkowy.
W USC przyjmują ten pomysł z mieszanymi uczuciami. Bo dla kogo niby te kursy miałyby być? Dla tych, co pobierają się po raz pierwszy, czy dla tych, co po raz czwarty? Dla nowicjuszy czy „recydywistów”? Dla 70-latków też? I tacy się przecież trafiają.
Małgorzata Kędziora z USC w Gdyni kwituje krótko:
– Żaden kurs nie gwarantuje, że małżeństwo będzie szczęśliwe, radosne i trwałe.

Teleportacja, czyli Monika i Bartek

Ona – lat 22, studentka uniwersytetu. On – lat 22, student politechniki. Ślub – kiedyś.
Na pytania w „NYT” zerka tylko Monika. Bartek wraca do komputera.
Jeszcze wczoraj był Jeźdźcem Smoczego Jastrzębia, latającą jednostką mogącą wytworzyć chmury, które nie pozwalają wrogim wieżom atakować. Rano stał się Łamaczem Zaklęć, a w południe – Wojownikiem. Jego cel jest oczywisty: Wkroczyć na Outland, ujrzeć Mroczny Portal.
Jak podają oficjalne statystyki gry Ward of Warcraft, takich jak Bartek jest ponad osiem milionów. Razem tworzą wielki świat, w którym ludzie, elfy i krasnoludy toczą odwieczną wojnę z Hordą Orków i Trolli.
W tym wielkim świecie Monika się nie mieści.
– Próbowałam się wciągnąć – tłumaczy. – Nawet zostałam Strażniczką, atakowałam wrogich bohaterów zatrutym sztyletem i teleportowałam się. Ale po tygodniu byłam bliska obłędu. Chciałam słońca, powietrza i ludzkich rozmów. Normalności. A Bartek nie chciał nawet wyjść do sklepu. Wirtualny świat go połknął.
– Przekłamujesz! – Bartek obraca się razem z krzesłem. – Mój świat jest pojemny. Nie tylko ten wirtualny.
Bartek mówi o studiach, sesji i egzaminach. O kole naukowym, w którym od dwóch lat działa.
– Gdy wracam wieczorem, aż czacha dymi – skarży się. – No więc odlatuję na chwilę. Buduję Hall Voodoo albo Prastary Drzewiec Cudów. To tylko gra, która regeneruje.
– Dlaczego nie chcesz zregenerować się w kinie? – pyta Monika. – Wiesz, że marzy mi się „Dlaczego nie!” albo „Układ idealny”. Powalentynkowa romantyczna komedia i popcorn.
– Popcorn – tak, romantyczna komedia – nie. Możemy iść na „Pachnidło”. W przyszły weekend.
– Nie chcę! Zresztą już nie będą grali.
No więc Bartek odjeżdża z krzesłem. I już więcej się nie odwraca.
Pokój ma trzy metry na cztery, płacą za niego pięćset złotych miesięcznie, w tym Internet.
– Zamieszkaliśmy razem, bo chcieliśmy być blisko – mówi Monika. – A teraz ocieramy się o siebie krzesłami, a nie możemy się spotkać. Przynajmniej w realu. Nie jestem pewna, czy weźmiemy ślub.
– Weźmiemy – Bartek rzuca przez ramię.
A następnie rzuca Uzdrawiającą Falę, która leczy jednostki.
Monika mówi, że aby kogoś poznać, trzeba z nim zamieszkać.

Źródło tekstu: Dziennik Bałtycki 2007-02-16, www.wiadomosci24.pl