Słodkie jarzmo
Ornat to znak „słodkiego jarzma”. Z drugiej strony, tylko dzięki przymknięciu przez Boga oka na ludzkie grzeszki, może kapłan być tak wyróżniony. Ornat więc to znak „miłości pokrywającej grzechy”.
Drewniane schody skręcają lekko, prowadząc na chór. Tutaj, we wnętrzu kościoła, panuje przyjemny chłód, choć na dworze białe upały. W tynkowanym pomieszczeniu znajduję w rozpadającej się szafie cały ogród barw, obrazów i symboli. W tych kolorowych nitkach, splecionych przez czyjeś ręce w barwny wzór, zaklęte jest wyznanie wiary, powtarzane przez artystę od setek lat.
Ponieważ istnieje wiele ciekawszych zajęć podczas mszy niż przyglądanie się kapłanowi (ach, wystarczy przypomnieć sobie pomysły Tomka Sawyera!), rzadko dostrzegamy, jak jego wierzchnia szata, ornat, wpisuje się w całość liturgii. A nie jest to przypadek – płaszcz ten to kolejny symbol, współgrający z pozostałymi w melodii modlitwy. Można go odczytywać na różnych poziomach, jednak do tego musimy poznać jego język.
Ornat, tak jak i inne szaty liturgiczne, wywodzi się ze stroju świeckiego – konkretnie z penula, okrągłego rzymskiego płaszcza z otworem na głowę. Niektórzy jednak samej idei stroju liturgicznego dopatrują się w historii znacznie starszej, bo w żydowskich szatach kapłańskich. Według biblijnej Księgi Wyjścia to sam Jahwe każe Mojżeszowi sporządzić szaty „in gloriam et decorem” (ku czci i ozdobie). Jakkolwiek by było, tradycja traktowana była raczej swobodnie. Choćby i ornat był początkowo płaszczem, po deszczu nikt w nim nie spaceruje, można więc było dla oszczędności skrócić go z boków, odkrywając ręce. Dziś znów próbujemy najdawniejszej formy, nazwanej casula, „mała chatka”. Krój nie wpływa jednak na samą wymowę szat, zbierającą dziś doświadczenia chrześcijan wszystkich wieków.
Bóg jest obecny na ziemi – to dla chrześcijaństwa rzecz zupełnie podstawowa. Nie jest transcendentny, a więc oddzielony, jak np. w islamie, ale to Emmanuel – „Bóg z nami”. Chce być przy nas do tego stopnia, że sam staje się człowiekiem. Chrześcijanie wierzą więc, że podczas mszy nie tylko rozmawiają o Bogu, ale – i to nie symbolicznie, lecz naprawdę – spotykają Go. Szczególny strój próbuje oddać wyjątkowość tej chwili.
Dziwna doprawdy jest w tym wydarzeniu pozycja kapłana! Będąc zwykłym człowiekiem, z jego słabościami, otrzymuje jednocześnie godność tego Boga – Człowieka, Chrystusa, w imieniu którego działa. To napięcie oddaje też symbolika ornatu.
Rola to nie łatwa – więc ornat to znak „słodkiego jarzma”. Z drugiej strony, tylko dzięki przymknięciu przez Boga oka na ludzkie grzeszki, może kapłan być tak wyróżniony. Ornat więc, który zakładany jest na pozostałe szaty, to znak „miłości pokrywającej grzechy”.
To nią kieruje się Bóg, a nie bilansem wzlotów i upadków człowieka.
W tę podstawową siatkę czyjeś ręce wplotły kolor. To zasługa ludzi, którzy wprowadzając do liturgii określoną barwę, chcieli opowiedzieć o tym, czego doświadczyli w rozmowie z Bogiem. Pierwszy taki kanon kolorów powstał w XIII w., dlatego jego język opiera się na symbolice średniowiecznego malarstwa. Był on wówczas czytelny dla większości, choć dziś sprawia nam problemy.
Zieleń kojarzy się zatem z nadzieją i życiem, biel to symbol radości i światła. Używana jest przede wszystkim w święto Bożego narodzenia oraz wielkanocną niedzielę – czyli wspomnienie narodzin Jezusa i jego zwycięstwa nad śmiercią. „On uwalnia z więzów i otwiera oczy tych, którzy mieszkają w ciemnościach”, jak pisał prorok Izajasz. Największe bogactwo doświadczeń kryje jednak w sobie kolor czerwony – miłości, krwi, męczeństwa, a jednocześnie Ducha Świętego i jego ognia.
Fiolet oraz używana dawniej czerń to znaki żałoby i pokuty. Czym jednak jest prawdziwa pokuta? Żeby to wyjaśnić, przypisano barwie fioletowej jeszcze jedno znaczenie – walki ducha z ciałem. Adwent i Wielki Post to okresy, które fiolet szczególnie sobie upodobały. Rezygnują z niego tylko na jeden dzień.
Tak w środkową niedzielę adwentu, jak i Wielkiego Postu, kapłan zakłada ornat różowy, symbol radości. Jest ona sercem i centrum pokuty, zbliżającej przecież do wolności.
Te pięć kolorów zmienia się we własnym rytmie, wypełniając cały rok opowieścią o wierze. Obok nich funkcjonuje jednak barwny półświatek kolorów „pozaliturgicznych”. Już XIII-wieczne źródła mówią o szerokim ich stosowaniu! Łamanie reguł ma na tym polu długą tradycję. Bo też cała liturgia, ciągle żywa, rozwija się zawsze trochę wbrew przepisom, chętnie przyjmując nowości lepiej oddające ducha modlitwy. Poszanowanie tradycji nie musi wykluczać eksperymentowania, jeśli tylko nowe znaki niosą w sobie sensowną treść…
Budynek kurii kryje się w cieniu oliwskiego parku. Przy wejściu wita mnie trochę zabiegana siostra, okraszająca każde zdanie kaszubską gwarą. Po chwili siadam w holu z księdzem Tomaszem, znawcą historii sztuki sakralnej. Zaczyna się opowieść o świecie ukrytym w zdobiących ornat wzorach. Jest w niej miejsce na obrazy roślin i zwierząt, na mistyczne doświadczenie zapisane w tkanym misternie kwiecie róży. Przed moimi oczami stają krucyfiksy, winne krzewy, pełne kielichy i dojrzałe kłosy zboża. Zatapiam się w opowieściach z życia świętych i średniowiecznych legendach. Te zdobienia także mają swój własny język.
Gdy przyłożę ucho do kościelnej szafy, może usłyszę ich szepty, rozmowy i kłótnie. Słucham w ciszy, bo opowieść o tym dziwnym świecie, do którego ornaty prowadzą, właśnie się zaczyna.
Maciej Pichlak, 7 kwietnia 2003, -grafia nr 1/2003