Usłyszeć własny język

Grupa docelowa: Dorośli Rodzaj nauki: Lektura Tagi: Kicz, Kicz w Kościele, Kicz w sztuce, Kościół i sztuka, Sztu

Jakiej sztuki potrzebują polskie kościoły?

Zacznijmy optymistycznie: polski Kościół, jak żaden inny w Europie, ma ogromną szansę kulturotwórczą. Kilka razy w miesiącu może dotrzeć ze swoim religijnym przesłaniem do ponad połowy społeczeństwa. A zewnętrzny kształt tego przesłania jest przecież zjawiskiem z dziedziny kultury.

Nasi przodkowie dbali o to, aby sztuka związana z liturgią miała znak wysokiej jakości. A jak wygląda dzisiaj twórczość artystyczna w Kościele i wokół niego? Jaki jest poziom kultury liturgicznej w parafiach? Jako duszpasterz środowisk twórczych i prezydent Fundacji Pro Arte Sacra założonej w 1991 r. mam okazję poruszać się między twórcami sztuki sakralnej a jej odbiorcami. Prowadzę też własny “program badawczy”: gdy jestem w podróży, często uczestniczę w niedzielnej liturgii jak zwykły wierny, przeżywając w ławce to, co zazwyczaj księża widzą od ołtarza. Podwójność optyki daje specyficzny ogląd problemu.

Wiedzą najlepiej

Z perspektywy ławki parafialnej stwierdzam, że poziom kultury liturgicznej w 80 procentach odwiedzonych przeze mnie świątyń kazałby mi szukać duchowej ojczyzny w innych kościołach. W dużych miastach nie stanowi to problemu. Ale co mają zrobić mieszkańcy małych miejscowości, w których budynek kościoła przypomina elewator, z chóru pobrzmiewa sacro-polo a przy ołtarzu kwitną styropianowe kwiaty i słuszne hasła? Do tego dochodzi czasem niestaranne czytanie tekstów oraz polityczna połajanka. Dobra Nowina podana w takiej szacie kulturowej może skutecznie zniechęcić do Kościoła.

Oczywiście w polskich świątyniach jest trochę pozytywnych przykładów wysokiej sztuki współczesnej. Skąd jednak bierze się ciemny pejzaż pozostałej, dominującej części? Przyczyn jest kilka. Niektóre z nich spróbuję nazwać, nie mając złudzeń rewolucjonisty. Zmiana obecnego stanu rzeczy musi potrwać kilka pokoleń.

Podstawową przyczyną trudności jest brak przygotowania inwestorów, czyli w przypadku polskiego życia parafialnego – proboszczów. To w ich rękach skupiają się nici decyzyjne dotyczące budowy kościoła, wykonania poszczególnych elementów jego wystroju, zatrudnienia organisty, zbudowania żłóbka bożonarodzeniowego albo grobu Pańskiego czy wreszcie nadania stylu całemu życiu parafii. Kurialne komisje liturgiczne, artystyczne czy budowlane mają formalną władzę nad inwestycjami, ale w praktyce decyduje ten, kto zapewnia środki materialne. W wielu krajach Europy jest możliwa większa kontrola ze strony specjalistów, bo stoją za nimi środki płynące z centralnych funduszy kurii. Sytuacji nie zmienią pobożne życzenia ani stosowna komisja episkopatu. W miarę realna wydaje się jedynie praca organiczna wśród księży i kleryków.

Ale z tym też nie jest łatwo. Proboszczowie zazwyczaj “wiedzą najlepiej” i pobożnych artystów wyszukują wśród parafian bądź opierają się na rekomendacji kolegów. Próby pomocy w kompleksowym projektowaniu świątyni proponowane przez naszą fundację spełzały zwykle na niczym. Próbuję to nawet zrozumieć, biorąc pod uwagę skromne zazwyczaj możliwości parafii. Odważenie się w takich warunkach na konkurs lub zaproszenie profesjonalnej ekipy złożonej z architekta, wnętrzarza, akustyka, oświetleniowca itd. graniczy z cudem. Łatwiejsze wydawałyby się decyzje dotyczące ornatów, paramentów liturgicznych, ubrań, pamiątek z pierwszej komunii. Ale tu też napotykamy na barierę utartych dróg lub “rokokowych” tęsknot. Nawet kartki świąteczne inspirowane innymi wzorami niż brokatowy baranek nie znalazły zainteresowania parafialnych decydentów. Być może jest to oparte o realne rozpoznanie gustu wiernych. A może po prostu gust księży jest podobny do średniej krajowej?

Do seminarium trafiają synowie przeciętnych rodzin i przynoszą ze sobą upodobania estetyczne nabyte w domach i parafiach. Rzadko są to gusta ukształtowane w muzeach czy galeriach sztuki. Przekonałem się o tym przed kilku laty, zapraszając grupę diakonów do galerii sztuki współczesnej Muzeum Narodowego w Gdańsku-Oliwie. Chciałem przeprowadzić zajęcia związane z wystawą szwajcarskiego Stowarzyszenia Świętego Łukasza, którą współorganizowałem. Zauważyłem, że studenci rozglądają się niepewnie po gmachu dawnego pałacu opatów, stojącego w bezpośrednim sąsiedztwie seminarium. Zapytałem, kto jest tu po raz pierwszy w życiu. Odpowiedź potwierdziła statystyki krajowe. Dziwić może jedynie fakt, że byli to ludzie wykształceni. Jak zatem jest z przygotowaniem do udziału w kulturze współczesnej przyszłych księży? Seminaria bagatelizują ten problem.

Barok z PRL

O trudności adaptacji sztuki współczesnej do życia parafialnego stanowi również poziom oczekiwań wiernych i ich gotowość do amatorskiego współkształtowania przestrzeni sakralnej. Najpierw to, co nazywam polską tęsknotą za “barokiem”. Jeśli można mówić o zbiorowym poczuciu estetyki, to u większości parafian jest ono ukształtowane na najgorszych wzorcach. U starszych duże wnętrza wywołują skojarzenia z wielkimi salami zebrań z epoki PRL. To nie ich wina, że tyle razy widzieli podium, mównicę i stół prezydialny ozdobione palemką, a z tyłu styropianowy emblemat. Do tego chętnie dodaliby turecki dywan, złociste kandelabry i oleodruk z Ogrodem Oliwnym. Młodsze pokolenie tęskni – zgodnie ze wzorami kultury masowej – za czymś, co Krzysztof Zanussi nazwał kiedyś w odniesieniu do jednej z wielkich budowli sakralnych współczesnej Polski “skrzyżowaniem snu Cygana z marzeniem o Las Vegas”. Przepraszam za ton, który może się wydać sarkastyczny, ale nie jest to wyrzut pod adresem społeczeństwa. Przez wiele lat było ono pozbawione dobrych wzorów sztuki współczesnej. A i dzisiaj dostaje w mediach porcję popkultury przenikającej również do kościołów.

Wina leży też po stronie twórców. To na deskach kreślarskich dyplomowanych architektów powstały projekty ponad 2 tys. kościołów zbudowanych w ostatnich 30 latach. Chwała tym, którzy zadali sobie trud poznania dobrych wzorów, przestudiowali zasady posoborowej liturgii, zbadali środowisko adresatów projektu. Ale przytłaczająca większość nowych świątyń przez wiele pokoleń będzie świadectwem miernoty estetycznej naszych czasów. Ileż kościołów mogłoby być halami sportowymi bądź skoczniami narciarskimi, jeśli na ich dachach nie byłoby krzyży? Ile witraży lśni zza pleców celebransa tak intensywnie, że ołtarz nie ma szans stać się elementem liturgii? Ile mamy kubatur tak potężnych, że niemożliwych do nagłośnienia i ogrzania? Nie chcę jednak bić się w nie swoje piersi. Księża-inwestorzy mają tu własne grzechy (szczególnie we wnętrzach). Jednym z najcięższych jest brak respektu dla prawa autorskiego: chałupnicze przeróbki, amatorskie dodatki i… bezsilność twórcy!

Grzech kiczu

Głęboko wierzę, że religia i sztuka mają sobie wiele do zaoferowania. Religia bez sztuki staje się dogmatem, a sztuka bez ducha religii przeradza się w dekorację. Ich pokrewieństwo polega na tym, że obie chcą wyrazić to, co niewyrażalne.

Długotrwały, ale możliwy do przeprowadzenia proces oswajania z dobrą sztuką współczesną zależy w dużej mierze od księży. Oto dwa przykłady z własnego doświadczenia. Grób Pański zaprojektowany przez młodego artystę w surowym wnętrzu gotyckiego kościoła. Bez gipsowej figury, kartonowej skały, nawet bez kwiatów. Najpierw wiele głosów zdziwienia, nawet oburzenia. Ale po wieczornych liturgiach triduum, które za temat kazania miały właśnie symbolikę grobu, cała seria pytań. Wielu ludzi przyzwyczajonych do tradycyjnej dekoracji albo politycznej publicystyki zaczęło dostrzegać w sztuce symbolicznej zaproszenie do twórczej interpretacji, przestrzeń medytacji. Najgłębszą satysfakcję miałem w Wielką Sobotę, gdy siedząc w konfesjonale widziałem staruszkę modlącą się przy grobie Pańskim i piszącą coś na kartce. Podszedłem, by przeczytać. Okazało się, że była to najpiękniejsza recenzja tego artystycznego zderzenia awangardowej sztuki z wielowiekową tradycją religijną. Niewprawną ręką staruszka skreśliła dziękczynienie Jezusowi za Jego prostotę i bezbronność, porównując ją z kształtem owego symbolicznego grobu.

Drugi przykład dotyczy teatru. Przygotowywałem wraz z Wojciechem Misiuro przedstawienie Teatru Ekspresji pt. “Pasja”. Chodziło o wyrażenie dramatu ostatnich dni Jezusa współczesnym językiem ciała. W rozmowie z arcybiskupem gdańskim padł z jego strony postulat, aby nie gorszyć maluczkich, gdyż oni także są częścią Kościoła. W odpowiedzi awangardowy choreograf z całą szczerością stwierdził: my artyści też jesteśmy częścią Kościoła. Jeśli Kościół za swój jedyny język uzna tradycję pobożności ludowej, to my się w nim nie odnajdziemy! Metropolita przyjął wyznanie z pewnym zaskoczeniem, ale i wdzięcznością. Tak, artyści, inteligenci i różnego rodzaju młodzi gniewni też chcą słyszeć w Kościele własny głos.

Teraz z niepokojem czekam na reakcje różnych środowisk katolickich wobec wielkoformatowego obrazu “Ostatnia Wieczerza”, który od 10 lat maluje w Gdańsku prof. Maciej Świeszewski. Dotychczasowe reakcje mediów koncentrowały się na pytaniu, kto będzie Judaszem? Tymczasem artysta podjął trud, by na 36 metrach kwadratowych˛ płótna stworzyć kod współczesnej symboliki biblijnej, osadzonej zarówno w średniowiecznej ikonografii jak i nowoczesnej wizji tej wielkiej sceny. Postanowiłem, zgodnie z najgłębszym przekonaniem, pomóc w odbiorze tego niezwykłego dzieła. Śledzę wielkie “Ostatnie Wieczerze” wrosłe w sztukę europejską i staram się przeniknąć zagadkę zmagań o prawdę tej fundamentalnej ikony naszej religii. Książka, która się rodzi, stała się dla mnie samego kolejnym potwierdzeniem tego, jak bogaty jest ogród, do którego mogą i powinni wejść kolejni “barbarzyńcy”.

Wielokrotnie traktowałem wystawy urządzane w kościele, instalacje świąteczne czy działania sceniczne jako punkt wyjścia do homilii. I przekonałem się, że ludzie chętnie wchodzą w świat sztuki, jeśli nawet dotąd był to dla nich zupełnie obcy teren. Wierzę, że proces oswajania ze sztuką może być istotną częścią działalności Kościoła. Do sztuki symbolicznej trzeba dochodzić przez ćwiczenia. Trzeba nauczyć się czytać, aby wyjść z przedszkola komiksowej wersji sacrum. Kicz w kościele jest ciężkim grzechem.

Ks. Krzysztof Niedałtowski

Źródło tekstu: tygodnik.onet.pl, 2007 rok.