Wiara między kiczem a sztuką
Wiara między kiczem a sztuką
rozmowa z ks. dr. Leszkiem Makówką
O niemoralności kiczu w kościele, obieraniu ziemniaków w Zachęcie i rozejściu się dróg religii i sztuki współczesnej z ks. dr. Leszkiem Makówką rozmawia ks. Tomasz Jaklewicz
ks. dr Leszek Makówka – historyk sztuki,
przewodniczący Komisji Architektury i Sztuki Sakralnej w archidiecezji
katowickiej, konserwator diecezjalny
ks. Tomasz Jaklewicz: Co to właściwie jest kicz?
ks. Leszek Makówka: – Kicz, czy kiczowatość, to jakaś nadmierna łatwość przekazu,
płytka jednoznaczność, kłamstwo materiału (np. plastik udający wosk),
niestosowność, imitatorstwo, „ładność”, ckliwość, sentymentalizm, powtarzanie
ogranych schematów.
We współczesnej sztuce granice kiczu nie są już chyba tak ostre?
– Tak, jeszcze ponad sto lat temu sztuka wysoka, akademicka, kierowała się
określonym kanonem, a kicz oznaczał sztukę tandetną, powierzchowną,
schlebiającą popularnym gustom. Dzisiaj my już nawet nie wiemy, czym jest
sztuka, a czym nie jest. W 2001 roku artystka Julita Wójcik obierała 50
kilogramów ziemniaków w warszawskiej Zachęcie. Wiele osób się śmiało, ale jej
performance mieścił się w nurcie współczesnej sztuki. Po drugiej wojnie artyści
zaczęli przekraczać tradycyjne granice sztuki. Do tej pory obowiązywał zwyczajowy
podział: malarstwo, rzeźba, architektura. Dziś mamy sztukę wideo, instalacje,
performance, happening…
Kicz w kościołach nie jest problemem czysto artystycznym, ale,
powiedziałbym, duszpasterskim.
– Kicz w przestrzeni kościelnej jest czymś niemoralnym, dlatego, że zawiera w
sobie jakieś kłamstwo. Jeśli wiarę wyrażamy w kiczowaty sposób, czyli ckliwie,
banalnie, płytko, to jest tu zgrzyt. Przecież wiara chrześcijańska wcale taka
nie jest, a przynajmniej nie powinna być. Wiara ubrana w kiczowate szaty
utrwala niedojrzałość religijną, zatrzymuje nas na poziomie Pierwszej Komunii
Świętej. Popatrzmy na niektóre obrazy świętych. Czy one są nas w stanie
pociągnąć do naśladowania? Z pisemnych hagiografii wyrzuciliśmy fragmenty
niesprawdzone, bajkowe, po to, by urealnić te postacie, pokazać ich autentyczne
życiorysy. Dlaczego nie robimy tego w ikonografii? Święci to ludzie zmagający
się ze sobą, z Bogiem, z życiem, ale ze słodkich obrazków to wcale nie wynika.
Kicz w kościele jest niemoralny, bo zafałszowuje przekaz religijny, banalizuje
wiarę. Życie zgodne z wymogami wiary to przecież wielka sztuka.
Mówi się, że nowe kościoły są kiczowate. To prawda?
– To duże uproszczenie, może nie kiczowate, ale nie zawsze dobre. Po wojnie
wybudowano w Polsce 3 tysiące kościołów. Do tej pory nie zrobiono całościowego
opracowania tych obiektów. Po roku 1981 nastał prawdziwy boom budowy świątyń,
na który nie byliśmy gotowi. Ani Kościół, ani artyści. Kościół nie miał za dużo
pieniędzy, budowano szybko i często tanio, bo takie były okoliczności. Z
drugiej strony architekci nie za bardzo wiedzieli, jak się projektuje kościoły,
bo nie robili tego przedtem. Artyści czuli się często zagubieni, ponieważ temat
religijny narzucił im rygorystyczne granice zarówno od strony treści, jak i
formy. A artysta z założenia jest dziś nieskrępowany, wolny, więc nie radzi
sobie z ograniczeniami. Problem współczesnej sztuki religijnej nie polega na
tym, że dominuje kicz. Chodzi o to, że nawet artystycznie dobre współczesne
realizacje nie sprawdzają się w kościele. Nowoczesne wizje Ukrzyżowania czy
Matki Bożej, wyrażone w języku współczesnej sztuki, nie przemawiają do ludzi,
nie dają im poczucia sacrum.
Artyści przez całe wieki inspirowali się
chrześcijaństwem. Dziś już nie potrafią, czy nie chcą?
– Kościół był mecenasem sztuki do XVIII wieku. Potem drogi Kościoła i sztuki
zaczęły się rozchodzić. Artysta zaczął się wyzwalać z wszelkich więzów. Zajął
miejsce kapłana. Próby odnowienia języka religijnego w sztuce nie powiodły się.
Po II wojnie światowej we Francji do projektów sakralnych zaproszono wybitnych
współczesnych artystów. Powstały ciekawe kościoły, ale kryzys trwa. Meyer,
dwudziestowieczny historyk sztuki, powiedział, że dalszy rozwój, czy też tylko
istnienie sztuki religijnej zależy od miejsca, jakie zajmie chrześcijaństwo. A
skoro chrześcijaństwo jest dziś na Zachodzie na marginesie, kościoły zamienia
się w tam na kawiarnie, to trudno oczekiwać wielkich dzieł sztuki w kościołach.
W latach siedemdziesiątych z okładek magazynów poświęconych architekturze
zniknęły w ogóle kościoły. Są nowe centra handlowe, banki, muzea, ale nowego
kościoła nie uświadczysz. To jest bardzo znamienne.
Ale w Polsce wciąż buduje się kościoły, więc powinno być inaczej.
– Teoretycznie tak, ale jest różnie. Także dlatego, że sztuka religijna nie
jest obszarem, w którym artyści poruszają się na co dzień. Krakowska artystka
Aldona Mickiewicz powiedziała, że posiadanie etykiety chrześcijańskiego artysty
skazuje go na margines w swoim środowisku. Artysta tworzący w przestrzeni
religijnej ma zamknięte drzwi do galerii. Nawet w katolickiej Polsce klimat
jest taki, że sztuka religijna uchodzi za obciach, za coś, czym nie warto się
zajmować. Poza tym sztuka współczesna oderwała się od społeczeństwa. Człowiek w
galerii sztuki współczesnej czuje się często zagubiony. Bez komentarza nie wie,
o co w tym chodzi. Być może jest tak, że sztuka współczesna nie nadaje się do
religijnego przekazu. Brakuje jej właściwego języka.
To chyba jednak nie oznacza, że mamy godzić się na tandetę w kościołach.
– Na pewno trzeba bronić się przed skrajnym kiczem, czyli styropianem,
plastikiem, tekturą w prezbiterium, kolorowymi wstążkami czy nonszalancją w
podejściu do zabytkowych wnętrz. Jeżeli takie dekoracje są zgodne z tradycją
odpustu, to jest to do przyjęcia, ale jeśli na stałe wprowadzamy takie erzace
do kościoła, to jest to kicz. Pięć lat temu abp Zimoń ogłosił Instrukcję, w
której zakazał wprowadzania do prezbiterium sztucznych kwiatów lub świec
udających wosk itd. Jeżeli nie stać nas na bukiet świeżych kwiatów w kościele,
to niech będzie w nim tylko jedna róża od czasu do czasu, a nie ten sam
sztuczny bukiet przez cały rok.
Niektórym duchownym brakuje wyczucia w tych kwestiach.
– Z pewnością niektórym tak. Nam – księżom, jak i całemu społeczeństwu brakuje w ogóle edukacji artystycznej. Na studiach teologicznych przewidziane jest 15 godzin historii sztuki i 15 godzin konserwacji zabytków. I są to jeszcze zajęcia fakultatywne.
Licheń uchodzi za symbol kiczu, ale ludzie tam jeżdżą, dobrze się tam czują, potrafią się tam modlić.
– To, co drażni w Licheniu, to przesadny monumentalizm i kiczowate ozdóbki typu gipsowy ptak w gipsowym gnieździe. To jest jakieś kłamstwo. Ale Licheń jest dobrze przyjmowany przez ludzi, bo posługuje się formami historycznymi, które kojarzą się z kościołem. Tam spotykamy klasyczne formy: łuk, wieża, kopuła, kolumna, portyk. Lubi się to, co się zna. Czujemy się tam jak w domu. Poza tym Licheń pokazuje, że z kiczem w przestrzeni religijnej sprawa jest bardziej skomplikowana. Zadaniem sztuki kościelnej jest uobecnianie sacrum. Wokół kiczowatych figur ludzie się modlą, płoną świece, jest kult, a arcydzieła, także te dawne, nie zawsze sprawdzają się w przestrzeni kościelnej. Nikt nie pielgrzymuje np. do Drezna, aby się modlić przed obrazem Matki Bożej Sykstyńskiej Rafaela.
Czy kicz może uobecnić sacrum?
– Okazuje się, że czasami tak. Choć nie wiem, dlaczego tak jest. To nie jest pytanie do historyka sztuki. Tego chyba nie da się wytłumaczyć samą psychologią, socjologią czy nawet teologią. Są obrazy czy rzeźby religijne artystycznie kiczowate, ale nie możemy negować religijnego wzruszenia ludzi modlących się wokół nich. Kryteria czysto artystyczne nie są wystarczające w kościelnej przestrzeni. Może to jakieś działanie z Góry.
Źródło tekstu: goscniedzielny.wiara.pl , 2007 rok