Religie źródłem wojen?
„Czy historia zna choć jedną wojnę, która wybuchła z jakiejś innej przyczyny niż religijna?” – zapytał mnie ostatnio współpasażer. Był głęboko przeświadczony, że stawia pytanie czysto retoryczne. I od razu obok muzułmańskich terrorystów przywołał konflikt w Irlandii Północnej oraz wyprawy krzyżowe. Zamachy terrorystyczne bowiem dokonywane ostatnio pod sztandarami islamu ożywiły sformułowany kiedyś przez Woltera przesąd, jakoby to głównie za sprawą religii dochodziło do wojen.
Mojemu towarzyszowi podróży zwróciłem uwagę na to, że trzy największe w dziejach wojny – obie światowe oraz napoleońskie – doprawdy nie były wojnami religijnymi. Nie były nimi wojny polsko–rosyjskie ani wojna stuletnia, ani różne wojny dynastyczne. W dawnych czasach źródłem niejednej wojny była urażona duma, chęć wykazania się męstwem, a czasem nawet szukanie mocnej rozrywki. Zwykle walczono o ziemie, wpływy, bogactwa (np. od stosunkowo niedawna o ropę naftową). Owszem, były również wojny religijne. Jednak kiedy im się dokładniej przypatrzeć, nieraz okaże się, że religijny był przede wszystkim pretekst, pod którym je prowadzono.
Wolter mówił o religiach, ale faktycznym oskarżonym było chrześcijaństwo. To z niego czerpał historyczne przykłady uzasadniające oskarżenie – przywoływał zwłaszcza krucjaty oraz inkwizycję. Ludzie oświecenia odwoływali się też do mitu dobrego dzikusa, którego wedle Jana Jakuba Rousseau zdeprawowała dopiero chrześcijańska nauka o grzechu pierworodnym, bo przedtem jakoby w ogóle nie czynił on zła. W gruncie rzeczy przeciwko chrześcijaństwu skierowane były również bezkrytyczne zachwyty nad religiami wschodnimi, islamu nie wyłączając. W okresie oświecenia i długo potem do dobrego tonu należało przeciwstawianie dobrotliwej tolerancji islamu nietolerancyjnemu chrześcijaństwu.
Nawet oskarżenia z powodu starotestamentalnego nakazu wymordowania ludów Kanaanu były kierowane nie pod adresem judaizmu (i bardzo dobrze, że przynajmniej tego współczesnym sobie Żydom raczej nie zarzucano), ale przeciwko chrześcijaństwu, ponieważ włączyło ono Stary Testament w swoje święte dziedzictwo. Słowem, zarzut siania konfliktów i podsycania wojen był jednym z wielu oskarżeń, za pomocą których oświecona Europa zrywała ze swoimi chrześcijańskimi korzeniami.
Sam fakt, że celem uwiarygodnienia tego zarzutu stworzono czarną legendę krucjat oraz inkwizycji, świadczy o tym, że jego twórcom i propagatorom nie chodziło o prawdę, tylko o walkę ideologiczną. Rzecz jasna, nie twierdzę, że historia wypraw krzyżowych czy inkwizycji nie miała swoich ciemnych kart, jednak ich czarna legenda niewątpliwie odbiega od prawdy historycznej, i to istotnie.
Dzisiaj teza, jakoby religie były głównym źródłem przemocy i wojen, stała się ogromnie modnym narzędziem propagandy antyreligijnej. Dość przypomnieć, że w tygodniku „Die Zeit” z 11 maja 2000 roku Herbert Schnädelbach zwrócił się do papieża z postulatem rozwiązania Kościoła: „Ostatnim dobrodziejstwem chrześcijaństwa dla ludzkości byłoby uznanie siebie samego za błędne od samego początku i zgubne przedsięwzięcie. Taki antyludzki, fanatyczno–irracjonalny system wiary sam się zdyskredytował przez ekscesy (inkwizycja, nawracanie na siłę), które wynikają z jego zasad. Ludzkość będzie miała w XXI wieku tylko wtedy szansę, gdy z powierzchni ziemi chrześcijanie znikną całkowicie”.
Niestety, nie był to wybryk pojedynczego oszołoma. W Internecie nieustannie pojawiają się – zwłaszcza wśród głosów publikowanych anonimowo – pełne wrogości oskarżenia wszelkich religii, przede wszystkim jednak chrześcijaństwa. Zygmunt Krasiński, w liście z 9 lipca 1845 roku, zwierzał się Delfinie Potockiej, że z przerażeniem czytał teksty nawołujące do nienawiści klasowej: „On w atrament macza pióro, a później dla drugich pióro przemieni się w nóż, a atrament w krew”. Niestety, bardzo to możliwe, że wstukiwana dzisiaj w klawisze komputera nienawiść do chrześcijaństwa i oskarżanie go o wszelkie możliwe zbrodnie przeciwko ludzkości spłynie w przyszłości strumieniami niewinnej ludzkiej krwi.
Pomińmy tu jednak wypowiedzi zionące nienawiścią i przypatrzmy się argumentom, które brzmią racjonalnie. Warto zauważyć, że są one tak skonstruowane, iż w sposób niemal konieczny mają prowadzić do wniosku, że dopiero porzucenie wszelkiej religii zapewni ludzkości pokój i bezpieczeństwo.
Pierwszy argument, jakiemu proponuję się przypatrzeć, znalazłem stosunkowo niedawno w Internecie: „Monoteizmy są religiami konfliktogennymi. Wojny religijne to wynalazek monoteistów. To dlatego, że monoteizm ze swej natury jest wrogi każdej innej religii. Politeiści uważają, że jest wielu bogów, i dlatego gdy ktoś czci innego boga niż oni – nie przeszkadza im to i nie godzi w ich przekonania”.
Ojcem tego argumentu jest Nietzsche, który „polemicznemu i imperialnemu monoteizmowi przeciwstawiał przyjazny, pluralistyczny, tolerancyjny, otwarty na różnorodność, przychylny zmysłowości, a nawet żądzy, zatem pacyfistyczny politeizm” 1
Spróbuj jednak prostować ten sielankowy obraz religii politeistycznych i przypomnieć – z zasady nasycone religijnym rytuałem – okrucieństwa Asyryjczyków, zabijanie ludzi na arenach przez starożytnych Rzymian, wojenne wyprawy Azteków podejmowane w celu zdobycia ludzi do składania na ołtarzach ofiarnych. Spróbuj przypomnieć „łagodność” starożytnych Greków, Germanów, Słowian, Wikingów, Tatarów – wszak wszyscy oni byli politeistami! Wtedy usłyszysz: „Bo w ogóle religia jest źródłem gwałtów i przemocy i najlepiej by było, gdyby ludzie porzucili wszelką religię!”
Człowiekowi kierującemu się taką logiką chyba nawet nie warto przypominać bezmiaru zbrodni, których się dopuściły reżimy ateistyczne. Jego zdaniem, to przecież oczywiste, że również współczesnych katolików obciąża zbrodnia nocy św. Bartłomieja, natomiast współczesnych ateistów w najmniejszym stopniu nie powinno się obciążać zbrodniami rewolucji francuskiej czy sowieckiego komunizmu. Rzecz jasna, powyższej uwagi nie odnoszę do zwyczajnych ludzi niewierzących, ale do ludzi kierujących się logiką Schnädelbacha.
Z normalnymi niewierzącymi bowiem trzeba po prostu rozmawiać. Również na temat ciężkich win, jakich się dopuszczono pod sztandarami ich formacji duchowej. Sądzę na przykład, że nie sposób nie zgodzić się z gorzkimi uwagami Czesława Miłosza. Nie dotyczą one tych, którzy osobiście dokonywali strasznych zbrodni w imię postępu i świetlanej przyszłości dla całej ludzkości, Miłosz wypowiedział je pod adresem wyrafinowanych intelektualistów, którzy dawali tym zbrodniom swoje istotne poparcie:
Chrześcijaństwo jest zapewne winne wielu zaniechań, ale humanizm ze swej strony musi wziąć na swój rachunek niezliczone przykłady deptania godności człowieka, jak też śmierć wielu rzekomych czy rzeczywistych wrogów równości. (…) Pokrewieństwa pomiędzy ideami oświecenia i dwiema rewolucjami, francuską i rosyjską, są oczywiste. Wyjaśnia to też postawę intelektualistów wobec rewolucji dokonanej w imię postępu. Wielu intelektualistów Anglii i Ameryki z entuzjazmem witało wybuch rewolucji we Francji, po czym wycofywało swoje poparcie na wieść o wprowadzeniu tam terroru. Jeszcze wyraźniej podobne zjawisko występowało w długiej historii poparcia rewolucji leninowsko–stalinowskiej przez intelektualny Zachód. Celowali w tym zwłaszcza pisarze angielscy, jak Bernard Shaw, co zachęciło wielkorządców Rosji do urządzania potiomkinowskich przedstawień na użytek cudzoziemców i wprowadzenia nazwy „użyteczni idioci”. Kraj Rad miał być z założenia urzeczywistnieniem oświeceniowych ideałów humanizmu i humanitaryzmu, toteż wbrew rzeczywistości starano się utrzymać fikcję 2
Wróćmy do zarzutu wysuwanego pod adresem religii monoteistycznych. Często przeciwstawia się im pełne łagodności religie dalekowschodnie. Szczególnie wyróżniany jest tu buddyzm. Do rangi aksjomatu urosła teza Jorge Luisa Borgesa, że „buddyzm jest jedyną religią, która nigdy nie wywołała wojny”. Ufam, że nie muszę nikogo przekonywać o tym, że naprawdę bez satysfakcji, ale z prawdziwą przykrością przypominam strumienie krwi, jakimi naznaczona jest historia Chin, Japonii czy Indii 3 Nawet buddyzm, mimo zasługującego na najwyższy szacunek sprzeciwu wobec stosowania przemocy, w realnych wojnach w różnorodny sposób uczestniczył, a także je wywoływał 4
Czas na konkluzje. Po pierwsze: Przykro to mówić, ale nie ma takich tradycji duchowych, które by nie były obciążone jakimiś ciężkimi winami. Nie wolno się nam z tym pogodzić, ale powinniśmy to uznać – bez wybielania własnej formacji, ale i bez niesprawiedliwego oczerniania formacji nam duchowo obcych. Oskarżanie innych formacji (bo nie mówię o konkretnych przestępcach), nawet kiedy jest materialnie zgodne z prawdą, zazwyczaj pogłębia istniejące między ludźmi przepaści. Natomiast rzetelne ubolewanie z powodu win popełnionych przez naszych duchowych przodków może istotnie obronić nas samych oraz naszych duchowych potomków przed popełnianiem win analogicznych.
Zwłaszcza nam, katolikom, nie wolno dopuścić do tego, żeby wyznanie win popełnionych w imieniu Kościoła, którego dokonał Jan Paweł II na początku wielkiego postu 2000 roku, zostało zapomniane jako nic nieznacząca ceremonia. Przypomnę jednak przy okazji, że Papież bardzo dopilnował tego, żeby wyznanie win nie miało nic wspólnego z uwiarygodnianiem czarnej legendy na temat historii naszego Kościoła.
Po drugie: Im mniej ludzie się spowiadają, tym więcej są skłonni oskarżać i potępiać innych. Sami unikajmy takiej postawy i wspomagajmy innych, żeby jej unikali.
Wreszcie po trzecie: Niestety, również w imię religii może być głoszona nienawiść i mogą być popełniane zbrodnie. Wypacza to samą istotę religii. Fakty takie – o czym z wielką mocą przypominał Jan Paweł II – „znieważają imię Boże i oszpecają autentyczne oblicze człowieka”.
Tę papieską wypowiedź warto przytoczyć w szerszym kontekście. Ojciec Święty wypowiedział te słowa w muzułmańskim Kazachstanie, w niespełna dwa tygodnie po strasznej zbrodni z 11 września 2001 roku, a mówił wówczas tak:
Pragnę raz jeszcze wyrazić szacunek Kościoła katolickiego dla islamu, autentycznego islamu: islamu, którego wyznawcy modlą się i okazują solidarność potrzebującym. Pomni błędów przeszłości, także niedawnej, wszyscy wierzący powinni połączyć wysiłki, aby Bóg nigdy nie stał się zakładnikiem ludzkich ambicji. Nienawiść, fanatyzm i terroryzm znieważają imię Boże i oszpecają autentyczne oblicze człowieka.
Krótko potem, kiedy przygotowywał orędzie na najbliższy Światowy Dzień Pokoju, Jan Paweł II napisał:
Roszczenie sobie prawa do narzucenia innym przemocą tego, co uważa się za prawdę, oznacza pogwałcenie godności człowieka i ostatecznie zniewagę Boga, którego jest on [człowiek] obrazem. Dlatego fundamentalistyczny fanatyzm jest postawą całkowicie przeciwną wierze w Boga. W gruncie rzeczy, terroryzm instrumentalizuje nie tylko człowieka, lecz także Boga, czyniąc z Niego bożka, który służy do własnych celów. Nikt odpowiedzialny za religię nie może być pobłażliwy wobec terroryzmu, a tym bardziej nie powinien go propagować. Ogłaszanie się terrorystą w imię Boga, zadawanie gwałtu człowiekowi w imię Boga jest profanacją religii. Przemoc terrorystyczna jest przeciwna wierze w Boga, Stwórcy człowieka, który troszczy się o niego i kocha go. Stoi ona w sprzeczności szczególnie z wiarą w Chrystusa Pana, który uczył swych uczniów modlitwy: Przebacz nam nasze winy, jak i my przebaczamy tym, którzy przeciw nam zawinili (Mt 6,12).
1 Paul Valadier, Przemoc i monoteizmy , „Przegląd Powszechny” 2/2005, s. 215.
2 Czesław Miłosz, Nowoczesność idylliczna? , „Znak” 12/2003, s. 50n.
3 Por. Artur Basham, Indie. Od początku dziejów do podboju muzułmańskiego , PIW Warszawa 1973.
4 Por. Jacek Sieradzan, Buddyzm a wojna, w: Religie a wojna i terroryzm, red. Jan Drabina, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2003, s. 119–132.