Jedność wiernych z biskupem
Wielki zamęt, którego byliśmy świadkami w związku z objęciem urzędu przez nowego arcybiskupa warszawskiego, każe przypomnieć sobie – rzecz jasna, w duchu wiary – kim jest biskup w Kościele i jak ogromnie ważna jest jedność wiernych ze swoim biskupem.
Czy również z biskupem naznaczonym jakąś moralną dwuznacznością? Czy również z biskupem nieudolnym, nazbyt zaangażowanym politycznie, nie rozumiejącym współczesnego świata, budzącym nasze zastrzeżenia z jakichś innych jeszcze powodów? Te pytania podejmę za chwilę. Przedtem przedstawię pouczenia jednego z najwcześniejszych męczenników chrześcijańskich, który – niejako na pożegnanie, bo już jako skazany na śmierć – z wielkim naciskiem przypominał ówczesnym wiernym, że nie da się być prawdziwie chrześcijaninem, nie będąc w jedności ze swoim biskupem.
Testament męczennika Ignacego
Działo się to w roku około 108. Stary biskup Antiochii, Ignacy, miał możliwość napisania przed wykonaniem wyroku kilku listów pożegnalnych do sąsiednich gmin chrześcijańskich. Chodziło mu przede wszystkim o to, żeby umocnić wiernych w trwaniu przy Chrystusie, chronić przed religijnym zagubieniem się, zachęcić do trwania w jedności. Listy te stanowią dziś bezcenny pomnik wiary, jaką żył Kościół w pierwszym pokoleniu po odejściu apostołów.
Zachowanie jedności wiernych z biskupem jest jedną z najważniejszych trosk Ignacego i nieustannie w swoich listach do tego tematu powraca. „Trzeba, żebyście postępowali zgodnie z myślą biskupa – pisze do gminy w Efezie (4,1). – Wasi kapłani, słusznie szanowani i godni Boga, tak są zestrojeni z biskupem jak struny z cytrą. Dlatego to wasza zgoda i harmonia miłości wyśpiewuje światu Jezusa Chrystusa. I niech każdy z was także włączy się w ten chór, abyście w harmonii waszej zgody, biorąc ton Boga w jedności, śpiewali jednym głosem Ojcu przez Jezusa Chrystusa”.
Zaś do gminy w Magnezji Ignacy pisał (6,1-2): „Zaklinam was, starajcie się wszystko czynić w zgodzie Bożej pod kierunkiem biskupa, który zastępuje wam Boga, kapłanów zastępujących radę apostołów, i moich najdroższych diakonów, mających udział w posłudze Jezusa Chrystusa. Wszyscy, przejąwszy obyczaje Boże, szanujcie się nawzajem i niechaj nikt nie patrzy na swego bliźniego według ciała, lecz w Jezusie Chrystusie zawsze kochajcie się nawzajem. Niechaj nie będzie w was niczego, co mogłoby was dzielić, lecz jednoczcie się z biskupem i z tymi, co wam przewodzą, a jedność ta stanie się obrazem i zarazem nauką nieśmiertelności”.
„Kiedy – zwraca się Ignacy do Kościoła w Trallach (2,1-2) – jesteście posłuszni biskupowi jak samemu Jezusowi Chrystusowi, to w moich oczach nie żyjecie już według ludzkiego sposobu myślenia, lecz według Jezusa Chrystusa, który dla nas umarł, byście uwierzywszy w śmierć Jego uniknęli śmierci. Jest zatem rzeczą konieczną, abyście – jak to czynicie – nie robili nic bez waszego biskupa, lecz abyście byli posłuszni także i kapłanom niby apostołom Jezusa Chrystusa, który jest naszą nadzieją. W Nim się znajdziemy, jeśli tak właśnie żyć będziemy”.
Jeszcze kilka innych, napisanych w podobnym duchu napomnień umieścił biskup Ignacy w swoich listach. Wszystkie razem stanowią ważne świadectwo, w jakim sensie Kościół pierwotny rozumiał słowa skierowane przez Pana Jezusa do apostołów: „Kto was słucha, Mnie słucha, kto wami gardzi, Mną gardzi” (Łk 10,16). Biskupi, jak wiadomo, są w Kościele następcami apostołów.
Dlaczego urząd biskupa jest tak istotny dla ustroju Kościoła? Bo biskup jest pierwszym sługą i szafarzem największego skarbu Kościoła, Eucharystii. Gromadzenie się wiernych wokół biskupa to przede wszystkim gromadzenie się podczas Eucharystii, w jednej wierze i w spożywaniu tego samego Chleba (por. 1 Kor 10,17).
Rzecz jasna, Kościół nie jest zlepkiem odizolowanych od siebie gmin. Już biskup Ignacy – w roku 108! – wierzył, że naszemu związkowi miłości przewodniczy Kościół w Rzymie, czemu dał świadectwo w prologu swojego listu do Kościoła w Rzymie. To dlatego w Kościele katolickim każda msza święta odprawiana jest w jedności z biskupem Rzymu, obecnie Benedyktem, oraz z biskupem miejscowego Kościoła.
Bo cały Kościół odprawia tylko jedną Eucharystię, biskupi są jej sługami nie tylko w tym sensie, że sami ją odprawiają, ale również w tym sensie, że to oni wyświęcają kapłanów i czuwają nad tym, żeby Eucharystia była odprawiana godnie, w jednej wierze i w jednym Kościele.
Kiedy biskup budzi zastrzeżenia
Jesteśmy jednak grzesznikami. Biskupi tak samo dopiero dążą do zbawienia, jak pozostali wierni. Zdarzało się, zdarza się i będzie się zdarzać, że grzech biskupa przekroczy miarę zwyczajnego grzesznika. Biskup może być obciążony jakimiś występkami budzącymi szczególne zgorszenie. Dziękujmy Bogu, że zdarza się to rzadko, ale jednak to się zdarza. Ponadto, choć ogół biskupów naucza wiary autentycznej (por. Mt 18,18), poszczególny biskup może zbłądzić w wierze i wprowadzać zamieszanie w wiarę powierzonej mu Bożej owczarni. Jak w takich sytuacjach mają zachować się wierni?
Jest tylko jedna sytuacja, kiedy wierni powinni odejść od swojego biskupa – mianowicie jeżeli ten jednoznacznie odszedł od wiary katolickiej i zerwał łączność z pozostałymi biskupami Kościoła, będącymi w jedności z następcą Piotra. W innych trudnych sytuacjach, kiedy wiernym jest z własnym biskupem niezupełnie po drodze, duch katolicyzmu wymaga, ażeby tę sytuację raczej cierpliwie znosić (jeżeli nie potrafimy wpłynąć zgodnie z duchem Kościoła na jej zmianę), niż buntować się przeciwko swoim biskupom i pogłębiać rozbicie Kościoła.
Różne mogą być te sytuacje, ale tutaj skupmy się na tych chyba najtrudniejszych – kiedy postępowanie biskupa budzi poważne zastrzeżenia moralne. Na początku V wieku zarzuty takie wysunięto przeciwko samemu św. Augustynowi. Był wtedy młodym jeszcze biskupem, kiedy donatyści – ażeby zdezawuować jego wciąż rosnący autorytet – zaczęli publicznie przypominać wiernym grzechy jego młodości.
Wówczas sam Augustyn – w słynnym „Objaśnieniu trzecim Psalmu 36” – wysunął dwa argumenty w swojej obronie. Oba sformułował w taki sposób, że sam właściwie się nie bronił – przecież sam już dawno, i to publicznie, potępił grzechy swojej młodości. Argument pierwszy skierował do donatystów, a warto wiedzieć, że donatyści z zasady kwestionowali samą nawet ważność posługi, sprawowanej przez biskupów i kapłanów obciążonych grzechem. Augustyn przypomniał im, że już w Ewangelii znajduje się pouczenie, jak należy się zachować wobec nauczycieli, którzy dobrze nauczają, ale sami źle postępują: „Czyńcie i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie” (Mt 23,2).
Owszem – zwrócił się do donatystów – różni nauczyciele wchodzą na katedrę Chrystusa, również tacy, którzy znajdują się w stanie grzechu. „Jeżeli jednak mówią rzeczy dobre, nie przynoszą szkody słuchaczom. Dlaczego ty, ze względu na złych, porzucasz nawet katedrę? Wróć do pokoju! Wróć do zgody – ona ciebie nie obraziła. Jeżeli ja jako biskup mówię rzeczy dobre i spełniam dobre czyny, wówczas mnie naśladuj. Jeżeli nie czynię tak jak mówię, sam Pan radzi ci tak: postępuj według tego, co mówię, ale moich czynów nie naśladuj!”
Katolikom zaś radzi Augustyn w następującym duchu odpowiadać na zarzuty związane z jego osobą: „Augustyn jest biskupem w Kościele katolickim, ale to on niesie swoje brzemię i zda sprawę przed Bogiem. Ja go znam z dobrej strony. Na ile jest zły, on sam to wie. Jeżeli nawet jest dobry, to przecież nie on jest moją nadzieją. Zwłaszcza tego nauczyłem się w Kościele katolickim, żeby swojej nadziei nie pokładać w człowieku”.
Ta reguła wiary katolickiej – że naszą nadzieję położyliśmy w Bogu i staramy się nie pokładać jej w żadnym człowieku – jest niby oczywista. Okazuje się jednak, że nieraz musimy ją sobie mocno przypomnieć, zwłaszcza kiedy bulwersuje nas sama nawet osoba księdza lub biskupa – splamiona moralnie lub obciążona jakimiś innymi, bardzo trudnymi do zniesienia wadami.
Nie znaczy to, że wierni powinni pogodzić się z grzechami swoich pasterzy. Chociaż wszyscy jesteśmy grzeszni, to z grzechami – ani własnymi, ani tych, których kochamy – pogodzić nam się nie wolno. Tym bardziej wierni mają prawo oczekiwać, że ich pasterze będą się wręcz wyróżniali moralną prawością i głębią duchową. I nawet więcej – wierni mają prawo oczekiwać od swoich pasterzy, że „w całym postępowaniu staną się świętymi na wzór Świętego, który ich powołał” (1 P 1,15).
Syndrom donatystyczny
Niestety, sprzeciw wobec grzechów pasterzy zbyt często jest wyrażany w formie bezapelacyjnego potępienia i z pozycji własnej rzekomej niepokalaności. Skłonność do takiego reagowania na grzechy bliźnich jest być może naszą wadą narodową. Adam Mickiewicz, w roku 1832, pisał w „Księgach pielgrzymstwa polskiego”:
Nie wyszukujcie ustawicznie w przeszłości błędów i grzechów. Wiecie, iż ksiądz na spowiedzi zakazuje ludziom o przeszłych grzechach myśleć, a tym bardziej z drugimi gadać, bo takie myśli i gadania znowu do grzechu prowadzą.
Nie krzyczcie: Oto na tym człowieku taka plama jest, muszę ją pokazać; oto ten człowiek popełnił taki a taki występek. Bądźcie pewni, iż znajdą się ludzie, których obowiązkiem będzie te brudy wygrzebywać; i sędziowie, do których należeć będzie sąd; i kat, który ukarze.
Jeśli idziecie przez miasto, a wszakże nie czyścicie bruku, widząc śmiecie; a jeśli spotkacie złodzieja złowionego, nie śpieszycie się ciągnąć go na szubienicę. Są inni ludzie, do których to należy.
A na tych ludziach nigdy nie zabraknie; bo gdy zabrakło niedawno kata w jednym mieście francuskim, tedy podało się zaraz trzystu sześćdziesięciu sześciu kandydatów.
Kościół jest instytucją nadprzyrodzoną, toteż retoryka samozwańczo nieomylnych strażników jego świętości może go zranić o wiele głębiej, niż to czynią analogicznie bezapelacyjne potępienia kierowane pod adresem takich czy innych instytucji czysto ludzkich. Ta retoryka zaprasza bowiem – sięgający po nią ludzie mogą tego w ogóle nie zauważać – do zanegowania posługi sakramentalnej sprawowanej przez napiętnowanych duchownych.
Otóż kiedy ktoś mówi „a”, łatwo powie również „b”. Zresztą wsłuchajmy się bez emocji w logikę tych szalenie emocjonalnych wykrzykników, jakich w trudnych dniach warszawskiego kryzysu padło setki: „Nigdy bym nie przyjęła komunii z rąk takiego arcybiskupa!”, „A skąd mogę mieć pewność, że ten spowiednik, który siedzi w konfesjonale, nie był agentem?”, „W Boga wierzę i zawsze będę wierzył, ale w księży już nie wierzę”. Tym, co mnie osobiście chyba najbardziej zaskoczyło w całym tym rozgorączkowaniu, jakie niedawno przeżyliśmy, jest tak wysoki poziom mentalności donatystycznej wśród polskich katolików.
Przypomnijmy, czym była schizma donatystyczna. Kamieniem zgorszenia, który ją zapoczątkował, był fakt, że w roku 312 jednym z konsekratorów nowego biskupa Kartaginy był Feliks z Aptungi, biskup oskarżany o niejasne zachowanie się podczas ostatnich prześladowań. Zarzucano mu, że przed prześladowaniami wybronił się po cwaniacku. Skorzystał mianowicie z ignorancji prześladowców i kiedy zażądano od niego wydania ksiąg Pisma Świętego, on przekazał im jakieś dzieła heretyckie.
Nie podejmuję się oceniać tamtego postępku, zwłaszcza że ówczesną ocenę kształtowały zapewne jakieś nieznane nam imponderabilia. Faktem jest, że donatyści zaczęli głosić niedopuszczalną na gruncie wiary katolickiej tezę, jakoby sakramenty sprawowane przez grzesznych kapłanów były nieważne: że nieważna jest odprawiana przez nich Eucharystia, nieważny udzielony przez takiego kapłana chrzest i rozgrzeszenie. Tak jakby zbawiała nas świętość udzielającego sakramenty kapłana, a nie łaska Chrystusa!
Katolicy odpowiadali na to, że chociaż wierni mają prawo do świętych kapłanów, to przecież nie jest tak, żeby od świętości kapłana zależała nadprzyrodzona skuteczność udzielanych przez niego sakramentów. Święty Augustyn dziesiątki razy w różnych sformułowaniach powtarzał, że Kościół katolicki uczy nas, żeby nadzieję pokładać w Chrystusie, a nie w takim czy innym człowieku. Do ludu przemawiała rubaszna metafora, że z łaską Bożą jest podobnie jak z promieniami słońca – nie brudzą się ani nie tracą swoich dobrych mocy, nawet kiedy biegną przez wychodek
Zakwestionowanie sakramentów udzielanych przez kapłanów znajdujących się w stanie grzechu doprowadziło w końcu donatystów do tego, do czego doprowadzić musiało: w ogóle do negacji zbawczej skuteczności sakramentów udzielanych w Kościele katolickim. Zimny dreszcz mnie przeniknął, kiedy rozpoznałem podobną logikę w reakcjach, jakie słyszało się ostatnio. Jeden mówił: „Nigdy bym nie przyjął komunii z rąk takiego arcybiskupa” – ale bardzo szybko pojawia się ktoś następny, kto mówi: „W Boga wierzę i zawsze będę wierzył, ale w księży już nie wierzę”.
Donatyzm, chociaż wyrósł z utopijnego marzenia zbudowania Kościoła samych tylko ludzi czystych i świętych, bardzo szybko musiał się zmierzyć z licznymi grzechami we własnych szeregach. Jedyne, co mu się udało naprawdę osiągnąć, to głębokie, przez parę wieków trwające rozbicie chrześcijaństwa na ziemiach Afryki Północnej. Spustoszenia, jakie spowodował tam donatyzm, świetnie przygotowały grunt do przyszłego zwycięstwa tam islamu.