Po co istnieje prawo łaski
Prawo jest ślepe. Nie ma względu na osoby, ale też nie bierze pod uwagę sytuacji nadzwyczajnych, nieprzewidywalnych, wyjątkowych, kiedy po wydaniu wyroku nie potrafimy powiedzieć: „sprawiedliwości stało się zadość”.
Mimo że sędziowie wydali werdykt zgodnie z prawem, budzi się w nas przekonanie, iż prawo stosowane stereotypowo i ściśle proceduralnie kogoś skrzywdziło.
Po raz pierwszy na szeroką skalę prawo łaski zaczęto krytykować w XVIII i XIX w. O ile jednak niedawne postulaty zniesienia prezydenckiego prawa łaski zostały wywołane przede wszystkim podejrzeniami o wykorzystywanie go do załatwiania interesów politycznych, zarzuty sprzed ponad 200 lat były bardziej rozbudowane. Uważano więc, że prawo łaski narusza równość obywateli wobec prawa, bo o wymierzeniu przestępcy kary powinna decydować ustawa, a nie wola jednostki, choćby i króla. Dopatrywano się w tym wręcz aktu samowoli królewskiej i źródła nieuzasadnionych przywilejów (sposób sprawowania władzy przez władców absolutnych zdawał się to zresztą potwierdzać). Prawo łaski miało też podważać trójpodział władzy w państwie: władza wykonawcza ingerowała wszak w decyzje władzy sądowniczej. Jak pisze znawca tematyki, prof. Andrzej Murzynowski, ówcześni krytycy uważali, że „kryjące się w instytucji prawa łaski miłosierdzie (i przebaczenie) jest potrzebne jedynie pod rządami współczesnych im przepisów złego ustawodawstwa, na podstawie których wydawane są bezmyślne i okrutne wyroki”. Jak dowodził Cesare Beccaria – włoski prawnik i autor pracy „O przestępstwach i karach” (1764), jednej z najważniejszych książek tzw. kierunku humanitarnego w prawie karnym – zmiana ówcześnie obowiązującego prawa na bardziej rozumne i łagodne doprowadzi do tego, że kara nieuchronnie spotka każdego sprawcę, jaki więc miałby być sens dalszego utrzymywania prawa łaski?
Mimo jednak zniesienia podczas następnych dwustu lat procesu inkwizycyjnego, tortur, nieporównywalnego z tamtymi czasami ograniczenia stosowania kary śmierci i złagodzenia prawa karnego w ogóle – prawo łaski pozostało. Zniesiono je tylko w jednym państwie – Francji za czasów rewolucji w 1791 r., chyba nieprzypadkowo właśnie w tak „gorącym czasie” (przywrócono je dziesięć lat później, po przesileniu rewolucyjnym, za czasów pierwszego konsulatu). Prawo pozostało, a sens jego utrzymywania można zrozumieć m.in. dzięki pewnemu wykładowi Sartre’a, dotyczącemu sprawy kobiet z Ličge.
Przeciw Kantowi
Rzecz działa się w latach 60. Oskarżone później o morderstwo Belgijki zażywały w czasie ciąży środek nasenny talidomid, o którym nie wiedziano wówczas, że źle wpływa na płód. Kiedy na świat zaczęły przychodzić dzieci z wyrostkami w kształcie płetw zamiast kończyn, niektóre z matek zdecydowały się swoje dziecko zabić.
– To, co zrobiły, można interpretować albo zgodnie z Kantem, albo przeciwko niemu – mówi prof. Jacek Hołówka, etyk z Uniwersytetu Warszawskiego. – Jeśli zgodnie z Kantem, musimy podporządkować się imperatywowi kategorycznemu: zawsze postępuj tak, by twoje zachowanie, uogólnione, mogło stać się prawem powszechnym. W przypadku kobiet z Ličge sąd nie mógłby więc brać pod uwagę jakichkolwiek okoliczności łagodzących. Sartre mówił jednak, że czasami sytuacja egzystencjalna zmusza nas do zachowania wbrew rozumowaniu Kanta.
Przed sądem w Ličge każda z kobiet mogła powiedzieć: „Moja sytuacja jest wyjątkowa i nie chcę jej uogólniać. Jestem gotowa zabić swoje dziecko, bo wiem, że będzie ono krańcowo nieszczęśliwe. Odbierając mu życie, biorę na siebie wielką odpowiedzialność, ale nie uważam, że postępuję słusznie moralnie. Mój czyn nie może być wzorem dla nikogo; dopuszczam się go z racji sytuacji, w jakiej się znalazłam – sytuacji wyjątkowej”.
Według Sartre’a kobiety mogły prosić jedynie o miłosierdzie i wybaczenie. A może lepiej – o zrozumienie, że żadnym prawem nie można zmuszać do zachowań heroicznych, które czyniłyby z nas świętego, bohatera albo szaleńca. Nikt nie może jednak być sędzią we własnej sprawie. Sąd z kolei nie może tego rodzaju okoliczności brać pod uwagę – dla niego ważny jest sam fakt zabicia drugiego człowieka. Prawo łaski pomaga te motywy zrozumieć, a może w ogóle zauważyć.
Ten, co siedział
Stanisław Leśniak, dyrektor okręgowy Służby Więziennej w Rzeszowie, znalazł w kartotekach jednego z podległych zakładów dwie osoby, którym w ostatnich dziesięciu latach pozwolono skorzystać z prawa łaski. Pierwszą był młodociany, skazany na rok pozbawienia wolności za kradzieże radioodbiorników samochodowych; drugą osoba dorosła, którą osadzono za drobne włamania. Dyrektor Leśniak nie dziwi się ani nie komentuje. Zdaje sobie sprawę, że w ustawodawstwie wielu krajów zachodnioeuropejskich czyny obu osób zakwalifikowano by jako wykroczenia, a ich sprawcy nigdy nawet by się nie otarli o zakład karny. Ale…
– Sądy wydały wyrok zgodnie z obowiązującym kodeksem karnym, który takie czyny kwalifikuje jako przestępstwo – podkreśla Leśniak. – Zgodnie z prawem, a właściwie wolą jego twórcy – ustawodawcy, skazani musieli się znaleźć w zakładzie karnym. Trudno jednak opędzić się od wątpliwości, czy aby surowość wyroku w tych przypadkach była właściwym sposobem „odpokutowania win”. A jeśli, szczególnie młodym osobom, pobyt w zakładzie nie tyle uświadomi zło, jakie popełnili, ile przyuczy do czynienia zła jeszcze większego? Zdemoralizuje ich, napiętnuje w społeczności, bo „są tymi, co siedzieli”?
Leśniak nie jest pierwszym, który bardziej wierzy w nieuchronność poniesienia kary za popełniony czyn niż w jej surowość. W przekonaniu utwierdza go doświadczenie: w służbie więziennej pracuje od 29 lat, podczas których przeszedł wszystkie etapy „kariery” w więziennictwie.
– Spotkałem kiedyś 19-latka, który po 21.00 wykrzykiwał jakieś wulgaryzmy pod blokiem. Oczywiście po kilku piwach. Został zatrzymany, skazano go na grzywnę. Nie zapłacił jej, więc zamieniono mu ją na 30 dni pozbawienia wolności. Prawie natychmiast stracił pracę, bo jego szef doszedł do wniosku, że „z kryminalistami rozmawiał nie będzie”. Ale jaki z niego kryminalista? Czy nie lepiej dla niego, ale i dla społeczności, w której żyje, gdyby zamiast ocierać się o tę ponurą instytucję otrzymał tzw. karę alternatywną, np. nakaz pracy na rzecz dobra publicznego? W pewnym sensie po tym wyroku wszystko się od niego odwróciło; dla wielu, do końca życia, będzie przede wszystkim tym, który „siedział”. Nieważne, 30 lat czy 30 dni…
Za kradzież roweru
Dwóch ułaskawionych na cztery tysiące obecnie osadzonych w okręgu rzeszowskim to mniej niż niewiele. W całej Polsce podczas obu kadencji prezydenckich Aleksandra Kwaśniewskiego, choć wniosków skierowano ponad 20 tys., prawo łaski zastosowano wobec blisko 4 tys. osób (tyle samo ułaskawił Lech Wałęsa). Rocznie wydaje się ok. 300 tys. wyroków. To jednak nie wszystko.
“Forum Penitencjarne”, miesięcznik służby więziennej, w październiku 2004 r. informował, że polskie zakłady karne są przeludnione i borykają się ze skutkami wieloletnich oszczędności. W ciągu ostatnich kilku lat liczba pozbawionych wolności wzrosła o ponad 50 proc., zaś liczba funkcjonariuszy służby więziennej – jedynie o 2,6 proc. Dla niemal 11 tys. już osadzonych brakuje miejsc – przeludnienie to właściwie chleb powszedni polskich więzień. Do tego trzeba doliczyć ok. 30 tys. skazanych, którzy czekają na miejsce w zakładzie karnym.
– To nienormalna sytuacja: w kraju liczącym niecałe 40 mln mieszkańców osadzonych jest ponad 80 tys. osób – twierdzi prof. Zbigniew Hołda, prawnik-karnista, członek Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. – W krajach zachodnioeuropejskich, nawet tych stosujących surową politykę karną, współczynnik pozbawionych wolności na 100 tys. mieszkańców waha się w granicach stu osób. W Polsce to 220 osób.
– Oczywiście, możemy powiedzieć, że na Ukrainie ten współczynnik wynosi 450, w Rosji (według tamtejszych źródeł) – 600, a w USA – 800 osób – wylicza Stanisław Leśniak. – Ale naszym wzorcem powinny być standardy Unii Europejskiej, gdzie ten współczynnik kształtuje się na poziomie 40 do 70-80 osób. To w tych liczbach odbijają się założenia polityki kryminalnej państwa. Czy chce ono osadzać wyłącznie niebezpiecznych dla porządku społecznego kryminalistów, czy też wszystkie potencjalnie niebezpieczne osoby, także sprawców drobniejszych przestępstw. Tak jak to dzieje się w Polsce, gdzie za kradzież roweru orzeka się bezwzględną karę pozbawienia wolności. Osadza się nawet ojców niepłacących alimentów, choć przecież pozbawieni wolności tym bardziej nie zarobią pieniędzy na utrzymanie swoich dzieci. Dzieje się tak, mimo że istnieje instytucja mediacji, a kodeks karny z 1997 r. wprowadził sporo kar alternatywnych. Problem w tym, że sędziowie nie korzystają z nich tak śmiało i odważnie, jak by mogli.
Leśniak dodaje też: – Zmiany w tej mierze zależą od parlamentu: jeśli wybierze dalsze zaostrzanie polityki kryminalnej, trzeba będzie zbudować kolejne więzienia, a to najdroższy sposób realizacji kary. Marzy mi się, by ustawodawca poszedł w inną stronę – właśnie kar alternatywnych czy „obrączkowania” skazanych, kiedy skazany za przestępstwo zagrożone niskim wyrokiem nie trafia do więzienia, niemniej jest ustawicznie monitorowany.
Kwestia długości pobytu w zakładzie karnym jest drugorzędna, a w przypadku niektórych skazanych wręcz przeciwskuteczna. Po kilku latach długich wyroków bez trudu można zaobserwować „psychiczne urządzanie się” skazanych w ciągle przecież nietypowych warunkach: dostosowują się, zaczynają żyć zgodnie z dzwonkami wzywającymi ich w ciągu dnia do kolejnych czynności. Więzi ze społeczeństwem rozluźniają się powoli, ale za to systematycznie i skutecznie.
Prof. Hołda marzy: – Załóżmy, że udałoby się nam zmniejszyć liczbę osadzonych do chociaż 40 tys. (to i tak najwyższy europejski wskaźnik). Biorąc pod uwagę liczbę zakładów, zapewnilibyśmy więźniom normalne warunki bytowe (w niektórych miejscach przeludnienie wynosi nawet 30 proc.), a służbie więziennej – normalne warunki pracy. Mając 22 tys. funkcjonariuszy, jak obecnie, i dwa razy mniej osadzonych, wreszcie stwarza się warunki tym pierwszym, by robili coś więcej, niż tylko realizowali zadania w minimalnym wymiarze. Z czym zresztą sobie radzą – nie ma przecież buntów, a atmosfera w zakładach, mimo tłoku, nie jest najgorsza. Ale pozbawiając kogoś wolności, chodzi nam przecież o coś innego – o jego resocjalizację, trwałą zmianę jego zapatrywań i zachowań.
Wentyl bezpieczeństwa
Sytuacja w więziennictwie i stopień represyjności prawa karnego nie jest bez znaczenia dla kwestii, wobec kogo najczęściej stosuje się pozostające w gestii prezydenta (na podstawie art. 139 Konstytucji) prawo łaski. Większość przypadków dotyczy osób, które w bardziej liberalnym systemie prawnym być może w ogóle nie stanęłyby przed koniecznością pobytu w zakładzie karnym. Wnioski z reguły kierowano z uwagi na okoliczności, jakie wystąpiły po wydaniu wyroku. Co też znamienne, prezydent Kwaśniewski nie podpisywał aktów ułaskawienia zbyt szczodrze, jakby obawiając się stępienia ostrza w sumie dość represyjnego systemu prawa karnego w Polsce.
Zresztą sama procedura też nie należy do najprostszych i jest raczej czasochłonna. Prośba o ułaskawienie, niezależnie od tego, komu została przedstawiona, kierowana jest do sądu pierwszej instancji (jeżeli sprawą zajmował się także sąd drugiej instancji, i on powinien się wypowiedzieć). Opinia pozytywna, choćby jednego sądu, otwiera prośbie drzwi Kancelarii Prezydenta. Głowie państwa, wraz z aktami sprawy i swoim wnioskiem, przesyła ją Prokurator Generalny, który w Polsce jest jednocześnie ministrem sprawiedliwości. Tą właśnie drogą ułaskawiono Sławomira Sikorę (zob. artykuł Tomasza Potkaja na sąsiedniej stronie).
Postępowanie można też rozpocząć z urzędu (jak uczynił to prezydent w sprawie Zbigniewa Sobotki) – wtedy prezydent prosi Prokuratora Generalnego o przedstawienie mu akt sprawy albo zleca rozpoczęcie procedury, która będzie biegła w sposób wyznaczony przez prezydenta. Ułaskawienie może oznaczać m.in. bezterminowe zawieszenie kary lub anulowanie reszty kary.
Prawo łaski, jak pisze m.in. Tomasz Grzegorczyk w „Komentarzu do kodeksu postępowania karnego”, jest „wentylem bezpieczeństwa”. I, jak z kolei chce orzecznictwo, jest stosowane wówczas, gdy „wymagają tego względy humanizmu i sprawiedliwości, a nie można uczynić im zadość w drodze postępowania sądowego”. Nie naprawia jednak błędów, jakie mógłby popełnić sąd – wtedy wyrok można byłoby zaskarżyć i sprawa wróciłaby na drogę normalnego postępowania procesowego. Prawo łaski wreszcie nie podważa kompetencji sądów, ani nie obala ich wyroku.
Prof. Hołówka odwołuje się do koncepcji filozofa prawa – Johna Rawlsa: – Ustawodawca ma na uwadze przede wszystkim sprawiedliwość, ale sądy odnoszą ją wyłącznie do kwestii proceduralnych, tzn. zgodności postępowania jednostki z prawem i właściwej, ze względu na obowiązujący system prawa, kary za zachowanie prawo naruszające. Owszem, wygląda to bezdusznie, ale sądy nie mogą odgadywać woli ustawodawcy i zaprowadzać sprawiedliwości wbrew przepisom prawa. Ich obowiązkiem jest przestrzegać prawa takim, jakim zostało ustanowione. Ponieważ zależy nam i na praworządności, i na sprawiedliwości, konieczna jest klauzula uprawnień prezydenckich, czyli prawo łaski. Jeżeli dosłowne stosowanie prawa prowadziłoby w konkretnych sytuacjach do niesprawiedliwości, obowiązkiem prezydenta jest interwencja. Po to, by bez zmiany prawa ochronić jednostkę, która inaczej zostałaby skrzywdzona.
Niewykluczone zresztą, że w najbliższych tygodniach publiczne poczucie sprawiedliwości zostanie wystawione na próbę porównywalną z rozpoczęciem procedury ułaskawienia Zbigniewa Sobotki i Andrzeja Jagiełły, zamieszanych w aferę starachowicką. To prawdopodobne oskarżenie Otylii Jędrzejczak o nieumyślne spowodowanie śmierci brata w wypadku samochodowym. Jeśli sąd wycofa się ze sformułowania adekwatnego do przewinienia werdyktu tylko dlatego, że Jędrzejczak jest świetną pływaczką, a przez to, że nieumyślnie zabiła osobę bardzo sobie bliską, już otrzymała niezwykle gorzką pokutę, wiele osób może dojść do przekonania, że państwo prawa nie działa w Polsce tak sprawnie, jak powinno. Z drugiej strony, jeśli otrzyma ona mniej lub bardziej surowy wyrok i będzie zmuszona nałożoną karę odbyć, niejeden będzie przekonany, że taki ciąg dalszy jest dla Jędrzejczak krzywdzący.
– Co jest lepsze? – pyta prof. Hołówka. – Pozwolić, by stu przestępców odeszło wolno, czy też by skazano jednego niewinnego? Co najmniej od czasów Johna Locke’a, czyli liberalizacji prawa, to problem ciągle dyskutowany i raczej nierozwiązywalny. Jednak sugestie co do decyzji zawsze są podobne: większym skandalem moralnym jest skazanie w oficjalnym procesie niewinnego niż niewydolność sądu lub policji, która kończy się pobłażliwością dla przestępców.
Podobnie można popatrzeć na prawo łaski. Ryzyko pomyłek i nadużyć nie zmienia faktu, że w znacznej ilości przypadków prawo łaski godzi ze sobą sprawiedliwość proceduralną i społeczne poczucie sprawiedliwości. A że dotyczy to w każdej sprawie konkretnego człowieka, jego życia i praw, zbyteczne dodawać.
Źródło tekstu: Tygodnik Powszechny, 12.12.2005