Oczekiwanie zbawienia miarą autentycznej wiary
We współczesnych tendencjach słabnięcia wśród chrześcijan wiary w życie wieczne widzę coś bardzo pozytywnego. Mianowicie sama rzeczywistość, która jest najbardziej obiektywną egzaminatorką słuszności i niesłuszności naszych postaw, ujawnia w ten sposób nieautentyczność wiary niektórych spośród nas.
Krótko i bez owijania w bawełnę powiedziałbym tak: Ukształtował się dzisiaj pewien model katolika, który wysoko ceni sobie swoje chrześcijańskie korzenie, toteż swoje potrzeby religijne chciałby zaspokajać właśnie w chrześcijaństwie, katolika, który zarazem swoje chrześcijaństwo chciałby zredukować do poziomu religii naturalnych. Zwłaszcza dwie cechy religijności pogańskiej bardzo odpowiadają takiemu katolikowi, toteż wprowadza je do swojej własnej religijności. Mianowicie poganie odczuwają Boga jako kogoś dalekiego, Deus remotus, któremu należy się cześć, ale któremu zarazem nie trzeba się nadmiernie narzucać.
W religijnej wyobraźni pogan nie pojawia się nawet sama możliwość, że człowiek mógłby się stać przyjacielem Boga oraz zabiegać o to, żeby On raczył dopuścić mnie do zażyłości z sobą. Jak się wydaje, tęsknota za Bogiem, pragnienie zbliżenia się do Niego, pojawiło się dopiero w następstwie tego, że On pierwszy raczył zbliżyć się do nas. Najpierw ludzie doświadczyli zdumienia, iż żaden „naród wielki nie ma bogów tak bliskich, jak Pan, Bóg nasz, ilekroć Go wzywamy” (Pwt 4,7), i dopiero potem bliskość Boga mogła stać się przedmiotem naszych pragnień: „Mnie dobrze jest być blisko Boga, w Panu znajdować sobie schronienie” (Ps 73,28).
Religijność pogańska samego Boga w gruncie rzeczy nie potrzebuje, potrzebuje tylko religijnego horyzontu dla naszego ludzkiego losu. Łatwiej bowiem poradzić sobie z różnymi zagadnieniami, w których zanurzone jest nasze życie, jeśli możemy zwracać się do Boga z prośbą o ochronę przed chorobami, klęskami żywiołowymi, wojnami czy strachem przed śmiercią.
Zagrożeń głębszych religijność pogańska nie jest już świadoma, przede wszystkim nic nie wie o tym, że człowiek jest grzeszny. Rzecz jasna, poganin potrafi być człowiekiem wobec siebie krytycznym, toteż zdaje sobie sprawę z różnych swoich ułomności i wad. Ale grzeszność jako niezgodność samego sposobu realizowania mojego człowieczeństwa z zamysłem, jaki ma wobec mnie kochający mnie Stwórca, nie tylko jest dla poganina czymś niezrozumiałym: on nie jest w stanie nawet jej zauważyć. Żeby rozpoznać w sobie grzesznika, trzeba być bliżej swojego Stwórcy i przynajmniej przeczuwać plany Jego miłości wobec mnie.
Również ta druga cecha religijności pogańskiej, poczucie własnej bezgrzeszności, bardzo rozpowszechniła się wśród współczesnych chrześcijan. Wielu z nas postrzega siebie jako ludzi wprawdzie ułomnych, ale fundamentalnie sprawiedliwych.
Mało zdajemy sobie sprawę z tego, że wskutek mojej grzeszności, czyli mojego oddalenia od Boga, mój organizm duchowy został dotknięty ciężką chorobą lub nawet śmiercią, a wynikający stąd rozkład zatruwa zarówno moje wnętrze, jak ludzkie środowiska, które współtworzę. Oba te nasze powroty do religijności pogańskiej – zarówno unikanie zażyłości z Bogiem, jak zanik poczucia grzechu – zamykają nas na przyniesioną przez Chrystusa obietnicę zbawienia. Same nawet nasze pojęcia na temat zbawienia uległy takiemu spłaszczeniu, że praktycznie zanikły w nich treści, na jakie wyraz „zbawienie” wskazuje w orędziu ewangelicznym. Skoro bowiem nie dostrzegamy swojej grzeszności, to w konsekwencji nie zauważamy również zagrożeń z niej wynikających ani klęsk, jakie ona na nas sprowadza, zatem nie odczuwamy też potrzeby zbawienia jako Bożego ratunku z tych zagrożeń i klęsk.
Skoro zaś zażyłość z Bogiem nie jest przedmiotem naszych pragnień ani dążeń, trudno się spodziewać, że zaczniemy tęsknić za czymś niewyobrażalnie większym: za całkowitym wypełnieniem obecnością Ducha Świętego, za złączeniem się w jedno z Chrystusem i oglądaniem Boga twarzą w twarz, a przecież właśnie na tym polega istota daru zbawienia. Nie należy więc dziwić się temu, że w potocznej dzisiaj świadomości zbawienie jest rozumiane przede wszystkim jako bliżej nie określone szczęście wieczne. O tym, że zbawienie rozumiemy potocznie raczej w kategoriach odzwierciedlających naszą mentalność konsumpcjonistyczną niż jako ratunek z śmiercionośnego uwikłania w grzech i jako przekraczającą wszelką wyobraźnię bliskość z Bogiem, najlepiej świadczy ton, w jakim współcześni chrześcijanie rozmawiają o możliwości zbawienia niewierzących. Dogmatem w takich rozmowach jest przeświadczenie, że jeśli ktoś żył uczciwie, to na pewno będzie zbawiony. Wyratowanie niewierzących z śmierci grzechu oraz ich przybliżenie się do Boga mało kogo podczas tych rozmów interesuje.
Znamienne to świadectwo, że nawet kluczowe terminy orędzia chrześcijańskiego mogą zostać wypłukane z całej niemal swojej treści wewnętrznej i tak funkcjonować w naszej świadomości. Toteż trudności wielu współczesnych chrześcijan z wiarą w życie wieczne wydają się czymś nie tylko zrozumiałym, ale poniekąd i błogosławionym. Podobnie jak coś błogosławionego może mieć w sobie ból chorego ciała, sygnalizujący powstanie zagrożenia oraz nawołujący do podjęcia leczenia. W perspektywie naszego pytania: „jak dzisiaj mówić na temat zbawienia?”, należałoby więc sformułować dwa naprawdę ważne postulaty.
Po pierwsze, potrzebna jest nam większa świadomość tego, że nasze życie chrześcijańskie powinno być coraz to głębszym otwieraniem się na Boga, który przez Jezusa Chrystusa chce się nam dawać jako nasz Ojciec i Przyjaciel.
Po wtóre, powinniśmy się uczyć bardziej teologicznego spojrzenia na tajemnicę naszej grzeszności: że pierwszym źródłem zła, w którym jesteśmy pogrążeni my sami oraz nasz świat, a zarazem ostatecznym, śmiertelnym zagrożeniem nas samych oraz naszego świata jest nasze oddalenie od Boga. Oczekiwanie utopijne i oczekiwanie nadziei.
Podstawowym błędem czasów nowożytnych dotyczącym wiary jest to, że zbyt często sprowadzamy ją do poziomu przeświadczeń światopoglądowych. Wiarę łatwo wówczas postrzegać jako jeden z towarów wystawionych na targowisku najróżniejszych poglądów, a pytanie: „jak dzisiaj mówić na temat zbawienia?” polega wówczas na zastanawianiu się religijnego propagandysty, jak przedstawiać naukę Kościoła na temat zbawienia, aby możliwie jak najwięcej ludzi ten towar kupiło. Otóż konceptualne rozumienie wiary musi zostać przezwyciężone w podobny sposób, jak ostatni Sobór, w Konstytucji o Objawieniu, przezwyciężył konceptualne rozumienie Bożego Objawienia. Owszem, wiara wyraża się również w uznaniu przez nas prawdy o Bogu i o Chrystusie, ale nie na tym zasadza się jej istota.W swojej istocie wiara polega na realnym zbliżaniu się do Boga i realnym napełnianiu się mocą zbawczą Chrystusa. „Akt wiary jest ukierunkowany – powiada św. Tomasz – zarówno ku przedmiotowi woli, którym jest dobro oraz cel, jak ku przedmiotowi umysłu, którym jest to, co prawdziwe (verum)” (S.th. 2-2 q.4 a.1).
Zauważmy, że według autora tego zdania, ukierunkowanie wiary ku prawdzie dotyczy przede wszystkim prawdy ontycznej (verum), a dopiero wtórnie prawdy epistemicznej (veritas): wiarą rozpoznajemy prawdę samej rzeczywistości i dopiero efektem tego aktu jest aprobata dla prawdy epistemicznej, zawartej w dogmatach wiary. Toteż święty Tomasz szczególnie ceni sobie określenie wiary, jakie znajduje się w Hbr 11,1, że „wiara jest to realny zadatek tych dóbr, których się spodziewamy” (elpizoménon hipóstasis, substantia sperandarum rerum). Inspirując się tą wypowiedzią Listu do Hebrajczyków, Tomasz proponuje następującą definicję wiary: Fides est habitus mentis, qua inchoatur vita aeterna in nobis, faciens intellectum assentire non apparentibus. „Wiara jest to sprawność duchowa, mocą której rozpoczyna się w nas życie wieczne, skłaniające umysł do przyświadczenia [rzeczywistościom], które nie są dla niego oczywiste” (tamże). Jak widzimy, w Tomaszowym opisie wiary najważniejsza jest Boża rzeczywistość, do której wiara otwiera dostęp. Ten opis wiary znajduje się na biegunie dokładnie przeciwległym do koncepcji subiektywistycznych, gdzie wiarę sprowadza się do przeświadczeń światopoglądowych. W świetle powyższego, spójrzmy na pytanie: „jak dzisiaj mówić na temat zbawienia?”
Otóż inny cel przyświeca temu pytaniu, kiedy stawiamy je na gruncie konceptualistycznego rozumienia wiary, inny zaś, kiedy wiarę rozumiemy realistycznie. W pierwszym przypadku pytającemu chodzi o to, aby znaleźć taki język w naszym mówieniu o zbawieniu, ażeby – mówiąc skrótowo – w ankietach socjologicznych na pytanie: „czy wierzysz w życie wieczne?” możliwie wysoki procent respondentów dawał odpowiedzi twierdzące, a znaczna ich część żeby odpowiadała, iż wierzy w to bardzo głęboko. Jeśli natomiast wiarę staramy się rozumieć bez subiektywistycznych spłyceń i zniekształceń, głównym celem pytania: „jak dzisiaj mówić na temat zbawienia?”, jest troska o to, abyśmy już teraz mogli uczestniczyć jak najwięcej i coraz więcej w darze zbawienia. Kształtowanie poglądów w duchu nauki Bożej jest tylko wtórnym celem naszego mówienia o zbawieniu, celem pierwszym jest natomiast skłanianie siebie i bliźnich do otwierania się na zbawczą moc Bożą. „A mowa moja i moje głoszenie nauki – że przypomnę autorecenzję apostoła Pawła – nie miały nic z uwodzących przekonywaniem słów mądrości, lecz były ukazywaniem ducha i mocy, aby wiara wasza opierała się nie na mądrości ludzkiej, lecz na mocy Bożej” (1 Kor 2,4n). Krótko mówiąc, wierzyć to znaczy już teraz doświadczać mocy Bożej oraz chcieć, aby ta moc Boża ogarniała mnie i nas coraz więcej.
Sądzę, że bez odniesienia do mocy Boga zbawiającego nas już obecnie, nasze mówienie o zbawieniu będzie nieuchronnie jałowe. W listach apostolskich o tej działającej w nas mocy Bożej nieraz mówi się nawet nie w formie wezwania, tylko prostego stwierdzenia faktu. „On [Ojciec Przedwieczny] – powiada apostoł Paweł – uwolnił nas spod władzy ciemności i przeniósł do królestwa swego umiłowanego Syna” (Kol 1,13). „Jakiż pożytek mieliście wówczas z tych czynów, których się teraz wstydzicie? Przecież końcem ich jest śmierć” (Rz 6,21).
Jak widzimy, Paweł nie zamierza nikogo przekonywać, że dzięki naszemu zawierzeniu Chrystusowi Boża moc zbawcza nas przemienia; sądzi, że we wspólnotach, do których o tym pisze, jest to po prostu czymś oczywistym. W tym miejscu warto zwrócić uwagę na radykalną różnicę między utopią i nadzieją. Utopia jest to spodziewanie się jakiejś pożądanej przyszłości w sposób albo bezczynny, albo podejmując jakieś działania zupełnie do tego nieadekwatne (na przykład utopią jest spodziewanie się, że wystarczy dokonać odpowiednio radykalnej rewolucji, aby zatriumfowała sprawiedliwość społeczna). Natomiast nadzieja jest to spodziewanie się pożądanej przyszłości poprzez kształtowanie w dniu dzisiejszym takich postaw i warunków, które rzeczywiście ową przyszłość przybliżają. Otóż zbyt często zbawienie bywa głoszone na sposób utopii. Nie tak głosili je apostołowie. „W nadziei [już teraz] jesteśmy zbawieni” (Rz 8,24).
Realnym początkiem Bożego daru zbawienia jest sakrament chrztu: „z miłosierdzia swego zbawił nas przez obmycie odradzające i odnawiające w Duchu Świętym” (Tt 3,5). Jeśli jesteśmy wierni, Bóg nam tego daru udziela coraz więcej: „zwlekliście z siebie dawnego człowieka z jego uczynkami, a przyoblekli nowego, który wciąż się odnawia ku głębszemu poznaniu według obrazu Tego, który go stworzył” (Kol 3,9n); „Teraz zbawienie jest bliżej nas niż wtedy, gdyśmy uwierzyli. Noc się posunęła a przybliżył się dzień. Odrzućmy więc uczynki ciemności, a przyobleczmy się w zbroję światła” (Rz 13,11; por. 2 Kor 3,18; 1 P 2,2). I wielokrotnie poucza nas słowo Boże, iż życie wieczne będzie uwieńczeniem tych darów, jakie otrzymujemy już teraz: Chrystus „zbawiać na wieki może całkowicie tych, którzy przez Niego zbliżają się do Boga… P
o raz drugi ukaże się On nie w związku z grzechem, lecz dla zbawienia tych, którzy Go oczekują” (Hbr 7,25 i 9,28; por. 1 P 1,5). Owszem, do naszego oczekiwania na chwalebne przyjście Zbawiciela, który nas ostatecznie wprowadzi do życia wiecznego, może się zakraść grzech i niewiara (Hbr 3,1214). Może się nawet zdarzyć, że działanie mocy zbawczej w sobie ktoś z nas może odczuwać fałszywie (Mt 7,21; 1 J 2,9). Wszystko to jednak nie zmienia faktu, że obietnica zbawienia wiecznego jest czymś niewyobrażalnie więcej niż tezą światopoglądową: jest realną ofertą mocy zbawczej, którą Bóg chce nas przemieniać już teraz i w ten sposób przybliżać nas jak najwięcej do zbawienia ostatecznego.
Wspólnotowość daru zbawienia
Zwróćmy jeszcze uwagę na to, jak ciężko mści się na naszym rozumieniu tajemnicy zbawienia brak w naszej wierze rzetelnej perspektywy trynitarnej. Jeśli nasza wiara w Trójcę Świętą praktycznie ogranicza się tylko do tego, że aprobujemy ją jako prawdę objawioną, prawie nieuchronnie obietnicę zbawienia będziemy rozumieli indywidualistycznie. Rzeczywiste zbawienie, jakie Bóg nam oferuje, przychodzi jako dar Ducha Świętego, który zespala nas w jeden lud Boży, aby nas czynić coraz więcej jedno z Chrystusem i w ten sposób uzdalniać nas do uczestnictwa w tej niepojętej jedności, jaką On, Syn Boży, złączony jest z Przedwiecznym Ojcem (J 17,22n).
Zatem do zbawienia wezwany jest każdy z nas poszczególnie, a zarazem chodzi tu o „wspólne nasze zbawienie” (Jud 3). Ten jednoczesny personalizm oraz eklezjalność Bożego zamysłu zbawczego soborowa Konstytucja o Kościele przedstawia następująco: „W każdym wprawdzie czasie i w każdym narodzie miły jest Bogu, ktokolwiek się Go lęka i postępuje sprawiedliwie, podobało się jednak Bogu uświęcać i zbawiać ludzi nie pojedynczo, z wykluczeniem wszelkiej wzajemnej między nimi więzi, lecz uczynić z nich lud, który by Go poznawał w prawdzie i zbożnie Mu służył” (KK 9). Nie miejsce tu na formułowanie praktycznych konsekwencji, jakie wynikają stąd, że do zbawienia nie dąży się w pojedynkę.
Ograniczmy się do zauważenia, że wspólnotowość daru zbawienia polega na czymś niewyobrażalnie większym niż tylko to, że w naszej drodze do zbawienia w różnoraki sposób sobie wzajemnie pomagamy lub przeszkadzamy, niż tylko to, że tym prawdziwiej ja sam dążę do zbawienia, im więcej staram się o współtowarzyszy w tej drodze. Model jedności moralnej okazuje się zdecydowanie za ciasny do przedstawienia tego, czym w ostatecznym zamyśle Bożym ma być koinonia (wspólnota) Kościoła; trzeba tu raczej mówić o jakiejś realnej jedności ontycznej całego Kościoła, a nawet o realnym przyjęciu nas wszystkich i każdego poszczególnie przez Boską Osobę Syna Bożego. Dane Nowego Testamentu nie pozostawiają wątpliwości co do tego, że naszym przeznaczeniem ostatecznym jest niepojęta jedność ontyczna z Jednorodzonym Synem Bożym, abyśmy w Nim mogli oddać się bez reszty Przedwiecznemu Ojcu.
Jak już powiedzieliśmy, droga do zbawienia polega na coraz większym zmierzaniu do tej jedności. „Ja w nich, a Ty we Mnie – że przypomnę najbardziej znane słowa Modlitwy Arcykapłańskiej na ten temat. – Oby się tak zespolili w jedno, aby świat poznał, żeś Ty Mnie posłał i żeś Ty ich umiłował, tak jak Mnie umiłowałeś” (J 17,23). „Teraz już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” – wyznaje apostoł Paweł (Ga 2,20; por. Ef 3,1719). Ta ontyczna jedność dostępujących zbawienia ze swoim Zbawicielem, ale zarazem między sobą wzajemnie, szczególnie uwypuklona jest w obrazie Kościoła jako Ciała Chrystusa. Zostaliśmy uzdolnieni do wykonywania różnych posług – wyjaśnia apostoł Paweł – „celem budowania Ciała Chrystusowego, aż dojdziemy wszyscy razem do jedności wiary i pełnego poznania Syna Bożego, do człowieka doskonałego, do miary wielkości według Pełni Chrystusa… Oby wszystko rosło ku Temu, który jest Głową – ku Chrystusowi. Z Niego całe Ciało – zespalane i utrzymywane w łączności dzięki całej więzi umacniającej każdy z członków stosownie do jego miary – przyczynia sobie wzrostu dla budowania siebie w miłości” (Ef 4,13.15n).
Rzecz jasna, to nasze budowanie się w jedno z Chrystusem dotyczy nie tylko Kościoła naszego pokolenia: Chrystus gromadzi nas w jedno przez cały ciąg ludzkich dziejów, poczynając „od Abla sprawiedliwego aż po ostatniego wybranego” (KK 2). Eklezjalność Bożego wezwania zbawczego jest przeciwieństwem wszelkiego kolektywizmu – najlepiej można to zobaczyć w perspektywie daru Eucharystii. Jest to dar udzielony całemu Kościołowi: „Ponieważ jeden jest Chleb, przeto my, liczni, tworzymy jedno Ciało” (1 Kor 10,17). Zarazem Eucharystia zespala z Chrystusem i napełnia Jego życiem każdego z nas osobiście: „Kto spożywa moje Ciało i Krew moją pije, trwa we Mnie, a Ja w nim. Jak Mnie posłał żyjący Ojciec, a Ja żyję przez Ojca, tak i ten, kto Mnie spożywa, będzie żył przeze Mnie” (J 6,56n). Otóż skutków tych nie dostąpi ani ten, kto odrzuca dar Eucharystii (J 6,53), ani ten, kto go źle przyjmuje (1 Kor 11,28n). Sądzę, że z powyższych uwag jednoznacznie wynika, że autentycznym przepowiadaniem zbawienia jest nie tylko bezpośrednie o nim mówienie w wierze, ale również wszelkie realnie przybliżające nas do Chrystusa głoszenie tajemnicy Trójcy Świętej, Kościoła, sakramentów, w ogóle wszelkie głoszenie prawdy Bożej w każdym autentycznym jej aspekcie.
Obietnica zbawienia dotyczy wszystkich wymiarów ludzkiej egzystencji
Nic tak wyraziście nie podkreśla nieuchronnej nieadekwatności naszego mówienia o zbawieniu, jak to, że Nowy Testament o stosunku między tym, kto dostępuje zbawienia, a tym, co nie jest zbawione, mówi posługując się dwoma przeciwstawnymi sobie modelami. Po model pierwszy sięgnął apostoł Piotr: „Ratujcie się spośród tego przewrotnego pokolenia” (Dz 2,40; por. Flp 2,15; Ap 18,4n). Najbardziej klasycznym zastosowaniem modelu drugiego jest przypowieść Pana Jezusa o zaczynie, który stopniowo zakwasza całe ciasto (Mt 13,33). Otóż nieraz już próbowano prawdę o zbawieniu zamknąć w którymś z tych dwóch modeli i zawsze prowadzi to do jej zniekształcenia. Kiedy bowiem zbawienie widzimy wyłącznie w jego transcendencji wobec wszystkiego, co doczesne, łatwo je zredukować tylko do wymiaru religijnego i zapomnieć o tym, że Chrystus pragnie swoim światłem i mocą ogarniać i przemieniać nie tylko nas samych, ale również cały nasz świat, całą naszą doczesność.
Zauważmy, że za takim rozdzieleniem człowieka, dążącego do zbawienia, oraz jego doczesności, zamkniętej rzekomo na zbawienie, kryje się praktyczne przekreślenie prawdy o zmartwychwstaniu. Lekceważenie tego, co cielesne i doczesne, prawie zawsze świadczy o braku zrozumienia dla obietnicy zmartwychwstania. Co więcej, pobożność takich uciekinierów od doczesności wyraża w gruncie rzeczy odmowę uczestnictwa w naprawie i przemienianiu Bożego dzieła stworzenia. Kiedy natomiast całą naszą fascynację Bożym darem zbawienia skupimy na budowaniu świata bardziej zgodnego z duchem Ewangelii, łatwo kończy się to wprzęganiem wiary oraz języka religijnego w służbę utopijnych ideologii, co musi oznaczać zlekceważenie tego wszystkiego, co w obietnicy zbawienia najbardziej istotne.
Godną uwagi próbę zobaczenia obietnicy zbawienia we wszystkich wymiarach ludzkiej egzystencji podjął ostatni Sobór. Nauka Soboru na ten temat z pewnością nie jest wolna od niedoskonałości, ale nie da się jej zarzucić ani ucieczki od doczesności, ani instrumentalizacji ideologicznej orędzia o zbawieniu. Typowym przykładem ducha, w którym Sobór mówi o Bożym zamyśle zbawienia ludzi oraz o konsekwencjach, jakie stąd płyną dla całego porządku doczesnego, jest następujący fragment Dekretu o apostolstwie świeckich: „Chrystusowe dzieło odkupienia, mające zasadniczo na celu zbawienie ludzi, obejmuje również odnowę całego porządku doczesnego. Stąd posłannictwo Kościoła nie polega tylko na przekazywaniu ludziom ewangelicznego orędzia Chrystusa i Jego łaski, ale także na przepajaniu i doskonaleniu duchem ewangelicznym porządku spraw doczesnych” (DA 5). Najszczególniej tematowi temu poświęcona jest Konstytucja duszpasterska o Kościele w świecie współczesnym. Ale dokładnemu omówieniu nauki ostatniego Soboru na temat zbawienia trzeba by poświęcić oddzielny rozdział.
Źródło tekstu: www.nonpossumus.pl/