Sens życia
Poczucie sensu życia jest możliwe bez metafizyki, ale niemożliwe bez etyki
Jedni próbują odkryć sens swojego życia, zrozumieć go i przyjąć. Inni chcą życiu sens nadać, niejako go stworzyć. To dwa różne podejścia. Ale niekoniecznie sprzeczne, bo jedni i drudzy zgadzają się, że poczucie sensu życia, przekonanie o jego istnieniu jest człowiekowi potrzebne jak powietrze. Być może drogą do osiągnięcia przekonania o sensie życia jest zdanie sobie sprawy z prawdziwości własnego istnienia. Mówiąc paradoksalnie: uwierzenie we własne istnienie. Ja istnieję, jestem i jest świat wokół mnie – właśnie jest, nie wirtualnie, lecz naprawdę. Czasem niezupełnie dociera do nas rzeczywiste bycie mnie samego i innych ludzi. Czasem mamy poczucie, że dzieli nas od nich rodzaj przesłony. Jeżeli nie uświadomię sobie prawdziwego istnienia, to zaczynam poruszać się we mgle, w której granice sensu i bezsensu są zatarte, gdzie niełatwo, a może nawet nie warto odróżniać dróg od bezdroży. Dopiero wtedy, gdy każdy z nas uzna prawdę swojego istnienia, bycia tu i teraz, w obliczu prawdziwych narodzin i prawdziwej śmierci, ukazuje się miejsce na sens – życia i dokonywanych wyborów.
Niezbędnym warunkiem osiągnięcia poczucia sensu życia jest przekonanie, że równie rzeczywiste jak nasze istnienie jest pojęcie dobra. Dobra i jego braku, nazywanego też ziem. I wtedy okaże się, że w tym świecie i temu światu „nie jest wszystko jedno” (jak pisała Agnieszka Osiecka). Nie jest wszystko jedno, czy z powodu mojego działania będzie trochę, choćby minimalnie, więcej dobra, czy też tego minimalnego wkładu dobra zabraknie. Być może człowiek potrafi osiągnąć poczucie sensu życia bez otwarcia na metafizykę, ale na pewno jest to niemożliwe bez etyki. Obcujemy z cierpieniem własnym i cudzym, ze złymi czynami, z kłamstwem i krzywdą, w języku religijnym nazywanymi grzechem. Nie rozumiemy świata, czasem mamy poczucie, że również bliskich nam ludzi i siebie samych, że stoimy w obliczu tajemnicy. Używając języka religijnego, trzeba opatrzyć to słowo dużą literą, napisać – Tajemnicy. Nawet jeżeli założymy, co nie wydaje się racjonalne, że kiedyś nauka wszystko wyjaśni, to nikt nie zaprzeczy, że ludzie żyją i żyli „w nieznanym”. Głęboka obecność Tajemnicy w naszym życiu, ciągle aktualne pytania „Skąd przychodzimy? Kim jesteśmy? Dokąd zmierzamy?”, jak zatytułował swój obraz Pauł Gauguin, mogą utrudniać, ale i ułatwiać dojście do przekonania o sensie życia. Utrudniać, bo łatwo poddać się pokusie wiary w bezsens: niczego nie wiem, jestem bezsilny i zagubiony. Tajemnica staje się wtedy jakby tarczą chroniącą przed obowiązkiem wysiłku, myślenia, dokonywania wyborów, ponoszenia odpowiedzialności. Może zniewalać i wabić absurdem. Albert Camus w rozważaniach o człowieku absurdalnym pisze o „milczącej radości Syzyfa”, gdy wraca on po swój kamień, ale zarazem pokazuje, że w samotnym trudzie Syzyfa nie ma miejsca na nadzieję. Nie potrafię zrozumieć założenia, że nadzieja odbiera szlachetność naszym poczynaniom, że tylko w świadomym przyjęciu absurdalności życia człowieka i świata, w którym żyje, tkwi szansa na heroizm moralny i pełnię człowieczeństwa. Myślę, że zawierzenie Tajemnicy, opatrzenie jej nadzieją, zaakceptowanie jej istnienia to droga do przekonania o sensie życia. Nie rozumiemy, buntujemy się, gdy wiele zjawisk, często bezpośrednio nas dotyczących, jawi się nam jako złe lub absurdalne. Ale dopiero uznanie, że nie my, nie nasza – moja świadomość jest ostatecznym punktem odniesienia, pozwala na przekonanie o sensie życia w po ludzku ograniczonym, ale przez to nie mniej prawdziwym wymiarze. Ktoś powiedział, że często krytykowana pokora to po prostu obiektywne widzenie siebie i otaczającej rzeczywistości, to świadome przyjęcie prawdziwego oglądu sytuacji. Tak rozumiana pokora wobec prawdziwości naszego istnienia i naszego obcowania z czymś dla nas nie w pełni dostępnym, przed nami zakrytym, otwiera chyba drzwi dla osiągnięcia poczucia sensu życia każdego człowieka – wolnego człowieka, błądzącego w ciemności, z nadzieją na światło. Poczucie sensu jest jeżeli nie tożsame, to bardzo bliskie poczuciu radości życia. Ale czy jest miejsce na radość życia w świecie, w którym tylu ludzi cierpi, czy wolno tak blisko siebie stawiać sens i radość życia? Myślę, że nie tylko wolno, ale że to także swoisty obowiązek. Podobnie jak, sięgając do sfery religijnej, „alleluja” jest wezwaniem i rodzajem zobowiązania chyba najgłębiej oddającym ducha chrześcijaństwa. Istnienie sensu, który mamy odkryć i nadać naszemu bytowaniu, ma prawo być źródłem naszej radości. A przekonanie, że pojęcie ma sens, że nie jest puste, stanowi punkt wyjścia do pytania, a właściwie ciągłych pytań o to, w jakim stopniu moim życiem ten sens potwierdzam; czy potrafię odczuwać go w bólu i cierpieniu, w poniżeniu i wtedy, gdy uważam, że doznaję krzywdy; czy umiem dokonywać takich wyborów, które zwiększają ilość dobra na świecie; czy i jak rozwiązuję zadania stojące przed każdym człowiekiem – zadanie życia i śmierci pełnej sensu? To właśnie próby poszukiwania odpowiedzi na te pytania nadają sens mojemu życiu.