Jestem rozwodnikiem
Okropnie to brzmi. Jeszcze niedawno to stwierdzenie nie przechodziło mi przez gardło. Wolałem mówić „facet po przejściach” albo „mający trudną sytuacją rodzinną”.
W swojej pysze, która kazała mi kreować siebie na idealnego polaka-katolika, w ogóle nie zakładałem czegoś takiego, jak „bycie rozwodnikiem”. Jedno wyklucza drugie, myślałem. Mało tego. Kiedy w moim życiu wszystko jeszcze było „poskładane”, z kiepsko ukrywanym poczuciem wyższości i pogardy spoglądałem na tych, którym się „nie udało”. Upłynął jakiś czas i ku swojemu zaszokowaniu, sam znalazłem się po „tamtej stronie”. Cóż za upokarzająca lekcja! Ale dopiero teraz zrozumiałem jak zła i niemiłosierna była moja postawa.
Człowiek zawodzi
Na każdej płaszczyźnie życia. Małżeństwo nie jest żadnym wyjątkiem. Statystyki mówią, że podobno co trzecie się rozpada. Rozwodnicy są wśród nas. Często sami nimi jesteśmy. Nie ma sensu udawać, że tak nie jest. Równie bezsensowne jest potępianie i zsyłanie gromów na tych, których to nieszczęście spotkało. Ja wiem, że rozwód rozwodowi nie równy. Są tacy, którzy przy okazji brania ślubu chłodno kalkulują możliwość rozwodu na wypadek, gdyby przestało „być fajnie”. Myślę jednak, że większość rozwodników to ludzie, dla których małżeństwo i rodzina są wielką wartością i w ich przypadku rozwód nie wchodzi w grę. A kiedy okazuje się, że jednak wchodzi, wali się cały świat. Rozwód jest złem, ale nigdy nie pokonamy tego zła, występując przeciw człowiekowi, który jest w nie uwikłany.
Historia mojego życia
Historia mojego życia nie jest łatwa, jednak pożyteczna. Zrozumiałem rzeczy, o których kiedyś nie miałem pojęcia. Na przykład to, żeby nie osądzać. W kościele słyszałem o tym setki razy, ale pojąłem to dopiero wtedy, kiedy przeżyłem to na własnej skórze. Zrozumiałem też to, że przeciwko małżeństwu można wystąpić nie tylko rozwodząc się, ale i … biorąc ślub! Tak, tak, wiem co mówię. Pochopna i niedojrzała decyzja o wejściu w małżeństwo jest takim samym złem jak rozwód. To po prostu plaga. Plaga odpowiedzialna w dużej mierze ( a być może i w przeważającej ) za przygnębiające rozwodowe statystyki. To trochę tak, jak z chodzeniem po górach. Można siedzieć na ławeczce przy schronisku i z tej perspektywy podziwiać piękne, wznoszące się ponad głowami szczyty górskie. Świeci słońce, szumi strumyk, mijający nas turyści z uśmiechem na twarzy mówią „cześć”. Można ulec wrażeniu, że zdobycie np. takiej Świnicy to niewiele wymagająca kontynuacja tej idylli. Ale trzeba być bardzo niedojrzałym turystą, by tak sądzić. Tylko ktoś, kto nie ma pojęcia o górach może zdecydować się na wyjście w nie ubrany w krótki podkoszulek, w sandałach, bez jedzenia i picia, z rozrusznikiem serca i lękiem wysokości. Małżeństwo to też góry – piękne i pociągające, ale i niebezpieczne i wymagające. Nieodpowiedzialna decyzja o małżeństwie co najmniej o kilkadziesiąt procent zwiększa zagrożenie tragedią rozpadu.
Trzeba zmienić akcent
Z „nie wolno się rozwodzić” na „nie wolno niedojrzale brać ślubu”. Często rozwód jest już tylko smutną, naturalną i nieuniknioną konsekwencją nieodpowiedzialnej decyzji o małżeństwie. Nie mam wątpliwości, że są małżeństwa zawierane niezgodnie z wolą Bożą, tak jak i są zgodne z Jego wolą rozwody. Jeśli kogoś bulwersuje to stwierdzenie, to odsyłam do Katechizmu Kościoła Katolickiego, a także do Prawa Kanonicznego. Okazuje się, że nasze myślenie nie zawsze pokrywa się z nauczaniem Kościoła. Na przykład badanie ważności małżeństwa. Dla kogoś, dla kogo owo sakramentalne TAK jest magicznym zaklęciem, po wypowiedzeniu którego narzeczeni automatycznie i niezależnie od wszystkiego stają się małżeństwem, badanie ważności jest pewnie niezrozumiałe. Jednak nie dla kogoś, kto wie, że do zawarcia małżeństwa potrzebna jest przede wszystkim wewnętrzna zgoda i dojrzałość, czego wypowiadane TAK jest jedynie zewnętrznym wyrazem. Wiele myślałem nad tym, co zrobić, by młodych, którzy chcą zdecydować się na ten krok bardziej przygotować, uświadomić. I wymyśliłem.
Seminaria dla narzeczonych
Wiem, że choćby z technicznego punktu widzenia to utopia, ale wiem też, że jest duża potrzeba zreformowania przygotowania do małżeństwa i pewnej mądrej weryfikacji. Nigdy nie słyszałem, by sakrament kapłaństwa był bardziej ważny od sakramentu małżeństwa. A jednak kandydaci do kapłaństwa mają swoje seminaria, w których przez lata są prowadzeni i przygotowywani do tej decyzji. Mają obok siebie wielu mądrych i doświadczonych ludzi. A narzeczeni? Najczęściej są pozostawieni samym sobie. Kilka nauk przedślubnych będących kiepską imitacją przygotowania do małżeństwa, „ciśnienie” rodziny by zrobić porządne wesele – to najczęstsze okoliczności „przedślubne”.
No i seks
Przedmałżeński. Zdecydowanie odradzam. Tylko kto mnie dziś posłucha? Współżycie seksualne, to najbardziej intymne spotkanie kobiety i mężczyzny. Innych konfiguracji nie traktuję poważnie (choć to bardzo poważny problem). Jest to doświadczenie tak mocne i tak wiążące, że stwarza pewne poczucie przynależności, zobowiązania, a nawet zniewolenia. Jest takie powiedzenie – „towar dotknięty uważa się za sprzedany”. Przedmałżeńska inicjacja seksualna totalnie zaciemnia obraz rzeczywistości i drugiej osoby i poważnie utrudnia zerwanie związku, kiedy okazuje się, że to nie on/ona. Wiem to z własnego doświadczenia. Poczułem, jak mądra jest nauka Kościoła, która zakazuje współżycia przed ślubem. Seks to błogosławieństwo, ale nadużyty staje się przekleństwem. Już nie wspominam o tzw. „wpadkach”. Ileż małżeństw zawiera się „bo musimy”, a nie „bo chcemy”?
Sztuka zrywania
Napisałem wcześniej o zrywaniu związku. No właśnie. Ta umiejętność nie jest naszą mocną stroną. Zdolność do zerwania związku, kiedy jest jeszcze na to czas, to integralny element dojrzałości. Łatwo, zbyt łatwo przychodzi nam powiedzieć „kocham cię”. Ale jak trzeba wydusić „nie kocham cię”, to już jest gorzej. Wolimy oszukiwać, unikać, serwować „słodkie kłamstwa”. Tak wygodniej. Bezpieczniej. Dla „świętego spokoju” lepiej się nie narażać. A przecież Jezus nie mówił, że mamy zawsze mówić TAK, ale, że nasza mowa ma być TAK, TAK, i NIE, NIE! Zresztą jeszcze stojąc przed ołtarzem mamy prawo wyboru – możemy powiedzieć TAK albo NIE. Mam wrażenie, że nie potrafimy z tego prawa mądrze korzystać…
Droga krzyżowa
Małżeństwo to droga krzyżowa. To nie są moje słowa. Ja się tylko pod nimi podpisuję. Co sprawiło, że Jezus wytrwał do końca, że się nie zawrócił, że się nie poddał? Do każdej drogi, zwłaszcza „krzyżowej”, potrzebne jest odpowiednie przygotowanie. Dojrzałość, odpowiedzialność, gotowość umierania dla drugiego, jego bezwarunkowa akceptacja z wszystkimi wadami i zaletami, świadomość czym jest małżeństwo – to wszystko cechy konieczne, by mądrze podjąć decyzję o ślubie. Te wszystkie rzeczy można wyrazić jednym słowem – MIŁOŚĆ. Tylko miłość uprawnia nas do wypowiadania słów „na dobre i na złe”, „aż do śmierci” itd. To właśnie miłość sprawiła, że Jezus nie został pokonany przez trwogę Ogrójca i że wytrwał do końca. To Miłość zbawiła świat. Tylko zanim powiemy drugiej osobie „kocham cię”, dobrze było by wiedzieć czym miłość jest i czy czasem nie mylimy jej z czymś co nią nie jest. Kiedy słyszymy słowa „kocham cię” oczekujemy, że za nimi stoi konkretna rzeczywistość. Tymczasem jakże bolesne bywa rozczarowanie, kiedy okazuje się, że stoi za nimi pustka…
Refleksji porozwodowych mam wiele. Choćby i ta. Kiedy odbiera się człowiekowi prawo do błędu, złego wyboru, zawrócenia z wcześniej obranej drogi (nawet jeśli było się pewnym, że to właściwa droga) odbiera mu się tak naprawdę prawo do bycia człowiekiem. To postawa niemiłosierna, pełna hipokryzji i faryzeizmu. To przecież o faryzeuszach mówił Jezus, że na innych nakładają ciężary, których sami nawet dotknąć nie chcą. Zamiast potępiać rozwodników, lepiej pomagajmy młodym mądrze wchodzić w małżeństwo. Bo kiedy tego nie robimy, sami stajemy się współodpowiedzialni za każdy nieudany związek. I nie chodzi o to, by całkowicie pozbyć się rozwodów, bo to po prostu niemożliwe. Chodzi o to, by statystyki były mniej ponure.
To są słowa rozwodnika. Pewnie, że pełno w nich emocji, buntu, żalu. Trudno, żeby tak nie było. Rozwód to wielka tragedia, która odciska swoje piętno na całym życiu. Ale nie jest prawdą, że nie da się wyjść z tego obronną ręką i z uniesionym czołem. Da się! Nie wolno tylko pozwolić odebrać sobie prawa do błędu. Jeśli mówię dzisiaj o moim nieudanym życiu małżeńskim, to tylko po to, by pomóc innym nie popełniać tych błędów, które ja popełniłem. Jeśli już stało się coś złego, to przynajmniej wykorzystajmy to do czegoś dobrego, oddając to Bogu. Bo tylko On potrafi ze zła wyprowadzić dobro, a z grzechu świętość.