Łaknący sprawiedliwości
Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości…
Ewangelia rozróżnia ludzi sprawiedliwych oraz tych, którzy za takich się uważają. To pierwsze, być człowiekiem sprawiedliwym, powinno być przedmiotem naszych dążeń, to drugie — czy ja przypadkiem sam sobie nie przypisuję sprawiedliwości? — powinno być przedmiotem naszego niepokoju.
Człowiekiem sprawiedliwym był Józef, dziewiczy mąż Maryi: „Wpierw nim zamieszkali razem, Maryja znalazła się brzemienną za sprawą Ducha Świętego. Mąż jej, Józef, który był człowiekiem sprawiedliwym i nie chciał narazić jej na zniesławienie, zamierzał oddalić ją potajemnie” (Mt 1,18n).
Mógł Józef oddalić Ją oficjalnie, oświadczając, że nie jest ojcem tego Dziecka. Powiedzenie tej prawdy — autentycznej prawdy! — równałoby się jednak oskarżeniu Maryi o cudzołóstwo. Józef niczego nie rozumiał, ale akurat tego był pewien: że Ona jest niewinna. Zwyczajna sprawiedliwość zakazywała mu jednego i drugiego: zarówno udawania, że to on jest ojcem, jak oficjalnego wyparcia się ojcostwa, gdyż pośrednio oskarżyłby w ten sposób Maryję o występek, którego Ona — wiedział o tym całą swoją duszą — się nie dopuściła.
Wybrał wyjście najtrudniejsze: zamierzał oddalić Ją bez żadnego oskarżenia i w ten sposób samemu wystawić się na zarzuty, że skrzywdził tę Dziewczynę. Jeżeli nie ma innego wyjścia i kogoś musi tu spotkać niesprawiedliwość, to już lepiej mnie — taka była jego logika. Sam Bóg zatroszczył się wówczas o to, ażeby również Józef został ochroniony przed niesprawiedliwością.
* * *
Kim są ludzie, którzy — żeby użyć sformułowania Ewangelii (Łk 18,9) — „ufają sobie, że są sprawiedliwi”? To jesteśmy my sami — w tym aspekcie naszego człowieczeństwa, gdzie nie jesteśmy poddani Bogu, ale wierzymy we własną „boskość”, gruntownie przekonani, że wszystko, co ja robię, jest czymś dobrym i słusznym.
Pan Jezus wielokrotnie demaskował nieprawdę naszej samozwańczej sprawiedliwości. Bo cóż to za sprawiedliwość, której brak fundamentu (Mt 23,27n), albo którą powołuje do istnienia dopiero wzgląd na ludzką opinię (Mt 6,1)? Albo która chciałaby usuwać grzech razem z grzesznikiem (J 8,3nn)? Czy zasługuje na swoją nazwę sprawiedliwość, która gotowa jest bronić dobra za pomocą zadawania krzywdy (J 11,50)? Która przyznaje się do grzechów drobnych po to, żeby nie zauważać grzechów wielkich (Mt 23,24)? Czy to na tym polega sprawiedliwość, że piętnuje się małe błędy u innych, a nie zauważa wielkiego zła w sobie samym (Mt 7,3n)?
Krótko mówiąc, bardzo podejrzane jest takie pragnienie sprawiedliwości, któremu towarzyszy poczucie własnej nieskazitelności. Kto chce naprawiać świat, Kościół, stosunki społeczne itd., a obca mu jest sama nawet myśl o konieczności nieustannego naprawiania samego siebie, taki co najwyżej subiektywnie pragnie sprawiedliwości, w rzeczywistości zaś pragnie niesprawiedliwości. Ludzie, którzy wierzą w swoją nieskazitelność, podatni są na wiarę w możliwość zrealizowania utopii, a przymuszanie rzeczywistości do tego, żeby była zgodna z utopijnymi marzeniami, nieuchronnie rodzi wiele krzywdy.
Zarówno historia, jak czasy współczesne pełne są takich niedobrych pragnień sprawiedliwości. Nie zapominajmy o tym, że zbrodniczą rewolucję bolszewicką przeprowadzili ludzie marzący o ustroju sprawiedliwości społecznej. Tak samo, jeśli dziś różni ludzie domagają się prawnej aprobaty dla aborcji, eutanazji czy związków homoseksualnych, to przecież nie dlatego, że chcą zła, ale dlatego, że postulaty te wydają się im słuszne. Już dawno zauważono, że szatan niezmiernie rzadko kusi wprost do zła; zazwyczaj podpowiada nam jakieś dobro, tyle że zdeformowane albo podporządkowane złu.
Niedobre pragnienia sprawiedliwości mają to do siebie, że zazwyczaj w trakcie ich realizacji wcześniej czy później sięga się po niesprawiedliwe metody: przemoc, kłamstwo, pogardę dla ludzi, z którymi aktualnie nam nie po drodze, itp. Toteż słusznie ogarnia nas wątpliwość: czy to jest jeszcze sprawiedliwość, skoro nie może się obyć bez niesprawiedliwych metod? Wystarczy głośno o to zapytać, żeby zobaczyć nieprawdę takiej „sprawiedliwości”. Świetnie mówi o tym Pismo Święte: „Czym jest pożądliwość eunucha, tym jest przeprowadzanie sprawiedliwości przemocą” (Syr 20,4).
* * *
U Pana Jezusa każde słowo znaczy to, co znaczy. Kiedy On mówi: „którzy pragną sprawiedliwości”, to mówi o tych, którzy naprawdę pragną, i naprawdę sprawiedliwości. Jak już widzieliśmy, takim był święty Józef. Jeszcze bardziej dramatycznego wzoru prawdziwego pragnienia sprawiedliwości dostarcza historia Zuzanny z Księgi Daniela. Zuzanna mogła ocalić życie i szacunek u ludzi tylko za cenę grzechu, toteż wolała utracić jedno i drugie, byleby nie sprzeniewierzyć się Bogu. Zaprawdę wielkie było w niej łaknienie sprawiedliwości, kiedy niegodziwie ogłoszono ją cudzołożnicą i skazano na śmierć (Dn 13,42n).
Owszem, pragnienie Zuzanny zostało nasycone już na tej ziemi. Ale Pan Bóg nie zobowiązywał się do tego, że tak będzie zawsze. Prawdziwe pragnienie prawdziwej sprawiedliwości na pewno będzie nasycone, jednak nie zawsze już na tym świecie.
Zuzanna pragnęła sprawiedliwości dla siebie, bo została potwornie skrzywdzona za swoją wierność Bożym przykazaniom. Jednak jej wyzwoliciel, prorok Daniel, też łaknął i pragnął sprawiedliwości, tyle że nie dla siebie, ale dla niewinnie prześladowanej Zuzanny. Jest to bardzo ważny szczegół, że błogosławieństwo mówi ogólnie o pragnieniu sprawiedliwości — bo dopiero okoliczności podpowiadają dla kogo konkretnie tej sprawiedliwości trzeba pragnąć (realną postawą życiową!)
O najważniejszym powiedzmy na końcu. Jak wiadomo, osiem błogosławieństw jest to autoportret Pana Jezusa i tylko On jeden zrealizował ich treść w sposób doskonały. Zatem postawmy sobie pytanie: w jaki sposób On, Syn Boży, łaknął i pragnął sprawiedliwości, i w jaki sposób został nasycony?
„Moim pokarmem — wyznał kiedyś — jest wypełnić wolę Tego, który Mnie posłał” (J 4,34). „Jest zaś wolą Tego, który Mnie posłał, abym ze wszystkiego, co mi dał, niczego nie utracił, ale żebym to wskrzesił w dniu ostatecznym” (J 6,39).
Mówiąc inaczej: Syn Boży łaknął i pragnął naszej sprawiedliwości. Byliśmy oddaleni od Boga i pogrążeni w niesprawiedliwości. Dopiero dzięki krzyżowi Chrystusa i Jego zmartwychwstaniu stało się dla nas możliwe „porzucić dawnego człowieka, który ulega zepsuciu wskutek zwodniczych żądz, i odnawiać się w naszym myśleniu i przyoblec człowieka nowego, stworzonego według Boga, w sprawiedliwości i prawdziwej świętości” (Ef 4,22–24).
Zobaczmy zatem, jak wiele uzależnił Bóg od naszej wolności: jeśli wzgardzę Bożym wezwaniem i zmarnuję Jego łaskę, jeśli nie otworzę się na sprawiedliwość płynącą z Krzyża i Zmartwychwstania, Chrystus Pan nie będzie w swoim pragnieniu sprawiedliwości w pełni zaspokojony! Jeśli nie będę moim braciom i siostrom pomagał — choćby nieudolnie — w otwieraniu się na przychodzącą od Chrystusa sprawiedliwość, to może się zdarzyć, że On w swoim łaknieniu sprawiedliwości nie będzie w pełni nasycony!
Rzecz jasna, nie wygłaszam teraz tez teologicznych, próbuję mówić językiem miłości. Chodzi o to, żebyśmy naprawdę, naszym realnym życiem, na ile tylko potrafimy z całego serca, „oczekiwali, według obietnicy, nowego nieba i nowej ziemi, w których będzie mieszkała sprawiedliwość” (2 P 3,13). Tam — i dopiero tam — również nasza tęsknota za sprawiedliwością będzie w pełni nasycona. Ale nie dostąpimy tam pełni tego błogosławieństwa, jeżeli nie zacznie się ono realizować w naszym życiu już teraz.
JACEK SALIJ OP, 1942, dominikanin, duszpasterz, profesor teologii ATK, autor 17 książek i wielu artykułów, najwierniejszy autor miesięcznika „W drodze”, mieszka w Warszawie.
Źródło tekstu: http://www.mateusz.pl/goscie/wdrodze/nr309/309-05-Salij.htm