Gumowa wiara
Samochodowa apteczka pierwszej pomocy. Zwyczajna, ze sklepu z akcesoriami motoryzacyjnymi. Spis zawartości: opatrunek gazowy, opaska dziana, plaster opatrunkowy, prezerwatywa. Tak, prezerwatywa. W apteczce.
Dziś prezerwatywa w apteczce pierwszej pomocy to już nic takiego. Niedawno mieliśmy prowokację „artystyczną” w postaci kondomu umieszczonego w monstrancji. Autor, zapewne wbrew swoim intencjom, zilustrował niemal religijny stosunek dzisiejszych społeczeństw do antykoncepcyjnych dogmatów.
Katolik wierzący
Przed miesiącem „Gazeta Wyborcza” załączyła do numeru „Raport o antykoncepcji”. Na kolejnych stronach można sobie poczytać o zaletach i wadach środków plemnikobójczych, wkładek domacicznych, plastrów, zastrzyków i pigułek antykoncepcyjnych. Na końcu – metody naturalne. I tak samo – zalety i wady. Wady to, a jakże, „niska skuteczność”. Żeby nie było wątpliwości, za czym opowiadają się twórcy przewodnika, na wstępie mamy wywiad z prof. Romualdem Dębskim z Kliniki Położnictwa i Ginekologii w Warszawie.
– Moja ulubiona metoda, to metoda skuteczna – mówi. – Taka, która zabezpiecza kobietę przed niechcianą ciążą, tak żeby nie musiała sięgać po najbardziej drastyczną metodę planowania rodziny, jaką jest przerywanie ciąży”.
Troskliwość pana profesora o to, żeby nie nawinęły mu się pod skalpel żadne dzieci, jest godna pochwały. Trzeba jednak wprowadzić poprawkę: Aborcja nie jest metodą planowania rodziny, tylko braku rodziny. Wróćmy jednak do przewodnika „Wyborczej”. Przy każdej metodzie jest tam informacja „dla kogo”. Przy metodach naturalnych napisano: „Dla wierzących katolików”. Uwaga słuszna, bo istotnie, niewierzących katolików też na tym świecie sporo. Reprezentują niewiarę praktyczną. W istnienie Boga, owszem, wierzą. Jednak w możliwość życia zgodnego z Jego wolą, wyrażoną w nauczaniu Kościoła, już nie.
Kościół mówi wprost: antykoncepcja to grzech. Mimo to spowiednicy przyznają zgodnie, że ze stosowania antykoncepcji ludzie spowiadają się „bardzo rzadko” lub „prawie nigdy”.
– Nie należy z tego wyciągać wniosku, że ludzie nie stosują antykoncepcji. Po prostu nie uważają jej za grzech – zastrzega doświadczony duszpasterz, ksiądz Stefan Czermiński.
Wierność sytuacyjna
Ludzie sami się rozgrzeszają, bo współczesność niesie możliwość łatwych i tanich życiowych rozwiązań. Tak łatwych jak sięgnięcie po pigułkę lub prezerwatywę. Boleśnie doświadczyła tego Hania, przed kilkoma laty młoda, śliczna dziewczyna. Zawsze była wesoła i towarzyska. Takie nie mają kłopotów ze znalezieniem męża. Miała dziewiętnaście lat, gdy została mężatką.
Parę miesięcy później zachorowała. Choroba była widoczna gołym okiem, bo Hania zaczęła puchnąć. Monstrualnie. Wyglądało to tak, jakby nagle przytyła ze sto kilo. Po paru tygodniach znajomi przestali poznawać ją na ulicy. Ale to jeszcze nic. Wkrótce odszedł od niej… świeżo poślubiony mąż. Poszedł, bo co prawda ślubował miłość, wierność i tak dalej, ale wtedy ona wyglądała inaczej. Szczupłej ślubował. Mąż Hani to jedna z wielu ofiar antykoncepcyjnej mentalności. Bo mentalność antykoncepcyjna to coś znacznie większego niż tylko stosunek do ewentualnego potomstwa. Ona polega na traktowaniu świata, a zwłaszcza innych ludzi, użytkowo. Wszystko i wszyscy mają mi dostarczać przyjemności. A jeśli trzeba za to płacić, to tylko tyle, ile kosztuje gumka albo pigułka.
Mity dla gawiedzi
Mentalność antykoncepcyjna opiera się na mitach. Jednym z nich jest opinia o niskiej skuteczności naturalnych metod planowania rodziny. Przewodnik po antykoncepcji z „Gazety Wyborczej” podaje dla metod naturalnych współczynnik Pearla 3,3-35. Znaczyłoby to, że ze stu kobiet, stosujących daną metodę przez okres roku, aż do 35 może zajść w ciążę.
To wierutna bzdura – kwituje to Marian Szczepanowicz, autor wielu publikacji na temat Naturalnego Planowania Rodziny. Powołuje się na wyniki badań, które zupełnie odbiegają od wyliczeń raportu „Wyborczej”. Są wśród nich badania europejskie przeprowadzone w 9 krajach. Według nich, współczynnik Pearla dla metody objawowo-termicznej nie przekracza 2,6.
Niezależnie od skuteczności, nie wolno zapominać, że NPR nie jest odmianą antykoncepcji, tyle że ekologiczną. To częste nieporozumienie. W rzeczywistości NPR to świadome wykorzystanie praw natury z jednoczesną zgodą na ludzkie życie, kiedykolwiek by się pojawiło.
Innym mitem antykoncepcyjnym jest przekonanie, że „edukacja seksualna”, polegająca na lepszej dostępności środków antykoncepcyjnych, wpływa na zmniejszenie liczby aborcji. W raju antykoncepcyjnym, jakim jest Francja, gdzie automaty z prezerwatywami stoją nieomal na każdym rogu ulicy, a 75 proc. Francuzek w wieku rozrodczym zażywa pigułki, liczba aborcji nie spada. Wynosi około 200 tys. rocznie, z czego 10 tys. przypada na niepełnoletnie dziewczęta. Takie statystyki, o ile w ogóle przedostaną się do mediów, na ogół są igno-rowane. Antykoncepcja to gigantyczny biznes, który nie może sobie pozwolić na tolerowanie skutecznej krytyki. Dlatego akcje rozdawania uczniom środków antykoncepcyjnych w szkołach nazywa się bałamutnie nauką odpowiedzialności. Ta odpowiedzialność sprowadza się do „zabezpieczenia”. Przypomina to rozdawanie pistoletów bez amunicji z zastrzeżeniem: „Pamiętajcie dzieci, żebyście nigdy z tego nie strzelały”.
Odpowiedzią na słabo słyszalny głos Kościoła, upominającego się o ludzką godność, jest atak. Kościół jest winien śmierci na AIDS „milionów ludzi, zwłaszcza w Afryce”. Zarzut absurdalny, bo wiadomo, że ktoś, kto nie zachowuje wierności współmałżonkowi, raczej rzadko przejmuje się wskazaniami moralnymi dotyczącymi seksu. A AIDS wśród wiernych małżonków prawie się nie zdarza. Logika jednak nie ma tu nic do roboty – chodzi o grubą kasę.
Nie dla mięczaków
Na wierności wskazaniom Kościoła jeszcze nikt źle nie wyszedł. Tylko że one wyglądają nieatrakcyjnie. Żeby w to wejść, nie można być mięczakiem. Ktoś, kto wierzy w antykoncepcję, nie będzie w stanie podołać życiowym próbom. Kto wiąże się z człowiekiem, musi być gotów na wszystko. Ludzie chorują, umierają. Może być i tak, że ktoś, kto się żeni, tym samym zobowiązuje się na długie lata do celibatu. Po czasie zawsze okazuje się, że było warto.
Wie o tym 46-letni Kazimierz z Rybnika. Od półtora roku jest wdowcem. Jego żona Małgosia w lutym 2001 roku straciła przytomność. Przez 11 minut wisiała między doczesnością a wiecznością w stanie śmierci klinicznej. Potem 50 godzin śpiączki. Gdy się obudziła, mówiła coś o Matce Boskiej, która przyjechała karocą i powiedziała: „Po cierpieniu będziesz miała nagrodkę w niebie”. „Nagrodkę” – Małgosia tak właśnie powiedziała.
– Ona wtedy już czuła się jak dziecko – wspomina Kazimierz. Zapytana o wiek, powtarzała: „Mam dwa i pół roku”. Ale z mężem się rozumiała. On ją nosił na rękach, mył, karmił. „Kazik, ile ja wycierpiałam” – powiedziała przed śmiercią.
Gdyby Kazik wierzył mentalności antykoncepcyjnej, nie byłoby tego ciepła i nie uratowałby miłości. Małgosia zmarła w marcu zeszłego roku, w Niedzielę Palmową. W szpitalu, na tym samym łóżku, na którym cztery lata wcześniej leżała w śpiączce. Jej mąż widzi w tym jakiś symbol. – Ona dostała ten czas na cierpienie – mówi. Kazimierz też dostał ten czas. – Przy ślubie o tym się nie myśli. Wtedy jest radość – uśmiecha się do swoich wspomnień. – Ale ślubuje się aż do śmierci – kiwa głową.
Nie jest łatwo być chrześcijaninem. Tylko nie być nim jest jeszcze trudniej.
Źródło: http://media.wp.pl/kat,33714,wid,8361274,wiadomosc.html?rfbawp=1151069102.538