Żyć po zdradzie
Stereotyp dyktuje, żeby unieść się honorem. Odruchowym pomysłem jest natychmiastowe rozstanie. A przecież nie wszystko – chociaż może się tak wydawać – legło w gruzach. Nie ma co liczyć na to, że cokolwiek w tej sprawie da się uładzić czy pogodzić: zawsze i zdradzone żony, i przypięte na trzecią do cudzego związku kochanki będą cierpieć.
Pisze do „Wysokich Obcasów” żona: „Ona weszła w nasze życie nagle, ostro, z brudnymi butami. Zabrała dzieciom ojca, mnie męża. Zaskoczenie, ogromny ból, obce uczucia szarpiące całe ciało. Niewyobrażalny żal, złość i smutek. Żyć po zdradzie kogoś najbliższego sercu jest strasznie trudno. Maj już nie pachnie majem, świąteczne ciasto straciło aromat, a nowa sukienka jest zwykłą szmatą”.
I list z drugiej strony: „Klasyczny schemat: życzliwa koleżanka z pracy, świeżo po nieudanym związku. Miłość wieczorami, kiedy żona śpi, albo wcześnie rano, przed pracą. Udawane delegacje, szkolenia. Wielka tajemnica, ale i pewność, że od żony nie odejdzie.
Mnie boli wszystko: ich sobotnie zakupy w hipermarkecie, wspólne śniadanie, kłótnie przy remoncie salonu. Kiedy planowali urlop, zaszyłam się w domu na dwa dni. Kiedy wybierali przedszkole dla dziecka, płakałam pół nocy. Nie myślcie źle o kobietach, które decydują się na romans z żonatymi. Zakochania się nie planuje”.
Łatwo stanąć po którejś stronie, identyfikując się albo ze złością i bólem żony, której nagle zawalił się ułożony świat, albo z kochanką, której miłość wiąże się z upokorzeniem, zagrożeniem i wyrzutami sumienia.
Bo to jednak prawie zawsze jest miłość, inaczej która kobieta chciałaby dobrowolnie tkwić w takim dyskomforcie?
Pozostanę dzisiaj jednak przy żonach, zastanawiając się, jak wygląda ten ich „krajobraz po szoku” i czy da się coś zrobić, żeby szok był mniej dotkliwy? Co się z nimi tak naprawdę dzieje, kiedy okazuje się, że mąż jest w związku z inną kobietą? Co powoduje ich ból i złość?
Przede wszystkim żona zwyczajnie czuje się oszukana. Doznała szwanku jej wiara w ludzi, zaufanie do świata, a przede wszystkim do bliskich. Odpowiedzią na lojalność okazało się kłamstwo – to rodzi poczucie głębokiej niesprawiedliwości.
Źródłem cierpienia jest też zranione ja, które nie może pogodzić się z komunikatem: „Nie jestem OK jako kobieta i jako żona, jeśli mój mąż postanowił być z inną”. Dodatkowym obciążeniem są lęk i niepewność związane z perspektywą rozstania. Czy on chce odejść? Czy ja chcę, żeby odszedł? Część kobiet staje wówczas od razu na straconej pozycji, uważając, że przegrały z rywalką, tymczasem on nie zawsze chce się rozstać.
Inny stereotyp dyktuje, żeby unieść się honorem, a ponieważ emocje szaleją, wiele kobiet po ujawnieniu zdrady męża chciałoby przede wszystkim dać upust złości i poczuciu krzywdy. Odruchowym pomysłem jest natychmiastowe rozstanie.
Jedne i drugie są tak pogrążone w intensywnych emocjach, że trudno byłoby je przekonać do zmiany punktu widzenia. Na jaki? Taki, który umożliwiałby poszukiwanie konstruktywnego wyjścia. Nie wszystko bowiem – chociaż może się tak wydawać – legło w gruzach. Nawet najgłębszy kryzys da się zażegnać, jeśli obydwu stronom na tym zależy, a przezwyciężony stwarza szansę na lepszy związek.
Jak to możliwe? Niektóre pary zaczynają sobie mówić, jak się czują w małżeństwie i komunikować swoje niezaspokojone potrzeby, a wtedy można sprawdzić, czy da się je w tym związku zaspokoić. Ale to oznaczałoby konieczność trzeźwego, do bólu prawdziwego przeanalizowania wszystkiego, co działo się dotychczas.
I nie od strony niedociągnięć męża, tylko przeciwnie – swojego udziału w małżeńskim niepowodzeniu. Tego uczono mnie jako podstawowej prawdy o każdej relacji: odpowiedzialne są obydwie strony po równo, a zmienić można tylko siebie (co być może spowoduje, że i druga strona się zmieni, ale nie ma gwarancji).
Myślę, że takie postawienie sprawy mało komu się spodoba: nie dość, że mąż dopuścił się zdrady, to jeszcze skrzywdzona kobieta miałaby się starać? No cóż, zależy, o co komu chodzi – o próbę odbudowania związku czy o wymierzanie sprawiedliwości.
Te dwie rzeczy się wykluczają. Pamiętam, jak współczułam Ali, kiedy okazało się, że jej mąż ma inną kobietę, a ona raz dzwoniła do mnie oburzona, że natychmiast chce się rozwieść z tym łajdakiem, a po paru godzinach pytała, co zrobić, żeby go zatrzymać.
Obydwie miałyśmy poczucie, że stoi na buforach dwóch rozjeżdżających się w przeciwne strony wagonów. I dopiero kiedy udało jej się złapać trochę dystansu (najpierw musiała się wyzłościć i wypłakać), mogła zacząć się zastanawiać, czy da się żyć razem po tym, co zaszło. Zdecydowała, że nie, bo ona już nie chce, i wtedy mogłyśmy zacząć myśleć o jak najmniej bolesnym rozstaniu. To Ala uprzytomniła mi tak wyraźnie, z czym musi zmagać się kobieta, dla której zdrada męża – z powodu jego albo jej decyzji – oznacza rozstanie.
Konieczność przebudowy swojego świata, całej struktury nawyków, uruchomienia innego myślenia i innych zachowań. Jak zmagać się w pojedynkę z niezliczonymi zadaniami życiowymi, w tym z mnóstwem uprzykrzonych drobiazgów: płaceniem rachunków, oddawaniem odkurzacza do naprawy, dźwiganiem ciężkich zakupów.
Brak osi, wokół której układa się życie. Do tego my, kobiety, jesteśmy przyzwyczajone: zajmować się kimś, żyć dla kogoś, zaspokajać czyjeś potrzeby. Maję po odejściu męża irytowało najbardziej to, że ciągle się łapała na zastanawianiu się, co zrobi na obiad, żeby mu smakowało.
Zresztą wszystkie jej zajęcia po powrocie z pracy i w wolne dni były nastawione na męża i jemu podporządkowane. Autorka jednego z listów do „WO” pisze: „Starałam się mu dogadzać. Podawałam pod nos obiadki, sprzątałam, prałam, prasowałam jego spodnie i koszule i pracowałam zawodowo”. Jaka pustka musiała powstać w życiu tej kobiety niezależnie od tego, czy kochała męża, czy tylko dbanie o niego uczyniła sensem swojego życia…
Myślę, że nawet najbardziej niezależne i wyemancypowane z nas mają coś z tej postawy. Wstyd i obawa przed reakcją innych. Czy, kiedy i jak rozmawiać o tym z rodziną i przyjaciółmi? Jak sobie radzić z ich komentarzami i minami? Dziwnym trafem zawsze się znajdzie ktoś, kto zechce żonie w takiej sytuacji pokazać, że to jej wina i sama sobie na taki obrót spraw zasłużyła. To zawsze boli.
Albo znajomi: kto będzie chciał nadal utrzymywać kontakty? Mało jest ludzi, którzy rozwodu przyjaciół nie traktowaliby jako konieczności opowiedzenia się po czyjejś stronie. Pamiętam, z jaką radością Eliza opowiadała mi, że jeden z bliskich kolegów jej byłego męża zaprosił się do niej na kawę, żeby powiedzieć, że chciałby podtrzymywać kontakty mimo ich rozwodu.
I może najtrudniejsze zadanie – pomóc dzieciom przejść przez kryzys rozstania. Większość matek usiłuje ochronić dzieci, jakoś je odseparować od problemów rodziców, a po rozstaniu – jak mówiła Stasia – „nie jątrzyć ran”.
Jej syn przychodził do niej z zaczerwienionym nosem i wilgotnymi oczami, a ona, powstrzymując szloch, odsyłała go do jego pokoju, żeby odrabiał lekcje. I nie udało mi się jej przekonać, że mogą płakać razem, kiedy oboje czują się nieszczęśliwi. A myślę, że to by im zrobiło najlepiej.
Wreszcie zawiedziona, nieodwzajemniona miłość – może jedyne źródło cierpienia w sytuacji rozstania, z którym nic się nie da zrobić oprócz tego, żeby je przeżywać, nie odpychać i nie tłumić. Wtedy jest szansa – jak z otwartą raną – że będzie boleć, ale też zacznie się goić.
Zresztą na wszystkie nękające nas uczucia – złość, miłość, rozżalenie i gorycz, rozmaite obawy – jak zawsze w przypadku żalu po stracie trzeba zrobić miejsce.
Kobiety skarżą się, że się złoszczą, chociaż chciałyby być spokojne, ciągle płaczą, chociaż wolałyby być pogodne. A ja namawiam je, żeby płakały i złościły się, ile potrzebują, zamiast gromadzić niewyrażone uczucia w sobie i pozwolić, żeby ten płacz i złość wbudowały się w ich nastawienie do świata.
Można zapytać: ale po co to wszystko rozkładać na czynniki pierwsze? Zwyczajnie, żeby lepiej sobie radzić. Lubię tutaj cytować przypowieść o trzech synach, którym umierający ojciec obiecał zapisać majątek, jeżeli złamią stojącą w kącie miotłę.
Jak to w bajkach bywa, dwóch starszych i mądrych męczyło się, stękało i nie zdołało tego zrobić, a najmłodszy głupi Jasio rozwiązał miotłę i połamał po patyczku.
Na każdy z wymienionych tu problemów można byłoby szukać sposobów. Jest jednak coś, co w jakimś sensie może łagodzić je wszystkie – życzliwi, wspierający ludzie. Porzucone kobiety mają zgubną tendencję do odcinania się od kontaktów, są przeświadczone, że wszyscy się nad nimi litują albo się z nich podśmiewają.
W ich sytuacji – jak w innych kryzysowych momentach – obwiązuje absurdalna zasada, że cierpienie trzeba znosić godnie i samotnie. Tymczasem jak przy każdej dotkliwej stracie zdradzona kobieta potrzebuje wsparcia. I dlatego, że została mocno zraniona, i dlatego, że nowa sytuacja w jej życiu wiąże się z ogromnym stresem, i wreszcie dlatego, że ma wiele prozaicznych spraw do rozwiązania.
Na koniec chciałabym zachęcić panie, które zostały same, żeby zadały sobie pytanie: co myślę o swoich szansach na nowy związek, o własnej atrakcyjności? Czy widzę swoje życie jako perspektywę smutnego celibatu? Bo jeśli tak, są duże szanse, że to przekonanie będzie działać jako samospełniające się proroctwo.
Anna po odejściu męża płakała i smuciła się, a po paru tygodniach pojechała na urlop i po nim pojawiła się w pracy piękna, opalona, w nowej garsonce – i oczywiście dostała mnóstwo komplementów. A Teresa zrobiła prawo jazdy i wzięła się do „działalności gospodarczej”, która oprócz korzyści finansowych daje jej wiele miłych kontaktów z ludźmi.
Obydwie najpierw płakały, a potem zajęły się po prostu własnym życiem. I nie wyglądają na przygnębione…
Źródło: www.gazeta.pl, Wysokie Obcasy, Niedziela, 23 października 2005 Tekst: Anna Dodziuk