Nowe przykazania wg Sterna
Dziesięć nowych przykazań
Nie zabijaj. Nie kłam. Nie kradnij. Te przykazania od tysięcy lat regulują nasze życie. Ale czy te biblijne mądrości zachowały jeszcze swoją ważność w świecie, w którym biedni i bogaci odnoszą się do siebie coraz bardziej wrogo, środowisko naturalne jest dewastowane, wkrótce zaś urodzi się pierwszy sklonowany człowiek? Potrzeba jednoznacznych wytycznych moralnych jest większa niż kiedykolwiek. Czy potrzeba nam nowych dziesięciu przykazań?
Wyimek 1: Z wartościami jest tak, jak z kawiorem: im rzadsze, tym cenniejsze.
Wyimek 2: Dla większości ludzi słowa Biblii są twarde jak kości, zasadnicze, nieprzejednane i całkowicie anachroniczne.
Wyimek 3: Wszelkie nadzieje się rozwiały. Bogaci stali się jeszcze bogatsi, a nierówności wzrosły; na broń i na wojnę jest znakomita koniunktura, nienawiść do obcych jest mordercza.
Wyimek 4: Nikt już nie potrafi powstrzymać rozpętanych sił kapitalizmu, które miotają ludźmi na całym globie. Wszystko się rozpada, wielkie granice krajów, koncerny, struktury rodzinne, normy społeczne, życiowe pewniki.
Wyimek 5: Podczas gdy gospodarka w imię globalizacji potrzebuje wciąż większych przestrzeni, ludzie szukają coraz mniejszych, żeby wreszcie poczuć się jak w domu.
Prawdopodobnie u początków każdej wspólnoty leży mit. Jakaś wielka idea. Praktycznie rzecz biorąc bowiem dalsza historia nie jest zbyt zaskakująca. Ludzie uciekali z egipskiej niewoli. Postrzegali siebie jako jeden naród i potrzebowali jakiegoś porządku. Pragnęli zbioru norm dla młodego społeczeństwa. Co jest ważne i prawdziwe, co jest dobre, a co złe. I wtedy Mojżesz zszedł z góry Synaj i przyniósł dzieciom Izraela te kamienne tablice, na których wyrytych było dziesięć przykazań. Wszystko to jest powszechnie znane, a mimo to jednak niesamowicie zaskakujące, gdyż ponad 3 tysiące lat potem historia ta nie straciła nic ze swojej wielkości, a idea nadal wywołuje taką samą fascynację.
Dziesięć wskazówek, jak prowadzić dobre życie. dziesięć wartości, które pozostają niepodważalne. Tylko czy wiecznie? Nie zabijaj. Czy przykazanie to obowiązuje jedynie w czasach pokoju? Nie pożądaj żony bliźniego twego. Mój Boże, niektóre rzeczy po prostu się czasem się zdarzają.
Które wartości są coś warte?
Co obecnie jest jeszcze coś warte? Ile niemoralności jest w stanie przetrzymać społeczeństwo, zanim go one rozsadzą? Co jest naprawdę istotne w życiu i zgodnie z jakimi zasadami powinniśmy żyć? Kościoła? Kodeksu? Zgodnie z tym, co mówią nam rodzice, nauczyciele, media? Etyczne reguły, które stanowią podporę dla społeczeństwa i dla jednostki, stały się rzadkością. Lecz im rzadziej się je znajduje, tym większa staje się tęsknota za nimi. Z wartościami jest tak, jak z kawiorem: im rzadsze, tym cenniejsze.
Jeszcze w połowie lat dziewięćdziesiątych 63 proc. Niemców z zachodnich i 72 proc Niemców ze wschodnich Niemiec miało nadzieję na „diametralną przemianę moralności”. Od tego czasu pragnienie to wzrosło w tym samym stopniu co sprzedaż podręczników zachowania się Ulricha Wickerta, który dzięki książkom „Der Ehrliche ist der Dumme” (Człowiek uczciwy jest głupcem – sprzedana w 400 tys. egzemplarzy) i „Das Buch der Tugenden” (Księga człowieka poczciwego – sprzedana w 120 tys. egzemplarzy) stał się guru do spraw moralności całego niemieckiego społeczeństwa. Obecnie ów moralista swojej najnowszej książce „Zeit zum handeln” (Czas na działanie) nadał podtytuł: „Den Werten einen Wert geben” (Nadać wartościom jakąś wartość). Niemcy wyczekują „duchowo-moralnej przemiany”, na wzmiankę o której przed 20 laty, a więc na początku ery Kohla, jedynie uśmiechali z kpiną.
Już fenomen Wickerta, którego wykłady jak Niemcy długie i szerokie przyciągają takie rzesze słuchaczy, jak tylko odczyty na temat pozostawania w dobrej kondycji, wskazuje, jak wielka jest dziura, która powstała w moralnych fundamentach narodu. Przy wszystkich stołach dyskusyjnych w telewizji, przy których dyskutowano o zamachach na World Trade Center i ich następstwach, znienacka pojawiło się ze strachem zadawane pytanie: w imię jakich wartości właściwie ruszamy w bój przeciwko długobrodym fundamentalistom Allacha – poza coca-colą, batonem Mars i wolnością wyboru między jednymi a drugimi płatkami śniadaniowymi. Istnieją ludzie, którym odpowiedź wciąż przychodzi łatwo. To przedstawiciele starej wiary, dla których dziesięć przykazań biblijnych pozostaje niezmiennym wyznacznikiem właściwych zachowań.
Dla większości ludzi słowa Biblii są twarde jak kości, zasadnicze, nieprzejednane i całkowicie anachroniczne. Zdarzają się jednak tacy, jak Wolfgang Schäule, którzy uważają, że „w naszym świecie to z nich właśnie wyłania się absolut, mocne podłoże, bezwzględna pewność”.
Nagroda na Ziemi, nie w niebie
Tego rodzaju ufność do Boga stała się rzadkością. Dla większości ludzi dziesięć biblijnych nakazów straciło swoje znaczenie wskazówek właściwego moralnego zachowania. Wraz z industrializacją przed półtora wiekiem i przebudową społeczeństwa zgodnie z kapitalistycznymi wzorcami, jego ukierunkowanie na pracę i osiąganie zysku przejęło rolę nadawania sensu i krzewienia wartości. Od tej pory nie liczyło się już zwolnienie od kary z łaski Boga i nagroda w zaświatach, teraz istotny zaczął być zysk i wynagrodzenie na Ziemi.
Karol Marks i Fryderyk Engels opisali żarliwymi słowami dramatyczne załamanie się wartości w XIX wieku w swoim „Manifeście komunistycznym”: „Burżuazja zburzyła wszelkie feudalne, patriarchalne, idylliczne związki. Bezlitośnie rozerwała złożone, feudalne więzy, które łączyły ludzi z ich naturalnymi zwierzchnikami, i nie pozostawiła żadnej nowej więzi pomiędzy człowiekiem a człowiekiem, poza bezduszną zapłatą w gotówce”.
Kasa i konsumpcja jako panujące wartości – ojcowie marksizmu nakreślają kontury apokalipsy, przepowiadają „zachwianie wszelkich społecznych układów, któremu nie da się zapobiec”. Tylko przebudzenie się „przeklętych tej Ziemi”, powstanie proletariuszy przeciwko destrukcyjnym siłom kapitału, zapewni wybawienie, ratunek moralności, zachowanie wartości.
Historia jak wiadomo potoczyła się nieco inaczej. Po upadku socjalizmu państwowego na początku lat dziewięćdziesiątych w Europie Wschodniej, nowym nośnikiem nadziei stał się kapitalizm: obiecywał rosnący dobrobyt dla wszystkich narodów, nadzieję na czasy bez wojen, broni i nienawiści do obcych; na świat, w którym wartości i moralność bezsporność są oczywistością na co dzień.
Dokładnie w dziesięć lat później nadzieje te się rozwiały. Bogaci stali się jeszcze bogatsi, a nierówność powiększyła się; na bronie i wojnę jest znakomita koniunktura, nienawiść do obcych jest mordercza. Ludzie odwracają się od wizji społeczeństwa wielu, zgodnie żyjących ze sobą kultur, jako od „Babilonu zamiast ojczyzny” i chowają się w przytulną swojskość norm własnej grupy.
Ucieczka z „Runaway World” jak liberalny socjolog Ralf Dahrendorf określa tę nową „zglobalizowaną” świadomość: „Chcę mówić o społeczeństwie bez oparcia, ponieważ brak oparcia zdaje się być jego wyznacznikiem: nikt nie może mu zapewnić oparcia i my także nie znajdujemy w nim żadnej podpory”. Tak więc: nikt nie potrafi powstrzymać globalnie rozpętanych sił kapitalizmu, które miotają wszystkimi ludźmi. Wszystko się rozpada, granice krajów, wielkie koncerny, struktury rodzinne, normy społeczne, życiowe pewniki.
Człowiek znika ze świata pracy, tak jak koń z rolnictwa
Wszędzie drastycznie wzrasta liczba bezrobotnych; na świecie jest ich około miliard; więcej ludzi, niż populacja Unii Europejskiej, Stanów Zjednoczonych, Japonii i Rosji razem wziętych, nie ma pracy. A zgodnie z prognozami 20 proc zdolnego do pracy społeczeństwa wystarczy, by utrzymać w ruchu gospodarkę światową. „Człowiek znika ze świata pracy, tak jak koń z rolnictwa”, stwierdził amerykański ekonomista i laureat nagrody Nobla Wassily Leontief. Razem jednak z posadą w świecie pracy, którego system wartości zajął miejsce Boga, człowiek traci jednak także godność i wartość, ojczyznę i fundament.
Biolodzy zajmujący się ewolucją odkryli, że u wszystkich naczelnych, a więc także u człowieka istnieje określona granica liczebności grupy, w której żyją. U szympansów i innych małp grupy te są stosunkowo małe, ponieważ stworzenia te są uzależnione od wzajemnej pielęgnacji sierści. U ludzi granice te są zdecydowanie szersze, ponieważ zamiast iskania wszy – dzięki Bogu – decyduje o tym kontakt społeczny, dokonujący się poprzez mowę. Ale także tutaj istnieje limit: organizacja naszego mózgu umożliwia utrzymywanie kontaktów społecznych z góra 150 osobnikami. Odpowiada to liczbie osobników, którzy wchodzili w skład grup łowców i zbieraczy w Afryce. To jest także wielkość grupy, złożonej z przyjaciół, krewnych i znajomych, do której ucieka mieszkaniec metropolii przed poczuciem braku ojczyzny w zglobalizowanym świecie. I podczas gdy gospodarka w imię globalizacji potrzebuje wciąż większych przestrzeni, ludzie szukają coraz mniejszych, żeby wreszcie poczuć się jak w domu.
A więc nie ma już żadnych wartości? Nonsens. Rodzice poświęcają się dla swoich dzieci, przyjaciele pozostają sobie wierni we wszystkich okolicznościach, 22 miliony Niemców działa społecznie w różnych organizacjach. A z porwanego przez terrorystów samolotu małżonkowie dzwonili do swoich partnerów, by zapewnić się, w obliczu śmierci, o wzajemnej miłości. Oni wszyscy żyją podług wartości. Ale to są wartości grupy, niekoniecznie całego społeczeństwa. Kto podarowałby swojemu przyjacielowi ostatnią koszulę, nie ma pewnie żadnych skrupułów przy oszukiwaniu fiskusa – i nie musi się przy tym obawiać, że zostanie potępiony przez własną grupę.
Wartości grupowe, nie społeczne
Subspołeczeństwa włoskiej mafii bardzo przekonująco ukazały, jak szczegółowy może być zbiór norm „moralnych”, który nie ma w najmniejszym stopniu nic wspólnego z przyjętymi normami otaczającego mafię społeczeństwa.
Na tym polega właśnie dylemat: różne koncepcje wartości, których nie brakuje, nie dostarczają już żadnych obowiązujących wzorców. A ich niedotrzymywanie często nie pociąga za sobą żadnych sankcji.
To jednak oddziałuje na same wartości: jak można je krzewić w domach rodzinnych, w szkołach i poprawczakach, jeśli nie pociągają one za sobą żadnych skutków?
To jest właśnie najbardziej przerażająca strona postawy „anything goes”(wszystko jest dopuszczalne) – pisze Ralf Dahrendorf – jeśli nie ma znaczenia, co wybieramy: jaką partię polityczną, jakie zachowanie moralne, którą teorię poznania, ale także jakie dobra konsumpcyjne -, a więc jeśli tak naprawdę wszystkie nasze wybory są obojętne, to nie tylko wszystko staje się obojętne, ale także wprowadza to ogólny brak orientacji i celu. Francuski socjolog Emile Durkheim nazwał ten stan „anomią” i określił go jako załamanie się kulturowego i społecznego porządku.
Ale nawet jeśli obiecywana apokalipsa znowu nie nastąpi, kryzys poczucia sensu w społeczeństwie jest dramatyczny. Jeśli jest ono zagrożone chaotycznymi przemianami i przepełnione niejasnym lękiem o przyszłość, trzyma się starych idei. Polityczny duch czasu jest konserwatywny, lud woła o Law and Order. Czy jest to nowa szansa dla starych dziesięciu przykazań?
Można by tak myśleć. Kiedy Mojżesz po swojej długiej dyskusji z Bogiem schodzi z góry Synaj, znajduje dzieci Izraela w położeniu zaskakująco podobnym do naszego współczesnego. Zapomniano już prawie zupełnie o nędzy w egipskiej niewoli, ale Ziemia Obiecana, „mlekiem i miodem płynąca” jest jeszcze daleko przed nami; marsz w owianą nadziejami przyszłość napotyka na przeszkody, pustynia jest wielka, a większe od niej jest tylko poczucie braku orientacji i beznadziejności.
Lud zaczyna szemrać. Potrzebne jest coś namacalnego, symbol jakiejś nowej, ziemskiej religii, która obiecuje lepszą przyszłość, bogactwo, zbytek i radość. Odlany zostaje ze złota cielec, ludzie go czczą, składany jest mu hołd. Mojżesz znajduje społeczeństwo przyjemności w przekornym tańcu przeciwko pustyni – na zewnątrz i wewnątrz. Biblijna historiografia nie ukrywa, że Mojżesz musiał użyć sporej przemocy, by wprowadzić nowy zbiór zasad. „Każdy z was niech przypasze miecz do boku. Przejdźcie tam i z powrotem, od jednej bramy w obozie do drugiej i zabijajcie: kto swego brata, kto swego przyjaciela, kto swego krewnego”, żąda ten gniewny ayatollah Żydów od swoich wiernych. „Synowie Lewiego uczynili według rozkazu Mojżesza zabito w tym dniu trzy tysiące mężów”. W ten sposób wpojone zostaje ludziom także piąte przykazanie: „Nie zabijaj” – przy pomocy masowego mordu.
Nie zabijaj… no chyba, że trzeba się akurat kogoś pozbyć
To, o czym mówi w tym miejscu Biblia oznacza: „Wartości nie pojawiają się z nieba, rodzą się z materialnych walk pomiędzy ludźmi i potem utrzymują się w ich życiu. Na co dzień jednak biblijne nakazy już dawno wyblakły. Artysta kabaretowy Dieter Hildebrandt, zapytany o to, czy zna jeszcze na pamięć dziesięć przykazań, w ten satyryczny sposób oddał ich aktualną rzeczywistość: „Pięć jeszcze znam, Nie powinieneś cudzołożyć ze swoim ojcem lub ze swoją matką, czy coś w tym stylu”. Nie powinieneś mieć Boga prócz siebie i nie powinieneś kłamać, jeśli to nic nie daje. Nie powinieneś też nikogo zabijać, no chyba, że trzeba się akurat kogoś pozbyć”.
Czy Bóg umarł? Dla większości jest on tak wymarły, jak neandertalczyk. Być może – pisze teolog Reimer Gronemeyer – w przyszłości ludzie będą obchodzić się bez takiej kształtującej ich życie idei. Nasuwa się pytanie, czy administracyjny nadzór nad wszystkimi dziedzinami życia zastąpi to, co kiedyś stanowiło o jego sensie. Wiązało by się to także z administracyjnie ustanowioną moralnością, która mówiła by ludziom, co powinni czynić, by sprawnie funkcjonować w społeczeństwie, które przerodziło się w system.
Na końcu pozostaje jednak sprzeczność: społeczeństwo, aby przetrwać, potrzebuje by jego członkowie wyznawali wspólne wartości. Nie może jednak tego rodzaju przekonań ani moralnie nakazać, ani administracyjnie przesądzić. Nie można zrobić nic ponad stworzenie ustawowych ram, które zorganizują społeczeństwo w sposób na tyle rozsądny, że ludzie dadzą się znowu przekonać o istnieniu wartości.
„Reszta” należy do każdego z nas. Nauczycieli, pastorów, polityków, dziennikarzy. Tych, którzy stanowią wzór do naśladowania.
Niektórzy tak jak dawniej będą w niedzielę chodzili na mszę, próbowali nie cudzołożyć, a przy płodzeniu dzieci będą kierowali się słowami papieża, czując się „współpracownikami Pana Boga”.
Niektórzy poświęcą się poszukiwaniom nowych wartości duchowych, będą wsłuchiwać się w wykłady Dalaj Lamy, czy też poświęcą się hinduizmowi tak jak George Harrison i każą któregoś dnia rozsypać swoje prochy nad dopływem Gangesu.
Inni zaczną współpracować z organizacją Attac i demonstrować przeciwko globalizacji pozbawionej skrupułów. Coraz więcej ludzi będzie widziało swoje zadanie w ochronie przyrody. Odwaga cywilna postrzegana będzie jako współczesna forma miłości bliźniego. A niektórzy będą musieli wszcząć publiczną debatę na temat, jak z tych ogromnych poszukiwań utworzyć nowy kanon. Społeczeństwo bowiem będzie chore, jeśli jego moralny system immunologiczny pozostanie trwale uszkodzony. Studium instytutu badawczego w Münster na temat „psychicznych zaburzeń w czasach kryzysu” pozwoliło stwierdzić istnienie alarmująco wysokiej liczby osób, które „ważne etapy swojego życia przeżywają w sposób niekontrolowany, nieprzewidziany i nie uświadamiany rozumowo”. A liczba tych osób po atakach na WTC jeszcze wzrosła. Pokrywa się to z ostrzegawczymi głosami lekarzy, do których w ciągu ostatnich tygodni przychodziło znacznie więcej ludzi, skarżących się na stany lękowe. Lęki są także reakcją na brak orientacji i fundamentów. Społeczeństwo potrzebuje wartości i norm, tak samo, jak świateł na skrzyżowaniach i znaków drogowych – a po 11 września jeszcze pilniej niż dotychczas.
Czy Bóg umarł?
A więc dziesięć nowych przykazań? Albo stare zinterpretować mądrze i na nowo, tak jak zrobił to reżyser Wim Wenders. Twierdzi on, że tłumaczenia ze starohebrajskiego, nie trzeba rozumieć jako nakaz „Nie powinieneś…”, tylko jako formę czasu przyszłego: „Nie będziesz…”. Już wtedy przykazania ukazują się w całkiem innym świetle. „Jeśli postrzegasz mnie jako swojego Boga i Stwórcę, człowieku, to będziesz mnie czcił. Wówczas nie będziesz kłamał. I nie będziesz zabijał.”
Także dla filozofa Petera Sloterdijka Dekalog jest nadal aktualny. Jednak po jego przeredagowaniu pozostałyby tylko dwa z przykazań: piąte (Nie zabijaj), pra-aksjomat wszelkich kultur, oraz nowe przykazanie, powstałe ze zsumowania dziewięciu pozostałych. Sloterdijk formułuje je w następujący sposób: Nie powinieneś ani prowokować zazdrości, ani dać się sprowokować do działania, którym kieruje zazdrość”. Zazdrość, jak twierdzi ów filozof „jest powszechnym źródłem wszelkiej przemocy”.
Nasza kultura jednak rozpętała lawinę zazdrości, którą lubimy nazywać pięknym określeniem „rywalizacja”. I jeśli nie uda nam się wprowadzić form zachowania się, które zapobiegałyby wybuchom zabójczych konfliktów, powstałych z zazdrości, jak ten pomiędzy światem arabskim i amerykańskim, to nie będziemy w stanie powstrzymać także powszechnej demoralizacji.
Tego rodzaju opinie są początkiem, który niesie nadzieję. Ponieważ wartości i przykazania, którymi powinni się kierować ludzie, nie pojawią się nagle z jakiejś góry. Tylko z naszego własnego wnętrza. Od ludzi, którzy mogą służyć za wzorce, ponieważ kochają ludzi i żyją zgodnie z głoszonymi nakazami. A także dochowują jedenastego przykazania: kiedy mówią: „Nie powinieneś..”, najpierw spoglądają w lustro.
Źródło testu: Peter Sandmeyer © Stern 19.12.2001 Tłum. Joanna Hartwig