Eutanazja w Belgii
W Belgii eutanazja jest dopuszczalna bez żadnego ograniczenia wieku, a więc także na prośbę dzieci. To akt wiary w zdolność człowieka do przejęcia pełnej odpowiedzialności za swój los – przekonują osoby odpowiedzialne za wprowadzenie tego prawa. W rzeczywistości uczyniło ono lekarzy panami swoich pacjentów.
Paul poprosił, aby przed śmiercią mógł pokazać kolegom ze szkoły szczeniaka, którego dostał od rodziców. Był już wtedy bardzo wyczerpany, choroba nowotworowa weszła w fazę terminalną. Gdy wjechał do klasy na wózku, uczniowie wiedzieli, że decyzja zapadła. Ale wszystko odbyło się bardzo spokojnie, naturalnie.
– Dzieci w takich sytuacjach zachowują się dojrzale, powiedziałabym, że nawet dojrzalej od dorosłych. Mówią co myślą, nie kryją się, nie wyrobiły w sobie jeszcze hipokryzji – mówi „Plusowi Minusowi” Jacqueline Herremans, przewodnicząca belgijskiego Stowarzyszenia na rzecz Prawa do Godnej Śmierci (ADMD).
Eutanazja jako taka jest legalna w Belgii, Holandii i Luksemburgu. Poza krajami Beneluksu jeszcze kilka państw, jak Japonia, Szwajcaria czy Kanada, dopuściły „samobójstwo z pomocą lekarza”, gdzie to do pacjenta należy dokonanie ostatecznego kroku ku śmierci.
Ale tylko w Belgii eutanazja jest dopuszczalna bez żadnego ograniczenia wieku, a więc także na prośbę dzieci. Ustawa, która to umożliwia, weszła w życie 13 lutego 2014 r. W Holandii podobne prawo istniało już wcześniej, ale tam warunkiem jest ukończenie przez dziecko 12 lat. Holenderski parlament uznał, że poniżej tego wieku nie można mówić o świadomej decyzji pacjenta. I tak już zostało.
PRZEKROCZONY RUBIKON
Paul (imię zmienione) chodził do podstawówki, miał 10 lat. Umiał już pisać, ale był tak wyczerpany chorobą, że nie potrafił samodzielnie wyrazić na kartce swojej woli. Musiał ją więc podyktować.
Dorośli występujący o uśmiercenie mają w Belgii obowiązek użyć słowa „eutanazja”, zrobiło tak już ponad 8 tysięcy osób. Ale w przypadku dziecka nie ma takiej konieczności. Paul podyktował więc: „Proszę o pomoc w doprowadzeniu do mojej śmierci”. Wówczas psycholog sprawdził, czy dziecko dobrze rozumie, co oznacza to pojęcie, czy jest świadome, że chodzi o decyzję nieodwracalną. Zgodę musieli wydać także rodzice – w Belgii, jak w każdym innym kraju świata, nieletni nie ma bowiem pełnej osobowości prawnej.
– Uważam, że to błąd. Procedura powinna być odmienna: na prośbę dziecka decyzja o eutanazji jest zatwierdzona, jeżeli nie sprzeciwią się jej rodzice. Jest ogromna różnica między tym, kiedy ojciec i matka podejmują decyzję o śmierci swojego dziecka, a tym, kiedy nie sprzeciwiają się jego woli – uważa Jacqueline Herremans.
W 2014 i 2015 r. nie było ani jednego przypadku eutanazji osoby nieletniej w Belgii, w 2016 r. były dwa takie przypadki, w 2017 r. zaś do tej pory znów ani jednego. Dramatyczną decyzję podejmuje się w przypadkach skrajnych, gdy nie ma szans na wyleczenie dziecka, jego śmierć jest bardzo bliska, cierpienie zaś nie do wytrzymania.
Paul był bardzo zły, gdy lekarze ostatni raz wyprowadzili go z zapaści, dali mu leki paliatywne, a młody organizm znalazł w sobie jeszcze tyle sił, aby na chwilę odepchnąć chorobę. Gdy odzyskał świadomość, mówił, że przecież obiecano mu, iż nikt nie będzie go więcej ratował, że nie będzie już dłużej musiał cierpieć. Ale to była decyzja lekarzy, podali mimo wszystko leki, które go podtrzymały przy życiu – mówi Herremans.
Philippe Mahoux, lider socjalistów w Senacie Parlamentu Federalnego Belgii, był nie tylko inicjatorem ustawy znoszącej minimalny wiek przy przeprowadzaniu eutanazji, ale w ogóle całego procesu dopuszczającego uśmiercania pacjentów, który rozpoczął się kilkanaście lat temu. – Pediatrzy zgłaszali się do naszej komisji senackiej już wtedy, gdy pracowaliśmy nad ustawą o legalizacji eutanazji z 2002 r. Wówczas uznaliśmy jednak, że jest na to za wcześnie, że mamy zbyt mało doświadczeń. Ale każdy rok, który od tego czasu upływał, coraz bardziej przekonywał nas, że nie można nikogo pozbawiać prawa do decydowania o swoim życiu, o przerwaniu bezcelowego cierpienia. To prawo, które nazwałbym ostatnim aktem solidarności, jaką człowiek może okazać drugiemu człowiekowi – tłumaczy „Plusowi Minusowi” senator Mahoux.
Rubikon, który zdecydowała się przekroczyć Belgia, polega na uznaniu, że choć dziecko nie jest odpowiedzialne w sprawach karnych za swoje czyny, w normalnym życiu nie może decydować o swoim losie, to jest wystarczająco dojrzałe, by decydować o sprawie ostatecznej – swoim życiu i śmierci. – Miałem do czynienia z wieloma dziećmi dotkniętymi chorobami terminalnymi i mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że w takich sytuacjach dojrzewają one niezwykle szybko – potwierdza ocenę pani Herremans Yvon Englert, rektor Universite Libre de Bruxelles (ULB). To wybitny lekarz specjalizujący się w ginekologii położnictwie, ale także badaniach nad reprodukcją ludzkich zarodków, wieloletni dziekan medycyny na ULB. Podobnie jak Mahoux od początku był zaangażowany w proces legalizacji eutanazji.
– Jeszcze na studiach podczas praktyk na wydziale pediatrii onkologicznej spotkałem dziecko, które mówiło mi, że chce umrzeć, tak bardzo cierpi.
Ale jednocześnie prosiło, abym nie powtórzył tego rodzicom, bo „będą bardzo smutni”. Jaki dorosły w takiej chwili tak jasno widzi skutki, jakie będzie miał dla innych jego czyn? Dzieci nie mają problemu z mówieniem o śmierci, są w takich sytuacjach niezwykle otwarte – przekonuje Englert.
Belgijski parlament nie zdecydował się jednak na legalizację eutanazji dzieci dotkniętych chorobą psychiczną, choć ustawa z 2002 r. umożliwia przeprowadzenie takiego zabiegu wobec dorosłych. Obie do tej pory przeprowadzone operacje uśmiercenia nieletnich dotyczyły chorych na raka w stanie bardzo zaawansowanym, gdy uporczywe leczenie nie przynosi skutków, jest wiele przerzutów i nie ma żadnej nadziei na wyleczenie chorego.
Ale to jeszcze bardzo wczesny etap wdrażania kontrowersyjnych przepisów. W 2003, pierwszym roku po legalizacji eutanazji dla dorosłych, o odebranie życia wystąpiło 259 osób. Ale już w ubiegłym roku było ich dziesięć razy więcej. Wielu mówi więc o „równi pochyłej”, banalizacji dramatycznego przecież aktu, co może prowadzić do nadużyć.
– Co za nonsens! Przecież warunki przeprowadzania zabiegów są ściśle kontrolowane. Po prostu do ludzi zaczęło stopniowo docierać, że nie muszą cierpieć, że mogą odejść godnie. Stąd coraz więcej przypadków eutanazji – denerwuje się senator Mahoux.
POZBYĆ SIĘ KŁOPOTU
Jacqueline Herremans, której stowarzyszenie stało za legalizacją eutanazji, opowiada o przypadku z 2009 r., który dotknął jej własnej matki. Gdy kobieta w bardzo podeszłym wieku złamała biodro, był to dla niej dramat, wiele jej przyjaciółek mówiło, że „to już koniec”.
– Znałam moją matkę, wiedziałam, jak wiele jest w niej woli życia. I rzeczywiście, rehabilitacja przeszła bardzo dobrze. Tyle że do domu nie mogłaby wrócić bez przeprowadzenia wcześniej poważnych prac: budowy windy elektrycznej, nowej łazienki. Rodzina nie chciała się na to zgodzić, musiałam za wszystko zapłacić sama. Wiedziałam, że jeśli matka zostanie w szpitalu, długo nie wytrzyma – opowiada Herremans.
W tej historii w żadnym momencie nie pojawił się temat eutanazji, ale gdyby nie opór Jacqueline Herremans, byłaby to zapewne tylko kwestia czasu. Czy to nie sygnał, że w belgijskim społeczeństwie wygoda, pieniądze mają nieraz większe znaczenie niż życie chorego człowieka?
– Ponieważ jestem przewodniczącą stowarzyszenia ADMD, dzwonią do mnie różni ludzie z pytaniami o eutanazję. Niedawno odezwała się pani w średnim wieku mieszkająca poza granicami Belgii. Była pełnomocnikiem prawnym swojej siostry, która miała wylew i straciła w dużej mierze kontakt z rzeczywistością. Rozmawiała ze mną dość pokrętnie, nie chciała tego oświadczyć wprost, ale wszystko, co mówiła, sprowadzało się do jednego: należy problem siostry „rozwiązać”. Skontaktowałam się z ośrodkiem, w którym przebywała. Pytam, czy ta pacjentka sama prosiła o eutanazję. A lekarz prowadzący odpowiada, że skąd, odwrotnie, pacjentka cieszy się z każdego dnia. Ogląda seriale, uczy się robić na drutach… Dlaczego jej siostra chciała się jej pozbyć? Czy chodziło o względy finansowe? Nie wiem tego – przyznaje Herremans.
Pokusa „pozbycia się problemu” jest w każdym razie na tyle duża, że przyciąga do Belgii ludzi nawet z drugiego końca świata. Kilka miesięcy temu do jednego ze szpitali w Brukseli zgłosił się weterynarz z Ameryki. Był bardzo bezpośredni, od razu zwrócił się do lekarza dyżurnego o… przeprowadzenie eutanazji towarzyszącej mu żony i dziecka, z których ani jedno, ani drugie nie mówiło po angielsku czy francusku.
– To był bardzo nieprzyjemny przypadek, dziecko było niedorozwinięte. Lekarz zadzwonił do mnie z pytaniem, jak ma zareagować. Sprawa była jednak jasna, prośba Amerykanina nie spełniała kryterium naszego prawa. Podanie o przeprowadzenie zabiegu zostało więc odrzucone. Nie mam pojęcia, co się później z nimi stało – mówi Herremans.
Zgodnie z prawem obowiązującym w Belgii, aby uzyskać zgodę na przeprowadzenie eutanazji, nie trzeba mieć belgijskiego obywatelstwa. Pacjent musi jednak w odstępie miesiąca ponowić prośbę o śmierć. Decyduje lekarz po konsultacji z innym lekarzem (w przypadku chorób psychicznych – po konsultacji z dwoma lekarzami). To w praktyce wyklucza ogromną większość próśb obcokrajowców o pozbawienie życia ,bo medycy, którzy nie znają dobrze swoich pacjentów, raczej nie podejmą tak fundamentalnej decyzji.
– W naszym kraju nie ma „turystyki eutanazyjnej”. Inaczej niż w Szwajcarii, gdzie powstały w tym celu specjalne kliniki.
Ale tam pacjent musi mieć zdolność połykania i sam przeprowadza zabieg, a w chwili, gdy to robi, nikt nie może znajdować się w pokoju. To zupełnie inna sytuacja z punktu widzenia odpowiedzialności lekarza – mówi rektor Englert.
HUMANIZM CZY ODCZŁOWIECZENIE
Cywilizacyjne zmiany zaszły w Belgii bardzo daleko, być może najdalej ze wszystkich krajów świata. Ich dzieje są krótkie, ale bardzo gwałtowne. Na przerywanie ciąży zgodzono się tu dopiero w 1990 r., 14 lat po Francji i 40 lat później niż w komunistycznej Polsce.
W Belgii, kraju głęboko podzielonym na wspólnotę flamandzką i walońską, nie da się zbudować większości w parlamencie bez koalicji kilku partii. Przez pierwszych kilka dekad po wojnie w ich skład zawsze wchodziła Chadecja, która sprzeciwiała się liberalizacji przepisów aborcyjnych. Mocno wspierał ją w tym popularny, głęboko religijny król Belgów Baldwin (panował w latach 1951–1993).
– Przez ten czas postępowały jednak zmiany społeczne w Belgii. Sądy stopniowo przestały orzekać o winie lekarzy, którzy po przeprowadzaniu aborcji byli oskarżani o popełnienie zbrodni. Powstała bardzo dwuznaczna sytuacja. I gdy po raz pierwszy powstał rząd bez udziału chadeków, z inicjatywy socjalistycznego senatora Rogera Lallemanda uchwalono ustawę o legalizacji przerywania ciąży. Znaleziono też wyjście dla króla Baldwina: ogłoszono, że przez jeden dzień „nie jest zdolny do panowania” i nowe przepisy zostały zatwierdzone. Ale wtedy ruszyła lawina zmian cywilizacyjnych, bo stowarzyszenia, które walczyły o legalizację aborcji dostrzegły także inne problemy – w tym przede wszystkim los pacjentów umierających w straszliwych, bezcelowych męczarniach – mówi Jacqueline Herremans.
Zaczęła powtarzać się sytuacje podobne do tych z ostatnich lat sprzed legalizacji aborcji. Przełomem okazała się historia znanego prezentera telewizyjnego, człowieka bardzo pozytywnie nastawionego do życia, który w terminalnej fazie raka powiedział otwarcie, że obawia się, iż umrze w straszliwych męczarniach, „uduszony we własnych ekskrementach”. Lekarze (nielegalnie) przeprowadzili na nim operację eutanazji i nie spotkały ich za to żadne prawne konsekwencje.
Dlaczego poza Beneluksem inna kraje zachodniej Europy nie poszły tą drogą?
Senator Mahoux uważa, że przyczyna tkwi w belgijskiej kulturze kompromisu, słuchania racji innych, bez czego powstały w 1830 r. w wyniku nieistniejących już dziś zbiegów okoliczności kraj dawno przestałby istnieć.
– Niemcy nie mogły zalegalizować eutanazji ze względu na jej praktykowanie przez reżim nazistowski, we Włoszech i Hiszpanii zbyt duży jest wciąż wpływ Kościoła katolickiego. Wielka Brytania, owszem, od dawna była prekursorem medycyny paliatywnej, poprawy jakości życia osób znajdujących się w terminalnej fazie choroby. Ale ponieważ Brytyjczycy nie mają konstytucji, wprowadzenie nowych norm cywilizacyjnych jest bardziej problematyczne.
Doroczny raport Komisji Federalnej Kontroli i Oceny Eutanazji pokazuje bardzo ciekawe zjawisko: choć Flamandowie stanowią 57 proc. spośród 11,5 mln mieszkańców Belgów, to w tej wspólnocie przeprowadza się 80 proc. wszystkich zabiegów eutanazji w Belgii. A jednocześnie Flandria od lat jest jednym z tych regionów Europy, gdzie proporcjonalnie dochodzi do największej liczby samobójstw. W tym kontekście jedni mówią o „pragmatycznym” podejściu do życia i śmierci mieszkańców Antwerpii, Gandawy czy Brugii, ale inni wskazują, że przyczyna może leżeć w skrajnym zlaicyzowaniu społeczeństwa. W każdym razie Mahoux, Englert i Herremans, trzy kluczowe postacie w procesie legalizacji eutanazji w Belgii, na moje pytanie o wiarę w Boga, odpowiedzieli jasno: nie wierzą w Jego istnienie, są wolnomyślicielami.
– Owszem prawo do eutanazji jest aktem wiary. Ale wiary w zdolność człowieka do przejęcia pełnej odpowiedzialności za swój los, aktem głębokiego humanizmu – tłumaczy senator Mahour, który, jak twierdzi, zgodnie z tą samą logiką od zawsze był przeciwny karze śmierci.
– Nie chodzi o to, czy ktoś jest za legalizacją zabijania, czy nie – każdy chce żyć tak długo, jak to możliwe, to oczywiste. Pytanie brzmi: kto ostatecznie podejmuje decyzję o śmierci: sam pacjent czy osoba od niego niezależna – tłumaczy rektor Englert.
TYLKO ŻEBY WATYKAN SIĘ NIE DOWIEDZIAŁ
W kraju, gdzie już tylko 4 proc. mieszkańców chodzi przynajmniej raz w miesiącu na mszę, Kościół zajmuje w sprawie eutanazji coraz bardziej dwuznaczne stanowisko. To szczególnie widoczne po tym, jak na miejsce konserwatywnego Andre-Joseph Leonarda arcybiskupem mecheleńsko-brukselskim został dwa lata temu kard. Joseph de Kesel.
Od początku udział w pracach Stowarzyszenia na rzecz Prawa do Godnej Śmierci brał znany ze swych liberalnych poglądów ksiądz Pierre de Locht.
Twierdził, że wiara „nie może być ślepa, nie może opierać się tylko na dogmatach, ale ma polegać na wizji Boga, który przekazuje człowiekowi coraz większy zakres odpowiedzialności”, także w sprawie życia i śmierci. Na tym miałby polegać rozwój „duchowej głębi” każdego z nas. Do tej koncepcji przyłączyło się całkiem sporo znanych postaci belgijskiego katolicyzmu, jak były prorektor Uniwersytetu Katolickiego w Louvain (UCL) Gabriel Ringlet.
– Już Thomas More pisał w „Utopii” o eutanazji, konieczności skrócenia cierpienia. A przecież mówimy o człowieku, którego Kościół katolicki wyniósł na ołtarze – podkreśla senator Mahoux.
O przeprowadzenie eutanazji występują również belgijscy księża. – Mieliśmy taki przypadek, kiedy o eutanazję poprosił emerytowany duchowny mieszkający w hospicjum dla byłych księży. Jego przełożeni się zgodzili, ale pod warunkiem, że nie dowie się o tym Watykan i że operacja zostanie przeprowadzona w piątek popołudniu, kiedy nie ma przeora – przyznaje pani Herremans.
Za eutanazją opowiedział się nawet znany muzułmański teolog i profesor Uniwersytetu w Oksfordzie Tariq Ramadan. Wątpliwe jednak, aby miał on wpływ na stanowisko belgijskich wyznawców Allaha, którzy stanowią już jedną mieszkańców Brukseli. Szczególnie po oskarżeniach Ramadana o wielokrotne gwałty. To właśnie muzułmanie stają się ostatnią redutą obrony przeciwko rewolucji cywilizacyjnej, w którą zaangażowała się Belgia.
Ale przynajmniej w takim samym stopniu, co dynamika polityczna i dechrystianizacja kraju, legalizację eutanazji tłumaczy postęp medycyny. Niewiele jest bowiem krajów Europy, a nawet świata, gdzie medycyna byłaby postawiona na tak wysokim poziomie i tak dostępna dla wszystkich, jak w królestwie Belgów.
To jednak postawiło też przed belgijskimi lekarzami problem nieznany przynajmniej w takim stopniu w wielu innych krajach. – W rozwiniętych krajach zachodnich od 40 do 50 proc. zgonów następuje w wyniku decyzji lekarza. Mówimy przede wszystkim o raku i chorobach krążenia. Współczesne techniki medyczne pozwalają podtrzymać pacjenta przy życiu nawet w bardzo trudnych warunkach. Tylko do jakiego momentu ma to sens? Czy człowiek po wylewie, którego mózg już nie pracuje, ale serce – tak, powinien nadal żyć? Nie ma jasnej odpowiedzi, jest tylko szara strefa uporczywej terapii, w ramach której w którymś punkcie ktoś uzna, że warto jeszcze leczyć, a ktoś inny uzna, że już nie. W każdym razie lekarz w pewnym momencie podejmuje decyzję, aby przerwać zabiegi, zdając sobie doskonale sprawę, że prowadzi to do śmierci – mówi rektor Englert.
W 2005 r. papież Jan Paweł II sam poprosił swoich lekarzy: pozwólcie mi wrócić do domu Ojca. Uznał, że dalsze leczenie, życie za wszelką cenę nie ma już sensu. Że nie warto wchodzić w tę „szarą strefę”, w której to lekarz decyduje o momencie śmierci. Wolał tę decyzję pozostawić Stwórcy.
WSZYSTKO, CZEGO NIE MÓWI SIĘ NA GŁOS
Problem ten staje się coraz bardziej palący w Stanach Zjednoczonych, kraju wielkich kontrastów społecznych, gdzie 50 mln osób nie ma żadnego ubezpieczenia zdrowotnego, a kolejne 100 mln – ma co prawda ubezpieczenie, ale takie, które nie pokrywa kosztów leczenia naprawdę poważnych chorób. Na ilu osobach przeprowadza się tu (nielegalnie) zabieg eutanazji byle powstrzymać narastające lawinowo koszty, zapobiec bankructwu rodziny, którą pozostawi zmarły? Element odpowiedzi daje bardzo poważne studium przeprowadzone niedawno wśród 900 pielęgniarek Nowej Anglii: 15 proc. z nich przyznało, że brały udział w umyślnym zabiegu pozbawienia życia pacjenta. – Przed 2002 r. roku mieliśmy taki sam układ w Belgii – o eutanazji w szpitalach się nie mówiło, pacjent nie mógł o to poprosić, bo oznaczałoby to, że przekonuje lekarza do najcięższej zbrodni – zabójstwa z premedytacją – wspomina Yvon Englert.
Tyle że dziś także wszystko jest w rękach lekarzy. Nie muszą oni o tym nikogo innego zawiadomić, nawet najbliższej rodziny.
– Nie mieliśmy wyboru, decyzja o eutanazji jest na tyle poważna, że musi zostać podjęta przez jedną, konkretną osobę, ta odpowiedzialność nie może być rozproszona – tłumaczy senator Mahoux.
Belgijski ustawodawca powołał komisję, która już po przeprowadzeniu eutanazji sprawdza, czy lekarz nie złamał prawa. Jej członkami są ludzie z bardzo różnym doświadczeniem zawodowym: prawnicy, psychologowie, lekarze, politycy, księża… Tyle tylko, że postanowienia o przeprowadzeniu eutanazji są zatwierdzane właściwie automatycznie, bez weryfikacji. W 2015 r. na 2022 przypadki tylko w jednym komisja miała wątpliwości i zleciła ponowne zbadanie sprawy.
– Około 30 proc. lekarzy odmawia wykonania eutanazji, to nawet trochę większy procent niż przeciwników prawa do uśmiercenia w całym społeczeństwie – mówi rektor Universite Libre de Bruxelles. – Zwykle jednak lekarze, którzy zdecydują się na przeprowadzenie takiej operacji, potem robią to coraz chętniej, bo wiedzą, jaką ulgę odczuwa pacjent, gdy na swoją prośbę usłyszy od lekarza słowo „tak” – dodaje rektor Englert.
Starsza pani, nazwijmy ją Julienne, bo Englert nie może podać jej prawdziwego imienia, była jedną z ostatnich pacjentek rektora. Miała zaawansowanego raka jajników, przerzuty na pęcherz moczowy, nie mogła już jeść, wróciła do szpitala bardzo osłabiona i wychudzona.
– Próbowaliśmy jeszcze kilku rzeczy, aby ją uratować, ale to była kwestia kilkunastu dni, może kilku tygodni– opowiada. – I wtedy poprosiła o eutanazję. Kilka razy o tym rozmawialiśmy, pani Julienne zapytała o zdanie rodziny – ta była za. Około połowy pacjentów woli ostatnie momenty życia spędzić w domu, w wyciszonym, spokojnym otoczeniu. Ale Julienne już nie chciała ruszać się ze szpitala. Przyszły jej dzieci, najbliżsi. Wszyscy ją pocałowali, pożegnali się. Spytałem ostatni raz, czy nie zmieniła zdania, ale ona wyraziła swoją wolę niezwykle stanowczo. To bardzo typowe. Wszystko odbyło się bardzo szybko, bo pacjentka była podłączona do kroplówki. Najpierw otrzymała silną dawkę barbituranu, który wprowadził ją w głębokie uśpienie. Wtedy dostała miorelanksant, który sparaliżował mięśnie, wstrzymał oddech. Na twarzy stopniowo pojawiła się biel śmierci. Niektórzy członkowie rodziny zaczęli płakać.
Zwolennicy prawa do decydowania o własnej śmierci mogą uznać, że taki przypadek nie wzbudza wątpliwości. Ale nie zawsze tak jest. Eutanazja jest możliwa w Belgii wobec osób dotkniętych „chorobą nieuleczalną i powodującą niemożliwe do zniesienia cierpienie”, ale niekoniecznie chorobą śmiertelną. Szczególnie trudna jest dla lekarza decyzja wobec pacjentów cierpiących na problemy psychiczne – w 2015 r. uśmiercono 19 osób dotkniętych depresją, 20 mających demencję, sześć skarżących się na zaburzenia osobowości, trzy u których rozpoznano schizofrenię, pięć z autyzmem i cztery zdradzające objawy neurotyzmu. Jak jednak orzec w takich przypadkach, że chory, który prosi o śmierć, jest w pełni poczytalny?
Ogromnym wyzwaniem dla lekarzy są także choroby, które stopniowo pozbawiają pacjentów poczucia rzeczywistości. Pani Herremans przytacza historię znanego belgijskiego sędziego, postaci o wielkiej kulturze i dorobku naukowym, który już po przejściu na emeryturę pewnego dnia zadzwonił do niej i po kilku zdaniach banalnych uprzejmości w pewnym momencie się rozpłakał, mówiąc: „Mam alzheimera”.
– Zaczął się wyścig z czasem, bo sędzia się obawiał, że choroba odbierze mu władze umysłowe, a wtedy nie będzie mógł poprosić o eutanazję. Znałam go od wielu lat, widziałem, jak szybko traci zdolności intelektualne. I pewnego dnia przekonałam lekarzy, że to już ostatni moment, by mógł on podjąć samodzielną decyzję o poddaniu się eutanazji – mówi pani Heremmans.
Philipe Mahoux, zanim zaangażował się w działalność polityczną, sam przez wiele lat był lekarzem. W tamtym czasie przez sześć miesięcy w roku jeździł na misje humanitarne organizowane przez Lekarzy bez Granic. Był w Czadzie, Gwinei, Libanie, Liberii, Surinamie, Laosie, Sudanie. To tam wykrystalizowały się poglądy senatora, które później miały tak duże znaczenie dla zmian cywilizacyjnych w Belgii.
– Cierpienie na początku jest potrzebne, bo pozwala zdiagnozować chorobę. Ale potem? Widząc tyle nieszczęść w biednych krajach, zrozumiałem, że kiedy można ulżyć ludzkiemu cierpieniu, trzeba to zrobić – przekonuje Mahoux.
BÓG NIE JEST IM JUŻ POTRZEBNY
Wydaje się, że Belgia debatę o eutanazji ma już za sobą. Ale w rewolucji cywilizacyjnej posuwa się coraz dalej. Królestwo chce być prekursorem w technikach wspomaganego rozrodu, eksperymentach na embrionach i tworzeniu zastępczych organów. Nowa ustawa umożliwia dzieciom posiadanie dwóch równoprawnych matek – jednej, która urodziła dzięki in vitro, oraz drugiej, która przejęła obowiązki prawne. W takim układzie ojciec nie jest już potrzebny, kobiety wreszcie mogą się uwolnić się od mężczyzn.
– Przepraszam, wkład wielu z nich sprowadza się do wytrysku. Czy kobieta, która brała udział w wychowaniu dziecka, nie ma większego prawa do bycia uznaną za drugą matkę? – pyta senator Mahoux.
Teraz podobne prawa miałyby mieć małżeństwa gejów. W Senacie trwa dyskusja nad ustawą, która umożliwiłaby urodzenie takiej parze dzieci przez surogatkę (kobietę zgadzającą się na urodzenie dziecka, którego rodzicami będą inne osoby).
– Dziś jest to zupełnie nieuregulowany proceder, głównie przy udziale kobiet przyjeżdżających do Belgii z biedniejszych krajów. Chcemy, aby wszelka komercja została w tych sprawach wyeliminowana – przekonuje Philipe Mahoux.
Ustawa o eutanazji uczyniła z belgijskich lekarzy panów śmierci swoich pacjentów. To oni w ostateczności decydują, czy i kiedy pacjent może zakończyć swoje dni. Teraz staną się też panami życia. Bóg jest im niepotrzebny.
Źródło tekstu: http://www.rp.pl/Plus-Minus/311169915-Eutanazja-zalatwiona-belgijska-rewolucja-trwa-dalej.html