Europa Jana Pawła II
Kiedy Jan Paweł II mówi o Europie jako o „związku krajów od Atlantyku do Uralu, od Morza Północnego do Morza Śródziemnomorskiego” , nie utożsamia jej z małym półwyspem wielkiego azjatyckiego kontynentu, a jedynie opowiada historię wydarzenia, które poczęło się w określonym miejscu i w określony sposób, i toczy się w określonym kierunku. Nie mieści się ona ani w zakreślonych dla niej geograficznych granicach, ani nie pozwala się zamknąć w polityczno-ekonomicznych układach. Europa nie jest przedmiotem, którym można by manipulować. „Europa nie stanowi zamkniętego i odizolowanego terytorium; ona tworzy się wychodząc na spotkanie innym narodom, innym kulturom, innym cywilizacjom. /…/ Inne kraje oraz kontynenty oczekują od niej odważnych przedsięwzięć”, niezbędnych do budowy sprawiedliwego i braterskiego świata. Europa skupiona tylko na sobie nie byłaby Europą, lecz przedmiotem polityki i ekonomii.
Tworzymy Europę, ale sama nasza praca nie tłumaczy historii jej wy-darzania się. Pytając o jej tożsamość, pytamy nie tylko o naszą pracę, ale także i o dar, jaki otrzymujemy. Pytając o dar, pytamy o misję, bo nie ma bezcelowych darów. Europa przewyższa Europejczyków, tak że oni nieustannie dorastają do niej. Homines fabri, czyli tak zwani „prości robotnicy” (Platon), utożsamiający dojrzewanie osoby z doskonaleniem narzędzi producji, stanowią śmiertelne zagrożenie dla Europy.
Europa dzieje się w ludziach, którzy wytwarzając przedmioty niezbędne do lepszego życia, szukają tego, bez czego wpada się w chaos. W chaosie życie traci sens. Traci go tym łatwiej, im chaos jest bardziej wygodny. Inaczej mówiąc, Europa jest przestrzenią twórczej współpracy człowieka ze światłem emanującym z Niewidzialnej rzeczywistości; wszystko, co w tym świetle człowiek widzi i czego dotyka rękami przemienia się w piękne dzieło sztuki, z których największym dziełem jest on sam. W Warszawie Papież mówił: „Chodzi o stworzenie zarówno na Wschodzie jak i na Zachodzie wizji Europy jako pewnej całości duchowo-materialnej. /…/ Chodzi o to, żeby myśleć o przyszłej Europie jako o <kontynencie kultury>, mimo zaskakującej niezwykłości politycznego wymiaru wydarzeń.”
Pojęcie kultury wiąże się z pracą, o jakiej mówi łacińskie słowo colo, -ere, cultum, uprawiam ziemię. Jan Paweł II myśli o Europie tak, jak myśli się o roślinie, o drzewie, dla których trzeba przygotować grunt. Przyszłościowy charakter słowa kultura (cultura, imiesłów czasu przyszłego) wskazuje na rozciągające się przed nami pola uprawne, zadane nam do pracy.
Europa jest drzewem; zmarnieje, jeżeli zapomni o własnych korzeniach. Przyszłość drzewa jest już wpisana w jego korzenie. W korzeniach zaczyna odsłaniać się jego cel i sens. Korzenie drzewa zawierają jego teleologię. Trzeba ją zaakceptować, jeśli drzewo nie ma być zdane na łaskę i niełaskę ludzi widzących w nim jedynie materiał do obróbki. Z drzewa można zrobić byle co, pod warunkiem, że pozbawi się je korzeni. Zaakceptować drzewo jako drzewo znaczy troszczyć się o jego korzenie. Jest to akt miłości, na jaki nigdy nie zdobędzie się sam rozum, choćby był nie wiadomo jak bardzo „oświecony” przez samego siebie.
Europa wydarza się w ludziach wychodzących z widzialnego „tu” i zmierzających do tego, co dostrzega jedynie wiara i nadzieja. Uprawiają oni ziemię „tu”, ale wiarą i nadzieją przebywają „tam”. „Wiara, która nie staje się kulturą, jest wiarą nie w pełni przyjętą, nie w pełni przemyślaną, nie w pełni wiernie przeżytą”.
Przy różnych okazjach Papież przypomina, że Europa zapuściła korzenie nie tylko w ziemi ale także i w niebie. Dlatego Europejczyk jest o tyle Europejczykiem, o ile jest świadkiem ziemi i nieba. Jeśli Europejczyk zapomni o początkach Europy, przekształci jej historię w historię postępu produkcji młotków, mydełek oraz instrukcji, jak ich używać. O takiej historii będą decydowali różni Trazymachowie i Kaliklesi, umiejący konstruować tak zwane większości i przymuszać ludzi do posłuchu. Dla Sokratesów nie będzie w niej miejsca. Co więcej, różni garbarze, pisarze i retorzy, jak to miało miejsce w przypadku człowieka, o którym delficka wyrocznia powiedziała, że był najmądrzejszym ze wszystkich ludzi, będą skazywali ich na banicję a często nawet na śmierć. Będzie to Europa najemników, co prawda dobrze się mających, ale za to uciemiężonych przez posiadanie zbyt wielu dóbr (por Mk 10, 22).
Europa wydarzająca się w drodze z „tu” do „tam” jest historią wolności. Historia ta zaczęła się w Helladzie, ukierunkowało ją jerozolimskie proroctwo, a swoje spełnienie znalazła ona na krzyżu wbitym w ziemię Golgoty. Europa odsłania się w całej krasie swojej tożsamości dopiero w spotkaniu helleńskiego pragnienia prawdy, bez której wolność może być tylko swawolą, i Osoby zapowiadanej przez jerozolimskie proroctwo, Osoby, w której Miłością jest Prawda a Prawdą Miłość, „co wprawia w ruch słońce i gwiazdy” .
Europa wynurzyła się z mroków dzięki wychodzeniu Hellenów poza granice ich póleis, czyli w ich doświadczeniu wolności od własnego państwa, a tym bardziej od państw cudzych. Dostrzegli oni, że całkowita zależność nie pozwala człowiekowi żyć zgodnie z nurtującym go przyjaznym pragnieniem mądrości (filo-sofia). W obronie tej niezależności przeciwstawili się azjatyckiej nawale. Przeciwstawili się jej bez obliczania szans na przeżycie, bo tak wielką wagę przywiązywali do wolności od innych, że gotowi byli ponieść śmierć za nią. Z okazji uroczystości pogrzebowych urządzonych dla uczczenia poległych na wojnie, ich umiłowanie niezależności wyraziło się Peryklesowymi słowami: „W zrozumieniu, że szczęście polega na wolności, a wolność na męstwie, nie uchylajcie się od niebezpieczeństw wojny.”
Dla Europy poczętej w Grecji barbarzyńcą jest zarówno ten, kto ciemięży, jak i ten, kto pozwala się ciemiężyć. „Dla Europy jest obowiązkiem sumienia ujawniać w sposób niedwuznaczny okrucieństwa popełniane w naszym sąsiedztwie na bezbronnych społeczeństwach. Należy je ujawnać bez względu na to, kto je popełnia.” W tych słowach Głowy Kościoła Katolickiego rozbrzmiewa także echo greckiego pragnienia wolności i sprawiedliwości dla wszystkich.
Wolność jednak jest czymś więcej niż niezależnością od innych. W istocie wolnym jest ten, kto nie zależy przede wszystkim od siebie samego. Tylko on tak panuje nad sobą, że może innym czynić z siebie dar aż do oddania życia. Aby móc tak panować nad sobą, trzeba patrzeć dalej, niż sięgają oczy; trzeba zawierać przymierze z rzeczywistością, nad którą nie ma władzy nawet śmierć.
Świadomość, że jakieś Bóstwo uwiodło i niesie człowieka daleko poza granice kreślone przez jego myśli, kultura helleńska wyraziła m. in. taką postacią, jaką jest Antygona, bądź słowami, które św. Paweł znalazł wyryte na jednym z ołtarzy w świątyni na Areopagu: „Nieznanemu Bogu” (Dz 17, 23). O uwiedzeniu człowieka przez Bóstwo opowiada grecki mit, w którym Zeus pod postacią białego byka porywa córkę króla Tyru, Europę, i ucieka z nią tak daleko, że jej bracia szukają jej do dzisiaj. Po drodze budują miasta, państwa, tworzą imperia i takie czy inne unie europejskie, ale wszystko, co w nich znajdują, jest tylko podobizną Europy, ich siostry. Ona sama jest zawsze trochę dalej. Muszą więc nadal szukać jej i o nią walczyć, walczyć z własną słabością. Braciom Europy nie godzi się tracić odwagę i ulegać zmiennym kolejom losu.
Żaden Areopag nie wie, dokąd skierować pragnienie wolności, w którym poczęło się i nadal dopiero się poczyna duchowe wydarzenie zwane Europą. Ludzką rzeczą jest mówić: „nie!”, nadludzką natomiast jest wyrzec bezwarunkowe „Tak!”, bez którego człowiek i społeczeństwo stają się igraszką własnych i cudzych kaprysów. Właśnie dlatego konstytucja Europy domaga się czegoś więcej niż może wymyśleć jakikolwiek Areopag. Źródło, z którego drzewo Europy pije wodę życia, bije w najgłębszych pokładach ludzkiej rzeczywistości.
Wizyta Jana Pawła II w rzymskiej synagodze, jego modlitwa pod Murem Płaczu w Jerozolimie przypominają Europie, że marzenie greckiej myśli o odsłonięciu się prawdy (a-létheia) ze swojej natury łączy się z jerozolimskim proroctwem. Nie zrozumie Europy ten, kto nie patrzy na nią w świetle greckiego wychodzenia poza „tu” na poszukiwanie prawdy w nieznanym „tam”. Ten jednak, kto nie patrzy na Europę w świetle tego, co wydarzyło się w Charanie, gdzie Pan powiedział do Abrahama: „Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej i z domu twego ojca do kraju, który ci ukażę” (Rdz 12, 1), nie tylko że jej nie zrozumie, on wręcz zmarnotrawi to, co Grecji było dane osiągnąć. Abraham porzucił swoją ziemię, swój dom, i wyruszył w drogę nie wiedząc, dokąd idzie. Zawierzony Głosowi Pana zaczął inaczej patrzeć na rzeczy widzialne i inaczej o nich myśleć. Wszedł w ich wnętrze w poszukiwaniu Niewidzialnego „kraju”, ukazywanego przez obietnicę Pana. Z przymierza zawartego przez Obietnicę Pana z nadzieją Abrahama narodził się lud, który stał się przestrzenią proroctwa strzegącęgo ludzi przed zagubieniem się w przemijających w drobiazgach.
Judaistyczne proroctwo i ateńskie pragnienie „nieznanego Bóstwa” sprawiają, że Europa jest wydarzeniem, które nie zna granic, ale rozwija się w określonym kierunku. Jerozolima broni Areopagu przed racjonalizmem, który tłumacząc rzeczy skończone li tylko poprzez inne tak samo skończone rzeczy z łatwością przekształca się w Auschwitz i Kołymę. Budząc w człowieku nadzieję, że prawda już nadchodzi, Jerozolima wyprowadza rozum z tautologii, w oparciu o które człowiek potrafi walczyć jedynie o prawo do swawoli. Dlatego kto uderza w proroctwo, uderza także w rozum, i odwrotnie kto uderza w rozum, uderza także w proroctwo, bo proroctwo otwiera rozum właśnie na to, co go przewyższa a bez czego potrafi on być logiczny ale tylko do pewnego stopnia. Głos, który każe człowiekowi wszystko opuścić i iść w nadziei do kraju, który będzie mu ukazany, oraz proroctwo, które nie pozwala człowiekowi zapomnieć, że jest wezwany i posłany przez ten Głos, osadzają prawa człowieka na trwałym fundamencie obowiązku. Człowiek ma prawo tylko do tego, do czego jest wezwany.
Europa ducha dzieje się w ludziach, w których rozum i proroctwo spotykają się z Prawdą objawioną na Golgocie. Golgota Syna Bożego nie jest dodatkiem do Areopagu mędrców i do Jerozolimy proroków. Mędrzec i prorok odnajdują siebie dopiero w Miłości przybitej do krzyża. Historia Europy zlewa się tak dalece z historią ewangelizacji, że dopiero przykazanie: „Idźcie /…/ i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego” (Mt 28, 19), pozwala dostrzec zarówno sens greckiego wychodzenia poza granice polis, jak i sens wezwania Abrahama w Charanie przez Głos Pana.
„Europa ma wielkie zobowiązania w stosunku do chrześcijaństwa. Ale i chrześcijaństwo ma wiele powodów, żeby dziękować Europie.” Każda bowiem tzw. inkulturacja wiary chrześcijańskiej na innych kontynentach nie będzie mogła obejść się bez tego, co zaczęło się wy-darzać, kiedy św. Paweł, poruszony prośbą Macedończyka usłyszaną we śnie: „Przepraw się do Macedonii i pomóż nam!” (Dz 16, 9), udał się do Grecji, czyli do ówczesnej Europy. Odtąd „Kościół i Europa tworzą jedność w swoim byciu i w swoim przeznaczeniu” , tak że dopiero w odniesieniu do chrześcijaństwa kultura europejska staje się w pełni zrozumiała: „Ewangelia stanowi jej fundament”.
Do takich ludzi jak Paweł, który był uczniem Gamaliela, obywatelem rzymskim, człowiekiem, którego Chrystus zrzucił z konia, Europa będzie zawsze wołała: „Przeprawcie się do mnie i pomóżcie mi!” Europa będzie zawsze potrzebowała takich ludzi. Jej bowiem nie wystarczy walka o niezależność, która kończy się stwierdzeniem, że nie ma drzewa, z którego człowiekowi nie wolno by było zrywać owoce (por. Rdz 3, 2-3). Europejczycy stają się zgorszeniem dla innych w tej mierze, w jakiej zastępują Ewangelię gołosłownym twierdzeniem, że człowiek, jeśli nie jest Bogiem, powinien przynajmniej tak postępować, jakby Nim był.
Wewnętrzna jedność Areopagu, Jerozolimy i Golgoty sprawia, że „kryzysy człowieka europejskiego są kryzysami człowieka chrześcijańskiego”, a „kryzysy kultury europejskiej są kryzysami kultury chrześcijańskiej.” „Pielgrzymując po drogach czasu, Kościół związał swoją misję z naszym kontynentem jak z żadnym innym. Duchowe oblicze Europy kształtowało się dzięki wysiłkom wielkich misjonarzy oraz dzięki świadectwu męczenników. Kształtowało się w świątyniach wznoszonych z wielkimi ofiarami, w ośrodkach życia kontemplacyjnego, w humanistycznym przesłaniu uniwersytetów. /…/ Jakżeż uboga byłaby kultura europejska, gdyby zabrakło w niej chrześcijańskiego natchnienia!” Wystarczy posłuchać, jak pusto dźwięczą w „oświeceniowym” wydaniu takie słowa jak człowiek, wolność, równość i braterstwo, żeby przekonać się, iż bez Ojca nie znaczą one nic, bo znaczyć mogą wszystko. Areopag Oświecenia utożsamił je z matematycznymi równaniami, o których układach decydują doraźne interesy. Wielkie Nic, podniesione do godności zasady życia przez rozum „oświecony” przez samego siebie, znosi wszystkie różnice, począwszy od różnicy seksualnej a skończywszy na różnicy między człowiekiem a Bogiem, co powoduje, że człowiek nie pojmuje, dlaczego nie wolno mu zrywać owoców z drzewa pozostającego w gestii Bóstwa.
Ten, kto stracił wszystko prócz rozumu, nie dostrzega, że „kulturowy skarbiec Europy”, do którego należą takie wartości jak „godność osoby ludzkiej, sakralny charakter życia, znaczenie rodziny, rola wychowania, wolność myśli, słowa i wyznawania swoich przekonań bądź swojej religii, /…/ praca pojmowana jako uczestnictwo w dziele stworzenia, autorytet państwa rządzonego przez prawo i przez rozum”, jest skarbcem synów Boga, a nie bogów.
Kartezjańskie przekonanie, że idee „jasne i wyraźne” stanowią miarę i kryterium poznania, podporządkowało pragnienie prawdy kalkulacjom, czyli temu, co nazywa się ratio (od łacińskiego reor, -eri, ratum). Kalkulujący rozum nie szuka źródeł, z których drzewa piją swoją prawdę. Dla niego nie ma wartości proroctwo wskazujące na niezbędną dla osoby ludzkiej boską Inność, wskutek czego ma wręcz za chorobę wewnętrzny głos wzywający człowieka do uprawiania pod tę Inność swojej ziemi. W świecie racjonalistycznych kalkulacji wezwanie człowieka do pielgrzymowania z „tu” do sakralnej Inności „tam” ustąpiło miejsca turystyce, i głównie w niej, a nie w pielgrzymowaniu, tworzy się dzisiejsza, a nie ta zawsze trochę przyszła Europa. Oświeceniowe sapere aude!, które w gruncie rzeczy znaczy reri aude!, czyli: „odważ się kalkulować!” brzmi jak wyrok skazujący ducha Europy na śmierć. Przypomina się powiedzenie Chestertona: „Głupim nie jest ten, kto stracił rozum, lecz ten, kto stracił wszystko prócz rozumu.”
Poddając się racjonalizmowi, Europejczycy tracą zdolność jednoczenia się, bo nie pielgrzymują jeden do drugiego, lecz do wyobrażeń i hipotez, jakie tworzą o sobie nawzajem. Zamiast tworzyć społeczeństwo osób, udają się w „strony dalekie” od domu Ojca (por. Łk 15, 13), a więc i od braci, i tam robią z siebie tłum kalkulujących i skalkulowanych jednostek. Nędza samotności nie pozwala im dostrzec w zawierzeniu się człowieka człowiekowi a nawet i samemu Bogu nic więcej niż prywatną, sentymentalną naiwność.
Jeśli Europa ma być Europą, jej turystykę intelektualną, kalkulowaną przez różne ośrodki, musi zastąpić pielgrzymka do źródeł. „Polityczne i ekonomiczne zabiegi, niezależnie od tego, jak bardzo byłyby potrzebne, same przez się nie uzdrowią zranionego Europejczyka, który kulturowo stał się wątły i bezbronny. Równowagę i moc odzyska on pod warunkiem, że odnowi swoje chrześcijańskie korzenie.” Ateńskie pragnienie prawdy oraz judaistyczne proroctwo ożywią „wolę szanowania, bronienia i głoszenia godności osoby ludzkiej wewnątrz Europy oraz w solidarnej łączności z wszystkimi” , tylko tam, gdzie ludzie nabiorą odwagi, żeby codziennie wychodzić „z ziemi rodzinnej, z domu swoich ojców”, i wędrować do miejsca, które Pan już „ukazał” na Golgocie.
Niebezpieczeństwo rozumu oświeconego przez samego siebie będzie stale zagrażać Europie. Ale dzisiaj odnosi się wrażenie, że opadła ona tak dalece z duchowych sił, że będzie jej trudno być Europą? Jej politycy, od których wiele zależy, cierpią na taki zanik pamięci, że potrafią głosić wręcz humorystyczne twierdzenia. Kilka tygodni temu w artykule, jaki ukazał się na łamach włoskiego dziennika Corriere della sera, jeden z „oświeconych” polityków wmawiał w czytelników, że europejską tożsamość tworzy myśl, która od czasów Oświecenia szuka szczęścia i sprawiedliwości. Myśl ta, pisze tenże polityk, stawia człowieka w centrum politycznego programu, a w oparciu o balladę Goethego „Król olch” tworzy dla niego moralność. Oświeceniowa amnezja, przyjęta przez tegoż polityka jako podstawa „politycznej poprawności” robi ze świeckości „gramatykę wszystkich religii”, pozwalającą im wyrazić się w sposób przydatny dla społeczeństwa.
Antyeuropejskiej myśli nie wystarczy przeciwstawić inną, europejską myśl. Aby pomóc Europie, trzeba wznieść się na wyższy poziom, tam, gdzie realizm i świętość tworzą jedną całość. Dopiero z wyżyn realizmu i świętości widać, mówiąc słowami wziętymi z tego samego wiersza Goethego, że „król olszyn w koronie, z ogonem jak żmija” to żadna rzeczywistość – że „to tylko /…/ mgła nocna się zwija” i straszy (tłumaczenie W. Syrokomli). Ale stamtąd widać też i to, że rozum pozostawiony samemu sobie, miast bronić ludzi przed „królem olch”, pomaga mu mamić ich bardziej złudnymi obietnicami. Jan Paweł II mówił o tym pośrednio w Santiago de Compostella, a powiedział to wprost, kiedy ogłaszając trzy wielkie święte współpatronkami Europy, wezwał ją do rozwijania się w harmonii ze swoją najlepszą tradycją, „której najwznioślejszym wyrazem jest świętość.” „Król olch” zadusi Europę, w której nie będzie świętości. Ona sama rozmydli się w produkowanych przez siebie mydełkach.
Nie ma wątpliwości, że moc łaski przewyższa każdego „króla olch”, także i tego, jakim jest rozum „oświecony” przez samego siebie. Ale czy Europejczycy będą mieli na na tyle odwagi, żeby zawierzyć się wezwaniu łaski?
Źródło tekstu: www.euroforum.pl