Tolerancja… i co dalej
Marek Kita jest teologiem i wykładowcą na PAT w Krakowie. Długo rozmawiamy o wzajemnych stosunkach katolików i prawosławnych. „Boję się takiej sytuacji – mówi w którymś momencie – kiedy komuś, kto jest bardzo za tolerancją, nie spodoba się, że spieram się z kimś. Tolerancja nie powinna wykluczać sporu. Ona polega na tym, że nie wywieram presji na drugiego człowieka, że nie potępiam go za to, że jest taki, jaki jest.” Tak rozumiana tolerancja daleka jest od obojętności, od nie przejmowania się tym, co dzieje się gdzieś obok. Dla chrześcijanina samo bycie tolerancyjnym, zawsze będzie niewystarczające. Nie tylko trzeba znosić i akceptować inność drugiego, ale przede wszystkim budować jedność. Na polu religii czymś takim będzie ekumenizm. Tolerancja jest do niego wstępem.
Sprawy trudne i ciężkie
Krakowska parafia prawosławna liczy stu pięćdziesięciu wiernych. W większości są to ludzie z wyższym wykształceniem. Są profesorami krakowskich uczelni, przyjeżdżają tu na kontrakty i studia. Inna tradycja i religia nie przeszkadza im tutaj żyć. „To nie ma znaczenia – mówi ks. Witold Maksymowicz, proboszcz tej parafii – czy ktoś jest katolikiem, protestantem, prawosławnym, muzułmaninem lub żydem. Wszystko zależy od tego, jakim jest człowiekiem.” Rozmawiamy dalej. Batiuszka zagłębia się w swoim fotelu. Opowiada o początkach swojej posługi w cerkwi. Były proboszcz zaczął chorować na oczy i nie mógł sobie poradzić ze sprawowaniem liturgii. „Zastanawiałem się jak mógłbym mu pomóc – wspomina – i wtedy doszedłem do wniosku, że przyjmę święcenia diakońskie. Poszedłem do niego z tym pomysłem, a on mówi, żebym się zastanowił i przyszedł za trzy miesiące, to wtedy porozmawiamy. Oczywiście tyle czasu nie czekałem, bo już wcześniej bardzo dużo zastanawiałem się nad tym.”
Stosunki katolików z prawosławnymi nie układają się źle. Po jednej i drugiej stronie są żale, to jednak nigdy nie stają się one czymś decydującym. Choć nie mówi się głośno o wszystkich bólach, to nie oznacza to, że o nich się nie pamięta. Ze strony prawosławnej żywe jest wspomnienie unii brzeskiej, ze strony katolickiej pamięta się np.: czasy wojen kozackich. „Jak wchodzili gdzieś kozacy – opowiada ks. Witold – to przede wszystkim mordowali księży unickich, później dopiero katolickich. To były czasy straszne… Ale to wszystko rozpoczęło się od działań politycznych, od odebrania swobód religijnych dla prawosławnych.” Po chwili dodaje: „Były czasy, kiedy jeśli batiuszka odprowadził kogoś na cmentarz, bo go o to proszono, to szedł do więzienia. Nie wszyscy wiedzą o tych czasach, ale one były.”
„Jestem z Podlasia. Tam jest zupełnie inaczej niż tu. Tutaj, wydaje mi się, niewielu katolików wie coś o prawosławiu” – mówi Paweł, który od paru lat studiuje w Krakowie i uczestniczy w życiu tutejszej parafii. Na Podlasiu jest wiele małżeństw mieszanych, co wpływa na to, że ludzie próbują dogadywać się ze sobą. Nie wszystko jednak się udaje. „Jest też wiele antagonizmów, również narodowościowych – dopowiada. – Bardzo często prawosławni wywodzą się z narodowości białoruskiej czy ukraińskiej i to przeszkadza.” Marek Kita mówi o podobnych sytuacjach: „W przypadku Polski takim stereotypem było i może ciągle jest to, że prawosławny to Rosjanin, nie-Polak. Tolerancja to uznanie, że są to tacy sami dobrzy ludzie jak my, tak samo jak my mają prawo wyznawać to, co wyznają.”
Nie wszystko jednak tak łatwo pokonać, jak różność kultury, tradycji i języka. Podziały przechodzą znacznie głębiej. „Są sprawy trudne i ciężkie… Choćby sprawa przejmowania prawosławnych świątyń przez katolików” – zauważa jeden z członków prawosławnej diaspory w Krakowie. Ale czasem religia zaprzęgana jest też w najzwyklejsze ludzkie spory. Ks. Maksymowicz na to bardzo wyczula: „Nigdy nie chwaliłem się tym, że jestem prawosławnym. Ale wiele osób o tym wie i nigdy z tego powodu nie byłem prześladowany. Oczywiście, jak to w życiu bywa, miałem jakieś niesnaski, kłótnie z ludźmi. Ale to nie jest związane z tym, że jestem prawosławnym, tylko z tym, że ktoś zachował się niedobrze wobec mnie lub odwrotnie.”
Odwrót i rozczarowanie
Krypta klasztoru ojców dominikanów jest miejscem spotkań grupy ekumenicznej Unitas. Spotykają się tu raz w tygodniu wieczorem, rozmawiają ze sobą, ale przede wszystkim modlą się o jedność chrześcijan. W spotkaniach tych bierze też udział poznany już przez nas Marek Kita. „Pamiętam początki kontaktów grupy Unitas z prawosławnymi – wspomina. – Przychodziło ich niewielu, może cztery, pięć osób… Byli czujni i niespokojni. Trzeba powiedzieć, że jest to normalna reakcja dla grupy mniejszościowej, która nie ma pełnego zaufania dla naszej bezinteresowności i czuje zagrożenie dla swojej tożsamości. Gdyby było nas po połowie może z mniejszymi oporami tamta grupa przystępowałaby do dialogu.” Z czasem prawosławni wykruszyli się. Grupę ekumeniczną stanowią dziś sami katolicy. To daje do myślenia…
Ks. Witold całą tą historię tłumaczy w trochę inny sposób. Prawosławni przywiązują mniejszą wagę do wykształcenia teologicznego niż katolicy. „Jeśli jestem w takiej grupie – tłumaczy – i ktoś zapyta się mnie, dlaczego u nas nie ma święta Wniebowzięcia NMP, a ja nie będę w stanie odpowiedzieć, to siłą rzeczy czuję się skrępowany. Jeśli już chcę uczestniczyć w czymś takim, to muszę podciągać się do pewnego poziomu.” Pytam o młodych w cerkwi i o możliwość zaangażowania się ich w taką grupę jak Unitas. „Organizowałem wiele razy Bractwo Prawosławne – mówi. – Przychodzą tu różni ludzie, studenci, młodzi, którzy nie czują jakiegoś głębszego związku z miejscem pobytu. Zanim ci młodzi ludzie zżyją się ze sobą to okazuje się, że zbliża się koniec roku akademickiego i w następnym roku trzeba prawie od nowa to samo organizować.” Nadzieją mogliby być młodzi z parafii, ale tych jest niewielu. Jeśli nawet jest parę osób, które mają ekumeniczną odwagę, aby modlić się i rozmawiać razem z katolikami, to jednak nie jest to jakiś ogólny trend. Może rzeczywiście jest tak, jak mówi Wiesław Trzpis, dyrygent cerkiewnego Chóru: „Od kilkunastu lat odczuwalny jest odwrót od ekumenizmu, rozczarowanie do tego, co dzieje się na polu kontaktów między Kościołami i organizacjami religijnymi. Dziś prym biorą postawy bliskie fundamentalizmowi.”
Klucze do katakumb
Jest mroźne zimowe przedpołudnie. Krakowska cerkiew przy ulicy Szpitalnej po woli zapełnia się ludźmi. Każdy wchodzący żegna się trzema palcami złożonymi w znak Trójcy Świętej i całuje ikonę wyłożoną na środku cerkwi. Znak krzyża czyni się w cerkwi bardzo często. Kapłan za ikonostasem, czyli ścianą zestawioną z ikon, w której jest troje drzwi, przygotowuje na stole ofiarnym Chleb i Wino. „Kiedy zacząłem rozumieć język starocerkiewnosłowiański, w którym odprawiane są te nabożeństwa, zacząłem ze wzruszeniem odkrywać, jak wiele rzeczy jest między nami zbieżnych” – opowiadał mi Marek pokazując przygotowany dla swoich studentów wypis podobieństw w liturgii katolickiej i prawosławnej.
Przy śpiewie Chóru otwierają się środkowe drzwi ikonostasu – Królewskie Wrota, w których pojawia się kapłan. Zaczyna się liturgia słowa. Czytania z Apostoła św. Pawła i Ewangelia, choć śpiewane w niezrozumiałym dla mnie języku, przenikają do głębi. Pytałem później młodych katolików, którzy przychodzą na te nabożeństwa, co takiego ich tu przyciąga? Marek: „Ja chodzę tu, aby się pomodlić. Bardzo lubię liturgię wschodnią, pasuje to bardzo do mojego sposobu przeżywania pobożności.” W podobny sposób odpowiada Marta, którą wiążą z tą tradycją rodzinne strony, gdzie żyje dużo prawosławnych, jak i kierunek studiów: „Ta liturgia bardzo do mnie przemawia. Jest o wiele bardzie rozbudowana niż u nas, są piękne śpiewy cerkiewne, kadzenie… To wszystko tworzy pewien proces i rytuał.” I dodaje po chwili: „Ten typ wschodniej duchowości jest tym, co mnie interesuje i tym, w czym odnajduję to, czego szukam.”
W cerkwi wyznanie wiary poprzedza znak pokoju. „Nie można godnie wyznać wiary – zauważa Marek Kita – jeśli nie miłujemy się wzajemnie.” Z jednej strony wezwanie kapłana: „Umiłujmy się wzajemnie…”, a z drugiej przepełnione bólem opowieści, które pokazują, jak daleko nam wszystkim do siebie, a przez to też i do Boga.
Magda opowiada o sporach między katolikami i prawosławnymi o cmentarze. Część jest katolicka, część prawosławna i teraz do kogo ma należeć ten cmentarz? Takie spory ciągną się latami i nic dobrego z tego nie wynika. Przykład: „Przy klasztorze w Supraślu są katakumby. Dziś jest to kościół prawosławny, kiedyś byli tu unici i w katakumbach chowali swoich zmarłych braci. Teraz jest problem czy te katakumby powinny należeć do grekokatolików czy prawosławnych. Klucze do katakumb są w urzędzie miasta i dziś ani katolicy, ani prawosławni nie mają tam dostępu. Tylko psy włażą przez siatkę i wygrzebują kości…”
Tak samo prawdziwe i ważne
Za ikonostasem kapłan odmawia modlitwę eucharystyczną. Czyni znak krzyża nad Chlebem i Winem. Dokonuje się cud przeistoczenia. Ks. Maksymowicz powie później: „W czasie modlitwy eucharystycznej człowiek uświęcony jest świętością Chrystusa. Kiedy przychodzi do cerkwi jest grzeszny, jak jedno wielkie nieszczęście, ale przez eucharystię jest święty.” W czasie eucharystii rzeczywiście waśnie o cmentarze i kościoły, wspomnienie unii, teologiczne spory o „filio que” w wyznaniu wiary zostają gdzieś daleko. W cerkwi obok siebie klęczy prawosławny oraz katolik i dla obu to, co dzieje się dookoła jest tak samo prawdziwe i ważne. „Jest taka piękna modlitwa przed komunią, którą kapłan odmawia – opowiada Marek. – Przyjmij mnie Panie, uczestnika Twej mistycznej wieczerzy, albowiem nie zdradzę wrogom Twych tajemnic, ani nie dam Tobie pocałunku Judasza, ale jak przestępca będę Tobie wyznawał: Pamiętaj Panie o mnie w swoim Królestwie.”
Kapłan staje z Panem Jezusem w Królewskich Wrotach. Co niedziela w katolickich kościołach tłum ludzi przystępuje do komunii. W cerkwi tego dnia Pana Jezusa przyjął tylko jeden pięcioletni chłopczyk. W kościele prawosławnym razem z chrztem małe dziecko przyjmuje sakrament bierzmowania stając się pełnoprawnym członkiem Kościoła. Komunię mogą przyjmować już niemowlaki. „Mamy lub ojcowie przychodzą do komunii z niemowlakami – opowiada ks. Witold. – Oczywiście nie dajemy im Ciała, ale kropeleczkę Krwi, aby się nie zakrztusiło.” W wieku siedmiu lat jest pierwsza spowiedź. Później, aby móc przystąpić do komunii, trzeba się przed nią każdorazowo spowiadać.
Chwilę później kapłan wychodzi, aby pobłogosławić zebranych Kielichem. Podchodzę i ja z całą świadomością, że przyjmuję błogosławieństwo najświętszym sakramentem. I wtedy chyba zrozumiałem Marka, który opowiadał o swoich wizytach na nabożeństwach w cerkwi i wielkim smutku, że może uczestniczyć w nich w całej pełni z wyjątkiem przystąpienia do komunii.
Nabożeństwo dobiegło końca. Ktoś częstuje prosforą. Przyszedł moment, kiedy można przywitać się i porozmawiać ze sobą. Razem – prawosławni i katolicy… „Ludzie spotykają się ze sobą – powie ks. Witold Maksymowicz – i wspólnie się modlą. Nie ma przyjaźni jeśli człowiek dla człowieka jest obcy. Trzeba się poznać, aby się polubić i zaprzyjaźnić, aby zacząć coś robić, aby iść we wspólnym kierunku. Czy będzie zjednoczenie? Wyrażam wielką i szczerą chęć, aby ono nastąpiło jak najwcześniej.”