Drzewiej…

Grupa docelowa: Młodzież Rodzaj nauki: Lektura Tagi: Narzeczeństwo, Wanda Półtawska

Dawno, dawno temu, nie za górami ani za lasami, ale tu, na polskiej ziemi i pewnie też tu, w królewskim grodzie Krakowie, było tak: Gdy jakiś Adam poznał jakąś Ewę, którą sobie upodobał i żywiej mu do niej biło serce, a i ona mile na niego patrzyła, to wówczas brał pierścionek i bukiet kwiatów i szedł do domu panny Ewy i… oświadczał się.

Jasno i zdecydowanie stwierdzał, że pragnie tę oto pannę poślubić i jeżeli zostawał przyjęty nie tylko przez pannę Ewę, ale także przez jej rodziców czy opiekunów, to rodzice panny (jeśli byli jako tako zamożni) urządzali przyjęcie – zaręczynową ucztę, podczas której wszystkim zaproszony m ogłaszano, że ci właśnie młodzi zaręczyli się.

Zaręczyli – to znaczyło, że dali sobie słowo: my będziemy małżeństwem. I od tego momentu nabierali pewnych praw. Adam miał prawo bywać w domu panny, z nią gdzieś tam chodzić, nawet „pod rękę”, odprowadzać ją po teatrze i kinie, i na zabawie częściej z nią tańczył, i… nie był już wolny, już miał wobec Ewy zobowiązania. I mówili sobie wielkie słowa: „mój”, „moja narzeczona”. Ci dwoje obiecywali sobie wspólną przyszłość i do niej się przygotowywali.

Chodząc z sobą poznawali siebie, swoje gusty, pragnienia. Rodzice panny Ewy przygotowywali „wyprawę” dla córki – haftowało się monogramy na ręcznikach i poduszkach, i było wiadomo, że ci ludzie przyrzekli sobie wielkie rzeczy. Zamienione pierścionki pokazywały, a jeśli rodziny były znaczne, to i gazeta lokalna w rubryce towarzyskiej informowała, że Adam i Ewa są zaręczeni. Zobowiązania nie były ostateczne, zaręczyny można było zerwać, ale musiała być po temu ważna przyczyna i niekiedy było to, no… skandalem.

Narzeczeństwo było czasem koniecznym przygotowamia do małżeństwa. Rodziny się poznawały, młodzi coraz więcej o sobie wiedzieli. Czasem było wiadomo, że narzeczeństwo będzie trwało rok czy dwa, czy nawet dłużej, bo różne bywały losowe przeszkody – czy to ukończenie studiów, czy może powrót Adama z wojny – i młodzi decydowali się czekać. Ale było wiadomo, że ta panna Ewa jest już komuś przyrzeczona i ten Adam też, i oni na siebie czekają.

Był to czas sprawdzania i dojrzewania miłości i Adama, i Ewy – szczęśliwy dla nich czas, gdy im serca biły dla siebie, pełen wzruszeń i wspólnych przeżyć różnego rodzaju. Czas niczym nie zmąconej radości. Narastał w nich wzajemny podziw – było im dobrze.

Niekiedy ten czas sprawdził, że Adam nie jest „na poziomie”, że są jakieś skazy, braki, że ujawniły się jakieś niegodziwości i zaręczyny bywały zrywane. Ich bowiem przyrzeczenia nie były jeszcze przypieczętowane świętą przysięgą małżeńską. Mieli dla siebie czas i mieli poczucie odpowiedzialności. No, a dziś?

Och, dziś też chodzą ze sobą… można nawet powiedzieć, że prawie wszyscy chodzą ze sobą, bo to tak się właśnie nazywa, i wielkie słowo: „mój”, „moja” jakże łatwo bywa wypowiadane. Co drugi Adam mówi: „mam dziewczynę”, „moja dziewczyna”, rodzice też zgadzają się na to, że te nastolatki chodzą ze sobą, ale… cóż oni mogą sobie obiecać i czego dotrzymać? To chodzenie nie daje żadnej gwarancji, żadnych zobowiązań co do losu, ale… oni dają sobie natychmiast prawo do siebie samych i sięgając po wielkie wartości, nie zobowiązują się do niczego!

A nawet nie mają świadomości wielkości tego wzajemnego daru, nie myślą o tym, co będzie. Działają zupełnie bez odpowiedzialności przed światem, przed rodziną, przed sobą wzajemnie. Często w ukryciu, często za parawanem jakiegoś kłamstwa spotykają się i… konsumują miłość – bo miłością nazywają cudzołożne współżycie przedmałżeńskie.

Miłość? Ale jaka to może być miłość? Parę dni temu usiłowałam uspokoić zrozpaczoną młodą kobietę, matkę rocznego dziecka, której mąż równolatek (też 23 lata) wniósł sprawę o rozwód i powiedział jej, że „trudno, ale już nie kocha”. Na moje pytanie, jak długo są małżeństwem, pada odpowiedź – trzy lata. A jak długo znali się przed małżeństwem? Młoda kobieta odpowiedziała wśród łez, że przecież dobrze się znali, bo przecież cztery lata chodzili ze sobą. I w dalszej rozmowie okazało się, że to „chodzili ze sobą”, to było współżycie seksualne przez całe cztery lata przed ślubem, a teraz trzy po ślubie – no i rozwód, bo … miłość wygasła.

A jakimże przygotowaniem do małżeństwa jest to cudzołóstwo przedmałżeńskie? Ci dwoje akurat wytrwali ze sobą do małżeństwa, ale zwykle te nastolatki cóż mogą razem planować? Małżeństwo w wieku 15 lat? – co sobie mogą przyrzekać? Piękny czas młodości, który powinien być czystą radością, bywa stracony – właściwie to oni skracają sobie młodość. Nie mają czasu zaznać tej właśnie rozwijającej się miłości, która mogłaby być ich udziałem, dyby… gdyby zwyczajnie nie wyrządzali sobie krzywdy.

Współżycie małżeńskie, które rozpoczynają przed małżeństwem, absorbuje ich jednokierunkowo i nie pozwala im się wzajemnie poznać; poznają tylko swoje ciała i nie docierają do swoich… dusz – a miłość tylko w duszy się rozwija.

I dziś te nastolatki pod dyktando mody, sterowani programem, który im perfidnie podsuwa „duch tego świata”, łapczywie konsumują – tak się to nazywa w języku łacińskim: „Matrimonium consumatum est”. Małżeństwo dokonuje się przez ten właśnie wielki fakt wzajemnego oddania – wzajemny dar potwierdzony zgodą Samego Stwórcy! Ci młodzi sięgają po małżeńskie prawo – i co dalej?

Straconego czasu młodości nie da się odzyskać. I ten Adam, któremu nikt nie powie, że teraz mają prawo do miłości, ale nie do małżeńskiego aktu, i ta Ewa. która jak ćma poddaje się temu pod dyktando serca, to są dzieci, które nie wiedzą, co czynią. I za te dzieci, te nastolatki, po prostu trzeba wziąć odpowiedzialność i pokazać im właściwą drogę.

Wanda Półtawska, ŹRÓDŁO DIECEZJI RZESZOWSKIEJ NR 9/94