Siła radości

Grupa docelowa: Młodzież Rodzaj nauki: Lektura Tagi: Pascha

Kto chce mówić o nadziei i radości, spostrzega z zakłopotaniem, że zasób pojęć i obrazów szybko się wyczerpuje, że słowa łatwo zawodzą, stają się puste i niezdolne do przekazania myśli i uczuć. Być może wielka muzyka potrafi lepiej sobie radzić z motywami radości i nadziei niż samo ludzkie myślenie i jego słowny zapis.

Radość i śmiech nie znieważają Boga

Wielkanocna nadzieja głosi, że zmartwychwstały Chrystus, przeszedłszy przez mękę i śmierć, przygotowuje ludziom największe spełnienie istnienia. On sam oczekuje od swoich uczniów, że odnajdą w sobie radość, której przyczyną i źródłem jest rzeczywistość Boskiego świata zmartwychwstania. Nieprzypadkowo pierwszy rozdział Biblii rozbrzmiewa od Bożej radości z dokonanego dzieła stworzenia. Siedem razy powtarzają się w nim słowa, iż to, co Bóg uczynił, było dobre. Liczba siedem jest symbolem pełni, zapowiedzią dobrego spełnienia. Ostatni wiersz tego rozdziału jest najpełniejszym podsumowaniem radości Boga: „A Bóg widział, że wszystko, co uczynił, było bardzo dobre” (Rdz 1,31). Kiedy miało dopełnić się dzieło odkupienia i Nowego Przymierza, przed swoją śmiercią Chrystus zachęcał uczniów, aby się nie trwożyli i nie lękali. Chciał, aby cieszyli się z tego, że wraca do Ojca: „To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna” (J 15,11).
Słowa te przetrwały najcięższe próby, przez które przeszło chrześcijaństwo w ciągu dwóch tysiącleci swego istnienia. Wciąż dźwięczą one jak testament odchodzącego Chrystusa. Wszyscy mamy odnaleźć się kiedyś w świecie Zmartwychwstałego, jak głosi nadzieja wierzących. To dzięki Niemu pogłębia się poczucie braterstwa i solidarności losów. Nie ma radości bez nadziei, tak jak nie ma nadziei, która nie raduje się na spełnienie. Radość może wręcz stać się swego rodzaju „dowodem” na istnienie Boga. Francuski filozof René Le Senne ujął to w słowach: „Głównym dowodem istnienia Boga jest dla mnie radość, którą odczuwam na samą myśl o Jego istnieniu”. Nie jest to Bóg średniowiecznych teologów, przedstawiających Go jako surowego Władcę grożącego piekłem, ani Bóg kaznodziejów, opowiadających się za duszpasterstwem strachu.
W minionych wiekach wielu duchownych uważało śmiech za obelgę względem Boga. Głosili oni ludziom, iż sam fakt, że ktoś ośmiela się być szczęśliwym na tym świecie, zasługuje na piekło. Skoro żyjemy na tym „łez padole”, należałoby raczej przepłakać cały swój żywot i żyć wśród nieustających umartwień. „Śmiejcie się, grzesznicy – wołał jeden z kaznodziejów – w tym życiu, które szybko przeminie; o tak, śmiejcie się do woli (…), wkrótce wasz śmiech umilknie (…). Istnieje wszakże miejsce, gdzie śmiechu już nie ma, gdzie rozbrzmiewają jedynie płacz i zgrzytanie zębami. Tam właśnie wiedzie śmiech nieumiarkowany i głupie uciechy ziemskie” (G. Minois. „Historia piekła”. PIW 1996).
A jednak, nawet w tamtych wiekach przenikniętych świadomością grzechu i obecnością strachu, życie Kościoła broniło się przed manichejskim pesymizmem i obsesją potępienia. Szukało momentów duchowej kompensaty za całą pedagogię strachu. Szukało nadziei i radości.

Risus paschalis

Kto dziś pamięta, czym był w przeszłości risus paschalis, śmiech wielkanocny? Od czasu średniowiecza tak nazywano jeden ze zwyczajów paschalnych, rzadko dostrzegany przez badaczy ówczesnej religijności. Powstał on mniej więcej w tym samym czasie co karnawał. Można doszukiwać się pewnego związku między obydwoma zwyczajami. Karnawał poprzedzający Wielki Post jest czasem maskarad, szaleństwa i ziemskich uciech. Risus paschalis miał być symbolem czasu zmartwychwstania Chrystusa i duchowej radości z wydarzenia wykraczającego poza dzieje tego świata. Humor stawał się znakiem nadziei. W Niedzielę Wielkanocną duchowni wygłaszali kazania okraszone żartami i dowcipami, aby podkreślić, iż minął czas smutku i wyrzeczenia. Komentowano zatem przeczytane teksty biblijne w taki sposób, aby rozśmieszyć słuchaczy. Od niewinnych anegdot, żartów, krotochwilnych aluzji niedaleko było często do nieprzyzwoitych dykteryjek i wytykania parafianom ich słabości. Doprowadziło to do zakazu owego risus paschalis pod koniec XVIII wieku. Nadużycia położyły kres zwyczajowi.
W niektórych krajach, po Soborze Watykańskim II, usiłowano tu i ówdzie przywrócić ten stary zwyczaj w sposobie wygłaszania homilii paschalnych. Co zyskała na tym wiara i nadzieja chrześcijańska? To prawda, że paschalne przesłanie Ewangelii jest nieodłączne od radości. Radość może wyrażać się poprzez śmiech. Trudność polega przede wszystkim na rytualnym charakterze „śmiechu wielkanocnego”. Z założenia powinien to być radosny śmiech ludzi ocalonych – tych, którzy swoją wiarą i nadzieją dają świadectwo darowi ocalenia. Śmiech ten ma charakter symboliczny. Jest symbolem nadziei na ostateczne zwycięstwo życia nad śmiercią. Zwyczaj śmiechu wielkanocnego, idący w parze z dowcipami i żartami, łatwo zaciera swój charakter religijny. Symbol staje się dwuznaczny. Traci swoją paschalną przejrzystość.
To właśnie było przyczyną zakazania praktyki śmiechu wielkanocnego. Zwyczaj ten przypominał stare obrzędy pogańskie związane ze świętem wiosny. Nadzieja i radość, mające swoje źródło w zmartwychwstaniu Chrystusa, winny przenikać całe życie chrześcijanina. Nie należy ich sztucznie ograniczać jedynie do określonego dnia czy okresu czasu. Zwyczaj śmiechu wielkanocnego krył w sobie wartościową intuicję religijną. Usprawiedliwieniem tej intuicji jest jednak sama treść wiary i nadziei chrześcijańskiej, a nie dodatkowe środki kaznodziejskie, zalecane jedynie w czasie świąt paschalnych. Radości i śmiechu nie sposób wymusić w określonym terminie. Prawdziwa radość jest jak owoc dojrzewający w człowieku, w jego wierze i nadziei. Dokonuje się to w każdym czasie. Chrystus zmartwychwstały wnosi w życie człowieka wierzącego coś z nastroju nieprzemijającego święta nadziei.

Jak wyrazić radość z wyzwolenia?

Dzień zmartwychwstania Chrystusa nazwano w tradycji chrześcijańskiej dniem nowego stworzenia, „dniem ósmym”, dniem sięgającym w wieczność Boga. Św. Hipolit Rzymski mówił o Chrystusie zmartwychwstałym jako o „wodzireju w mistycznym korowodzie odkupionych”, o Kościele zaś jako o „tańczącej wraz z nim Oblubienicy”. Tego rodzaju porównania mogą wydawać się dzisiaj niczym więcej niż barwną metaforą oratorską bądź wyrazem poetyckiego uniesienia. Współczesny teolog protestancki Jürgen Moltmann nawiązuje jednak do starej tradycji, pisząc, że „wraz z Wielkanocą rozpoczyna się śmiech odkupionych i taniec wyzwolonych”.
Jakim językiem wyrazić to wszystko, co niesie chrześcijańskie przeżycie wielkanocnej nadziei? Nie nadaje się do tego język chłodnego wywodu i bezosobowej informacji. Przeżycie domaga się czegoś więcej. Chce współuczestniczyć w radości święta, kształtować ją i przekazywać innym. W doświadczeniu Kościoła i w jego modlitwie liturgicznej jest dlatego wiele miejsca na język zdumienia, dziękczynienia i uwielbienia. Paschalna liturgia różnych wyznań odsłania szczególne bogactwo treści o charakterze mistycznym. Tradycja chrześcijańska nie waha się mówić o tajemnicach wiary i nowej nadziei językiem śmiałych porównań i analogii. Widać to już we fragmentach wczesnego hymnu paschalnego, zachowanego przez apostoła Pawła, a inspirowanego tekstami prorockimi:

„Zwycięstwo pochłonęło śmierć.
Gdzież jest, o śmierci, twoje zwycięstwo?
Gdzie jest, o śmierci, twój oścień?”

(1 Kor 15, 54-55)

Hymn ten tchnie radością ze zwycięstwa życia nad śmiercią. Dźwięczą w nim odgłosy „śmiechu odkupionych” z ostatecznej bezsilności śmierci. Nadzieja, święto, pieśń, śmiech i taniec są przejawem ludzkiej radości.
Religijne doświadczenie wyzwolenia ucieka się do tych właśnie środków wyrazu, aby tym pełniej przekazać to doświadczenie innym. Psalmista-poeta tak opisywał już powrót wygnańców z niewoli babilońskiej:

„Gdy Jahwe odmienił
los Syjonu,
byliśmy jak we śnie.
Wtedy usta nasze były pełne śmiechu,
a język wołał pełen radości”.

(Ps 126, 1-2)

Starochrześcijański głos nadziei

Nie można traktować Boga tak, jak gdyby był On Kimś śmiertelnie nudnym i niewrażliwym. Jeżeli jest miłością, jak o tym zapewnia dwukrotnie świadectwo Pisma (1 J 4,8.16), zna również to, co język ludzki określa mianem radości: „Jak oblubieniec weseli się z oblubienicy, tak Bóg twój tobą się rozraduje” (Iz 62,5). Nie bez powodu przypowieści Jezusa mówią o „radości w niebie” i o „radości u aniołów Bożych” z nawrócenia zagubionego człowieka (Łk 15, 7.10.32). Mówi o tym również przypisywana św. Janowi Chryzostomowi homilia, czytana w Kościele Wschodnim podczas jutrzni paschalnej: „Albowiem gościnny jest Pan. Przeto przyjmuje ostatniego jak i pierwszego, i daje odpocząć tym, co o jedenastej godzinie przyszli, podobnie jak i tym, którzy pracowali od pierwszej godziny. (…) Przeto wejdźmy wszyscy do radości Pana swego. I pierwsi i drudzy nagrodę przyjmijcie. Bogaci i ubodzy, wszyscy razem się cieszcie. Wstrzemięźliwi i leniwi, ten dzień uczcijcie. Ci, co pościli, i ci, co nie pościli – weselcie się dzisiaj. (…) Wszyscy nasyćcie się ucztą wiary, wszyscy przyjmijcie bogactwo miłosierdzia. Niech nikt nie opłakuje ubóstwa, objawiło się bowiem wspólne Królestwo. Niech nikt nie opłakuje grzechów, przebaczenie bowiem z grobu zajaśniało. Niech nikt nie lęka się śmierci, wybawiła nas bowiem śmierć Zbawiciela”.
Natchniony tekst tej zdumiewającej homilii paschalnej mówi dalej o ujarzmieniu piekła, o jego zgorzknieniu i sposępnieniu. Sposępniało, bo zostało puste, bo samo zostało obalone, skrępowane, wręcz oszukane: „Przyjęło ciało, a natknęło się na Boga. Przyjęło ziemię, a spotkało samo niebo. (…) Gdzie więc, o śmierci, jest twój oścień? Gdzie twe, piekło, zwycięstwo? Zmartwychwstał Chrystus – i tyś zostało zrzucone. Zmartwychwstał Chrystus – i upadły demony. Zmartwychwstał Chrystus – i weselą się aniołowie. Zmartwychwstał Chrystus – i życie jaśnieje swą pełnią”.
Warto sięgać do starochrześcijańskich tekstów. Jest w nich tchnienie wielkiej nadziei. Jest także chrześcijański zmysł radości i humoru. Łatwiej wtedy zrozumieć, iż pozbawieni poczucia humoru chrześcijanie przyczynili się do zniekształcenia orędzia wielkanocnego i zacieśnienia szerokości jego horyzontów. Bóg uczynił więcej, niż to pojmujemy. Ewangelia – Radosna Nowina odsłania ogrom Jego miłosierdzia i przeobrażającej mocy zmartwychwstania. Ani niedola, ani wina, ani śmierć nie są w stanie odebrać wierzącemu pewności, że miłość Boga zdolna jest przemóc siłę zła i okazać się w końcu zwycięska. Chrześcijanin odnajduje ostateczne źródło humoru i pogody ducha w tej właśnie przemożnej transcendencji Boga, któremu zawierzył i zaufał. Humor jest znakiem duchowego rozjaśnienia, wewnętrznego promieniowania i ciepła.

Humor sprzymierzeńcem nadziei

Chrześcijaństwo jest religią nadziei – wielkiej, odważnej, sięgającej w nieskończoność i wieczność samego Boga. Daje ono w moim przeświadczeniu najwięcej motywów do pojednania ze sobą i z innymi ludźmi oraz do ostatecznego pojednania wszystkich, nawet najbardziej zbuntowanych, z samym Stwórcą i Zbawicielem. Nadzieja ta jest sojuszniczką chrześcijańskiego poczucia humoru, a humor – sprzymierzeńcem nadziei. Nie można utożsamić go z samym śmiechem. Humor jest szczególną postacią ludzkiej zdolności do śmiechu, znakiem akceptacji samego siebie i pojednania z sobą. Dzięki niemu mogę odnaleźć wewnętrzny dystans w stosunku do samego siebie i wszystkich trudności, na jakie napotykam. To on pozwala mi wznieść się ponad siebie. Jest pewną formą transcendencji wobec własnej osoby. Wiem, że to nie ja jestem ośrodkiem i miarą percepcji całego świata.
Ta duchowa transcendencja pozwala przezwyciężać wszelkie negatywy życia i współistnienia ludzi. Dzięki niej nie staję się więźniem samego siebie, wszystkich swoich ograniczeń i doświadczeń. Nie bez powodu amerykański socjolog Peter L. Berger nazwał humor „znakiem transcendencji”. Dzięki sile wiary i nadziei mogę mieć dostęp do rzeczywistości większej od mojego życia. Im głębiej wnikam w tę rzeczywistość transcendentną, tym łatwiej mogę odnaleźć trwałe źródło humoru i pogody ducha. Humor jest darem wiary i nadziei. W pewnym sensie jest zdolnością i darem nie z tego świata, a co najmniej – nie tylko z tego świata. Dzięki niemu człowiek nie traci umiejętności śmiechu i uśmiechu, pomimo niepomyślnych sytuacji i bolesnych doświadczeń.
Pogoda ducha i poczucie humoru pomagają przyjmować życie takim, jakie ono jest – wraz ze zranieniami, bezwzględnością i nieprzejrzystością. Często wracam do pięknego i głębokiego tekstu, który wyszedł przed laty spod pióra wybitnego myśliciela religijnego, Romano Guardiniego: „Człowiek z poczuciem humoru wierzy, że los jest dobry; nie dziwi się wszakże, gdy okazuje się coś wręcz przeciwnego. (…) Często cierpi bardzo dotkliwie, jednakże stara się nie popadać w zgorzknienie. Usiłuje natomiast czynić to, co jest – obok łez – jednym z elementarnych przejawów człowieczeństwa: stara się uśmiechać. W uśmiechu jest siła i mądrość, jest w nim ból i przezwyciężająca wszystko cierpliwość. Jest w nim w końcu miłość – miłość do istnienia takiego, jakim ono jest”.

O łasce istnienia

Kiedy wypędza się z chrześcijaństwa radość, humor i nadzieję, staje się ono smutnym chrześcijaństwem, pozbawionym mądrości, równowagi ducha i wewnętrznej wolności. Religijna gorliwość przybiera wówczas postać ponurego i fanatycznego dogmatyzmu, przejawiającego się wrogością do ludzi i świata, dopatrującego się wszędzie podstępu, zła i fałszu. Poczucie humoru chroni przed tym niebezpieczeństwem. Jest pewną formą duchowej terapii i samoobrony. Człowiek wewnętrznie wolny potrafi śmiać się mądrze również z samego siebie. Jest to jeden ze znaków jego zdrowia psychicznego i duchowego.
Radość nie jest ubocznym produktem w życiu chrześcijanina. Idąc w parze z nadzieją, nadaje ona pogodną tonację wszystkim dążeniom, wysiłkom i trudom. Broni przed poczuciem daremności. Dzięki nadziei wyczuwamy kierunek, w jakim prowadzi nas niepojęty Bóg. Wszystko, co ludzkie i ziemskie, jest kruche i niedoskonałe. Trzeba się z tym pogodzić. Bóg ogarnia całość naszego istnienia. Poczucie humoru jest przejawem miłości do ludzi i świata. Trzeba kochać świat pomimo kruchości i niedoskonałości istnienia – pomimo tego, że wina, cierpienie i głupota wciąż naznaczają jego dzieje. Przejawiająca się w humorze miłość do ludzi jest radością z tego, że świat istnieje i że otrzymaliśmy łaskę istnienia.
Angielski święty Tomasz Morus żartował tuż przed egzekucją ze swoim katem, aby nie uszkodził jego wąsów, gdyż one nie dopuściły się zdrady stanu. To on właśnie pozostawił po sobie piękną modlitwę o dar humoru: „Daj mi, Panie, dobre trawienie, a także coś do strawienia… Obdarz mnie duszą, której obca jest nuda, która nie zna szemrania, wzdychania i skarg. I nie pozwól, abym zbytnio troszczył się o to rozpychające się Coś, które nazywa się »ja«. Panie, obdarz mnie poczuciem humoru, daj mi łaskę rozumienia żartów, abym zaznał w życiu nieco szczęścia i podzielił się nim z innymi”.