Chrystus – tak, Kościół – ???
„TAK” DLA KOŚCIOŁA
Dzisiejsza katecheza stanowi kolejny etap wprowadzenia do cyklu katechez poświęconych Kościołowi. Wyjaśniliśmy już, że prawda o Kościele wyznawana w Credo ma charakter nieco odrębny od pozostałych, jako że Kościół jest tu nie tylko przedmiotem wiary, ale równocześnie jej podmiotem: wyznając wiarę w Kościół, sami jesteśmy Kościołem; wierzymy w Kościół i zarazem jesteśmy Kościołem wierzącym modlącym się.
Jesteśmy Kościołem widzianym, który wyznaje wiarę we własną rzeczywistość jako Kościoła, rzeczywistość boską i ludzką: te dwa wymiary są tak nierozerwalnie ze sobą związane, że gdyby jednego z nich zabrakło, zostałaby zniweczona cała rzeczywistość Kościoła, ukształtowana zgodnie z zamysłem Założyciela, Jezusa Chrystusa.
Ta bosko-ludzka rzeczywistość Kościoła jest organicznie związana z bosko-ludzka rzeczywistością samego Chrystusa. Kościół jest poniekąd kontynuacją tajemnicy Wcielenia. Św. Paweł naucza w istocie, że Kościół jest ciałem Chrystusa (por. l Kor 12,27; Ef 1,23; Koi 1,24), Jezus zaś porównywał tę „całość”, Chrystusa i Kościół, do jedności krzewu winnego i latorośli (por. J 15,1-5). Z przesłanki tej wynika, że wiara w Kościół, wypowiedzenie z wiarą akceptującego „tak” w stosunku do niego jest logiczną konsekwencją całego Credo, w szczególności wyznania wiary w Chrystusa, Boga-Człowieka.
O nakazach tej wewnętrznej logiki Credo musimy pamiętać zwłaszcza dzisiaj, gdy spotykamy się często z rozdzieleniem czy wręcz przeciwstawieniem Kościoła Chrystusowi, gdy na przykład słyszymy słowa: „Chrystus — tak, Kościół — nie”. Przeciwstawienie nie całkiem nowe, a jednak w niektórych kręgach naszej współczesności na nowo lansowane. Spróbujmy zatem w dzisiejszej katechezie zastanowić się spokojnie i głęboko nad sensem naszego „tak” powiedzianego Kościołowi, także w kontekście wspomnianego przed chwilą przeciwstawienia.
Przeciwstawienie „Chrystus — tak, Kościół — nie” rodzi się poniekąd na gruncie tej szczególnej złożoności naszego aktu wiary, który każe nam mówić Credo Ecclesiam. Można zapytać, czy pośród boskich prawd wiary mamy prawo umieszczać także rzeczywistość ludzką, historyczną, widzialną, taką jak Kościół; rzeczywistość, która niesie w sobie wszystkie ludzkie ograniczenia, niedoskonałości, grzeszność osób tworzących wszystkie szczeble jej instytucjonalnej struktury: osób świeckich i duchownych, a nawet nas samych, pasterzy Kościoła, na wszystkich bowiem ciąży to smutne dziedzictwo Adama.
Musimy jednak stwierdzić, że sam Chrystus chciał, aby nasza wiara w Kościół zmierzyła się z tą trudnością i pokonała ją, gdy wybrał Piotra jako „Skałę, na której zbuduje swój Kościół” (por. Mt 16,18). Wiemy z Ewangelii, która przytacza słowa Jezusa, że ta wybrana opoka okazała się po ludzku niedoskonała i krucha w momencie wielkiej próby. Niemniej sama Ewangelia zaświadcza, że trzykrotne zaparcie się Piotra wbrew zapewnieniom, które przedtem dawał Mistrzowi, nie przekreśliło jego wybrania ze strony Chrystusa (por. Łk 22,32; J 21,15-17). Możemy natomiast zauważyć, że Piotr na nowo dojrzał poprzez swój wielki grzech, tak że po zmartwychwstaniu Chrystusa mógł swe trzykrotne zaparcie zrównoważyć trzykrotnym wyznaniem: „Panie, Ty wiesz, że Cię kocham” (J 21,15). I otrzymać od zmartwychwstałego Chrystusa trzykrotne potwierdzenie swej misji pasterza Kościoła: „Paś baranki moje!” (J 21,15-17). Piotr dal później dowód, że miłuje Chrystusa „bardziej niż inni” (por. J 21,15), służąc Mu w Kościele zgonie ze swym mandatem apostoła i rządcy aż do męczeńskiej śmierci, która była jego ostatecznym świadectwem ku zbudowaniu Kościoła.
Wpatrując się w życie i śmierć Szymona Piotra możemy łatwiej przejść od przeciwstawienia „Chrystus — tak. Kościół — nie” do przeświadczenia, „Chrystus — tak, a Kościół dlatego tak, że Chrystus”. Logika tajemnicy Wcielenia — zawarta w owym „tak dla Chrystusa” — wyraża się w przyjęciu wszystkiego, co ludzkie w Kościele, dlatego że Syn Boży przyjmując ludzką naturę okazał solidarność z naturą skażoną grzechem w rodzie Adama. Będąc sam absolutnie bezgrzesznym, wziął na siebie cały grzech ludzkości: Agnus Dei, qui tollit peccata mundi. Ojciec „uczynił Go grzechem dla nas”, napisał apostoł Paweł w Drugim Liście do Koryntian (5,21).
Dlatego grzeszność chrześcijan (o których mówi się, czasem nie bez racji, że „nie są lepsi od innych”), nawet grzeszność samych duchownych — nie powinna skłaniać do przyjęcia faryzejskiej postawy dystansu i odrzucenia, ale raczej do bardziej wielkodusznej i ufnej akceptacji Kościoła, do powiedzenia mu „tak” z głębszym przekonaniem, które tym bardziej zasługuje na uznanie: wiemy przecież, że w Kościele właśnie i przez Kościół grzeszność ta jest ogarnięta Bożą mocą odkupienia, ową miłością, która czyni możliwym, i realnym nawrócenie człowieka, usprawiedliwienie grzesznika, odmianę życia i postęp w dobru aż do heroizmu, czyli świętości. Trudno nie stwierdzić, że dzieje Kościoła pełne są grzeszników nawróconych i skruszonych, którzy powróciwszy do Chrystusa szli za Nim wiernie aż do końca. Jedno jest pewne: droga, jaką Chrystus, a za Nim Kościół — wskazuje, stawia człowiekowi wymagania natury moralna które kierują go ku dobru i na szczyty heroizmu. Trzeba więc bardzo uważać, czy wypowiadając owo „nie” dla Kościoła, w gruncie rzeczy nie chcemy uwolnić się od tych wymagań. W takim przypadku, bardziej niż w jakimkolwiek innym, „nie” dla Kościoła byłoby równoznaczne z „nie” dla Chrystusa. Wiemy niestety z doświadczenia, że często tak właśnie jest.
Z drugiej strony trzeba zauważyć, że jeśli Kościół — mimo wszystkich ludzkich słabości i grzechów swoich członków — w swojej całości pozostaje wierny Chrystusowi i przyprowadza doń na powrót wielu swoich synów, którzy sprzeniewierzyli się zobowiązaniom chrztu, to czyni to dzięki „mocy z wysoka” (por. Łk 24,49). Dzięki Duchowi Świętemu, który go ożywia i prowadzi przez dzieje pośród wielu niebezpieczeństw. Musimy tu jednak dodać, że podstawą owego „nie” dla Kościoła jest często nie sam sprzeciw wobec ludzkich ułomności jego członków, ale raczej ogólna zasada odrzucenia pośrednictwa. Niektórzy bowiem, przyjmując istnienie Boga, chcą z Nim nawiązywać kontakty wyłącznie osobiste i nie akceptują żadnego pośrednictwa między własnym sumieniem a Bogiem, a tym samym odrzucają przede wszystkim Kościół.
Zważmy jednak, że również Kościół troszczy się o dowartościowanie sumienia, ponieważ zarówno w porządku moralnym, jak i na płaszczyźnie ściśle religijnej uważa się za Bożego rzecznika, który działa dla dobra ludzi, a więc oświeca sumienia, kształtuje je i im służy. Jego zadaniem jest ułatwianie umysłom i sumieniom dostępu do prawdy Bożej objawionej w Chrystusie, który powierzył apostołom i Kościołowi tę właśnie posługę, tę diakonię prawdy w miłości. Każde sumienie, ożywiane szczerą miłością prawdy, z pewnością odczuwa pragnienie poznania, a zatem przynajmniej wysłuchania tego, co Ewangelia głoszona przez Kościół mówi człowiekowi dla jego dobra.
Często jednak problem „tak” lub „nie” dla Kościoła komplikuje się właśnie w tym punkcie, ponieważ odrzucone zostaje samo pośrednictwo Chrystusa i Jego Ewangelii, tak że owo „nie” skierowane jest przeciw Chrystusowi bardziej jeszcze niż przeciw Kościołowi. Fakt ten powinni głęboko rozważyć wszyscy, którzy uważają się za chrześcijan i pragną nimi być. Chrześcijanin nie może zignorować tajemnicy Wcielenia, w której sam Bóg dał człowiekowi możność nawiązania z Nim kontaktu wyłącznie za pośrednictwem Chrystusa, Słowa Wcielonego. O Nim to mówi św. Paweł: „Jeden jest Bóg, jeden też pośrednik między Bogiem a ludźmi, człowiek, Chrystus Jezus” (1 Tm 2,5). Nie może też zapominać, że od początku dziejów Kościoła apostołowie głosili, iż „nie ma [poza Chrystusem] w żadnym innym zbawienia, gdyż nie dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia, w którym moglibyśmy być zbawieni” (Dz 4,12), i że Chrystus ustanowił Kościół jako wspólnotę zbawienia, w której trwa do końca wieków Jego zbawcze pośrednictwo w mocy posłanego przezeń Ducha Świętego.
Chrześcijanin wie, że zgodnie z wolą Bożą człowiek — który jako osoba jest istotą społeczną — ma nawiązywać łączność z Bogiem właśnie we wspólnocie Kościoła. Nie można oddzielać pośrednictwa od Kościoła, który uczestniczy w misji Chrystusa — pośrednika między Bogiem i ludźmi. Musimy wreszcie pamiętać, że korzenie postawy „nie” dla Kościoła sięgają nieraz jeszcze głębiej, i to zarówno u pojedynczych osób, jak i w grupach ludzkich i środowiskach, zwłaszcza w pewnych sferach autentycznej lub rzekomej kultury, gdzie równie często jak w przeszłości — a może nawet częściej — Kościół spotyka się dziś z odrzuceniem lub wręcz z wrogością.
Głębokim źródłem tych postaw jest psychika zdominowana przez wolę całkowitej autonomii, płynącą z poczucia samowystarczalności osobistej lub zbiorowej. To poczucie pozwala człowiekowi uważać się za niezależnego od ponadludzkiej Istoty, która jest przedstawiana lub też wewnętrzne odkrywana jako twórca i pan życia, fundamentalnego prawa i porządku moralnego, a zatem jako źródło rozróżnienia między dobrem i ziem. Niektórzy roszczą sobie prawo do ustanawiania na własną rękę, co jest dobrem, a co złem, i tym samym nie zgadzają się być „kierowani z zewnątrz” ani przez transcendentnego Boga, ani przez Kościół, który reprezentuje Go na ziemi.
Taka postawa rodzi się zazwyczaj z głębokiej nieznajomości prawdy. Bóg postrzegany jest jako nieprzyjaciel ludzkiej wolności, jako władca i tyran, podczas gdy to On właśnie stworzył wolność i jest jej najszczerszym przyjacielem. Jego przykazania mają tylko jeden cel: pomagać ludziom w unikaniu najgorszej i najbardziej haniebnej niewoli, jaką jest niewola niemoralności, i sprzyjać szerzeniu się wolności. Bez więzi z Bogiem opartej na zaufaniu niemożliwy jest pełny rozwój duchowy człowieka. Nie powinniśmy się zatem dziwić, gdy zauważamy, że postawa radykalnego autonomizmu prowadzi często do zniewolenia znacznie gorszego niż budząca tak wielki lęk „heteronomia”: a mianowicie do zależności od opinii innych ludzi, do skrępowania więzami ideologii i polityki, do uległości wobec presji społecznych lub własnych skłonności i namiętności. Jakże często człowiek, który szczyci się tym, że jest niezależny i nie służy nikomu, okazuje się potem bez reszty podporządkowany opinii publicznej i innym, starym i nowym formom panowania nad duchem ludzkim! Łatwo się przekonać, że bardzo drogo wypada zapłacić za próbę obycia się bez Boga lub pominięcia pośrednictwa Chrystusa i Kościoła. Ten problem należało poruszyć, aby doprowadzić do końca nasze wprowadzenie do cyklu katechez eklezjologicznych, który teraz rozpoczniemy. Dziś powtórzymy raz jeszcze: „tak dla Kościoła” właśnie dlatego, że „tak dla Chrystusa”.
Katecheza Jana Pawła II z 1991 r., Wydawnictwo M, Kraków 1999.
Misja Kościoła, rozdział 19 książki Jana Pawła II „Pamięć i tożsamość”
„Chrystus – tak, Kościół – nie!”, głoszą niektórzy współcześni. W tym programie, mimo kontestacji, zdaje się przejawiać jakieś otwarcie na Chrystusa, które oświecenie wykluczało. Jest to jednak otwarcie pozorne. Chrystus bowiem, jeżeli jest rzeczywiście akceptowany, zawsze kształtuje Kościół, który jest Jego Ciałem mistycznym. Nie ma Chrystusa bez wcielenia, nie ma Chrystusa bez Kościoła. Wcielenie Syna Bożego w ludzką naturę ma z Jego woli swoje przedłużenie we wspólnocie istot ludzkich, którą On sam ustanowił i której zagwarantował swoją nieustanną obecność: „A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata” (Mt 28, 20). Oczywiście, Kościół jako ludzka instytucja potrzebuje wciąż oczyszczenia i odnowy. Przyznał to z pełną odwagi szczerością II Sobór Watykański (por. Lumen gentium, 8; Gaudium et spes, 43; Unitatis redintegratio, 6). Jednakże Kościół jako Ciało Chrystusa jest warunkiem Chrystusowej obecności i działania w świecie.
http://www.misje.gdansk.franciszkanie.pl/Pamiec%20i%20tozsamosc.html
Powszechny sakrament zbawienia
Co właściwie znaczy stwierdzenie, że „Kościół jest powszechnym sakramentem zbawienia”? Słowo „sakrament” wskazuje na to, że Kościół jest kontynuacją sakramentalnej historii zbawienia, którą Bóg wypełnił we wcieleniu Syna, drugiej osoby Trójcy Świętej. Zauważmy, że w tej perspektywie trudna czasem do zaakceptowania konkretność Kościoła widzialnego, odsyła nas do bardziej podstawowego problemu, a mianowicie do tajemnicy Boga, który stał się jednym z nas. Powracający raz po raz slogan: „Jezus – tak, Kościół – nie”, jest w swej istocie niezgodą na konkret i realizm Wcielenia, i jako taki jest sam w sobie sprzeczny. Niezgoda na Kościół jest bowiem niezgodą na to, że wszechmogący i transcendentny Bóg chce nas zbawić nie inaczej jak poprzez wejście w ludzką rzeczywistość, w której – obok dobra i piękna – nie brak przecież zła, słabości i głupoty. Nie można zatem autentycznie przyjąć Jezusa, Syna wcielonego, bez przyjęcia konsekwencji historii Jezusa, czyli Kościoła. O Jezusie nie wiedzielibyśmy prawie nic, gdyby nie Kościół, który z pokolenia na pokolenia poprzez Pismo Święte, Tradycję i Nauczanie Magisterium przekazuje Ewangelię.
Pytania budzi również powszechność Kościoła. W jakim sensie Kościół jest powszechnym instrumentem i znakiem zbawienia, skoro tak wielu ludzi go nie zna? Kierunek odpowiedzi wskazuje Gaudium et spes: „Duch Święty wszystkim ofiarowuje możliwość dojścia w sposób Bogu wiadomy do uczestnictwa w paschalnej tajemnicy” (nr 22). Duch, o którym mowa, jest jednak zawsze Duchem posłanym przez Chrystusa, który jest Głową Kościoła. A zatem Kościół pozostaje instrumentem i znakiem widzialnym zbawczego dzieła, które Duch Święty wypełnia w sercach ludzkich „w sposób wiadomy tylko Bogu”. Innymi słowy, wspólnota wierzących w Chrystusa jest znakiem również tego, co Duch Chrystusowy czyni poza widzialnymi jej granicami, co więcej, „jak przybrana natura ludzka służy Słowu Bożemu za żywe narzędzie zbawienia (…), nie inaczej też społeczny organizm Kościoła służy ożywiającemu go Duchowi Chrystusowemu ku wzrastaniu ciała” (Gaudium et spes, 8). Ten pneumatologiczny aspekt powszechności Kościoła łączy się ściśle z aspektem chrystologicznym: „każdy bowiem jest ogarnięty Tajemnicą Odkupienia, z każdym Chrystus w tej tajemnicy raz na zawsze się zjednoczył. Każdy człowiek (…) jest z tej właśnie racji powierzony trosce Kościoła” (Redemptor hominis, 13).
Sakramentalna powszechność Kościoła odnosi się również do tego, co nazywamy pełnią środków zbawienia. „Pełnię bowiem zbawczych środków osiągnąć można – czytamy w Unitatis redintegratio – jedynie w katolickim Kościele Chrystusowym, który stanowi powszechną pomoc do zbawienia”. To przekonanie członków Kościoła katolickiego nie neguje faktu, że Chrystus posługuje się również innymi Kościołami i Wspólnotami jako środkami zbawienia. Wręcz przeciwnie, autentyczna znajomość dóbr, jakie Bóg złożył w Kościele dla zbawienia wszystkich ludzi, wzywa nas do dostrzegania ich obecności poza widocznym obrębem Kościoła katolickiego. Z drugiej strony, szczery szacunek dla innych Kościołów i Wspólnot nie wymaga przekreślania własnej tożsamości, ani – jak to się niektórym zdaje – tłumienia wiary, że to właśnie Kościołowi katolickiemu została powierzona pełnia środków zbawczych. Dialog i otwarcie nie polegają przecież na zacieraniu za wszelką cenę różnic, ale na pokazywaniu, że pomimo inności, a może właśnie dzięki niej, możemy wspólnie szukać prawdy. Jeśli ktoś w punkcie wyjścia chciałby – w imię źle pojętej tolerancji – umówić się, że wszyscy mają w takim samym stopniu rację, to nie tylko nie przyczyniłby się do rozwoju dialogu, ale uczyniłby go całkowicie zbytecznym.
http://www.episkopat.pl/?a=dokumentyKEP&doc=d-17b