Cel i sens życia
Dość często spotyka się osoby, które nęka problem celu życia. Nierzadko tę samą lub zbliżoną troskę wyrażają one, zapytując o sens życia. Cóż można odpowiedzieć na podobne pytania? To przede wszystkim, że poruszone zagadnienia wymagają interpretacji. O co idzie w gruncie rzeczy? Aby spróbować to sobie uświadomić, rozważymy obie kwestie z osobna i ,zajmiemy się zrazu pojęciem celu życia, a później pojęciem sensu życia.
Jeśli kto pyta o cel życia, formułuje swoje zapytanie z pewnością jakoś metaforycznie. Albowiem w rozumieniu nieprzenośnym można mówić tylko o celu jakichś działań, a żyć – to przecież nie to samo, co działać. Na przykład rośliny żyją, lecz nie działają. Ponadto z innego jeszcze względu zasługuje się wyraźna dwuznaczność rozważanego wyrażenia. Pytający może się interesować mianowicie bądź celem życia własnego lub jakiejś innej osoby, bądź celem życia w ogóle, celem tej formy bytu, która odróżnia świat istot żywych od świata natury martwej. Zastanówmy się kolejno nad tymi dwoma rozwidleniami problemu.
Jaki jest cel życia w ogóle? Kto o to pyta, czyni milcząco – jak się domyślać wolno – następujące założenia. Po pierwsze mniema, że niewątpliwa kierunkowość procesów życiowych dowodzi, iż ktoś nimi kieruje: ktoś jeden, Bóg, władca wszechświata, lub jakaś wielość istot działających, zwanych monadami lub entelechiami, lub jeszcze może inaczej. Po drugie tak pytający przenosi kierunkowość procesów życiowych w organizmach na całość życia złożonego z tych procesów, zachodzących od wieków w niezliczonych organizmach, ź znajduje podtrzymanie swej hipotezy w kierunkowości ewolucji gatunków roślinnych i zwierzęcych.
Otóż istnieje pewien związek między przytoczonymi założeniami a troską o cel danego indywiduum. Jedna bowiem z zawartych w tej trosce ,intencji sprowadza się do dążenia, by jakoś własne życie uzgodnić z owym kierowniczym ,zamierzeniem sił rządzących światem. Ale częstokroć, gdy ktoś poszukuje celu życia własnego, dzieje się to na innej zgoła płaszczyźnie. Oddają się temu dociekaniu ludzie, którym nie wystarcza zwykła wegetacja, zwykłe trwanie, zwykłe zabiegi o podtrzymanie egzystencji, albo których nie zadowala tak zwane życie z dnia na dzień, albo którzy pragną, by ich działania przydały się komuś do czegoś, przy tym nie byle komu do byle cnego, lecz komuś wyróżnionemu – do jakichś osiągnięć godnych poświęcenia im prac i wysiłków.
A jeśli mię trafnie ujęło to, o co chodzi poszukiwaczom celu życia, w takim razie bylibyśmy częściowo przynajmniej przygotowani do zajęcia stanowiska względem podobnych zagadnień i niepokojów. Tak, rzeczywiście, istnieje kierunkowość procesów życiowych. Z zarodka rozwija się organizm dojrzały, rośnie, wzmaga się na siłach, produkuje zarodki organizmów potomnych, słabnie, starzeje się, obumiera, a póki żyje, odbywają się w nim procesy kierunkowe, zmierzające ku utrzymaniu jego zdrowia i zdolności produkowania potomstwa. Prawdą jest i to, że świat istot żywych zaludniających powierzchnię globu ziemskiego zmienił się jakoś kierunkowo od czasu swego powstania. Rozwój doprowadził do stopniowego ukształtowania wielkiego bogactwa ustrojów bez porównania bardziej złożonych i funkcjonalnie bardziej zawiłych i urozmaiconych niż ustroje, które istniały w pierwocinach życia na ziemi, a to samo można powtórzyć o zespołach ustrojów żywych i o ich formach współdziałania.
Wszystko to prawda, ale cóż z tego wynika dla problemów nas tutaj teraz interesujących? Stwierdźmy od razu, że skonstatowana kierunkowość procesów życiowych nie stanowi bynajmniej dostatecznego świadectwa ich celowości. Nie mamy powodu wnosić z faktu kierunkowości, jakby działo się tak dzięki czyjemuś zarządzeniu, na drodze dokonywanego przez kogoś doboru środków do celów: podobnie jak z tego, że wszystkie rzeki płyną do morza, 'nikt nie będzie wnioskował rozumnie, że ktoś je w tym kierunku popycha, by w ten sposób urzeczywistnić swoje zamiary. Co więcej, znane są sposoby przekonującego tłumaczenia kierunkowości procesów życiowych narastaniem zmian przygodnych, zagładą mnóstwa nowych form powstających, jeśli są nieprzystosowane do warunków otoczenia, i utrwalaniem się w drodze dziedziczności form okazujących się trwale możliwymi w tych warunkach. Ot, tak w zasadzie jak to widzimy każdej wiosny, gdy kwitną topole: przygodne powiewy powietrza roznoszą nieprzebrane mnóstwo nasionek tam i sam, we wszystkie stromy na rozmaite odległości… Olbrzymia ich większość ginie, padając na wodę, dachy, bruki miejskie, suche skały itp., a niektóre tylko trafiają na ziemię rodzajną, gdzie mogą kiełkować, gdy nadejdzie sposobny czas. A i z tych kiełków ileż przepada, zagłuszonych przez pędy silniejsze lub jako kąsek odżywczy uszczknięty przez takie lub inne stworzenie roślinożerne. Nieliczne tylko nasionka wyrastają w drzewa, tak jak wyrosła z nasiona topola dla nich macierzysta; a współczesna biochemia jest już na tropie wyjaśnienia automatyzmów, wedle których kształtują się procesy reprodukcji form i przemian. Nie widać dostatecznych powodów do przypuszczenia, że te procesy mniej są automatyczne, bardziej związane z jakowymiś celami domyślnych podmiotów działających niż to na przykład, że opary wody powstałej z roztopionych kryształków śniegu przechodzą znowu przy oziębieniu w postać podobnie zbudowanych kryształków.
Ale dość o tych uogólnieniach przyrodoznawczych. Wszak interesujemy się obecnie tym, jak w rzeczywistości jest, dlatego tylko, że dążymy do rozeznania w tym, jak ma być, o ile to, jak ma być, zależy od naszego wyboru. Wszystko jedno zatem, czy mocą czyjegoś zarządzenia, czy też bez czyjegoś zarządzenia, lecz samorzutnie, procesy życiowe przebiegają kierunkowo. Ważne jest, czy człowiek rozumny winien ów kierunek akceptować jako wytyczną własnych działań, czy stany rzeczy, do których dąży niejako przyroda, winien przyjmować jako cele własne, uznać dla siebie za „cel życia”, to znaczy przyjąć w charakterze głównego celu własnych działań. Na tak postawione pytanie trudno nie udzielić odpowiedzi przeczącej. Życie w przyrodzie jako wzór naczelny? Dlaczego? Cele i wzory postępowania człowiek rozumny dobiera do własnych potrzeb i. upodobań oraz do potrzeb i upodobań istot kochanych i szerzej – istot, z którymi się solidaryzuje. Tymczasem życie całości przyrody i różnych jej fragmentów przebiega na ogół z zupełną względem tych potrzeb i upodobań obojętnością, a nawet wbrew nim jakże często, jakże pospolicie. Nie po to sieje rolnik, aby jego plony zmarła do cna chmara szarańczy. Nie takiego potrzebujemy prawa w naszych kodeksach, które by naśladowało sławetne prawo dżungli, gdzie równowaga współżycia jest wyznaczona w ten sposób, że poszczególne gatunki dbają o siebie kosztem innych i gdzie niszczenie życia przez życie jest kardynalną życia zasadą.
Hola! Zapędzamy się za daleko, wdajemy się w meritum zagadnienia, a powiedzieliśmy sobie na początku, że się zajmiemy dziś raczej samym jego postawieniem. To już zostało dokonane i pozostaje tylko powtórzyć na zakończenie, że rdzeniem troski o cel życia nie jest poszukiwanie odpowiedzi na pytanie, ku czemu zmierzają procesy życiowe przyrody, do której człowiek należy i wśród której żyje, lecz poszukiwanie głównego celu własnych przyszłych działań; takiego celu, który by odpowiadał, jak powiedzieliśmy sobie skrótowo, naszym potrzebom i upodobaniom. Tym samym uzyskuje się odpowiedź też na pytanie o sens życia. Kto szuka sensu życia, szuka tego samego włamie, o to włamie zatroskany, by jego czyny nie były bezcelowe, a ściślej, by jego działalność nie wyczerpywała się w błahych przedsięwzięciach, lecz mogła się legitymować przydatnością do celu godnego poświęcenia mu głównych, najważniejszych wysiłków.
Źródło: T. Kotarbiński, Cel i sens życia [w:] Medytacje o życiu godziwym, Warszawa 1966.