Ucho igielne i polityka
W czasie ostatniego spotkania mówiliśmy o prawie naturalnym i Ewangelii, czyli o podstawie społecznej nauki Kościoła. Dzisiaj wypada powiedzieć o jej celach. Najlepiej będzie, jeśli oddamy głos samemu Kościołowi, to znaczy Konstytucji Gaudium et spes ostatniego Soboru. Czytamy tam, że Kościół nie może dać lepszego dowodu swojej solidarności i miłości dla całej rodziny ludzkiej, jak tylko w ten sposób, że czynnie włączy się w rozmowę o problemach tej rodziny. Ze swojej strony Kościół przynosi światu światło Chrystusowej Ewangelii i oddaje mu do dyspozycji swoje sakramenty. Kościół chce odnowić społeczeństwo, ale przede wszystkim chce zbawić człowieka i to całego, z duszą i ciałem, z sercem i umysłem, z rozumem i wolą. Stąd też Kościół nie ma żadnych ziemskich ambicji, ale pragnie prowadzić dalej dzieło samego Chrystusa pod natchnieniem Ducha Świętego. Stara się zrozumieć współczesnego człowieka, jego nadzieje i dramaty, aby w zrozumiałym dla niego języku odpowiedzieć na odwieczne pytania dotyczące tego życia i życia przyszłego. W kolejnych paragrafach soborowa Konstytucja opisuje bolączki i radości współczesnego świata. Nazywa je „znakami czasu”. Jeszcze dalej przedstawia doktrynę społeczną Kościoła.
Jaka jest najważniejsza myśl tej doktryny? Mówiliśmy już, że Kościół nie jest ani rewolucjonistą, ani cudownym uzdrowicielem problemów społecznych, toteż najważniejsze przesłanie jest bardzo proste: mówi o tym, że wszystkie dziedziny ludzkiego życia są ze sobą powiązane. Innymi słowy, Kościół przypomina światu, że nie można na przykład rozwiązać problemów społecznych, jeśli się nie pamięta o problemach jednostek; że nie można poprawić sytuacji materialnej jednostki, jeśli się nie pamięta, że człowiek jest istotą duchową; i wreszcie, że nawet najskromniejsze duchowe przemiany w człowieku, czy to cnoty, czy grzechy, mają swój poważny skutek społeczny. Jest to przesłanie stare, jak stara jest Ewangelia, ale przecież ciągle nowe, a świat niechętnie je przyjmuje. Świat woli raczej proste teorie, które wyjaśniają wszystko jednostronnie. Tymczasem, powiada Kościół, nie ma ani czegoś takiego jak „czysta ekonomia”, jakby chcieli skrajni liberałowie, ani czegoś takiego jak „kwestia czysto społeczna”, jakby chcieli socjaliści, ani czegoś takiego „sprawa czysto polityczna”, jakby chcieli demagodzy demokracji, bo wszystkie dziedziny życia mają swój wymiar moralny, to znaczy ludzki i ten wymiar jest najważniejszy. Jeśli się o moralności zapomni, to prędzej czy później człowiek poniesie szkodę. W wieku dwudziestym, kiedy prymitywne teorie posłały miliony ludzi do obozów śmierci, nie trzeba chyba o tym przypominać.
No dobrze powie ktoś ale skoro Kościół ma taką wspaniałą receptę na problemy społeczne, to dlaczego w kraje katolickie były jak wszystkie inne nękane rewolucjami i dlaczego dały się wyprzedzić innym w zamożności? Odpowiedź jest prosta: sukces ekonomiczny czy polityczny nigdy nie był katolickim ideałem. Tym ideałem był zawsze Król, który króluje tylko w ludzkich sercach i tam złożył wszystkie swoje sukcesy i skarby. Wielu ludzi zrealizowało w pełni ten ideał. Zrealizowali go ludzie prości jak Aniela Salawa, i królowie jak Stefan czy Jadwiga, zrealizowali profesorowie jak Jan Kanty i prostaczkowie jak Jan Vianney, zrealizowali misjonarze jak ojciec Kolbe i artyści jak Adam Chmielowski, zrealizowali rolnicy jak Izydor i przedsiębiorcy jak beatyfikowany niedawno Hiszpan, Vincente Villard. To właśnie oni odnieśli prawdziwy sukces, choć często umierali w głodzie i zapomnieniu. Bogactwo i władza nie są ideałami Chrystusowymi. A jednak… A jednak, kiedy nasz Pan mówił, że łatwiej wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż się zbawić, to nie samą zamożność potępił, ale skąpstwo i dorabianie się na cudzej krzywdzie, i bałwochwalstwo pieniądza, które zarówno bogacza może oślepić, jak i ostatniego nędzarza. Żaden człowiek nie może się zbawić sam wyjaśnił zaraz Chrystus i dodał, że co dla ludzi jest niemożliwe, możliwe jest dla Boga. Tak więc wszyscy, niezależnie od tego ile posiadamy i kim jesteśmy, codziennie stoimy przed uchem igielnym. Z zamożności i władzy możemy zrobić równie dobry użytek, jak z nędzy czy choroby, które nas niespodziewanie dotknęły, pod warunkiem wszakże, że zechcemy to zrobić z Chrystusem. Tylko On może nas przeprowadzić przez wąską bramę i przez ucho igielne. Dla chrześcijanina nie ma większego sukcesu jak przejść przez to ucho. I być może dopiero po tamtej stronie okaże się, że naszą wierną miłością, naszym matczynym poświęceniem, ojcowską odpowiedzialnością, naszą rzetelną pracą i mądrym wypoczynkiem, naszym cichym zaangażowaniem w parafii bądź gminie dokonaliśmy więcej dla dobra ludzkości niż najgłośniejsi politycy czy generałowie, i że od naszego domowego ogniska ogrzało się więcej ludzi niż od wszystkich ogni wojennych i stosów rewolucji.
Pamiętajmy jednak, że tam zapytają nas także, o to czego nie zrobiliśmy dla innych już to odwracając się od potrzebującego pomocy, już to leniwie czekając na lepsze czasy i na lepszych polityków.
Źródło tekstu nieznane, 2007 rok