Homilia w Piekarach 24.05.2003
Drodzy Bracia i Siostry pielgrzymujący do Piekar maryjnym szlakiem wierności. Czcigodny Księże Kardynale, Metropolito krakowski. Czcigodny Księże arcybiskupie Damianie, gospodarzu dzisiejszej uroczystości, drodzy Bracia w posłudze kapłańskiej i biskupiej. Umiłowani Wierni.
… „Abyście szli i owoc przynosili, i by owoc wasz trwał” (J 15, 16). Te słowa Chrystusa Pana wyznaczają sens naszych wędrówek piekarskim szlakiem. Wracamy myślą do tych pokoleń, które gromadząc się przed obliczem Maryi wyrażały poczucie swej godności i sens swojej robotniczej pracy. Myślimy o tych, przez których wyrażała się dusza narodu wtedy, kiedy naród nie mógł mówić własnym głosem. Myślimy o tych, którzy tutaj domagali się budowy nowych świątyń i upominali się o prawa człowieka. Którzy ukazywali, gdzie jest rzeczywiście lud, wówczas gdy niektóre środowiska chciały dla siebie rezerwować monopol, odmieniając Polskę Ludową przez wszystkie przypadki. Jesteśmy ich spadkobiercami i przychodzimy tu dziś, aby znów iść i owoc przynosić, owoc, który będzie trwał w nowych warunkach. I trwa.
Pięć dni temu, kiedy komuś z polskich profesorów mieszkających za granicą powiedziałem, że w niedzielę będę w Piekarach, usłyszałem w odpowiedzi: „Robotnicza pielgrzymka do Piekar to najpiękniejsze wspomnienie z mojego dzieciństwa. Jeździłem tam z ojcem i patrzyłem, jak robotnicy szli. Czuło się u nich i utrudzenie, i siłę. Patrzyłem, jak młodzi chłopcy przybywali z dumą po raz pierwszy, czując się dowartościowani, że wreszcie przyszli na pielgrzymkę mężczyzn. Tam uczyliśmy się życia. Tam biło nasze serce. Tam czuło się smak wolności. Do dziś wspominam tamte chwile jako jedne z piękniejszych”. A my, drodzy Bracia, współtworzymy nowe chwile, włączając się w tę tradycję. Dziś w zmienionych warunkach. Dla niektórych osób nasza codzienna rzeczywistość kojarzy się przede wszystkim ze światem afer i korupcji, spryciarzy, chroniących swoje pozycje za wszelką cenę. Osób pozbawionych poczucia honoru i godności. Wy, zgromadzeni tutaj na modlitwie, wy, zapatrzeni w przykład życia Matki Bożej, dajecie konkretny przykład, że korupcje to nie wszystko. Jest inny Śląsk, jest inna Polska. Jest świadectwo żywej wiary, które pokazujemy dziś, gromadząc się tu, aby od Maryi uczyć się świadectwa wierności i świadectwa wrażliwych sumień.
To świadectwo kształtujemy oczywiście nie tylko w Piekarach. Jest wiele innych sanktuariów, które mogą — według słów papieskich — budować Europę ducha. Tworzyć jedno wielkie poczucie więzi budowanej na tych wartościach, na których wzniesiono kulturę europejską.
Opowiadał mi prof. Zygmunt Kubiak, który w zeszłym roku za swą działalność pisarską otrzymał papieską nagrodę „Totus: „Miałem w swym życiu trudny okres, kiedy nie pozwolono publikować moich tekstów, kiedy pisałem do szuflady, bo cenzura nie wyrażała zgody na druk. Wtedy pojawili się przyjaciele. Powiedzieli: «Po co masz tutaj walczyć, męczyć się i frustrować? My ci załatwimy wykłady za granicą. Przyjedziesz do Stanów Zjednoczonych, znajdziesz życzliwe środowiska, będziesz mógł pisać i będziesz czytany»”. Nie wiedział, co robić. Pojechał na Jasną Górę w pielgrzymkowy dzień. Padał deszcz, ale przed szczytem, w błocie, trwało na modlitwie około 100 tys. pielgrzymów. Stali i dawali mu odpowiedź swoim spokojem, godnością, żywą, entuzjastyczną reakcją na słowa, wypowiadane przez Prymasa Tysiąclecia. Patrzył, słuchał, modlił się i wiedział, gdzie jest jego miejsce. Nie wyjechał za granicę. Dziś, dowartościowany, może cieszyć się tą kulturą, którą budował, dając świadectwo w szkole ludzkiej godności. Dla wielu osób zagubionych, poszukujących, wasza wierność, wasza godność stanowi lekcję maryjnej wierności i ci, którzy patrzą na wasze wrażliwe i wierne dusze, odnajdują w waszej postawie i w waszej pielgrzymce odpowiedź na pytania, jak żyć w zmieniającym się świecie. Jak okazywać naszą wierność Bogu, by życie przeżyć w sposób równie piękny i wielki, jak Maryja? Nieraz przeżywając lęki, patrząc z niepokojem na świat, w którym zachodzą głębokie zmiany, obawiamy się, żeby nie pozwolić wykorzenić się z tradycji. Obawiamy się, że ktoś przyjdzie i zniszczy naszą tożsamość. Tymczasem, kochani, zagrożenie tożsamości, wyrwanie z tradycji, wcale nie musi się dokonywać w ten sposób, że ktoś przyjdzie zza granicy i powie: „Nie bądź więcej patriotą. Zapomnij o Bogu”. I będzie stosował praktyki, jakie pamiętamy z lat komunizmu. Nie. To zagrożenie może się dokonywać w zgoła inny sposób. Wielu księży sygnalizowało mi, że w tym roku w uroczystość 3 Maja w Mszy św. za ojczyznę uczestniczyło znacznie mniej osób niż w poprzednich latach. Dlaczego? Czy ktoś mówił coś złego o patriotyzmie? Czy ktoś zachęcał, żeby nie pójść? Wcale nie. Był dłuższy weekend. Większość mieszkańców miast wyjechała odpocząć i sprawę uczestnictwa we Mszy św. 3 maja zostawiła na marginesie, licząc, że ktoś pójdzie. Tamten ktoś miał inne sprawy i też nie poszedł. I w ten sposób, bez specjalnej walki, może dokonywać się niszczenie tradycji, odchodzenie od świadectwa wierności. Dlatego też powinniśmy ciągle wpatrywać się w Maryję, by tak jak Ona trwać przy Bogu mimo zmieniających się warunków życia. Być wiernym w dzień Zwiastowania, w noc Narodzin, w niepewności ucieczki do Egiptu, u stóp krzyża na Golgocie. Tej wierności uczymy się od poprzednich pokoleń, ale mamy świadomość, że niektórzy chcieliby z nas wykorzenić poczucie więzi z historią i nastawić tylko na dzień dzisiejszy. „Nie przejmuj się, ciesz się chwilą. Życie jest piękne. Nie myśl o tym, co było wczoraj”. Wtedy produkuje się osoby okaleczone, osoby z amputowaną świadomością, które nie pamiętają o dramatach dnia wczorajszego i powtarzają dawne dramaty w nowej wersji. I widać dziś pod polskim niebem ślady takich postaw. Kiedy w pamiętną noc stanu wojennego miażdżono polskie nadzieje o ojczyźnie sprawiedliwej, pięknej, kiedy internowano uczciwych ludzi, bo mieli projekty reform, wtedy twórcy stanu wojennego mówili: „Poczekajmy, historia nas osądzi”. Dziś minęły 22 lata od tamtych wydarzeń i jako przyczynek do ułatwiania osądu przez historię posłowie lewicy proponują, żeby zabrać fundusze przeznaczone na Instytut Pamięci Narodowej. Instytut, który chce przypominać polskie dramaty, chce ukazywać prawdę pełną, bez okaleczeń i cenzury, zostaje zagrożony w swoim bycie, a ci, którzy ongiś zapowiadali osąd historii, dziś za wszelką cenę chcą tego osądu uniknąć. Tak nie można.
W taki sposób można preparować ludzi aparatu, wypranych ze świadomości prawdy, wypranych z wrażliwości sumień, którzy polecenia swoich przełożonych będą realizować „odtąd dotąd”, ale nie stworzy się w ten sposób wrażliwych sumień i pięknych dusz, których potrzebuje nasza ojczyzna, Europa i cały świat.
Dlatego też wyrażamy naszą gorącą solidarność z obecnym tu Prezesem Instytutu Pamięci Narodowej i zapewniamy, że historia, w której jest wiele bolesnych kart, jest dla nas lekcją prawdy, jako historia nieocenzurowana. Potrafimy wybaczać, ale nie możemy zapomnieć.
Właśnie w tej pamięci, w tej wrażliwości jest wasza wielka robotnicza siła, która, współpracując z łaską Ducha Świętego, przemieniła oblicze Europy i oblicze Polski. Dlatego też nie czujcie się bezsilni, niepotrzebni, bezradni. Łatwo o to, kiedy do domu zagląda bieda, kiedy u kolegi nieoczekiwane bezrobocie, kiedy pojawia się niepewność jutra. A kiedy w telewizji publicznej eksperci od budujących przemówień bronią swoich stołków i troszczą się wyłącznie o swoje interesy, możemy znowu czuć się bezradni i bezsilni. Wtedy przypomnijmy sobie, jak było w przypadku Matki Bożej. Oczy świata były wtedy skierowane na Rzym czy na Jerozolimę. Sądzono, że historię świata kształtuje cesarz, Herod, może Piłat. A tymczasem okazało się, że to Ona — nieznana światu młoda mieszkanka miasteczka na prowincji, Nazaretu. Ona została dostrzeżona przez Boga i z Jej życiem zostały związane szczególne Boże plany. Więc nie czujcie się niepotrzebni, zapomniani, rozczarowani. Jesteście potrzebni Bogu. On was obdarzył swoją miłością, On czeka, abyście szli i owoc przynosili i aby owoc wasz trwał.
Jednak, aby owoc ten mógł wykazać trwałość, musimy uczyć się od Maryi Jej stylu i Jej wrażliwości sumienia. Postawmy sobie pytanie, jak mogłoby wyglądać zwiastowanie, gdyby archanioł Gabriel przyszedł współcześnie do rodziny kogoś z naszych bliskich, proponując mu specjalne Boże plany zbawcze. Jakie by było pierwsze pytanie kogoś, kto uważa się za realistę i potrafi organizować sobie życie, nie wykazując się nadmiarem wrażliwości sumienia? Obawiam się, że pierwsze pytanie brzmiałoby wtedy: „Za ile? Co ja z tego będę miał? Czy mnie się to opłaca?”
I wtedy nasi sprytni rodacy potrafiliby podyktować aniołowi warunki: „Owszem, przejmiemy Bożą propozycję, ale tak: po pierwsze — grupa ochroniarzy, żeby bronić Pana Jezusa, żeby się nie trzeba było bać; po drugie: trzy wille — jedna w Nazarecie, druga w Jerozolimie, trzecia — w Egipcie, żeby można było pojechać i odpocząć; po trzecie: grono kucharek i sprzątaczek — nie można sobie przecież wyobrazić, żeby sama Matka Boża zajmowała się sprzątaniem czy gotowaniem”. Niektórzy z naszych potrafiliby zrobić dobry interes na Zwiastowaniu.
Dlatego właśnie uczymy się od Maryi Jej stylu. Ona nie chciała niczego dla siebie. Myślała o Bogu i o Chrystusie. Chrystus był dla Niej najwyższą wartością. Pielgrzymujemy do Niej, gdyż od Niej można się uczyć tej mądrości życia, w której miłość Boga decyduje o naszej godności, zaś nigdy wskaźnikiem najwyższych wartości nie może stać się mercedes, willa z basenem, kort tenisowy czy perspektywy najbliższych awansów.
Maryjny szlak życia jest szlakiem wierności. Szlakiem miłości, o której mówił Chrystus w dzisiejszej Ewangelii, a nie szlakiem specjalistów od karier i natychmiastowych sukcesów. Właśnie tutaj kształtowanie wrażliwych sumień, które kierują się miłością, jakiej uczy Maryja, jest dla nas tak wielkim zadaniem w obliczu obecnych polskich absurdów. Sami znacie kształt tych absurdów. Przypomnę jeden z nich. Któregoś dnia przyszła do mnie kolejny raz w Lublinie grupa kobiet z desperacką prośbą, bym je bronił, ponieważ w wyniku ostatnio przeprowadzonych przetargów, wygrało przedsiębiorstwo, które za godzinę opieki nad chorym zaproponowało im nett 1,60 zł. To oznacza, że pracując osiem godzin dziennie, także w soboty i w niedziele, zarobią 384 zł miesięcznie. Obiecałem interwencję. Słuchałem zmiażdżony, że tego typu absurdy są dopuszczane przez prawo w obecnych realiach. A niedługo później usłyszałem wiadomość z radia: ktoś przyznał sobie sam premię w wysokości 94 tys. zł.
Żeby zarobić taką kwotę, tamte kobiety musiałyby pracować 24 lata bez urlopów i bez wolnych weekendów. To jest przerażająca niesprawiedliwość. To niepokojąca oznaka Polski kastowej, której nie możemy tolerować.
Ci, którzy nie widzą swojego życia poniżej godności prezesa i poniżej takich premii, przyznawanych sobie samodzielnie, muszą spotkać się ze zdecydowaną reakcją społeczną, przez którą uświadomimy im, że składnikiem ludzkiej osobowości, dojrzałych postaw, jest także poczucie wstydu, poczucie wrażliwości sumienia, poczucie honoru. Którego nie można go zastąpić żadnymi premiami ani żadnymi sukcesami.
Potrzebna jest nam szeroka współpraca wrażliwych dziennikarzy, którzy walczą z korupcją i, narażając się, dają świadectwo prawdzie; tych środowisk intelektualistów, które biorą w obronę słabszych, zapominając o sobie i starając się okazywać wrażliwość swoich sumień. Musimy zdecydowanie przeciwdziałać poczynaniom kasty kandydatów na nowych właścicieli Rzeczypospolitej, którzy widzą jedynie swój interes i swój sukces.
Ich działania, lekceważące podstawowe zasady moralne, kojarzą mi się z poczynaniami tych, którzy po wojnie projektowali budowę Nowej Huty, bo chcieli mieć pod Krakowem pierwsze socjalistyczne miasto. Projektowali Nową Hutę w stylu rozśpiewanych junaków, niszcząc kulturę Krakowa. Dziś z konsternacją wspominamy ich działania, a z ich dziedzictwa niewiele pozostało, bo właśnie mieszkańcy Nowej Huty najsilniej wyrażali swoją więź z Kościołem. Podobnie z dziedzictwa kandydatów na nowych właścicieli Rzeczypospolitej zostanie po latach wspomnienie konsternacji i zażenowanie, że można było bez elementarnego poczucia wstydu tak mocno trzymać się własnych awansów i nominacji, zapominając o poczuciu godności i poczuciu prawdy.
Kiedy doświadczamy bliskości działania takich środowisk, niech nasze wrażliwe serca nie będą napełnione pesymizmem. Nie dajmy się ogarnąć czarnym myślom. Maryja niejednokrotnie mogła czuć się załamana — gdy stała u stóp krzyża, gdy wydawało się, że Herod znajdzie środki, by zabić Jezusa, gdy Symeon zapowiadał miecz boleści, jaki przeniknie Jej serce. Nigdy nie widzimy Jej panikującej, przerażonej. Jest zawsze ufna. Popatrzmy na piękne przykłady zachowań w polskich realiach, gdy ci, których kochamy, przechodzili niejednokrotnie przez bardzo trudne sytuacje i nie dali się ogarnąć zwątpieniu. Popatrzmy na Ojca Świętego, którego słowo przemienia nasze serca i nasz pejzaż życia. Kiedy pod koniec wojny w drewnianych trepach nosił wodę w fabryce sody i uczył się słówek hiszpańskich, i czytał fragmenty tekstów św. Jana od Krzyża, któż mógł wtedy, patrząc na niego, przewidzieć, że ten niepozorny — jeden z wielu robotników — człowiek tak przemieni oblicze Kościoła i świata? Później, kiedy był już biskupem krakowskim, władze Krakowa systematycznie nie pozwalały mu wprowadzić procesji Bożego Ciała do Rynku, tłumacząc, że byłoby to zagrożenie dla ruchu.
To wszystko świadczy, jak wyrafinowane formy może przyjmować prymitywizm, który nie chce dopuścić prawdy i widzi tylko swoje interesy i racje, nie dostrzegając ludzkiej godności, ani wyrazić szacunku dla tych, którzy chcieli się modlić ze swoim biskupem w centrum Krakowa.
Z perspektywy czasu to oni powinni się dziś wstydzić. Przetrwało zaś to, co możemy uważać za słabe, ale wierne i konsekwentne, bo opromienione Bożą miłością. Dlatego też wy — w dzisiejszych czasach, kiedy widzicie tyle powodów do pesymizmu — patrząc na ludzi sprytnych, cynicznie zagłuszających sumienia, nie słuchajcie tych, którzy nawołują do pogardy albo przemawiają językiem populistów. Chrystus nigdy nie odwołuje się do demagogii. Zawsze szanuje człowieka. Patrząc na wierną Maryję, umiejcie tę wierność okazywać w Jej stylu, spiesząc sobie wzajemnie z pomocą. Popatrzmy, co możemy dziś zrobić dla naszych bliźnich, aby ta miłość, o której mówi dzisiejsza Ewangelia, jednoczyła nas. Zwłaszcza w kontekście biedy, zaglądającej do wielu rodzin. Zwłaszcza w doświadczeniu bezrobocia, znanego wam z bliska. Patrzymy w Polsce z wielkim uznaniem na inicjatywy arcybiskupa Damiana, starającego się przeciwdziałać bezrobociu w waszym środowisku, wyrażającego solidarność Kościoła z ubogimi i potrzebującymi.
Z moich lubelskich doświadczeń chciałbym zasygnalizować postawę, która okazała się pomocna dla tych, co po zwolnieniu z pracy czuli się dotknięci w swojej godności. Bo człowiekowi, który ma 46 lat, mówią, że jest za stary, by go przyjąć do nowego miejsca pracy, że się nie opłaca go zatrudniać. I on nie wie, czy koledzy są sprytniejsi, czy sam jest niezaradny. Nie wie, co ma ze sobą zrobić. Czuje się bezbronny, zagubiony i samotny.
Stworzyliśmy na Boże Narodzenie w zeszłym roku w Lublinie inicjatywę „Rodzina rodzinie”. Spisaliśmy wszystkie rodziny, w których obydwie pracujące osoby zostały zwolnione z pracy, gdy padł kolejny zakład. Następnie poszukaliśmy rodzin, które można było przyporządkować tym bezrobotnym. Nie chodziło jedynie o pomoc materialną — ta druga rodzina to były osoby pracujące — ale także o wsparcie psychiczne. Chodziło o stworzenie warunków nawiązania przyjaźni, zainteresowania się dziećmi. Chodziło o to, by owa bezrobotna rodzina mogła coś zrobić, w coś się włączyć. Okazało się, że tworzy się wielka wspólnota ludzi życzliwych, którzy solidarnie sobie pomagają. Samotni, bezrobotni i bezradni zaczęli odzyskiwać wiarę w siebie. Poczuli się znów ważnymi dla rodziny ludzkiej, ważnymi w oczach Bożych, ponieważ doświadczają miłości drugiego człowieka. A kiedy przed świętami Wielkiej Nocy młodzież z wolontariatu roznosiła paczki i prezenty do rodzin bezrobotnych, jedna z bezrobotnych matek powiedziała: „Pierwszy raz od dwóch miesięcy uśmiechnęłam się, gdy dostałam tę przesyłkę. Uśmiechnęłam się nie dlatego, że dostałam pieniądze — za 200 zł na pewno nie dam rady zorganizować świąt — ale uśmiechnęłam się, gdyż uświadomiłam sobie, że jest ktoś, kto o mnie myśli, kto się mną interesuje, komu nie jestem obojętna”. Właśnie taki wielki las ludzi solidarnych, którym nikt nie jest obojętny, powinien wyrastać tu, w Piekarach, gdzie bije serce wrażliwych, pięknych dusz.
Na co dzień powinniśmy tworzyć atmosferę, w której kochający Chrystus, za naszym pośrednictwem, niesie do środowisk naznaczonych beznadzieją, smutkiem i rozczarowaniem swoją nadzieję i swój optymizm. Potrzebujemy dziś wielkiej solidarności serc. Tak jak wtedy, kiedy dął polski „wicher od morza”, zaś w solidarnej trosce o prawa człowieka jednoczyli się robotnicy i przedstawiciele środowisk inteligenckich. Przed laty potrafiliśmy okazywać naszą wrażliwość, wyrażając więź z robotnikami Europy, kierując solidarne przesłanie do robotników krajów ościennych. Wtedy znów okazała się moc Ducha, przemieniającego oblicze ziemi. Dzięki tamtej odwadze udało się nam odrzucić system oparty na przemocy i kłamstwie.
Dziś znów potrzeba nam odwagi i duchowej solidarności. Stają przed nami nowe pytania, zwłaszcza w obliczu nadchodzącego referendum. Za tydzień w polskich kościołach będziemy modlić się w intencjach Europy i w intencjach dojrzałej decyzji, która podjęta zostanie przez nasze społeczeństwo. Gdy wielu przeżywa rozterki, pojawia się pokusa niewzięcia udziału w referendum.
[oklaski] … Mam nadzieję, że oklaski nie są dla tej pokusy)
Maryja nigdy nie robiła niczego na złość komukolwiek. Kierowała się miłością. Nie obrażała się — nie widzimy na kartach Pisma Świętego Matki Bożej obrażalskiej — widzimy ją jako Pannę Wierną, Pannę Wrażliwą, a nie obrażoną i robiącą komuś na złość. Obrazić się jest najłatwiej. Pozostać w domu i mieć pretensje do całego świata. Nie obrażali się polscy robotnicy, kiedy bronili praw człowieka, tylko pozytywnie formułowali swój program. Takich postaw potrzebujemy obecnie, a program znajdujemy w nauczaniu Ojca Świętego.
To on w Gnieźnie w 1979 mówił o wielkiej zjednoczonej Europie, w której nie może zabraknąć narodów słowiańskich. Dziennikarze z Zachodu patrzyli i dziwili się, mówiąc: „Jaka zjednoczona Europa, skoro jest mur berliński, a postanowienia z Jałty będą zawsze obowiązywać?”, Nie pozostały! Mur też runął! Miał rację Ojciec Święty, a nie specjaliści od politologii!
Ale mur berliński runął nie po, abyśmy zebrali cegły i wybudowali sobie z nich domki dla pustelników. Potrzeba nam budowy wielkiej Europy ducha, inspirowanej prawdą Ewangelii, otwartej na nauczanie papieskie, na świadectwo żywej wiary. Tego oczekuje od nas Ojciec Święty. Więc nie słuchajmy tych, którzy mówią: „Najlepiej się wycofać, stanąć z boku i patrzeć”. To jest postawa pustelników. Gdy ktoś zrzuci bombę, jednakowo zostają zniszczone wielkie drapacze chmur i domki pustelników. Nie można dziś żyć na marginesie ludzkiej społeczności.
Dlatego szczególnej wagi nabierają słowa, wypowiedziane przez Ojca Świętego sześć dni temu, w poniedziałek, w Rzymie — słowa, w których mówił, że równoprawny udział Polski w strukturach Unii Europejskiej jest wyrazem dziejowej sprawiedliwości. To bardzo ważne słowa: dziejowa sprawiedliwość. Wróćmy do tamtych momentów, kiedy w Polsce zaczynała narastać dziejowa niesprawiedliwość, kiedy wojska sowieckie podeszły do brzegów Wisły i stanęły, patrząc na uczestników powstania warszawskiego z rezerwą i dystansem. Wyobraźmy sobie, że wtedy uczestnikom powstania dano by możliwość wyboru — mogą wybrać Polskę, zjednoczoną z Europą, albo Polskę, zjednoczoną ze Wschodem i z wojskami, które stoją po drugiej stronie Wisły. Jakiego wyboru dokonalibyśmy wtedy? Sądzę, że nikt z nas, ani nikt z tych, którzy zginęli w powstaniu, nie miałby wątpliwości, że Polska od przyjęcia chrztu była zawsze obecna w dziejach Europy i kształtowała oblicze tej Europy. Nasze miejsce jest wśród tych, którzy nawiązują do wielkiego dziedzictwa, kształtowanego przez męczenników i świętych, budowniczych katedr i budowniczych uniwersytetów. Dlatego też dziejowa sprawiedliwość, o którą upomina się Ojciec Święty, musi znaleźć wyraz w naszym zaangażowaniu, w naszym udziale w referendum. Niech to stanie się wyrazem naśladowania Matki Bożej. Ona umiała odpowiedzieć odważnie „Tak”. Gdyby powiedziała do anioła: „Może ktoś inny, ktoś lepszy, ktoś z Kafarnaum czy z Jerozolimy… Ja się na tym nie znam, nie mam pojęcia. Dajcie mi spokój”. Jakże inaczej mogłaby wyglądać historia świata. Jej odwaga, Jej wierność, Jej wrażliwość sprawiły, że dziś pielgrzymujemy do sanktuarium, przywołując Jej lekcję. Ta lekcja to dla nas także zobowiązanie, odpowiedź, jak mamy troszczyć się o to, aby świadectwo miłości i odpowiedzialności było przekazywane przez nas na pielgrzymim szlaku, w codziennym życiu kolejnym pokoleniom.
Dziękując za wasze świadectwo wiary, życzę wam gorąco, byście wierni nauczaniu papieskiemu szli i owoc przynosili, i aby owoc wasz trwał na ziemi śląskiej i polskiej, i europejskiej.