Co Kościół ma do tego?
Moje pytanie może się wydać agresywne, ale ja nie chcę być napastliwa: po prostu tylko pytam. Mianowicie Kościół tak szczegółowo wypowiada się na temat życia małżeńskiego, etyki seksualnej itp. Pytanie samo ciśnie się na usta: A co Kościół ma do tego? Czy to nie jest prywatna sprawa poszczególnych ludzi?
Proszę się nie obrazić, ale wydaje mi się, że Pani fałszywie postawiła problem. Sądzę, że Pani chodzi nie tyle o to, jakoby w dziedzinie etyki małżeńskiej Kościół naruszał sferę prywatności. Nie podoba się Pani raczej to, że Kościół ocenia moralnie różne zachowania i praktyki, które Pani wydają się moralnie neutralne.
Zarzut, jakoby Kościół, głosząc na przykład niemoralność używania środków antykoncepcyjnych, wchodził w dziedzinę ludzkiej prywatności, wydaje mi się bowiem zupełnie absurdalny. Weźmy przykład najbardziej skrajny: Kościół głosi niemoralność myśli nienawistnych, podstępnych, rozpustnych a przecież nikomu nie przychodzi do głowy dopatrywać się w tym obrazy cudzej prywatności, mimo że co jak co, ale myśli są z całą pewnością najbardziej prywatną sprawą każdego człowieka.
Albo weźmy taki grzech łakomstwa. Dotyczy on w końcu sprawy prywatnej, rzadko kiedy łączy się z widomą krzywdą drugiego człowieka. Wiadomo, że powinniśmy się spowiadać z tego grzechu. A przecież nie odczuwamy, że oto Kościół wdziera się w naszą prywatność. Nasza prywatność zostałaby naruszona dopiero wtedy, gdyby za jednorazowe zjedzenie sześciu jajek z szynką policjant wypisywał mandat albo gdyby ksiądz imiennie piętnował grzechy łakomstwa z ambony.
Bo cóż oznacza stwierdzenie, że to albo tamto stanowi czyjąś sprawę prywatną? Oznacza, że dana dziedzina nie podlega kontroli publicznej. W żadnym razie nie oznacza jednak wyłączenia spod norm moralnych. Każdy nasz czyn, każde nasze słowo, ba, każda nasza myśl podlega normom moralnym. Zarówno to, co publiczne, jak to, co prywatne, może być dobre albo złe.
Pan Bóg będzie nas sądził z całego naszego życia, również z tego, co w nim najbardziej prywatne: „A powiadam wam: Z każdego bezużytecznego słowa, które wypowiedzą ludzie, zdadzą sprawę w dzień sądu” (Mt 12,36). Dekalog zakazuje nam złego pożądania — a przecież nawet najgorsze pożądania, dopóki nie ujawniają się w czynach krzywdzących drugiego, są sprawą całkowicie prywatną. Prywatną, ale zarazem moralnie złą i jako taką podległą sądowi Bożemu. Sam Chrystus potępi człowieka, który by sądził, że nasze złe myśli mają się nijak do moralności. „Każdy, kto pożądliwie patrzy na kobietę, już się z nią cudzołóstwa dopuścił w sercu swoim” (Mt 5,28). Mało tego, będziemy sądzeni nawet z zaniedbań w czynieniu dobra i nic nam nie pomoże tłumaczenie, że nie mieliśmy publicznego obowiązku opieki nad chorymi albo troski o więźniów: „Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom. Bo byłem głodny, a nie daliście Mi jeść; byłem spragniony, a nie daliście Mi pić; byłem przybyszem, a nie przyjęliście Mnie; byłem nagi, a nie przyodzialiście Mnie; byłem chory i w więzieniu, a nie odwiedziliście Mnie” (Mt 25,41-43).
Spójrzmy teraz w świetle powyższego na życie małżeńskie. Są w nim dziedziny, które stanowią szczególną, najściślej prywatną sprawę samych małżonków. Z tych dziedzin nie ma prawa rozliczać małżonków żadna władza publiczna ani świecka, ani kościelna. Rozliczać ich będzie z tego wyłącznie Bóg. Bóg jednak będzie ich z tego rozliczał, dlatego sprawy te podlegają zarówno trybunałowi sumienia, jak konfesjonału. Zwłaszcza cała — tak przecież intymna — dziedzina związana z przekazywaniem życia podlega sądowi Bożemu: gdzie jak gdzie, ale w tej dziedzinie miłość małżonków winna być szczególnie czysta i szczególnie przeduchowiona. „We czci niech będzie małżeństwo pod każdym względem — poucza słowo Boże — i łoże nieskalane, gdyż rozpustników i cudzołożników osądzi Bóg” (Hbr 13,4).
Lecz co Kościół ma do tego? — pyta Pani. Czy nie należałoby tych spraw pozostawić po prostu sumieniu małżonków? Zanim popatrzymy na to pytanie z pozycji wiary, warto może wziąć je tak na chłopski rozum. Otóż sam zdrowy rozsądek podpowiada, że to nie jest tak, żebyśmy nosili swoje sumienia w celofanowym woreczku, i oto Kościół wchodzi nam do tego woreczka ze swoimi wskazówkami. Nasze sumienia wystawione są na najrozmaitsze wpływy. W każdym z nas jest jakieś naturalne pragnienie dobra i jakaś naturalna zdolność rozpoznawania tego, co dobre. Zarazem jednak jesteśmy grzeszni, również bliźni, z którymi i wśród których żyjemy, są grzeszni. My nie tylko potrafimy czynić coś wbrew sumieniu, my potrafimy więcej: potrafimy zagłuszać głos sumienia, a nawet go wypaczać.
Żyjemy w świecie, w którym wygłasza się mnóstwo rozmaitych opinii na temat dobra i zła, częstokroć sobie przeciwstawnych. Niektóre z tych opinii odzwierciedlają sumienia zagłuszone lub wypaczone. Kościół, głosząc zasady etyki małżeńskiej, nie wchodzi bynajmniej w przestrzeń, w której panuje wyłącznie sumienie: takiej przestrzeni w ogóle nie ma. Kościół wchodzi w przestrzeń, w której sumienia ludzkie poddane są najrozmaitszym wpływom, nie zawsze najszczęśliwszym. Jakżeż można mieć za złe Kościołowi, że wypowiada się na tematy moralne, które skądinąd są przedmiotem licznych opinii, kształtujących przecież — niekiedy wbrew duchowej godności małżeństwa — ludzkie sumienia?
Jeśli natomiast spojrzeć na ten problem z perspektywy wiary, głosowi Kościoła należy się, rzecz jasna, uwaga szczególna. Przecież to właśnie Kościół jest naszą Matką, która prowadzi nas do Chrystusa. Przecież nie komu innemu, ale Apostołom zlecił Chrystus pouczanie ludzi, co należy czynić, aby osiągnąć życie wieczne: „Kto was słucha, Mnie słucha, a kto wami gardzi, Mną gardzi” (Łk 10,16). Przecież jeśli ktoś jest chrześcijaninem, tym samym wezwany jest szczególnie, aby wszystko, co czyni, na chwałę Bożą czynił: „Czy jecie, czy pijecie, czy cokolwiek innego czynicie, wszystko na chwałę Bożą czyńcie” (1 Kor 10,31).
Czy można więc mieć za złe nauczycielom Kościoła ich troskę o to, żeby chrześcijanie chwalili Boga również swoim życiem małżeńskim?