Test na zaufanie
Lojalność żon i mężów testujemy coraz bardziej niezawodnymi metodami. Ostatnio furorę wśród nieufnych małżonków robi wykrywacz kłamstw. Skoro przestaliśmy wierzyć politykom, pracodawcom i znajomym – została nam tylko rodzina.
Artur kocha Joannę i mówi, że jej ufa. Ale sprawdzić nie zaszkodzi. Niespodziewanie wpada do teściów i zdumiony woła: „To ty tu jesteś?”, choć rano przypominała mu trzy razy, że zamierza odwiedzić rodziców po pracy. – Nie mogę wierzyć jej bezwarunkowo, bo skończy się to rozczarowaniem. W związku powinna obowiązywać zasada ograniczonego zaufania – twierdzi Artur. Paranoiczny zazdrośnik? Nie, po prostu w świecie, w którym zaufanie i lojalność mają coraz niższą cenę, jedynym miejscem, gdzie jeszcze czujemy się bezpiecznie, jest rodzina. Pokazują to tegoroczne badania CBOS-u. W porównaniu z takim samym sondażem z 1997 r. znacznie wzrosła liczba osób podkreślających, że o miłości decydują głównie dwie cechy: zaufanie i wierność. Jednocześnie coraz więcej z nas deklaruje, że nie ufa nikomu oprócz własnej rodziny.
Coraz częściej w budowaniu związku zaczynamy stosować prawdę, którą doświadczeni kierowcy dzielą się z nowicjuszami: jedź tak, jakby inni chcieli cię zabić. Nie ufaj. Tworzenie bliskich relacji przypomina więc jazdę po zatłoczonej ulicy w wielkiej metropolii. Nie ufamy, bo chcemy przeżyć. A jednocześnie wymagamy zaufania od najbliższych, obsesyjnie ich testując.
W skali makro brak zaufania to zmiana niebezpieczna, bo świadcząca o erozji więzi społecznych. „Zaufanie jest konieczne w życiu współczesnych społeczeństw, bo stają się one coraz bardziej złożone, nieprzejrzyste” – napisał w eseju „Trust and Power” socjolog Niklas Luhmann. Historia ludzkości oparta jest na zaufaniu. Pierwsze wspólnoty państwowe budowane były na zasadzie wzajemnej ufności, bo tylko ona dawała gwarancję przeżycia. Ten, kto ją stracił, był usuwany z grupy, a pozbawiony wsparcia ginął. Władzę sprawowały osoby obdarzone przez społeczność największym szacunkiem – najczęściej te, które zapewniały grupie spójność oraz przetrwanie.
Pojęcie „męża zaufania”, kiedyś powszechne, dziś zniknęło z języka. Coraz częściej zapomina się też o „ludziach zaufania publicznego”, do grupy których zaliczało się lekarzy, sędziów, nauczycieli, wojskowych, policjantów, duchownych. Ale jak może być inaczej, skoro w mediach słyszy się, że lekarze „leczą” pavulonem, policjanci współpracują z mafią, księża są podejrzewani o pedofilię, a nauczyciele biorą łapówki? Kompletnie nie ufamy politykom, którzy kredyt lojalności wyborców z reguły tracą po czteroletniej kadencji Sejmu (choć akurat do tej huśtawki zdążyliśmy się przyzwyczaić, racjonalizując ją zdaniem: „polityka jest brudna”). A skoro nie możemy czuć się bezpiecznie w społeczeństwie – bo grozi nam bezrobocie i niepewność, czy spłacimy długoletni kredyt, a ci, którym ufaliśmy, są przekupni, nieuczciwi i kłamią – szukamy szwajcarskiego banku w rodzinie i w związku.
Tu oczywiście też możemy się sparzyć, zwłaszcza że dziś bliskie relacje buduje się na znacznie bardziej kruchych fundamentach niż dawniej. Jak pisał niemiecki socjolog Urlich Beck w głośnej książce „Społeczeństwo ryzyka”, małżeństwo już dawno przestało być dla kobiety polisą i jedynym sposobem na życie, a dla męża – inwestycją pozwalającą mu wygodnie żyć u boku (mniej lub bardziej) atrakcyjnej żony. Solidne spoiwo wspólnej troski o byt zastąpiły delikatne emocje. – Gazety ciągle piszą o zdradzie czy nieuczciwości i w końcu zaczyna nam się wydawać, że nie można nikomu ufać. Ale, jak sądzę, ten ogólny kryzys nie dotyczy bliskich związków – twierdzi Wojciech Kulesza, psycholog ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej.
Bo gotowi jesteśmy wiele zrobić, żeby do kryzysu nie dopuścić. Jednym ze sposobów jest przenoszenie do domu metod pracodawcy, który zanim nas przyjmie, chce zobaczyć świadectwo o niekaralności i opinię z poprzedniej firmy. Jak sprawdzić partnera?
W średniowieczu najpewniejszy był pas cnoty. Dziś boom przeżywają agencje detektywistyczne i prawnicy sporządzający intercyzy. Z danych GUS-u wynika, że przez ostatnie 14 lat liczba umów o rozdzielności majątkowej współmałżonków wzrosła ponadtrzynastokrotnie: z niespełna 2 tys. w 1990 roku do prawie 26 tys. w 2004. – Spisanie intercyzy inicjują obie strony, ale coraz częściej kobiety – mówi warszawski prawnik Wojciech Okupnik. – Uważają, że to jedyny sposób na uratowanie związku przed rozpadem z powodu kłopotów pieniężnych.
Jak twierdzi prawnik, mężczyźni nie za bardzo to rozumieją i częściej niż kobiety wydają się oburzeni propozycją podpisania intercyzy. Nagminnie wówczas zadają swojej partnerce jedno i to samo pytanie: „Nie ufasz mi?”.
Płeć męska ma bowiem znacznie bardziej radykalne i wysublimowane pomysły na badanie lojalności partnerki. Jacek Bińkuński, ekspert w dziedzinie prowadzenia testów na wykrywanie kłamstw, mówi, że do tej pory był wynajmowany tylko w sprawach kryminalnych. Od niedawna jednak trafiają mu się zaskakujący klienci – mężczyźni chcący się upewnić o lojalności żony czy narzeczonej. Niektórzy są tak podejrzliwi, że nawet wynik badań potwierdzający prawdomówność kobiety ich nie zadowala. Mają nieustającą potrzebę „odświeżania zaufania” co sezon, jak garderoby.
Tak było w przypadku młodego małżeństwa spod Warszawy. Obowiązywał w nim konwencjonalny podział ról: on – głowa rodziny, zarabiający grube pieniądze, właściciel wspaniałego domu koło Piaseczna; ona – czekająca w czterech ścianach na chorobliwie podejrzliwego męża. Mają pięcioro dzieci, a on ma kaprys – co dwa lata robi swojej żonie badania na wariografie, wykrywaczu kłamstw. – Ostatnio byłem u tego małżeństwa już trzeci raz. I ostatni – opowiada Bińkuński. Kobieta bez oporów zgodziła się na badanie, tyle że tym razem zrobiła jedno zastrzeżenie: chciała, aby mąż też poddał się testom. – I stała się rzecz dziwna – ciągnie Bińkuński. – Ten facet zazwyczaj czekał na wynik w pokoju obok lub kręcąc się nerwowo pod drzwiami, ale teraz nie było go w domu. Zabrał wszystkie dzieci na wakacje, a przed wyjazdem zdążył się przyznać żonie, że zdradził ją z jakąś przypadkową dziewczyną. I zostawił jeszcze kopertę adresowaną do mnie, a w niej pytanie: „Czy teraz żona zamierza zdradzić mnie w akcie zemsty?”.
Panie zgłaszają się rzadziej niż panowie. Choć raz pewna Niemka dosłownie przywiozła do Bikuńskiego swego męża Polaka. Nie podobało jej się, że ciągle wyjeżdżał do ojczyzny w interesach. W dodatku biznes jakoś mu nie szedł, bo pieniędzy zamiast przybywać, wciąż ubywało. – Na czym facet wpadł? Małżeństwo miało w domu zapasy prezerwatyw – opowiada Bikuński. – Schowek w części mieszkalnej, na bieżący użytek, i zapasy ekstra w piwnicy. Któregoś dnia żona zajrzała do piwnicy i zorientowała się, że brakuje trzech. Mąż tłumaczył się, że to on sam, dla zabawy je zużył. Ale kobieta mu nie uwierzyła, zaczęła zapisywać godziny jego przyjazdów i odjazdów. I właśnie na podstawie jej notatek przygotowałem testy. Wyszło, że facet spotykał się z dziewczyną w jednym z polskich hoteli. Po badaniu obiecywał, że zdrada już więcej się nie powtórzy.
Pytanie tylko, czy w ten sposób da się z powrotem obdarzyć kogoś zaufaniem? Wojciech Kulesza poważnie w to wątpi: – Jeśli jedna osoba podejrzewa drugą, w tej podejrzewanej uczucie zaufania także z czasem się wypala. To tak samo jakby powiedzieć pracownikom, że w ich biurze jest ukryta kamera. Wtedy nikt nikomu nie ufa – mówi Kulesza. – To katastrofa dla każdej więzi społecznej, której podstawą jest zaufanie. Socjologia zajmuje się badaniem zaufania i nieufności dopiero od 30 lat. Naukowcy doszli do wniosku, że mechanizm zawierzania komuś bardzo przypomina grę w kasynie: jest w nim dreszcz ryzyka i niepewności. Zaczynając komuś ufać, sami ze sobą zakładamy się o przyszłość, tak jak robimy zakłady o to, czy polityk wygra wybory albo czy czyjś związek przetrwa dłużej niż pół roku.
Jest w tym coś irracjonalnego. Jesteśmy jak gracze obstawiający, że w tym hazardzie relacji inni będą nam przychylni, a przynajmniej nie zaszkodzą. Przed ślubem każdy z nas robi założenie, że żona nas nie zdradzi z kolegą z pracy, a mąż nie ucieknie z młodszą. I tak jak nad stołem z ruletką jedni podejmują większe, a inni mniejsze ryzyko. Po czym jedni wstają z miejsca z tryumfalnym uśmiechem zwycięstwa na twarzy, a inni – z gorzką porażką przegranej. Po czym zaczynają pytać siebie: dlaczego? A na pytanie, dlaczego zaufaliśmy komuś, kto nas zawiódł, nie ma jednoznacznej odpowiedzi.
Owszem, możemy zrobić „wywiad środowiskowy” i zebrać informacje o każdym. Ale oprócz racjonalnych kalkulacji w grę wchodzi też coś, co psychologowie nazywają „impulsem zachowania”. Nie wiadomo, czy jest to skłonność wrodzona, czy raczej nabyta podczas wzrastania w specyficznym rodzinnym klimacie. W każdym razie, w im bardziej nieufnej rodzinie wyrośliśmy, tym na mocniejszy dystans będziemy trzymać innych. Jeśli matka i ojciec powtarzają, że nie można ufać sąsiadom, że wszyscy kradną i nawet miło wyglądający pan Janek, lekarz z klatki obok, na pewno przyjmuje łapówki, „impuls zaufania” wobec innych na pewno będzie słabszy.
Wygląda więc na to, że z ufnością lub jej brakiem, każdy musi się zmagać po swojemu. Choć i na to ostatnio znaleziono sposób. Jak donosi miesięcznik „Nature”, szwajcarscy naukowcy odkryli, że oksytocyna, naturalny hormon produkowany przez organizm matki, wpływający na przebieg akcji porodowej, sprawia, że ludzie stają się bardziej ufni wobec siebie. Szwajcarzy użyli go do przeprowadzenia eksperymentu naukowego na grupie młodych mężczyzn. Okazało się, że pod jego wpływem są gotowi pożyczyć pieniądze nawet zupełnie nieznanym osobom. Wystarczy zaaplikować go w sprayu. Niestety, specyfiku nie ma w sprzedaży.
Zuzanna Kucharska, Ewa Rozbicka. Współpraca Maja Gawrońska, Krystyna Romanowska
Źródło tekstu: http://www.ozon.pl/tygodnikozon_2_9_384_2005_15_1.html