Chrześcijanin na targowisku próżności
Już po raz drugi w historii Kościół znalazł się w sytuacji diaspory żyjącej w świecie, który bez licznych zastrzeżeń można nazwać pogańskim. Chociaż współczesność nie zanadto przypomina czasy Imperium Romanum, to wiele doświadczeń starożytnego Kościoła nabiera nieoczekiwanie aktualnej wartości.” A zatem, pisze dalej Dariusz Karłowicz w swoich „rozważaniach na czas sekularyzacji”, coraz częściej sięgamy do starożytnych źródeł, do pism Ojców Kościoła i innych filozofów chrześcijańskich, od których powinniśmy się uczyć życia w otoczeniu pozostającym z chrześcijaństwem w konflikcie.
Nie wszyscy czytelnicy książki Karłowicza podzielą zapewne jego diagnozę – w końcu nowi poganie to ludy tej samej cywilizacji – ale i oni będą pod wrażeniem erudycyjnej apologetyki autora i zaskoczeni przydatnością obranej przez niego strategii. Jego eseje i publicystyka, zamieszczone w wyborze zatytułowanym znacząco „Koniec snu Konstantyna”, są bowiem mocnym argumentem na rzecz tezy, że istotnie od klasyków możemy się wiele nauczyć, może nawet więcej niż od współczesnych, jeśli tylko postawimy im właściwe pytania i potrafimy zinterpretować dane nam implicite odpowiedzi. Karłowicz opanował tę hermeneutyczną technikę w stopniu najwyższym, a że swoich racji dowodzi błyskotliwie i przystępnie dla profanów, niejeden z nich zapomni pewnie przy lekturze o Świętym Oficjum, wojnach religijnych, teologicznym antysemityzmie i innych ciężkich grzechach Chrystusowej owczarni, które z bólem przypomniał papież na progu trzeciego millennium ery nominalnie chrześcijańskiej.
Świadectwo wiary
Dariusz Karłowicz nie jest oczywiście jedynym polskim filozofem i konserwatystą zatroskanym o losy chrześcijaństwa w cywilizacji, która coraz mniej chętnie przyznaje się do swoich religijnych korzeni. Gros z nich wyznaje jednak swoisty, choć znany bodaj od czasów Oświecenia, funkcjonalizm (w Polsce ukształtowany w dużej mierze za sprawą książki Kołakowskiego „Jeśli Boga nie ma…”), streszczający się w takim mniej więcej twierdzeniu: prawda religijna jest sprawą wiary i dyskutować o niej nie sposób, ale życie społeczne, sfera związków między ludźmi bez pierwiastka religijnego jest zwyczajnie niemożliwe. Co ciekawe, pogląd ten w rozlicznych wariantach znaleźć można nie tylko na łamach niniejszej gazety, ale też i w prasie kościelnej, a nawet w kazaniach wygłaszanych w kościołach bynajmniej nie akademickich. Choć więc z użyteczności religii nie można wyprowadzić wniosku o jej prawdziwości, to jeszcze w latach 80., u schyłku imperium komunistycznego, pojawili się nowi „chrześcijanie bez Chrystusa”, nawróceni na chrześcijańską kulturę, choć nie na chrześcijańską wiarę. (Nawiasem mówiąc, z innych raczej względów 2 proc. Polaków określało się w latach 80. jako niewierzący, ale praktykujący.)
Autor „Końca snu Konstantyna” tym właśnie różni się od „religijnych funkcjonalistów”, że broni chrześcijańskiej kultury jako człowiek wierzący w Objawienie, bez żadnego „oka” do ludzi „kulturalnych”, ale niewierzących. Niektóre teksty zamieszczone w tym tomie są wręcz dosłownym świadectwem chrześcijańskiej wiary – wiary filozofa, który dylemat: prawda albo Chrystus uznaje za fałszywy. „Tylko wiara – pisze bowiem autor – pozwala rozumowi trwać w obliczu śmierci, paradoksalnie więc tylko wiara daje szansę na to, by żyć rozumnie. Nie zmienia to faktu, że pewność zmartwychwstania jest pewnością wiary, a nie wiedzy. (…) Pomagając rozumowi, by nie sprzeniewierzył się sobie, chroniąc go przed pokusą irracjonalizmu, wiara nie narusza jego niezależności. Zachowana zostaje i autonomia rozumu, i rozum.”
Karłowicz we wstępie całkiem słusznie ostrzega, że jego książka nie jest adresowana do wszystkich; ci, którzy wiarę i rozum dramatycznie rozdzielają, będą z nią mieli trudności i może czytać jej nie powinni. Na pewno jednak sięgnąć po nią powinni ci wszyscy, którzy wraz z autorem uważają, że chrześcijaństwa nie można sprowadzić do subiektywnego przeświadczenia, że bycie chrześcijaninem – szczególnie w czasach pochrześcijańskich – wymaga dawania publicznego świadectwa. Nie jest to jednak książka wyłącznie dla nich; wiele na jej lekturze skorzystają także i ci, którzy wartości wymienione w preambule naszej konstytucji wywodzą „z innych źródeł”, pisarstwo Karłowicza jest bowiem dowodem, że „myślenie według wartości” może być myśleniem jasnym i logicznym, wolnym od kaznodziejskich banałów i taniej moralistyki.
Pytania przed kruchtą
Oprócz problematyki czysto religijnej zebrane w tomie eseje i artykuły publicystyczne koncentrują się wokół trzech zagadnień, których wagę myślący chrześcijanin, dodać trzeba: chrześcijanin-obywatel, musi odczuwać w codziennym życiu. Karłowicz rozważa dylematy, jakie stawia przed nim nastawiona w końcu na zysk gospodarka rynkowa, z niepokojem śledzi gwałtowny proces sekularyzacji, a przy tym i banalizacji kultury, upomina się wreszcie o metapolityczne, czyli moralne podstawy wspólnoty politycznej. Jego poglądy zderzają się tym samym z rozpowszechnionym dziś przekonaniem o neutralnym aksjologicznie mechanizmie rynkowym i proceduralnym charakterze współczesnej demokracji, a nade wszystko z mniej lub bardziej wyrafinowanym relatywizmem kulturowym.
Karłowicz nie tylko dowodzi kilku prawd, co nienowe – bo nowe być przecież nie mogą – ale też w imię tych prawd i z perspektywy przez nie wyznaczonej podejmuje takie tematy, które w nauce Kościoła są co prawda obecne, ale w jego nauczaniu zaniedbane. Przykładów nie trzeba daleko szukać – stykają się z nimi wierni choćby przed kruchtą kościelną po niedzielnej mszy. Jak często mogą usłyszeć z ambony odpowiedź – a choćby i podpowiedź – na proste pytanie: dawać czy nie dawać pieniędzy żebrakom? Być może protestantyzacja Kościoła katolickiego, o której mówi się od dłuższego czasu, jest nie tyle pozostawianiem tych spraw „własnemu sumieniu”, co unikaniem tego typu zagadnień? A może ich po prostu nie widać z wyżyn personalizmu i filozofii dialogu? Karłowicz ma niewątpliwie dość wiedzy i odwagi, by wyjaśnić, dlaczego „teologowie nabrali wody w usta”, trochę więc szkoda, że dostrzegając problem, nie spieszy z jego wyjaśnieniem.
To, co on sam pisze o jałmużnie (lektura obowiązkowa dla wszystkich kaznodziejów!), można uznać za próbkę osobistego stylu jego wywodów, ale też pewnego sposobu filozofowania wywodzącego się ze scholastyki, w którym wybory aksjologiczne nie są bynajmniej wyborami dramatycznie arbitralnymi, dokonywanymi spośród nieprzystawalnych do siebie wartości. Są bowiem lepsze i gorsze racje na rzecz dawania i niedawania jałmużny i w stosunku Kościoła do żebraków zderzały się one ze sobą wielokrotnie na przestrzeni wieków. Które z nich właśnie dziś, kiedy dobroczynność wspólnoty – wspólnoty politycznej, ale też i religijnej, jest nie tylko wysoce zinstytucjonalizowana, ale i zbiurokratyzowana, są bardziej przekonywające?
Rozstrzygnięcie tego pytania jest tyleż kwestią znalezienia ogólnej zasady, co sensowności jej stosowania w konkretnych okolicznościach, patronuje mu więc nie tyle uniwersalny rozum, co wyćwiczona w praktyce cnota roztropności. Co jednak uznać za ogólną regułę, od której należy zacząć rozumowanie? Dawać czy nie dawać? Na to pytanie Karłowicz ma jednoznaczną odpowiedź, świadom jest jednak, że współczesny chrześcijanin musi na co dzień odpowiedzieć sobie i na takie pytania (czy pracować w niedzielę? czy odmówić pracy przy druku pornografii?), które na jego życiu ważą znacznie więcej niż 2 zł wrzucone od czasu do czasu do żebraczej puszki, i na które tak jednoznacznych odpowiedzi udzielić już nie można.
Chrystianizacja dziś?
Postępująca sekularyzacja stawia bowiem współczesne chrześcijaństwo przed problemami daleko wykraczającymi poza horyzont indywidualnego rozumu i sumienia. Sekularyzacja kultury, czyli – w barwnym języku Karłowicza – napływ nowego pogaństwa, za sprawą mediów wszechobecnego już w murach miasta, ma tę szczególną cechę, że jest wobec chrześcijaństwa pasożytnicza i ironiczna. Nie walczy z nim na pryncypia, ale wyśmiewa, biorąc jego symbole w marketingowy cudzysłów („Dobra nowina” to niższe ceny taryf telefonicznych, św. Mikołaj to jurny staruszek goniący roznegliżowaną dziewczynę). Chrześcijanie, dowodzi Karłowicz podpierając się przykładami, niesłusznie ustąpili już pola barbarzyńcom z laptopami; mogą przecież, tak jak inni obywatele, domagać się respektowania swych praw, korzystając z całej palety form protestu wypracowanych przez społeczeństwo obywatelskie. Taka strategia nie musi być wcale donkiszoterią i oszołomstwem, lecz mimo wszystko to tylko strategia indywidualnego oporu.
Sekularyzacja jest bowiem problemem Kościoła powszechnego, a dla Kościoła, twierdzi Karłowicz, jedyną możliwą postawą na czas sekularyzacji jest znana ze starożytności chrystianizacja. Cóż jednak miałaby ona dziś znaczyć? Autor przyznaje, że w istocie trudno sobie wyobrazić skutki rechrystianizacji gospodarki, kultury i polityki, skoro zdają się one czerpać swą żywotność bynajmniej nie z chrześcijańskich cnót, ale pospolitych przywar: chciwości, niezgody i bałwochwalstwa. Czy jednak – to charakterystyczne dla konserwatysty podejrzenie – nie jest odwrotnie, i to, co wydaje się utrzymywać świat w całości, popycha go ku katastrofie? Tak czy owak, Karłowicz może tylko ubolewać nad tym, że wizja Europy ponownie chrześcijańskiej jest wyjątkowo mglista. Czy bowiem ewangelizacja polityki, gospodarki i kultury może się udać bez rozwiązania, które wiąże się z imieniem cesarza Konstantyna?
Jakkolwiek wielu chrześcijan skłonnych jest dziś pozostawić świat sobie samemu – a więc de facto barbarzyńcom, widząc w ich panowaniu nawet pewną szansę dla odrodzenia pierwotnego ducha Ewangelii – nie jest to droga bliska Karłowiczowi. W „tęsknocie za barbarzyńcą” widzi on bowiem „świadectwo bezradności, a nie plan ratowania chrześcijaństwa”. Nie jest też Karłowicz zwolennikiem tzw. Kościoła otwartego, jeśli jego otwartość oznacza kompromis z nowym barbarzyństwem, no bo jak można się układać z tymi, którzy domalowują duchampowskie wąsy Jasnogórskiej Panience?
Nie, autor nie proponuje tu żadnej trzeciej drogi ani cudownego środka; w istocie w jego rozważaniach na ten temat więcej jest pytań niż odpowiedzi, a jednocześnie mocne przekonanie, że Kościół – z przyczyn, których nie można już w pełni objąć rozumem – nie może pozostać w katakumbach i zrezygnować z budowy chrześcijańskiej cywilizacji. A że barbarzyńcy wzbierają w siłę? „Ostatecznie – przypomina Karłowicz defetystom i niedowiarkom – mamy to przecież czarno na białym: bramy piekielne Go nie przemogą.”
ANDRZEJ WAŚKIEWICZ
Dariusz Karłowicz „Koniec snu Konstantyna. Szkice z życia codziennego idei”. Ośrodek Myśli Politycznej – Księgarnia Akademicka, Kraków 2004 Andrzej Waśkiewicz – historyk, socjolog, adiunkt w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego.