Chrześcijaństwo przyszłości
EWA BIEŃKOWSKA: Punkt widzenia, z jakiego rozważam problem „chrześcijaństwa przyszłości”, jest punktem widzenia człowieka kultury, tego, kogo tradycyjnie nazywano humanistą. Oznacza to – tym samym – że jestem człowiekiem historii. W XX wieku wiele było prób ucieczki humanistów od historii – ucieczki w „synchronię” – ale okazało się, że humanistyka nie może unieważnić wymiaru historycznego, choćby nawet nakładał on na nią bolesne ograniczenia.
Pytanie, które chciałam postawić, brzmi: jak człowiek z bagażem historyka, z historycznym punktem widzenia na rzeczywistość, ma odnieść się do tego tajemniczego zjawiska, jakim jest religia czy też chrześcijaństwo jako wielka formacja cywilizacyjna? Przede mną problem ten otworzył się właśnie dzięki współpracy z ,,Tygodnikiem Powszechnym” i ,,Znakiem”. Ta współpraca przybliżyła mnie – jak i wielu innych polskich humanistów – do horyzontu wiary i religii.
Jak mają się do siebie chrześcijaństwo i kultura? Jakie „korytarze”, związki, napięcia można znaleźć między nimi? Odpowiedź, jaką tu zaproponuję, ma charakter dzielenia się własnymi wątpliwościami. Od razu pojawia się problem: chrześcijaństwo jako religia historyczna. Co to znaczy? Na czym polega opozycja: religia historyczna – religie kosmiczne? Historyczność chrześcijaństwa wynika z samego sposobu ukonstytuowania się tej religii – w centrum chrześcijaństwa leży historyczny fakt pojawienia się konkretnego człowieka, Jezusa z Nazaretu.
Drugi aspekt tej historyczności wiąże się z tym wszystkim, co dalej się z chrześcijaństwem działo. To właśnie chrześcijaństwo stoi u początku dziejowości europejskiej, a nawet światowej, bo Europa „zaraziła” historią inne cywilizacje. Chrześcijaństwo jest religią stąpania przez czas. Rytm czasu stał się ważki dla samej istoty chrześcijaństwa, co widać już u Augustyna.
Moje pytanie brzmi: jak chrześcijaństwo poradziło sobie intelektualnie z historią? Wydaje mi się, że z trudem przychodziło mu pogodzenie się z własną historycznością, z tym, że w samej tkance chrześcijaństwa, jego doktryny, obyczaju, liturgii tkwi strzałka czasu. To spotkanie aspektu wiecznego i historycznego nie zostało przemyślane w sposób radykalny. Często odbierane jest ono jako rozdarcie: z jednej strony przeznaczeni jesteśmy do wieczności, z drugiej – realizujemy się w doczesnym świecie, z jego historyczną dynamiką.
Wydaje mi się, iż dzisiaj znajdujemy się w tej szczególnej sytuacji, że mniej niż kiedykolwiek jesteśmy w stanie uciec od konfrontacji z historią. Zaproponuję Państwu prowizoryczny schemat historyczny jako hipotezę dla teoretyka kultury. Prof. Lobkowicz wspomniał w swym wystąpieniu o przełomie, który ma kolosalne znaczenie: „zwrocie konstantyńskim”, wejściu chrześcijaństwa w gotowe struktury imperium rzymskiego i związanej z tym pewnej koncepcji rozumienia swojej roli w świecie. Prof. Lobkowicz wspomniał, że aktualnie era konstantyńska dobiega końca. To niesłychanie ważny problem: jak dalece ,,zwrot konstantyński” uformował chrześcijaństwo i nadaje mu do dzisiaj piętno? Co w naszym rozumieniu chrześcijaństwa związane jest z ,,kostiumem” konstantyńskim?
Następny wielki zwrot historyczny to Reformacja. Kształtował on świat człowieka Zachodu o wiele mocniej niż schizma między Wschodem a Zachodem. Czy Kościół katolicki do końca domyślał brutalne zerwanie, jakim była Reformacja? Odpowiedź kontrreformacyjną trzeba uznać za zbyt słabą. Skłaniam się do opinii, że wielkie spotkanie z historią, jakim był przełom reformacyjny, nie zostało należycie przyjęte.
Kolejne ważne wydarzenie to Rewolucja Francuska, rozumiana szeroko jako rozpoczęcie długiego historycznego procesu stopniowej laicyzacji państwa, wyłonienia się liberalizmu, uznania dla praw człowieka. Odpowiedź Kościoła następuje w sto lat później, gdy Leon XIII akceptuje republikę. I znów pytanie: czym dla chrześcijaństwa, dla jego ziemskich struktur było to spotkanie z historią?
Ostatnie ogniwo tego maksymalnie uproszczonego schematu to Sobór Watykański II. To spotkanie z historią udało się Kościołowi świetnie. Kościół nie koncentruje się już na przyjmowaniu uderzeń i zadawaniu ciosów, ale otwiera się na świat, próbuje sprostać historii, przestaje traktować ją jako zagrożenie. Pojawia się refleksja ludzi Kościoła: czego historia nas uczy, czego możemy się dowiedzieć od świata o nas samych, co świat pozwala ujawnić chrześcijaństwu w jego bogactwie? Zamknięte skarbce chrześcijaństwa nagle otwierają się.
Przykładem stosunek do praw człowieka: to właśnie w konfrontacji ze światem chrześcijaństwo coś w sobie odkrywa – coś odwiecznego, ale zapoznanego w historii. Tu ujawnia się sama kwintesencja dobrodziejstwa chrześcijaństwa z czasem. Prof. Lobkowicz mówił, że w czasie Soboru pojawił się bardzo ważny, a delikatny problem. Gdy mowa o wolności religijnej, o prawach człowieka jako czymś, co zawiera w sobie element świętości, pojawia się napięcie: prawo osoby a prawo prawdy. Sobór uznał, że prawo osoby jest ważniejsze od prawa prawdy, i na tym oparł nową w doktrynie kościelnej koncepcję wolności religijnej. Moim zdaniem ma to związek z wrażliwością na historyczność. Prawda jest nam dostępna przez formy historyczne już choćby dlatego, że prawdy szukamy, odkrywamy ją i głosimy w języku, ten zaś jest zawsze historyczny.
Zrozumienie, że prawdy nie wyczerpuje żaden historyczny język, że każdy z nich jest tylko perspektywą na prawdę – umożliwiło soborową koncepcję wyższości praw osoby nad prawami prawdy. W osobie ludzkiej dostrzegamy bowiem wkorzenienie pozahistoryczne w sposób bardziej oczywisty i bezpośredni niż w formach, w których mamy dostęp do prawdy.
Sobór Watykański II jest pierwszym spotkaniem chrześcijaństwa z historią, które daje nadzieję, że historia nie będzie postrzegana przez katolików jako coś wyłącznie niszczącego. Mam nadzieję, że doczekam się jeszcze w życiu wielu takich pozytywnych odpowiedzi chrześcijaństwa na spotkanie z historią.
RYSZARD LEGUTKO: Wykluczę od razu dwie wersje postawionego w tytule konferencji problemu. Nie będę próbował zgadywać, jaka jest przyszłość chrześcijaństwa, bo nie mam daru przewidywania przyszłych wydarzeń. Nie będę również rozważał kwestii, jakie chrześcijaństwo chciałbym widzieć w przyszłości, bo tego typu pytanie w moim przypadku byłoby nie na miejscu. Pozwolę sobie natomiast wypowiedzieć kilka uwag na temat dość wąski: jakie wyzwanie stoi przed chrześcijanami dzisiaj i w dającej się przewidzieć przyszłości, przy czym słowem ,,chrześcijaństwo” będę się posługiwał – i proszę to cały czas mieć na uwadze – w sensie wyłącznie socjologicznym (a nie eschatologicznym).
Myślę, że w naszej epoce kluczowym dla chrześcijaństwa jest problem jego obecności w kulturze oraz w polityce (przede wszystkim w myśleniu o polityce, chociaż również w polityce samej). Jak widać, adresatem moich uwag są nie tyle struktury kościelne czy hierarchia, organizacje, społeczeństwo czy politycy, ile raczej chrześcijańska klasa intelektualna. Refleksja moja ma również kontekst okolicznościowy, a to z uwagi na instytucję, która obchodzi jubileusz; podobnie jak inni uczestnicy konferencji ja również wychowałem się na miesięczniku „Znak”, dzięki czemu mogłem zrozumieć i dostrzec obecność chrześcijaństwa w dziedzinie szeroko rozumianej kultury. Ta rola „Znaku” w Polsce komunistycznej jest trudna do przecenienia.
Kiedy mówię, że obecność wydaje mi się największym problemem, przed jakim stoi chrześcijaństwo, mam na myśli obecność bezpośrednią. Jest taki argument, że chrześcijaństwo odegrało swoją rolę cywilizacyjno-kulturową i wniknęło głęboko w struktury oraz obyczaje, które przestały już być chrześcijańskie: na przykład równość, braterstwo, godność człowieka, miłość jako kategoria moralna itd. Wyrażając to prościej – chrześcijaństwo odchodzi, a odchodząc odnosi triumf. Nie o taką obecność mi jednak chodzi, gdyż ta – aczkolwiek nie do zbagatelizowania – bywa czasami trudno odróżnialna od nieobecności. Powiedziałbym nawet, że nadużywanie takiego argumentu nierzadko świadczy o tym, że chrześcijaństwu intelektualnemu brak odwagi.
Cierpi ono na kompleksy winy, które pragnie odkupić, i sparaliżowała jest potencjalnym zarzutem triumfalizmu. Czasami mam wrażenie, iż chrześcijańska klasa intelektualna przestała wierzyć we własną moc inspirującą, zadowalając się przystosowywaniem do dziejących się zmian i kształtujących się stanowisk. W rezultacie chrześcijaństwo przestaje być widoczne jako dynamiczny czynnik tworzący kulturę i politykę. Wpływ chrześcijaństwa w tej dziedzinie wyraźnie maleje i to nie w porównaniu ze średniowieczem, ale z okresem sprzed kilku dekad.
Klasa intelektualna jest nieliczna i słabo słyszalna, a wielkie dyskusje, jakie się toczą w dzisiejszym świecie, rzadko uwzględniają głosy pochodzące ze środowiska chrześcijańskiego. My w Polsce mamy perspektywę fałszywą, gdyż wydaje nam się, że współczesny dyskurs kulturowy i polityczny nie może obyć się bez chrześcijaństwa. Otóż obywa się on bez niego i nie słychać znikąd nuty żalu. Znika na przykład ze współczesnej kultury twórczość literacka, filmowa, plastyczna czy intelektualna nawiązująca bezpośrednio do tradycji chrześcijańskiej.
Jeszcze niedawno mieliśmy, na przykład bardzo interesującą chrześcijańską literaturę piękną w Anglii czy we Francji; dziś znajduje się ona na marginesie, a wiedzą o niej tylko ci, którzy są nią specjalnie zainteresowani. Wartym odnotowania taktem jest to, iż w Polsce, kraju tradycyjnie katolickim, gdzie religia odgrywała zawsze ogromną rolę, literatura i sztuka katolicka nie tylko nie objawiły się w momencie uzyskania niepodległości, ale wpływy zyskały inspiracje wyraźnie antykatolickie, a nawet antyreligijne. W nowej epoce i w nowym ustroju zastanawiające niewiele czasu spędziliśmy na rozmowie o sensie kultury chrześcijańskiej – chrześcijańskiej nie pośrednio, ale ze świadomego nawiązania.
Powiedziałbym nawet, że znika w całym współczesnym świecie nie tylko kultura chrześcijańska, ale nawet samo pojęcie jest coraz rzadziej używane; zbyt wielu ludziom kojarzy się albo z tym, co groźne, albo z tym, co nudne. Na takie stwierdzenie można oczywiście usłyszeć ripostę, iż kultura jest jedna i nie hierarchizuje jej przynależność twórców do wspólnot religijnych. No cóż. Kultura jest i nie jest jedna. Zastanawiające jest wszelako, że żyjemy w czasach, kiedy z upodobaniem mówi się o kulturach w liczbie mnogiej, kiedy podobno odkrywa się rozmaite kody kulturowe i rozmaite duchowości płci, ras, grup etnicznych czy wspólnot lokalnych, ale kultura chrześcijańska znajduje się poza ową fascynacją partykularyzmem.
Istnieje duże prawdopodobieństwo, że stan i siła polskiego chrześcijaństwa intelektualnego będą zależały od stanu i siły chrześcijaństwa na Zachodzie. Można to interpretować albo pozytywnie, albo negatywnie, w zależności od punktu widzenia: być może po fazie zstępującej będziemy mieli fazę wstępującą, albo też faza zstępująca będzie nieodwracalna. Niezależnie od tego, co się stanie, jedno jest pewne.
Percepcja chrześcijaństwa i jego rola w społeczeństwach przyszłości będzie zależała nie od deklaracji dobrej woli intelektualistów, ale od jego realnej obecności; tu chrześcijaństwo nie różni się od innych ruchów czy formacji światopoglądowych – kto nie jest obecny, nie jest słyszalny.
WŁADYSŁAW STRÓŻEWSKI: Ja także chciałbym podzielić się pewnymi refleksjami na temat nie tyle wizji, ile ewentualnych hipotez dotyczących przyszłości chrześcijaństwa, zaczynając jednakże od dnia dzisiejszego. Chciałbym rzecz ustawić raczej na płaszczyźnie aksjologicznej aniżeli socjologicznej czy psychologicznej. Proszę pozwolić, że wyjdę od zdania Platona sformułowanego na końcu dialogu Hippicisz większy, który poświęcony jest pięknu. Jest tam mowa, że piękno to rzecz trudna.
Otóż wydaje mi się, że każda wartość jest sprawą trudną, że jest trudną, gdy chodzi o jej poznanie, dlatego że wymaga wyrobienia w nas szczególnej aksjologicznej wrażliwości poznawczej, a jest jeszcze trudniejszą, gdy chodzi o jej urzeczywistnianie. Dotyczy to każdej wartości, od ekonomicznych poczynając, na artystycznych i estetycznych kończąc, i dotyczy to także tego, co można by nazwać wartościami sacrum, jeżeli tylko czujemy potrzebę ich realizowania w świecie.
Chrześcijaństwo jest wyzwaniem, i to wyzwaniem szalenie wymagającym. Niezależnie od tego, co tutaj słyszeliśmy – i co jest rzeczą na pewno słuszną – że to jest przede wszystkim religia nadziei, miłości, przebaczenia, to jednak Jest to także religia bardzo wysoko stawianych wymagań. Jeżeli bierze się na serio postulat niesienia własnego krzyża za krzyżem Chrystusa, nie ma wątpliwości, że chrześcijaństwo to religia ofiary, religia poświęcenia, a więc religia wymagań właściwie maksymalistycznych, niezależnie od tego, czy postulat świętości jest najważniejszy czy nie jest najważniejszy (tutaj nawiązuję do tego, co mówił także profesor Lobkowicz i z czym się całkowicie zgadzam).
I teraz co się okazuje, jaki jest dzień dzisiejszy? Okazuje się, że współczesna cywilizacja jest cywilizacją dążącą do ułatwienia sobie życia w sferze aksjologii, w sferze wartości. To jest cywilizacja, która chce świadomie iść na łatwiznę i chce zdobywać pewne wartości w sposób możliwie najłatwiejszy, pozbawiony wysiłku. Mało tego: jeżeli jakieś wartości wymagają wysiłku, należy je całkowicie zarzucić albo od nich się odwrócić, uznając, że są niepotrzebne. W związku z tym nurtuje mnie bardzo proste pytanie: jak w tym świecie – który wygląda tak, jak wygląda – zachowa się chrześcijaństwo ze swej istoty stawiające wymagania? Wymagające ogromnego wysiłku dla realizacji tego, co w tej religii jest najważniejsze…
Była tu mowa na przykład także – co jest rzeczą niesłychanie ważną – o miejscu grzesznika w chrześcijaństwie. Ale grzesznik nie ma przecież pozostać do końca świata grzesznikiem, on ma jednak z tym swoim grzechem coś zrobić! A przełamywanie swojej grzeszności, odwracanie się, nawracanie się, budowanie czegoś nowego, czystego, pozbawionego grzechu jest tym trudniejsze, im większy to był grzech.
Otóż widzę trzy możliwości i nie wiem, która zwycięży. Pierwsza z nich: że ta łatwizna pozostanie już na zawsze i że w związku z tym także chrześcijaństwo będzie coraz bardziej formacją ułatwianą, ,,samo-ułatwiającą się”. Takie niebezpieczeństwo już zaczyna grozić. Proszę wybaczyć, że przywołam przykład muzyki, ale serce mi pęka, jak słyszę i widzę, gdy – powiedzmy – nasze wielkie, wspaniałe stare pieśni, które są teologicznie przebogate, jeżeli tylko się troszkę wmyśleć w ich treść (proszę pomyśleć o pieśniach wielkanocnych na przykład), są zastępowane jakimiś piosenczynami przy brzdąkającej gitarze, które właściwie nie wyrażają absolutnie niczego. Grozi nam zatem, że będą naciski na Kościół, na hierarchię, aby coraz bardziej ułatwiała życie wiernym, podczas gdy – jak się wydaje – wszystkie wielkie, autentyczne ruchy chrześcijańskie z przeszłości, które nie prowadziły do rozłamów, nie prowadziły do herezji, zawsze zaczynały od wymagań stawianych samym sobie (tak było z ruchem franciszkańskim, tak było z ruchem dominikańskim, tak było ze wszystkimi autentycznymi ruchami odnowicielskimi w Kościele). To jest jedna możliwość.
Druga możliwość jest taka, że właśnie ta cywilizacyjna łatwizna ludziom się wreszcie znudzi i zobaczą w chrześcijaństwie coś, co jest najwartościowsze właśnie dlatego, że stawia wymagania. Zdaje niach do młodzieży zawsze podkreśla, że młodzież chce rzeczy wielkich i w końcu znudzi się tą łatwizną, bo ona rzeczywiście do znudzenia prowadzi.
I wreszcie trzecia możliwość, najbardziej optymistyczna: że wszystkim się łatwizna znudzi, na wszystkich szczeblach, na wszystkich płaszczyznach, że zacznie się powrót do wielkiej kultury i zacznie się tworzenie wielkiej kultury, która nie będzie kulturą łatwizny, i w tym wielkim pochodzie realizacji wielkich wartości na nowo znajdzie się także odnowione chrześcijaństwo. Takie trzy możliwości widzę, ale która z nich się spełni? Może czwarta, o której pojęcia nie mamy?… Nie wiem.
ADAM ŻAK: Formę chrześcijaństwa przyszłości można próbować określić zasadniczo na tle formy, jaka się aktualnie wyczerpuje. Z drugiej strony, chrześcijaństwo przyszłości nie byłoby chrześcijaństwem, gdyby nie znajdowało swojej formy w powrocie do źródeł, dzięki którym odradzało się w różnych kryzysach i wydawało owoce świętości. A źródła te, wciąż obfite, nie tkwią w ziemi, lecz na wysokości -jak to przypomniał Sergiusz Awierincew. Wśród sposobów czerpania ze źródeł dwa wydają się mieć szczególne znaczenie. Są to modlitwa i myślenie.
Jaka forma chrześcijaństwa się wyczerpuje? Jest to forma chrześcijaństwa, której sposobem agregacji jest konformizm jednostek i grup wobec chrześcijańskiego świata. To chrześcijański świat kończy się na naszych oczach. Chrześcijański świat to ten świat, który pod wpływem chrześcijaństwa zastąpił świat pogański. Chodzi o ten świat, którego siła przyciągania była tak wielka, że przyjęcie chrztu przez panujących i poddanych stawało się racją stanu, wymogiem politycznej mądrości i przezorności.
Co to znaczy? Znaczy to, że sukces ewangelizacji oparty był po części o polityczny konformizm. Chrześcijański świat, jaki się rozszerzał i umacniał na tym fundamencie, był ze swej strony środowiskiem formacyjnym dla nowych pokoleń. Był – można powiedzieć – podpórką dla trwania i wzrostu chrześcijańskiej wspólnoty. I ten właśnie chrześcijański świat od dość dawna ulega – wolno wierzyć, że nie bez udziału Opatrzności – stopniowej erozji i staje się na powrót światem jeśli nie pogańskim, to przynajmniej po prostu światem z wieloma przymiotnikami. Nie znaczy to, że znika chrześcijaństwo i pozostaje sam świat.
Znaczy to tylko, że znikają różne historyczne formy utożsamienia i że zarówno świat, jak i chrześcijaństwo uwalniają się z symbiozy, która staje się coraz mniej płodna tak w sensie kulturowym, jak i w sensie religijnym. Chrześcijaństwo odzyskuje swoją proroczą wolność, żywotność zaczynu i wymowę znaku, a świat swoją autonomię, która nie musi być opozycją wobec chrześcijaństwa. Jest to w sumie proces pozytywny, choć towarzyszą mu znaczące zjawiska negatywne i wstrząsy.
Chrześcijaństwo przyszłości będzie chrześcijaństwem, którego mocą jest nawrócenie serca człowieka do Boga ze względu na Boga samego i Jego miłość. Jego sednem jest wolna inicjatywa Boga i odpowiedź człowieka na nią – w wolności; odpowiedź wsparta świadectwem i modlitwą wspólnoty wierzących; odpowiedź szukająca upewnienia w Słowie i Sakramencie, a nie w korzyści wynikającej z przynależności do chrześcijańskiego świata. Jest to więc odpowiedź niekonformistyczna wobec świata. Co więcej, jest to odpowiedź, która ma wszelkie szansę, by być odpowiedzią proroczą.
Chrześcijaństwo przyszłości nie będzie bowiem tworem bez pamięci o czasie symbiozy. Doświadczeniem wyniesionym z niej będzie służyło światu. To doświadczenie zawiera głęboką wiedzę o świecie i o ryzykach jego upadku. Dzięki tej wiedzy chrześcijaństwo, które w głębokim rachunku sumienia odkrywa swoje grzechy i zaślepienia, a zwłaszcza swój udział w racjonalizacji i usprawiedliwianiu historycznych błędów chrześcijańskiego świata, będzie umiało spełnić wobec autonomicznego świata rolę niezastąpioną. Chodzi o rolę demaskowania usprawiedliwień zgody na niesprawiedliwość, na polityczny nihilizm, na dekadencję moralną.
Usprawiedliwienia te przyjmują formę ideologicznych racjonalizacji i nierzadko również legalizacji błędów. Do pełnienia tej roli nie będzie zdolne chrześcijaństwo pojmowane Jako religijność prywatna, przeżyciowa. Konieczne jest kontynuowanie i pielęgnowanie przebogatej tradycji poszukiwań intelektualnych – filozoficznych i teologicznych – chociaż trzeba tu wciąż mieć w świadomości, że wyczerpuje się również chrześcijaństwo przekazywane jako doktryna, która przecież przynależy do przemijającej formy tego świata.
Głoszenie chrześcijaństwa nie jest głoszeniem doktryn, lecz Dobrej Nowiny. Refleksja chrześcijańska ma być refleksją nad doświadczeniem chrześcijańskim, a nie tylko nad tym, co już pomyślano i wyrażono w pojęciach. Swoisty ,,powrót do rzeczy” z konieczną epoche – metodycznym wzięciem w nawias historycznych doktryn – powinien zdecydowanie zdobyć przewagę w chrześcijańskim myśleniu.
Chrześcijaństwo przyszłości to chrześcijaństwo żywe i dynamiczne, wyrastające z osobistych odpowiedzi na powołanie do wiary; to chrześcijaństwo wspólnot przeżywających sakramenty i promieniujących świadectwem miłości; to wreszcie chrześcijaństwo intelektualnej pokory, ale i odwagi, posługujące się argumentami rozumu w dialogu z kulturami. Chrześcijaństwo przyszłości będzie stale przypominać sobie i światu, że przyszłością człowieka jest to, czego świat dać nie może – życie wieczne z Bogiem.
W numerze 45 Gaudium et spes czytamy: ,,Kościół, zarówno pomagając światu, jak też wiele od niego otrzymując, zmierza ku temu jednemu, aby nadeszło Królestwo Boże i żeby urzeczywistniło się zbawienie całego rodzaju ludzkiego (…) Pan jest celem ludzkich dziejów, punktem, do którego zwracają się pragnienia historii oraz cywilizacji, ośrodkiem rodzaju ludzkiego, weselem wszystkich serc i pełnią ich pożądań.” Chodzi o to, by na Nim skupiać spojrzenie ludzi, by odkrywali, że On jest nadzieją rodzaju ludzkiego.
Jak to robić? Jest to zasadnicze pytanie, bo w sumie przyczyną niemałej liczby napięć są właśnie metody, jakimi myśli się urzeczywistniać to, co wydaje się sednem ,,nowej ewangelizacji”. Nie wszystko trzeba wynajdować od początku. Trzeba również sięgnąć do skarbca rzeczy nowych i starych. Do tego skarbca należą m.in. charyzmaty różnych wspólnot zakonnych. Jestem przekonany, że wiele z nich jest nadal aktualnych i – co chyba ważniejsze – żywych. Myślę, że wśród innych wyznań chrześcijańskich też są obecne podobne skarby darów Ducha Świętego. Chodzi o to, by po nie sięgnąć.
Tytułem przykładu niech mi będzie wolno przypomnieć jeden z takich darów danych Kościołowi w czasach wielkiego kryzysu XVI wieku. Mam na myśli Ćwiczenia duchowe św. Ignacego Loyoli. Jeden aspekt Ćwiczeń czyni je szczególnie aktualnymi: stwarzają przestrzeń wolności do osobistego doświadczenia wiary i odpowiedzi na wołanie Jezusa tu i teraz i uczą rozeznawania nowych darów i dróg, jakimi Bóg dziś prowadzi człowieka. Są doświadczeniem wyzwolenia przez łaskę – a więc przeciwieństwem wtłaczania w przebrzmiałe formy – są doświadczeniem odkrywania podstawowej przynależności do Boga, która jest bardziej elementarna od wszelkiej przynależności konfesyjnej. Stąd bardzo głośno trzeba wypowiadać postulat pod adresem wspólnot obdarowanych przez Ducha Świętego różnymi charyzmatami, by jak najhojniej i jak najautentyczniej dzieliły się tym wszystkim, co może się stać drogą ,,powrotu do rzeczy”.
ZNAK nr 6/1996, DYSKUSJA PANELOWA