O możliwości debaty teologicznej dzisiaj
Teologowie nie mogą wziąć na warsztat kwestii istotnych dla życia Kościoła w Polsce, bo istotne kwestie tego Kościoła nie są kwestiami teologicznymi.
Tadeusz Bartoś OP
Popyt kształtuje podaż
Powodów zapewne jest więcej niż pozwala zobaczyć moja zdolność ich postrzegania. W sposób ogólny powiedzieć można tak: poważna i otwarta dyskusja teologiczna jest w Polsce trudna do zrealizowania, ponieważ nie ma takiej potrzeby w Kościele polskim. Brak popytu redukuje skutecznie podaż. Katolicyzm polski w swym głównym nurcie jest antyintelektualny, antyteologiczny, oparty na tradycji, uczuciach, zwyczajach, patriotyzmie itp. Praktyki religijne motywowane są często silnym lękiem przed potępieniem, pełnią funkcję przystosowania społecznego. Jest w swym głównym nurcie katolicyzm polski rytualizmem, będąc nie tyle refleksją, co zwyczajem. Dorośli ludzie, którzy uważają się za wierzących, wykształceni w swych profesjach, kiedy wkraczają w obręb spraw religii, nierzadko zawieszają w całości racjonalny wymiar swego człowieczeństwa i przestają używać rozumu. Choć intelektualnie byliby zdolni do refleksji teologicznej, kiedy wkraczają na „święty” teren kościelnych kwestii, nabożnie wyłączają myślenie, przekonani zapewne, że tak trzeba.
Taki stan rzeczy bynajmniej nie jest nowością. Pisał o tym przed II wojną o. Jacek Woroniecki OP, mówiąc o sentymentalizmie, fideizmie polskiej religijności, w tym także religijności polskiej inteligencji. Niewiele się od tamtych czasów zmieniło. Antyintelektualny styl religijności oraz taki właśnie profil duszpasterskiej aktywności jest, jak się wydaje, faworyzowany przez episkopalną większość. Ci więc, którzy mogliby przyłożyć się do teologicznej dyskusji, wziąć udział w debacie na temat istotnych kwestii naszej epoki, nie dostrzegają tych kwestii lub nie chcą ich dostrzegać. Patrzą ze zdziwieniem albo politowaniem na wezwania do debat, problemy intelektualne nie są ich zmartwieniem. Są też tacy, którzy wolą nie ujawniać swych poglądów i mają po temu swoje racje. Pisałem o tym w „Gazecie Wyborczej” w artykule „Teologia w pułapce strachu” (3-4 września 2005 r.).
Unik wobec Oświecenia
O. Edward Schillebeeckx OP, żyjący jeszcze wielki teolog holenderski, powiedział kiedyś, iż polski katolicyzm nie przeszedł konfrontacji z tradycją oświeceniową. Jest w tym wiele słuszności. Zajęty innymi sprawami, takimi jak XIX- i XX-wieczna walka o niepodległość, pozbawiony przez dziesiątki lat własnych instytucji religijnych, naukowych, teologicznych, raczej mesjanistyczny niż racjonalistyczny, nie miał okazji, ochoty i możliwości konfrontacji z ideami nowożytności. Nie było krytyków, do których trzeba byłoby się odnieść, a ci, którzy byli, stanowili głos tak słaby, że mogli zostać zlekceważeni.
To, co było niemożliwe w naszym kraju, stało się udziałem Kościołów w krajach Zachodu, takich jak choćby Niemcy. Konfrontacja teologii z jej krytyką, dokonana w XIX i XX wieku na uniwersytetach niemieckich, do dziś pozostaje w dużej mierze w polskim Kościele nieznana. I powiedzmy dobitnie: również jawi się jako zbędna. Jakby żywotność naszej religijności czerpała swą siłę z odsuwania momentu konfrontacji z dziedzictwem Oświecenia.
Wołanie na puszczy
W tym kontekście, obawiam się, że debaty teologiczne, także ta zainicjowana na łamach „TP”, pozostaną siłą rzeczy bez większego wpływu na ruch myślowy w naszym Kościele. Od lat o. Wacław Hryniewicz przedstawia wizję teologiczną, która wnosi wiele nowego w rozumienie Kościoła, jego jedności, ekumenizmu. I co?
I nic! Wizja ta jest skutecznie ignorowana. Nie ma popytu. Podobnie nie znajduje stosownego oddźwięku refleksja ks. Tomasza Węcławskiego.
Jedyne reakcje, jakich można się spodziewać, to ewentualne próby dyscyplinowania, roztrząsania, czy ten albo inny autor wykroczył już poza granice ortodoksji, czy jeszcze nie. Nie zawartość i ciężar myśli ma się na uwadze, lecz zgodność z jakimś przez siebie wyobrażonym wzorcem ortodoksji. Oto postawa dominująca wśród odbiorców tekstów teologicznych. Namysł tych kilku teologów, wnoszących ważne inspiracje do współczesnej polskiej humanistyki, traktowany bywa jako mniej lub bardziej uciążliwe „bzyczenie much nad uchem”, które łatwo odgonić i na które nie warto specjalnie zwracać uwagi. Z jakichś względów muszą oni pisać to, co piszą.
Teologowie nie mogą wziąć na warsztat kwestii istotnych dla życia Kościoła w Polsce, bo istotne kwestie tego Kościoła nie są kwestiami teologicznymi. Problemy praktyczne i techniczne dominują do tego stopnia, iż refleksja teologiczna staje się zbędna, jest przeszkodą.
Mam nadzieję, że taki obraz nie jest, albo w przyszłości okaże się nie do końca prawdziwy. A że nie dostrzegam czegoś, co opis ten by zakwestionowało w sposób istotny, z chęcią wsłucham się w argumenty podważające powyższą diagnozę.
Wierzę, więc nie myślę
Dyskusje teologiczne w Polsce mają ograniczone możliwości oddziaływania, ponieważ brakuje przygotowanej do nich publiczności. To być może szerszy problem: słabości czy wręcz zaniku wykształcenia humanistycznego w naszym kraju.
Na marginesie: ile lat jeszcze minie, zanim wróci do szkół średnich filozofia, usunięta stamtąd w latach 40. przez władze stalinowskie? Przecież to więcej mówi o poziomie sowietyzacji naszego kraju, aniżeli ilość zakazów nałożonych na byłych aparatczyków. Naród ma być tępy, bo ma być wasalem – ten zamysł stalinizmu żyje do dziś w szkołach pozbawionych filozofii, która jest fundamentem humanistycznego wykształcenia. Bez takiego wykształcenia problemem staje się komunikacja społeczna (jedni nie rozumieją drugich), niemożliwe jest społeczeństwo obywatelskie, a ludzie nie są rządzeni jak wolni, lecz jak niewolnicy: przy pomocy kija i marchewki.
Wracając zaś do głównego tematu: teologia wykładana i opanowywana przez duchownych i świeckich w seminariach duchownych oraz na uczelniach czy wydziałach katolickich nierzadko sprowadza się do memoryzacji formuł przyjmowanych za nienaruszalne, których spontaniczna i bezrefleksyjna aprobata przedstawiana jest jako wyraz autentycznej wiary. Bezmyślność podniesiona zostaje w ten sposób do rangi cnoty: ma stanowić o sile wiary. Im mniej myślenia, im mniej pytań i wątpliwości, tym głębsza wiara. W tym duchu kształtuje się często (choć oczywiście nie zawsze i nie wszędzie) religijność, która odmawia refleksji. Niedopuszczalna i budząca najwyższe zgorszenie jest myśl, która nie chce iść wytartą drogą formuł powtarzanych jak magiczne zaklęcia.
Taki stan teologii to etap, którego nie uchwycił w swym trójpodziale ks. Węcławski. Znajduje się on jeszcze przed pierwszym z wymienionych przez poznańskiego teologa procesów. Ten rodzaj przeżywania wiary nie tylko odmawia wejścia w konfrontację z nowożytną krytyką religii, lecz także nie jest zainteresowany jakimkolwiek procesem rozumienia własnej wiary, choćby w ramach z góry określonych możliwości. To rodzaj teologii bez teologii.
Niechęć do refleksji nad wiarą sprawia, iż nawet wtedy, gdy na wydziałach teologicznych wykłada się XX-wieczną teologię (co nie jest aż tak częste), przedstawia się ją tak, jakby nic z niej nie wynikało. Unika się analizy i ukazywania konsekwencji jej twierdzeń, nie traktuje się poważnie jej pytań. Myśl niektórych wybitnych postaci XX-wiecznej teologii katolickiej, zwłaszcza tych, którzy popadli w niełaskę Magisterium, przedstawiana bywa jedynie jako dowód na ich pogubienie i deprawację. W ten sposób zadowolony z siebie wykładowca utwierdza się w poczuciu własnej słuszności, wierności Stolicy Apostolskiej itp., a i słuchacz niechętny nowinkom może mieć satysfakcję.
Rozmawiali niewidomi o kolorach
Problem nieprzygotowania do debaty nie jest banalny. Nie da się rozmawiać, jeśli jedna ze stron nie zna używanego języka. Niemożliwa jest także rozmowa, gdy rozmówca odmawia używania języka współczesnej teologii i nie chce przyjąć do wiadomości doświadczenia ludzkiego, jakie ten język skrywa i odsłania zarazem. To przypadek myślicieli odwracających się programowo od teologii inspirowanej współczesną filozofią, socjologią, psychologią, historią czy antropologią kultury. W dużej mierze niezrozumienie pomiędzy Kościołami katolickimi w Polsce i w krajach zachodnich wynika z odmienności historii, która sprawiła, iż wydaje nam się, że nie musimy traktować poważnie problemów współczesnej krytyki religii.
Tymczasem brak krytycznej refleksji nad wiarą, brak konfrontacji ze współczesną wiedzą o świecie i człowieku jest dla przekazu autentycznego ducha chrześcijaństwa zagrożeniem śmiertelnym. Wiara oderwana od życia, od istotnych elementów ludzkiego doświadczenia, zatraca się i staje swoim przeciwieństwem: ideologią udającą wiedzę, zawężającą horyzont, rodzącą niechęć do obcych, inaczej myślących, drętwą strukturą różnorakich interesów i wpływów.
Mam nadzieję, że zarysowane tu tezy nie będą odbierane jako w zamiarze krzywdzące, poniżające czy niesprawiedliwe. Nie chciałbym wydawać wyroków czy wystawiać świadectw. Przeciwnie: chcę jedynie myśleć o zaistniałej sytuacji, nie unikając próby pomyślenia rzeczy tak, jak sam je postrzegam. A choć przedstawiony tu obraz skłania do rezygnacji, nie chciałbym się jej poddać. Dlatego w drugiej części artykułu, za kilka tygodni, wrócę do najważniejszej kwestii poruszonej w tekście ks. Węcławskiego, mianowicie do projektu teologii wychodzącej z ludzkiego doświadczenia czasu. Ten punkt spojrzenia budzi wiele nadziei, niesie w sobie inspirującą moc. Doświadczenie czasowości jest bowiem znamiennym momentem przeżycia skończoności ludzkiej kondycji. Wszelka zaś religia ma za punkt wyjścia ludzką znikomość.
O. TADEUSZ BARTOŚ jest dominikaninem, doktorem filozofii, autorem m.in. książki „Tomasza z Akwinu teoria miłości”.
Źródło tekstu: tygodnik.onet.pl