Zabijanie zwierząt – notatki do dyskusji
Dlaczego w Kościele tak mało się mówi o dobroci dla zwierząt? W porównaniu na przykład do religii hinduskiej chrześcijaństwo jest pod tym względem bardzo prymitywne. Cechuje nas niewrażliwość na los zwierząt, przechodzimy obojętnie obok faktów okrucieństwa wobec zwierząt.
O tym, że okrucieństwo wobec zwierząt, wszelkie niepotrzebne zadawanie im bólu, jest czymś moralnie nagannym, nie trzeba chyba nikomu przypominać. To wiedzą na ogół wszyscy, niezależnie od tego, jak sami postępują.
Powody zaś krzywd wyrządzanych przez człowieka zwierzętom bywają zwykle głębsze i bardziej skomplikowane, niż brak wystarczającego uświadomienia.
Tutaj ograniczę się może tylko do paru refleksji teologicznych. Wydaje mi się to tym bardziej potrzebne, że teologiczne stereotypy, popularyzowane od wielu dziesiątków lat przez różnych przyjaciół zwierząt, oparte są na kompletnym nieporozumieniu.
Pierwszy bodaj Michelet wygłosił tezę, że Pismo święte jest najzupełniej obojętne na los zwierząt. Kluczowym świadectwem tej obojętności są, jego zdaniem, słowa z opisu stworzenia, w których świat zwierzęcy został poddany człowiekowi jako swojemu panu.
Stosownie do tego stanowiska, jeszcze dziś można spotkać się z mniemaniem, że protestantyzm, jako że trzyma się ściśle litery Pisma, jest zupełnie nieczuły na problem zwierzęcych cierpień, katolicyzm zaś okazuje zwierzętom nieco więcej ciepła ze względu na swą otwartość wobec różnych apokryfów, legend i w ogóle źródeł pozabiblijnych. Słynna anegdota Schopenhauera opowiada o zacnym skądinąd pastorze, który nie chciał wygłosić kazania o dobroci dla zwierząt, gdyż w Biblii nie znalazł na ten temat żadnego pouczenia.
Jeszcze zupełnie ostatnio powtarza te poglądy Leszek Prorok w swoich sympatycznych „Zapiskach psubrata”. Ciekawe, że również publicyści o aspiracjach teologicznych przyjęli bezkrytycznie ten szablon. Opiera się na nim na przykład wybitny świecki myśliciel katolicki, prof. Marian Zdziechowski, w pełnym namiętności eseju „O okrucieństwie”. Mieczysław Skrudlik napisał nawet całą książkę („Chrystianizm a świat zwierzęcy”), w której postawił sobie za cel wytropienie owych pozabiblijnych źródeł katolickich mówiących o naszym obowiązku życzliwości dla zwierząt.
Co naprawdę mówi Pismo święte na temat naszego stosunku do zwierząt? Weźmy właśnie ten, tylekroć krytykowany, a nawet wyszydzany tekst z Księgi Rodzaju: „Na końcu rzekł Bóg: Uczyńmy człowieka na nasz obraz, podobnego Nam, aby panował nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym, nad bydłem, nad całą ziemią i nad wszelkim płazem pełzającym po ziemi!… Po czym błogosławił im, mówiąc do nich: Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną: abyście panowali nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym i nad wszelką istotą żywą, która chodzi po ziemi” (1,26-28).
Prof. Zdziechowski gniewa się, że w tym tekście Bóg przyznał „człowiekowi prawo do nieograniczonej i nieodpowiedzialnej władzy nad całym stworzeniem”. Szalenie pochopna to interpretacja, a przede wszystkim wyprana z wszelkiego sensu religijnego.
Słowo „panować” jest w Piśmie świętym słowem z istoty swojej religijnym. Pierwszym Panem wszystkiego, co istnieje, jest Bóg. Otóż panowanie Boże nad stworzeniem nie ma w sobie nawet cienia bezsensownej czy uciążliwej wyższości. Jest to panowanie łaskawe, opiekuńcze. Mało tego, Bóg w tym sensie panuje nad całym światem, że wszystkim stworzeniom udziela nieustannie istnienia i obdarza je rozmaitym dobrem. Bóg panuje przez dawanie, a nie przez odbieranie; On jest Królem stworzenia, nie jego tyranem; Jego panowanie obdarza istnieniem i sensem, i nie ma w sobie nic nierozumnego czy niszczycielskiego.
Otóż jeśli Bóg powołał człowieka do panowania nad stworzeniami nierozumnymi (odnosi się to nie tylko do świata zwierząt, ale w ogóle do całej przyrody), znaczy to, że oczekuje od nas i chce, abyśmy w miarę możności naśladowali Jego własne panowanie. Człowiek ma jak gdyby pogłębić rozumność i dobroć dzieła Bożego, ma stać się jakby starszym bratem stworzeń niższych od siebie. Jeśli więc wydaje się mu, że panowanie polega na tym, żeby siać wokół siebie spustoszenie i ból, to jest naśladowcą diabła niszczyciela, a nie Boga Dawcy i Opiekuna. Bóg bowiem powołał człowieka do panowania nad stworzeniem, a nie do tyranii.
Toteż Pismo święte jednoznacznie wskazuje, że zakłócenia w nasze współżycie z światem niższym od nas wprowadził grzech. W opisie raju mówi się o doskonałej harmonii w stosunkach człowieka ze zwierzętami i całą przyrodą. W opisach zaś świata odkupionego zapowiada się przywrócenie owej harmonii: „Wtedy wilk zamieszka wraz z barankiem, pantera z koźlęciem razem leżeć będzie, cielę i lew paść się będą społem i mały chłopiec będzie je poganiał. Krowa i niedźwiedzica przestawać będą przyjaźnie, młode ich razem będą legały. Lew też jak wół będzie jadał słomę. Niemowlę igrać będzie na norze kobry, dziecko włoży swą rękę do kryjówki żmii.
Zła czynić nie będą ani zgubnie działać, po całej świętej mej górze. Bo kraj się napełni znajomością Pana, na kształt wód, które przepełniają morze” (Iz 11,6-9). Rzecz ciekawa, że właśnie w tym fragmencie Ewangelii, w którym podkreślano absolutną wolność Pana Jezusa od wpływów szatana, wspomniano, że „żył (On na pustyni) wśród zwierząt, aniołowie zaś usługiwali Mu” (Mk 1;13).
Wniosek moralny, jaki stąd płynie, jest jasny. Jeśli nasze niewłaściwości w stosunku do zwierząt i całej przyrody są owocem grzechu, to program walki z grzechem winien obejmować uzdrowienie również tej sfery naszego życia. „Stworzenie gorąco oczekuje objawienia się chwały synów Bożych. Całe stworzenie zostało poddane marności – nie z własnej chęci, ale z woli Tego, który je poddał – w nadziei, że również i ono zostanie wyzwolone z niewoli zepsucia, by uczestniczyć w wolności i chwale dzieci Bożych. Wiemy przecież, że całe stworzenie aż dotąd jęczy i wzdycha w bólach rodzenia” (Rz 8,19-22).
Powtarzające się od ponad stu lat oskarżenia Pisma świętego o obojętność wobec losu zwierząt – poza tym, że nie wiadomo, czemu służą – są po prostu niesprawiedliwe. Przypomnę choćby ten oto, głęboko przepojony mądrością i dobrocią, fragment z Księgi Wyjścia: „Jeśli spotkasz wołu twego wroga albo jego osła błąkającego się, odprowadź je do niego. Jeśli ujrzysz, że osioł twego wroga upadł pod ciężarem, nie ominiesz, ale razem z nim przyjdziesz mu z pomocą” (23,4n). Sens tych dwóch wierszy omawia znakomicie Tadeusz Zychiewicz, w „Tygodniku Powszechnym” z 13 czerwca 1976.
Hinduizm a chrześcijaństwo
Chciałbym jeszcze ustosunkować się do klasycznego dla naszego tematu porównania: hinduizm a chrześcijaństwo. Jak wiadomo, wszystko, co na tym świecie czyni człowiek, jest więcej lub mniej naznaczone niedoskonałością i grzechem. Zarazem człowiek nosi w głębi duszy tęsknotę do czynów i postaw absolutnie pięknych. Tęsknota ta owocuje często bardzo twórczo, ale nierzadko też dajemy jej wyraz w sposób prawie zupełnie bezpłodny.
Jedną z najczęstszych form takiej bezpłodnej tęsknoty za światem idealnym jest przeświadczenie, że są na tym świecie idealne kultury, kraje, formy życia, zawody, instytucje itp. Wszystkie te zrealizowane rzekomo ideały mają jedną cechę wspólną: istnieją tam, gdzie nas nie ma.
Tym, co w hinduizmie budzi częstokroć podziw Europejczyków, a nawet poczucie niższości, jest jego niebywały pietyzm dla wszelkiego życia, nie tylko dla życia ludzkiego. Europejczyk gotów przy tej okazji rzucać gromy potępienia na swoje własne dziedzictwo duchowe, przy czym nie żenuje go bynajmniej okoliczność, że hinduizmem zachwyca się najczęściej tylko z pozycji kibica.
Nie mam nic przeciwko temu, żeby sobie cenić wartości innych, podejrzane wydaje mi się jednak lekceważenie lub nawet niedostrzeganie wartości własnych. Otóż jeśli porównać Europę z Indiami, sprawa przedstawia się chyba jakoś tak: O ile Indie zwróciły główną uwagę na szacunek dla życia w ogóle, o tyle w Europie podkreślono przede wszystkim wartość osoby ludzkiej, jej jakościową wyższość nad wszelkim istnieniem zwierzęcym i jej absolutną bezcenność. W obu postawach kultywuje się niezmiernie ważne, choć różne, wartości, obie też noszą w sobie niebezpieczeństwa wypaczeń.
Nie jest wykluczone, że obie postawy dałoby się powiązać w organiczną całość. W każdym razie gdybym musiał wybierać, nie mam wątpliwości, że bliższy i droższy jest dla mnie światopogląd europejski. Po prostu nie wyobrażam sobie życia w świecie, w którym nie odkryto tej elementarnej prawdy o człowieku, że jest on osobą. Zresztą jeśli Europa uświadomi sobie tę prawdę do końca, również jej stosunek do przyrody stanie się dużo mądrzejszy i życzliwszy. Czy zaś Indie są w stanie drogą organicznego rozwoju uświadomić sobie prawdę o ludzkiej osobie? Być może. Wszakże nie wiem.
Wiem natomiast, że szacunek dla wszelkiego życia nie może być bezwzględny. Zauważył to – niepodejrzany chyba o europejską stronniczość – Albert Schweitzer: „Zajmowanie się losem wszystkich istot żyjących, z którymi mamy do czynienia, stwarza w istocie konflikty jeszcze bardziej różnorakie i pogmatwane niż te, które pociąga za sobą ofiarność ograniczona wyłącznie do ludzi. Występuje tu czynnik nowy i tragiczny: w tej dziedzinie ustawicznie musimy się decydować albo na zabijanie, albo na pozostawianie przy życiu.
Chłop nie może wyhodować wszystkich zwierząt zrodzonych w jego trzodzie. Zachowa tylko te, które może wyżywić i których wyhodowanie zapewni mu dochód. W wielu wypadkach jesteśmy też zmuszeni do zabijania pewnych istot w celu ratowania innych przez tamte zagrożonych. Kto podnosi pisklę, które wypadło z gniazda, musi, chcąc je nakarmić, zabijać inne małe stworzenia. Jest to całkowicie samowolne postępowanie. Jakim prawem poświęca on dużą liczbę istnień dla jednego stworzenia? Podobnie samowolnie postępuje ten, kto unicestwia niesympatyczne sobie zwierzęta, aby uchronić przed nimi inne”.
Co zaś do ludzkiego życia, jest dla mnie aksjomatem, że ma ono wartość bezwzględną. Życie ludzkie jest nieskończenie cenniejsze niż życie jakiegokolwiek zwierzęcia. Tego, kto sądzi inaczej, ja się po prostu boję.
I już ostatnia uwaga. Dotyczyć ona będzie ludzkiej przyjaźni dla zwierząt. Jest coś niezmiernie pięknego w tym, że człowiek stara się otaczać niższe od siebie stworzenia opieką i sympatią. Wszakże ludzka przyjaźń dla zwierząt staje się natychmiast czymś wypaczonym, jeśli ktoś przeciwstawia ją swojemu stosunkowi do ludzi. Kiedy ktoś twierdzi, że tylko pies jest jego przyjacielem, wystawia w ten sposób świadectwo nie tyle swoim bliźnim, co samemu sobie.
Odpowiem takiemu, że po prostu przyjaźń z psem jest łatwa, tanim kosztem zapewnia człowiekowi przywiązanie innej istoty i poczucie ważności. Ale przecież nie można jej nawet porównywać do przyjaźni z drugim człowiekiem.