Cisi
Błogosławieni cisi…
Przeczytajmy najpierw stare opowiadanie apokryficzne:
Przedzieram się przez tłum, chcę spojrzeć Mu przez ramię. Przyznaję — czynię to zarówno z ciekawości, jak i z lęku. Patrzę na spotniałe i strudzone twarze tych, którzy tutaj przywlekli kobietę. Są zmęczeni, ale zadowoleni: odstawili kawał dobrej roboty. Poprawią się statystyki narodowej moralności, ilość jednego z grzechów głównych wyraźnie się zmniejszy. Przekazują sobie porozumiewawcze spojrzenia. Są nieco frywolni, ostatecznie taka zdobycz!
Spoglądam na kobietę, która przerażona pochyliła głowę i oczekując wyroku, wbiła wzrok w ziemię. Z ciekawością patrzę na galilejskiego Nauczyciela, który przyszedł tutaj pouczać kompetentnych specjalistów od świątyni o tym, czym jest Prawo! I słusznie zrobiono, przyprowadzając Mu tę kobietę, trzeba dać nauczkę młokosowi…
Tylko dlaczego Galilejczyk się pochyla, co pisze na piasku? To oburzające i niedopuszczalne; przyszli tutaj poważni ludzie, zadali Mu bardzo konkretne pytania, On zaś nie odpowiada, jakby szukał uniku — pisze na piasku! Ciśnie się na moje usta wołanie: odpowiedz wreszcie, nie udawaj niemego, sprawa jest przecież oczywista! Czy nie wiesz, co odpowiedzieć? Jedno poważne zadanie Ci postawiono, a Ty już jesteś bezradny, już nie wiesz, co uczynić!
Młody Nauczyciel się podnosi. Dotąd pamiętam, choć tyle już lat minęło, jego jasny wzrok, dziwnie przenikliwy. Patrzy, jakby wiedział, co jest w człowieku. I pyta: „kto z was jest bez grzechu? Oto kamień, rzuć. Powiedz jasno i wyraźnie — ja jestem bez grzechu, ja mam prawo zabić tę kobietę, która zgrzeszyła, niech marnie przepadnie na dnie Szeolu. Tylko rzuć jawnie — nie w tłumie, nie z innymi. Rzuć osobiście, we własnym imieniu.”
To już szczyt bezczelności: przecież wszyscy, którzy tę kobietę tutaj przyprowadzili, są bez grzechu. Choćby stary Malachiasz! To on powinien poniżyć Galilejczyka, wziąć kamień i rzucić, właśnie on, wzór surowej cnoty. Tylko uwaga — co się dzieje? Dlaczego Malachiasz nie bierze kamienia i nie rzuca, tylko podwija swoje długie szaty i dostojnym chyłkiem wycofuje się z tłumu. A On znowu pisze…
Dlaczego odchodzi ten drugi dostojny starzec i ten młody saduceusz? I inni… Trzeba podejść bliżej, by zobaczyć, co też On pisze na piasku? Dlaczego spojrzał na mnie? Cóż On tam smaruje tym patykiem? Nie, to niemożliwe, przecież On tego nie mógł widzieć, tego nikt nie widział. Skąd On to wie? Lepiej odejdę, jeszcze ktoś podpatrzy, jeszcze ludzie rozgadają.
Dopiero później zrozumiałem, dlaczego Nauczyciel tak postąpił — później to znaczy wtedy, kiedy On zmartwychwstał, a ja sam stałem się Jego uczniem. Zrozumiałem, że okrucieństwo człowieka spotkało się z miłosierdziem Boga. Jakże dziwny jest człowiek! Ci, którzy przywiedli kobietę, mieli w ręku kamienne tablice, myśleli, że tymi kamiennymi tablicami wymierzą grzesznicy sprawiedliwość.
A On nic nie mówił, tylko pisał na piasku…
* * *
Jak rozumiem sens tej apokryficznej opowieści?
Nawet cnota potrafi być okrutna. Człowiek potrafi z niej uczynić pancerz dla swojego egoizmu albo narzędzie ataku na drugiego człowieka. Nawet przebaczenie może być dwuznaczne, jak w starym niemieckim, gdzie vergeben znaczy „przebaczyć” i zarazem „otruć”. Staje się tak wtedy, gdy przebaczenie jest wyrazem poczucia wyższości czy litości.
Cichość serca to wyrzeczenie się postawy osądzania człowieka, wydawania łatwych ocen — ten jest dobry, a tamten zły. Tylko Jezus umie spojrzeć na człowieka i zobaczyć jego wnętrze do samego dna, do źródeł najgłębszej prawdy. On wie, co jest w człowieku: i nie potrzebował niczyjego świadectwa o człowieku. Sam bowiem wiedział, co w człowieku się kryje (J 2,25). Ta wiedza wymaga cichości, wewnętrznej przejrzystości, bowiem tylko człowiek cichego serca nie będzie przenosił na innych swojego wewnętrznego bałaganu i niejasnych powikłań. Serce ciche to znaczy: serce pełne wewnętrznego pokoju; pokoju głębi. Ten pokój nie ma nic wspólnego ze „świętym spokojem”, który jest postawą fałszywą. Pokój głębi jest udziałem człowieka pogodzonego z Bogiem i ze sobą, człowieka, który rozeznał swoje miejsce w świecie i zgodził się na zadanie, które mu Bóg wyznaczył.
Cichość serca nie oznacza bynajmniej zgody na zło i grzech, nie oznacza bezbronności wobec nich. Jezus nie mówi do przyprowadzonej do Niego niewiasty, że wszystko jest w porządku; kobieta nie usłyszała słów: wracaj i pozostań taka, jaką byłaś. Jezus mówi jej: idź i nie grzesz więcej. Potępia grzech, nie potępia człowieka. Uczy nas oddzielać grzech od człowieka. Grzech trzeba jednoznacznie potępić, ale człowiekowi trzeba dać szansę.
Głośna, czysto ludzka, sprawiedliwość utożsamia czyn z człowiekiem; boska osądza na poziomie osoby, czyli serca, z którego wynikają owoce czynów.
Bóg jest miłością, a Jego miłość jest cicha. Jest też nieodwołalna. Trzeba się nauczyć kochać tak, jak Bóg kocha. O tym, jak Bóg kocha, dowiemy się jedynie poznając Jezusa i Jego stosunek do ludzi. Patrząc na Mistrza, któremu przyprowadzono kobietę grzeszną, patrząc na Jego zachowanie, możemy odgadywać niewypowiedzianą cichość i wymagającą słodycz Bożej miłości.
Nieodwołalność Boskiej miłości — mimo naszego grzechu — nazywa się miłosierdziem.
Jezu cichy i pokornego serca, uczyń serca nasze według serca Twego!
JAN ANDRZEJ KŁOCZOWSKI OP, 1937, dominikanin, duszpasterz, kaznodzieja, filozof religii, profesor PAT, regens studiów polskiej prowincji dominikanów, autor artykułów i książek, mieszka w Krakowie.
Zeszyt nr 5 (309) 1999 © 1999 Wydawnictwo W drodze, źródło tekstu: http://www.mateusz.pl/goscie/wdrodze/nr309/309-04-Kloczowski.htm