Trzy oblicza chrześcijaństwa
Moglibyśmy — odchylając całą doniosłość historii — rzec, że chrześcijaństwo jest stare, utrwalone i wplecione w kulturę, ale z tym samym przekonaniem moglibyśmy powiedzieć, że jest ono jeszcze przed nami, że Chrystusowe orędzie nie przeniknęło do głębi. Niewielu dorasta do mentalności góry, na której nasz Pan wypowiada słowa do swoich uczniów i uczennic. Niewielu dochodzi do odkrycia tajemnicy błogosławieństw, by uczynić z nich program życia. Zadowalają się przywiędłym wegetowaniem na granicy grzechu, byleby tylko nie przekroczyć przykazań. Z czego to wynika? Przyjrzyjmy się trzem typom mentalności, według których można wieść życie pobożne: czyli zalęknionym niewolnikom, wyrachowanym sługom i synom światła.
Mentalność niewolników
Mówiąc o niewolnikach, mamy na myśli głównie niewolnictwo wewnętrzne, duchowe, a zatem niewolniczego ducha. Ich mentalność wyraża się w obrazie człowieka zapatrzonego w ziemię, w krótkie miary i dystansy, ale nade wszystko przeżywającego poniżenie w zależności. Relacja do Boga nie wynika z wolnego wyboru, jest w znacznym stopniu wymuszona przez życie. W centrum niewolnictwa stoi słowo „muszę”: muszę być pobożny, muszę słuchać, muszę być dobry. Ono formuje reakcje i zachowania, wyściela serce: niewolnik czyni wszystko z przymusu, a nie z miłości. Drugie słowo niewolników to „jarzmo”. Niewolnik ma schorowaną wizję władzy, tej, której podlega, i tej, którą ewentualnie może zdobyć. Jeśli do tego dochodzi, jego rządy są posiewem tyranii, zerwanego z łańcucha dominowania.
Niewolnik, ponieważ niczego nie dziedziczy jak syn, niczego nie ma, w głębi serca jest przekonany, że tak naprawdę nic mu nie wolno: myśleć, żywić uczuć, pragnąć. Zwłaszcza wolność rozumie jako zakazany owoc, nie wolno podnosić głowy w niebo.
Niewolnik rodzi się z doświadczenia siebie i osób jako rzeczy. Kreuje i nosi w sobie martwy świat. Skoro osoby są rzeczami, nie nawiązuje się z nimi relacji, ale wprowadza rynkowe zależności: ludzi się kupuje, sprzedaje, wymienia, ponieważ to, co ludzkie, staje się jedynie chodliwym towarem. Wbrew szablonom niewolnik nie przeżywa swej niegodności czy upokorzenia, on ją narzuca innym, spychając ich do rangi przedmiotów. Niewolnik w dosłownym tego słowa znaczeniu traktuje ludzi jak przedmioty: są pionkami, figurami, czymkolwiek, co stanowi wyposażenie wnętrza i serca. Niewolnik nie jest więc zdolny do miłości, uprawia co najwyżej estetykę wnętrz, lokując na mniej lub bardziej godnych miejscach nabyte produkty. Jeżeli niewolnik ma uporządkowaną wizję rzeczywistości, jest to porządek rzeczy: struktur, prawa, zajmowanych urzędów, to, co zyskało w nauczaniu św. Pawła miano litery: „umarliśmy temu, co trzymało nas w jarzmie, tak, że możemy pełnić służbę w nowym duchu, a nie według przestarzałej litery” (Rz 7,6), „litera bowiem zabija, Duch zaś ożywia” (2 Kor 3,6). Litera została przeciwstawiona duchowi, jak łaska grzechowi, jak synostwo niewolnictwu.
Mentalność litery polega na zewnętrznej wierności, na ratowaniu pozorów, idealizacji prawa. Jest to źródłem schorowanej religii, w której prawo staje się wykładnią człowieka, co zdecydowanie krytykuje Chrystus: „To szabat został ustanowiony dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu” (Mk 2,27). Absolutyzowanie norm, zbiorowych racji, nie ma i nie może mieć na celu dobra i rozwoju człowieka, ale ubóstwienie jakiegoś modelu. Idealizacja ustalonego porządku często ma na celu osłonę samej władzy, gdzie osobiste cele chowają się za dobrze uzbrojoną fasadą, naszpikowaną zakazami i zastrzeżeniami. Litera, która sankcjonuje samą siebie, jest instytucją zamkniętą i zbuntowaną przeciw Bogu; czymś nienawracalnym. Owo niewolnicze sycenie się literą nie służy człowiekowi, ale stabilności systemu władzy, wychowując co najwyżej do serwilizmu, miernoty. Litera wtedy staje się stróżem, lecz już nie Ducha i Bożych spraw, ale stróżem śmierci, umierania. Hołduje stagnacji. W zdrowej religijnie sytuacji „kresem Prawa jest Chrystus” (Rz 10,4), dodajmy, Chrystus żywy i bliski.
Niewolnik żyje w niewoli Prawa (Ga 5,18). Prawo nie sprzeciwia się obietnicom Boga, ale samo z siebie nie daje życia (por. Ga 3,21). Dotyczy ciała, a ono jedynie uświadamia grzech. Rozwija negatywną, potępieńczą wizję rzeczywistości, która demaskuje i potwierdza grzech. Kto zatem żyje mentalnością ciała, żyje jedynie grzechem, złem, które go otacza i osacza, a wobec którego jest bezradny. Można by powiedzieć, że egzystuje w nieodkupionym świecie. Żyje wbrew mentalności eklezjalnej Kościoła, który głosi dobrą nowinę. Niewolnik głosi nowinę złą. Gdy bowiem zjawia się przykazanie, grzech ożywa (por. Rz 7,9), rozrasta się w świadomości. To dzięki łasce umiera się dla mentalności prawa. „Gdzie zaś nie ma Prawa, tam nie ma i przestępstwa” (Rz 4,15). Jak mówi św. Paweł: „dzięki ciału Chrystusa umarliście dla Prawa (…), byśmy zaczęli przynosić owoc Bogu” (Rz 7,4). Niestety, niewolnik mocno osadzony jest w przestrzeni starych bukłaków. Nie pomaga przyszywanie nowych łat, modelowanie, przyginanie do nowego fasonu, gdy duch jest stary i uwikłany w grzech. Istotą starego niewolniczego stylu jest zniewolenie perspektywą grzechu.
Niewolnik zabiega o prawo usprawiedliwiające (Rz 9,31), ale w istocie pragnie usprawiedliwić siebie, oskarżając innych. Oskarżenie innych jest pierwszym jego odruchem. Poprzez to mamy do czynienia z rozpowszechnianiem grzechu, z jego promowaniem. Takie postępowanie przestaje być zagadką, gdy ujawnia się, że niewolnik grzechu w najgłębszych warstwach przywiązany jest właśnie do grzechu. Boi się go utracić, gdyż grzech tłumaczy grzech; zwłaszcza cudzy grzech usprawiedliwia grzech własny. Głosząc grzech innych, niewolnik szuka własnego ocalenia.
Jest jeszcze jedno nieporozumienie. Niewolnicza mentalność polega na zaufaniu do swych czynów i do swych opinii, do wszelkiej własnej aktywności wywodzącej się z ciała, a nie z Ducha. Niewolnik, dlatego że nie może żyć na głębokich wodach Ducha, trzyma się niewolniczo zewnętrznych wskazówek, ram, szablonów, tradycji. Interesuje go jedynie wykonanie prawa i zachowanie przepisu, zewnętrzna warstwa spraw, ale Bóg wie, „co w człowieku się kryje” (J 2,25), a kryć się może bardzo istotny problem. Mianowicie pretensja do rodzenia samego siebie. Ufając dobroci swych czynów, niewolnik udowadnia, że rodzi siebie, że siebie wypracował, uformował.
W takim poszukiwaniu siebie niewolnik może zabrnąć daleko, aż po zmianę istoty religii. W niewolniczym sercu dokonuje się ten sam proces, co wśród generacji Żydów za czasów Chrystusa: degenerujący się coraz bardziej system religijny (obyczaje, reguły, przepisy świąteczne i świątynne) już nie stanowi drogi do Boga, ale literę, której nie ożywia Duch. W zupełnie skrajnym wypadku podlega to ocenie Chrystusa: „znosicie słowo Boże przez waszą tradycję, którąście sobie przekazali” (Mk 7,13); „przestępujecie przykazanie Boże dla waszej tradycji” (Mt 15,3). Porządek Boży zostaje zastąpiony przez porządek ludzki, teologia przez antropologię, wspólnoty religijne stają się organizacjami oferującymi usługi. Niewolnik uświęca ustalony porządek i chce poddawać wszystkich w niewolę, ponieważ nic innego nie wypływa z jego natury. Poddaje drugiego sobie, swym ocenom, kontroli, ograbia go z wolności.
Zdarza się, że urodzony w niewoli, nie chce wychodzić poza jej horyzont. Zachowuje się podobnie jak naród wybrany w czasie próby na pustyni, rozwijając mętne tęsknoty za utraconym światem: „Do Egiptu wyciągaliśmy ręce, i do Asyrii, by nasycić się chlebem” (Lm 5,6). Tęsknota za utraconym światem to jeden z syndromów niewolnictwa: zniewolenie przeszłością. Niewolnik interpretuje swój czas jako coś utraconego, a nawet nierzeczywistego. W istocie nie może się pogodzić z drogami Bożymi: „obyśmy (…) pomarli w Egipcie” (Lb 14,2); polemizuje, walczy jak wielu niecierpliwych z Mojżeszem: „szemrali w swoich namiotach, nie słuchali głosu Pańskiego” (Ps 106,25). Trud obietnicy miał zwalniać z wierności. Niewolnik nie potrafi czekać, szuka szybkiej ucieczki.
Czasem zdarza się jeszcze jedno niewolnicze zachowanie: zapamiętałe, zacięte trwanie w niewoli. Daje to niewolnikowi jedną istotną rzecz: zwalnia go z wolności, a w konsekwencji, z miłości. Zalękniony woli swą małą autonomię, swój wygnieciony i zatęchły mały światek, niż oddanie swej wolności dla prawdziwej, wyzwalającej miłości. Walczy z wszystkimi, którzy chcą mu uświadomić szersze perspektywy.
Jednym z podstawowych problemów niewolnika jest lęk. Lęka się człowieka i Boga, żyje lękiem i karmi nim swą świadomość. Jest zniewolony swoim światem, którego nie chce stracić, co więcej, jest zniewolony własnym bogiem, dla którego żyje i którego też się lęka. Ów lęk nabiera religijnego charakteru, jest ostatecznie religią. Bliźniemu może zaoferować wyłącznie układy niewolnicze: niewolniczą zależność, niewolnicze wpływy, niewolnicze scenariusze, niewolnicze gaże. Jednak tak naprawdę religia niewolnika jest martwa, jest literą, gdyż jego Bóg jest również rzeczą, jest martwy, nie jest Bogiem ojców, nie jest Ojcem.
Na zakończenie rozważań o niewolnictwie należałoby wskazać, że istnieje pozytywny jego wymiar. Dotyczy to z jednej strony św. Pawła, który, „nie zależąc od nikogo, stał się niewolnikiem wszystkich” (1 Kor 9,19). Mówi on również o niewolnictwie sprawiedliwości: „Czyż nie wiecie, że jeśli oddajecie samych siebie jako niewolników pod posłuszeństwo, jesteście niewolnikami tego, komu dajecie posłuch: bądź [niewolnikami] grzechu, [co wiedzie] do śmierci, bądź posłuszeństwa, [co wiedzie] do sprawiedliwości?” (Rz 6,16). Z drugiej strony również Maryja, wyrażając swą wolę posłuszeństwa, używa wyrażenia: „Oto Ja służebnica (gr. doule – niewolnica) Pańska” (Łk 1,38).
Mentalność sługi
Nieco inna, aczkolwiek należąca również do starego świata, jest mentalność sługi. Uwidacznia się ona najlepiej w przypowieści o najemnikach. Ewangelista Mateusz w dwudziestym rozdziale (Mt 20,1–15) przywołuje przypowieść o stających na rynku robotnikach, których zatrudnił gospodarz w winnicy, umawiając się z nimi na denara zapłaty. W ciągu dnia pojawiali się kolejni pracownicy i wszystkich zawołano wieczorem do rozliczenia, wypłacając najpierw ostatnim. „Gdy więc przyszli pierwsi, myśleli, że więcej dostaną; lecz i oni otrzymali po denarze. Wziąwszy go, szemrali przeciw gospodarzowi, mówiąc: Ci ostatni jedną godzinę pracowali, a zrównałeś ich z nami, którzyśmy znosili ciężar dnia i spiekoty. Na to odrzekł jednemu z nich: (…) Czy na to złym okiem patrzysz, że ja jestem dobry?”. Mentalność sługi jest stricte ekonomiczna, skoncentrowana na dwóch elementach: na obiecanej czy też spodziewanej zapłacie oraz poczuciu krzywdy, opartym na dumie — ceni się bowiem wyżej niż innych najemników. Kluczem do wszystkich problemów najemnika jest zapłata — chciwość i zachłanność dobra. W takim układzie, jeżeli brak jest spodziewanej zapłaty, wygasają wszelkie zobowiązania, a w religii — modlitwa, uwielbienie Boga itd. Sługa w sensie religijnym żyje skupiony na sobie i na zewnętrznych obowiązkach. W dojrzałej formie może żyć duchem służby, ale trudno mu odkryć wnętrze jako dominantę duchowości. Znakomitą charakterystykę tego typu ludzi znajdujemy u Jana van Ruusbroeca w Królestwie miłujących:
Cztery przyczyny czynią człowieka najemnikiem, niewolnym, nieszlachetnym i niegodnym miłości Bożej. Pierwsza przyczyna — tylko siebie mają na oku, swój własny zysk, unikają zaś straty, tj. chcieliby uniknąć wiecznej kary, a zyskać wieczną radość. Dla tego celu wszystko robią, względnie porzucają. Podejmują wiele trudu, gdyż we wszystkim siebie szukają. Druga przyczyna — zawsze żyją obawą straty lub nadzieją zysku. Tacy potrafią wzgardzić wszystkimi ziemskimi rzeczami, by zyskać wieczne. Trzecia przyczyna — wielce sobie ważą swe czyny i swą służbę i bardziej liczą na swe czyny niż na wolność dzieci Bożych, odkupionych krwią Chrystusa. Czwarta przyczyna — sami się czynią najemnikami, bo gdyby nie liczyli na nagrodę od Boga, nie służyliby Mu. Bardziej się boją potępienia niż obrazy Boga, bardziej pragną królestwa Bożego i szczęścia w nim niż chwalenia wiecznie Boga i pozostania na wieki Jego wolnymi sługami. To niewolnicy — nie pobudza ich miłość, gdyż we wszystkim zmierzają ku sobie, a miłość szuka zawsze czci Boga i sprawia, że człowiek zapomina o sobie i wyrzeka się siebie, pokładając nadzieję w Bogu, ufając Mu.
Tego typu mentalność rodzi roszczeniowy i proletariacki styl religii, który polega jedynie na podziale ról, organizacji pracy, przestrzeganiu zasad zasług, stażu pracy i słusznej zapłaty. Religijny proletariusz skupiony jest nie na podobieństwie do Boga i świętości, ale na obowiązkach, punktualności, solidności wykonywanej roboty. Nie czuje się odpowiedzialny za dziedzictwo Pana ani nie potrafi czekać jak oblubienica. Jego religijność to usłużność i etyka zasług.
Istnieje, podobnie jak w przypadku niewolnictwa, religijnie dojrzały i rozwinięty ideał służby. Wyraża postawę Chrystusa, który nie przyszedł zarządzać człowiekiem, ale by służyć. Taki ideał służby jest oparty na synostwie.
Mentalność przyjaciela
Kiedy umiera dawny człowiek, umiera niewolnik i sługa, rodzi się syn, przyjaciel Boga. Jest to przejście do nowej mentalności. Znamy poczet przyjaciół Boga: Noe, Henoch, Hiob, Abraham, Mojżesz. Wyrażenie określające ich stosunek do Pana: żyli w przyjaźni z Bogiem (Rdz 5,24), niezwykle pobudza wyobraźnię religijną.
Sam Chrystus w najważniejszym momencie, w preludium do własnej paschy wypowiada słowa: „Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego” (J 15,15). Te słowa wspomagają inne: „jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję” (J 15,14). Usłyszeć przekaz Chrystusa–przyjaciela i uczynić to życiem.
Pojawia się pytanie, dlaczego człowiek często nie ma odwagi dorosnąć do roli przyjaciela czy też jej podjąć. To przedziwne, ale brak odwagi pochodzi przede wszystkim z grzechu. Grzech sam w sobie jest rodzajem zuchwałości a nawet śmiertelnej brawury, a porażając, odbiera odwagę typu duchowego. Najlepszym przykładem jest syn marnotrawny. Kiedy odszedł w dalekie strony, roztrwonił swoje dobro, na dnie upokorzenia podjął decyzję o powrocie. Jednak nie wraca już jako syn, lecz jako sługa: „już nie jestem godzien nazywać się twoim synem: uczyń mię choćby jednym z najemników” (Łk 15,19). Grzech tak bardzo rzutuje na jego świadomość, że nie ma odwagi pomyśleć o sobie, jak o synu. Grzech przywołuje czas potępienia, zatem człowiek nie może znaleźć dla siebie ocalenia, degraduje się we własnych oczach.
Po drugie, wynika to z niewiedzy. Mądrość Starego Testamentu mówi o życiu i trwaniu w „wielkim zamęcie niewiedzy” (Mdr 14,22), o błądzeniu „na skutek niewiedzy” (Ez 45,20). Dotyczy to ludzi, którzy „umysłem pogrążeni w mroku, obcy dla życia Bożego, na skutek tkwiącej w nich niewiedzy, na skutek zatwardziałości serca” (Ef 4,18), nie mają dostępu do bliskości Pana.
Po trzecie, wiąże się to najczęściej z lenistwem duchowym. Wejść świadomie w rodzinę Boga, z wszelkimi konsekwencjami miłości Ojca, znaczy otworzyć się na drogę Syna, a to z natury jest szalenie wymagające.
Przyjaźń Boga jest darowana: zostaliśmy do niej zaproszeni, „będąc nieprzyjaciółmi” (Rz 5,10). Powołanie z nieprzyjaźni do przyjaźni mógł obmyślić tylko Ojciec. To On, pochylając się nad każdym grzesznym, nieświadomym i leniwym stworzeniem, „sprasza przyjaciół i sąsiadów i mówi im: Cieszcie się ze mną, bo znalazłem” (Łk 15,6) kolejnego małego, jak drachmę, człowieka. „A znalazłszy ją, sprasza przyjaciółki i sąsiadki i mówi: Cieszcie się ze mną, bo znalazłam drachmę, którą zgubiłam” (Łk 15,9). Przyjaźń może narodzić się z zagubienia. Rodzi się jednak jeszcze bardziej w spojrzeniu Boga, który szuka człowieka. To w Jego oczach doznaje się wywyższenia, które wydobywa i osłania prawdziwe piękno — boskie podobieństwo. Nawet łotr na krzyżu, pomimo całego przegranego życia, może usłyszeć słowa przyjaźni, zaproszenie do niewyczerpanej obecności, owego ukrzyżowanego dzisiaj: „dziś ze Mną będziesz w raju” (Łk 23,43). To Boskie zaproszenie do przyjaźni jest sposobem osądzania ludzi, najbardziej przerażającym dla Jego wrogów, a tak zawstydzającym dla małodusznych.
Przejdźmy do charakterystyki przyjaciół Boga. Przyjaźń Boga rozpoczyna się i trwa w słowach: „gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich” (Mt 18,20). Idąc śladem tych słów, nie skupimy się jednak na wspólnocie, ale na obecności. Simone Weil w książce Szaleństwo miłości pisze, że należałoby się w imię miłości i prawdy zrzec mówienia w pierwszej osobie „ja”, gdyż tylko Boskie — „Ja jestem” jest prawdziwe w odróżnieniu od złudnego „ja jestem” człowieka. Takie zrzeczenie pozwala nie tylko uniknąć stawiania siebie w centrum wszechświata, ale i odnaleźć drugiego jako bliźniego. Wtedy też Chrystus staje się realnym centrum życia. Właśnie usytuowanie Boga w samym środku życia jest zdecydowanym wysiłkiem Jego przyjaciół. Wąż z drzewa poznania, który szuka również demonicznej przyjaźni, ciągle chce zająć tron ludzkiego serca. Strzeżenie go dla Boga oznacza wierną detronizację wszystkiego, co może mieć charakter fałszu w życiu duchowym: od konsekwentnego umierania światu i sobie po spieranie się o prawdę o Bogu.
Przyjaciel nade wszystko zamieszkuje w Bożym domu. Dom Boży to nie tylko budowla świątynna, ale nade wszystko jego własne wnętrze, choć właśnie wokół tej tajemnicy buduje teologię zamieszkania św. Paweł. Przyjaciel rozwija w sobie świadomość, że jest świątynią, chce wznosić się w Chrystusie „we wspólnym budowaniu, by stanowić mieszkanie Boga przez Ducha” (Ef 2,22). Pragnie nie tylko zamieszkać w Bogu, ale i uczynić z siebie przestrzeń boskiego przebywania. Właśnie w ten sposób potwierdza odwieczne przymierze miłości i jedności: „Oto przybytek Boga z ludźmi: i zamieszka wraz z nimi, i będą oni jego ludem, a On będzie Bogiem z nimi” (Ap 21,3). Razem z Duchem Świętym, rodząc się do nowego życia, marzy, by w nim mieszkała cała pełnia: „Bóstwo na sposób ciała” (Kol 2,9). Przyjaciel ze względu na usilne odwzorowywanie Pana osiąga w podobieństwie do Boga ów kształt Syna. W miłości wkorzeniony i ugruntowany (por. Ef 3,17) zamieszkuje „mieszkanie od Boga, dom nie ręką uczyniony, lecz wiecznie trwały w niebie” (2 Kor 5,1). Dzieje się tak dlatego, że przyjaciel bardziej jest obywatelem nieba niż ziemi. Niemniej, coraz dotkliwiej przeżywa swoisty spór o zamieszkanie z własnym ciałem, które „podbija (…) w niewolę pod prawo grzechu mieszkającego w (…) członkach” (Rz 7,23).
Wybierany i pogłębiany sposób przebywania w Bogu, niejako w łonie Ojca, pozwala dostrzec w otaczającej rzeczywistości nie tylko Boży świat, ale i własne dziedzictwo. Oznacza to zupełną zmianę stosunku do człowieka, do Kościoła, do stworzenia. Dziedzictwo, a zatem odpowiedzialność za schedę, za majętność, za spuściznę. Przyjaciel wpisuje się w wysiłek Syna, by wszystko powróciło do Ojca, „aby się wypełniło słowo, które wypowiedział: Nie utraciłem żadnego z tych, których Mi dałeś” (J 18,9). Dopiero tutaj zrozumiały jest heroizm świętych, by nie było nic potępione.
Narodziny z Boga wiążą się z nową wolnością, wolnością do miłowania. Nie ma wolności, nie ma prawdziwej religii w duchu i w prawdzie, jeżeli człowiek nie narodzi się z miłości Boga, tzn. nie uzyska miłosnego statusu syna czy córki Boga. Jan van Ruubroeck pisze:
Zaufani przyjaciele Boga wybierają poza przykazaniami zachowanie życiodajnej rady Boga, to jest miłosne, wewnętrzne przylgnięcie do Niego: dla Jego wiecznej czci chętnie wyrzekają się wszystkiego, co można by poza Bogiem posiadać z miłością i przyjemnością. Takich przyjaciół Bóg woła i zaprasza do wewnątrz, daje im wgląd w życie wewnętrzne z jego wielostronnymi ukrytymi ćwiczeniami życia duchowego. Sługi posyła na zewnątrz, by byli wierni Jemu i Jego rodzinie, pełniąc różnego rodzaju służbę przez zewnętrzne dobre uczynki 2.
Słowa św. Pawła „nie jesteś już niewolnikiem, lecz synem” (Ga 4,7) konsekwentnie wcielane wyjaśniają to, co wcześniej próbował św. Piotrowi wyjaśnić Chrystus: „synowie są wolni” (Mt 17,26). Synów wyzwala miłość: „W miłości nie ma lęku, lecz doskonała miłość usuwa lęk, ponieważ lęk kojarzy się z karą. Ten zaś, kto się lęka, nie wydoskonalił się w miłości” (1 J 4,18). Zniewolenie lękiem hamuje dynamizm synowskiego powołania. W wolności Boskiej treści, Boskiego sensu, nabiera litera.
W przyjaźni synów nie gra roli zapłata, nagroda. Jest ona czymś wyraźnie ubocznym. Przyjaciel nie liczy ofiarowanego czasu i sił, nieprzespanych nocy, zmęczenia. Dla niego ważna jest obecność przyjaciela, możliwość współpracy i wspólnego odpoczynku. Odpoczynek, co istotne, nie jest czasem wyrzutu sumienia, jak dla sług i najemników, którzy wartościują sytuację jedynie pracą. Jest on świętowaniem wspólnego przebywania, czasem oblubieńca i oblubienicy.
Wolność synów pozwala wyłamać się spod grawitacji doczesności, zwłaszcza religijności zbudowanej na wielkości, potędze, słowem na pysze i uznaniu. Wolność ta jest wolnością wybrania. Św. Paweł proponuje charakterystykę wybrańców w klarownym katalogu wartości: „Jako więc wybrańcy Boży — święci i umiłowani — obleczcie się w serdeczne miłosierdzie, dobroć, pokorę, cichość, cierpliwość, znosząc jedni drugich i wybaczając sobie nawzajem, jeśliby miał ktoś zarzut przeciw drugiemu: jak Pan wybaczył wam, tak i wy! Na to zaś wszystko przyobleczcie miłość, która jest więzią doskonałości” (Kol 3,12–14).
Bł. Jan van Ruusbroec jest skłonny w swej subtelności rozróżniać zaufanych przyjaciół od ukrytych synów:
Zachodzi więc wielka różnica między zaufanymi przyjaciółmi a ukrytymi synami Bożymi. Przyjaciele odczuwają w sobie określony, żywy, miłosny postęp; synowie doświadczają nadto prostego, zmierzającego przejścia w bezkres. Wewnętrzne życie przyjaciół Pana to postępujące ćwiczenie miłości, przy czym chcą oni zawsze zachować siebie: nie czują wcale, jak się posiada Boga przez czystą, spokojną miłość, ponad wszelkimi ćwiczeniami. Zawsze jednak trwają we wznoszeniu się ku Bogu przez prawdziwą wiarę, w mocnej nadziei oczekują Boga i wiecznego szczęścia, a przez doskonałą miłość przylgnęli i zakotwiczyli się w Bogu. Dobrze im z tym, gdyż podobają się Bogu, a Bóg im się podoba 3.
Synowie idą najdalej: oddają się wewnętrznemu działaniu, chcą być unicestwieni przez ogień Boskiej miłości, wydać siebie do końca, chcą śmierci, by zjednoczyć się ostatecznie. Dalecy są od chodzenia swoimi drogami. Zachowują się jak szaleniec, który znalazł jedną drogocenną perłę „poszedł, sprzedał wszystko, co miał, i kupił ją” (Mt 13,46). Dla Boga nie znają żadnych kompromisów.
Synostwo jest źródłem poczucia królewskiej godności, jak to wyraża siostra Faustyna: „Idę przez życie wśród tęcz i burz, ale z czołem dumnie wzniesionym, bo jestem dzieckiem królewskim, bo czuję, że krew Jezusa krąży w żyłach moich” 4.
* * *
Po uzmysłowieniu sobie różnic jeszcze bardziej powinniśmy się mocować z tym, co w nas należy do starego świata, dawnego, zmysłowego człowieka, co zajmuje się nade wszystko sobą, a jest hermetyczne dla łaski. Dojrzewanie do synostwa jest wielkim zadaniem, do którego nas nic nie przymusza, oprócz miłości Chrystusa. Obyśmy mieli odwagę zaczerpnąć z głębin Jego ducha, który przemierza ziemię, wypatrując tych, którzy mądrość życia odnajdują w bliskości Boga.
MARIAN ZAWADA ur. 1958, karmelita bosy, absolwent Akademii Ekonomicznej, doktoryzował się na podstawie pracy Zagadnienie nadziei w doktrynie św. Jana od Krzyża, wykładowca w WSD oo. Karmelitów Bosych i w Karmelitańskim Instytucie Duchowości w Krakowie, pełni funkcję rektora w Kolegium Filozoficznym WSD Karmelitów Bosych w Lublinie, opublikował kilka książek i wiele artykułów, mieszka w Lublinie.
1 Jan van Ruusbroec, Królestwo miłujących, w: Dzieła, t. 1, tłum. M. Lew–Dylewski CRL, Kraków 2000, s. 70.
2 Jan van Ruusbroec, Błyszczący kamień, w: Dzieła, t. 3, tłum. M. Lew–Dylewski CRL, Kraków 2003, s. 18.
3 Ibidem, s. 20–21.
4 Faustyna Kowalska, Dzienniczek. Miłosierdzie Boże w mojej duszy, Warszawa 1993, s. 290.
Źródło tekstu: W drodze, nr 11 (363) 2003, http://www.mateusz.pl/wdrodze/redakcja/archiwum.htm