Czy Biblia jest podręcznikiem tolerancji?
Już widzę uśmieszki pobłażania niektórych Czytelników, którzy po przeczytaniu powyższego tytułu zaraz zasypią mnie przykładami okrucieństwa i nietolerancji, opisanymi w Świętych Księgach. Zaraz, ustalmy najpierw ważną rzecz: Pismo św. ukazuje nam prawdę o człowieku, a ta prawda nie zawsze ma być dla nas wzorem do naśladowania! Co więcej, właśnie to ukazanie ludzkich słabości może okazać się dla nas dużo bardziej pouczające niż późniejsza słodkawa hagiografia ukazująca świętych jako bezskrzydłe aniołki bez cienia wad! (Por. np. grzech Dawida i jego skrucha).
Musimy uświadomić też sobie inną niezwykle ważną prawdę: starożytny Izrael żył wśród narodów pogańskich, gdzie kult bóstw był znacznie „wygodniejszy” od jakże „uciążliwego” Dekalogu i całego Prawa Mojżeszowego. Bez porównania łatwiej jest palić kadzidło przed złotym posągiem, niż odpowiadać w każdej chwili na wolę niewidzialnego Boga, który na dodatek nie pozwala wyrzeźbić swojego wizerunku. Łatwo nam zrozumieć, że w tej sytuacji Izrael staje się – mówiąc językiem szkolnym – jakby „klasą eksperymentalną” z trudniejszym programem do zrealizowania. Trzeba jednak pamiętać, że tylko w tej klasie uczy się prawdy, że tylko tam można nauczyć się właściwej oceny rzeczywistości – inne klasy są jeszcze na etapie opowiadań dla dzieci z pewnymi elementami prawdy. Czy zatem możemy się dziwić, że nauczyciel musi czuwać, by dzieci z tej klasy nie „poszły na łatwiznę” i nie uciekały „do przedszkola”? Co powiedzielibyśmy o naukowcu, który po przestudiowaniu teorii kwantowej oznajmiłby, że odtąd chce czytać tylko o Kubusiu Puchatku i sierotce Marysi? A to właśnie groziło Izraelitom, którzy po spotkaniu z Bogiem Prawdziwym próbowali zwracać się ku pogańskim bożkom.
I to właśnie jest przyczyna, dla której doszczętnie niszczono niektóre pogańskie miasta przy zajmowaniu Ziemi Obiecanej: chodziło o to, by pod pozorem „zgodnego sąsiedztwa” nie przejmować od sąsiadów ich praktyk religijnych. Oczywiście, to prawda: mordowanie mieszkańców tych miast i palenie wszystkiego z wyjątkiem przedmiotów metalowych (które należało oddać dla Boga, do skarbca) było okrutne, ale pamiętajmy o tym, co powiedzieliśmy wyżej, zwróćmy też uwagę, że podczas takiej wyprawy wojennej żołnierz nie mógł zabrać niczego dla siebie: to była święta wojna w Bożej sprawie. I powiedzmy uczciwie jeszcze jedno: tak postępowano kilkanaście wieków przed Chrystusem, w czasach, które lubimy nazywać „mrocznymi i dzikimi”. Jeśli ktoś się łudzi, że my, cywilizowani ludzie trzeciego tysiąclecia jesteśmy od nich lepsi, polecam lekturę codziennych gazet i słuchanie wiadomości, by dowiedzieć się, że dziś morduje się ludzi nie „w świętej sprawie”, ale dla paru groszy, czy wręcz zupełnie bez powodu.
Pamiętajmy też, że naród wybrany otrzymał od Boga nakaz gościnności wobec cudzoziemców – bo i wy byliście cudzoziemcami w ziemi egipskiej. Nie zmienia to jednak faktu, że w Izraelu coraz mocniej zarysowywała się świadomość własnej odrębności (czy raczej: inności), która łatwo przeradzała się w poczucie wyższości i swoisty hermetyzm. To, co miało służyć ochronie narodu przed obcymi kultami, było łatwo zniekształcane przez ludzką słabość.
I oto przyszedł Chrystus: obie części (= Żydów i pogan) uczynił jednością, bo zburzył rozdzielający je mur – wrogość (Ef 2,14). Wzmianka o murze to subtelna aluzja do bariery w świątyni jerozolimskiej, której nie wolno było przekroczyć poganom pod karą śmierci. Nie ma już Żyda ani poganina, nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego, nie ma już mężczyzny ani kobiety, wszyscy bowiem jesteście kimś jednym w Chrystusie Jezusie (Ga 3,28). Spróbujmy zrozumieć pierwszych chrześcijan pochodzących z judaizmu – przyzwyczajonych do tego, że do pogan lepiej nie chodzić, bo można z jakiegoś powodu zaciągnąć rytualną nieczystość – gdy oto mają wraz z poganami uczestniczyć w Eucharystii, przekazywać im pocałunek pokoju, nazywać ich „świętymi”, „braćmi”! Jakże wielką szkołą tolerancji były te pierwsze wieki chrześcijaństwa! Sam św. Piotr musiał uczyć się tego nowego spojrzenia: Nie nazywaj nieczystym tego, co Bóg oczyścił (Dz 10,15). Nazwać bratem poganina, nazwać tak własnego niewolnika, przebaczyć mu, jeśli zawinił (por. List do Filemona) – to wszystko wcale nie było takie proste!
A jednak również w pierwotnym Kościele możemy spotkać zjawiska, które niepokoją nas, wyczulonych na tolerancję. Oto jak św. Paweł nakazuje koryntianom postępować z kazirodcami: wydajcie takiego szatanowi na zatracenie ciała, lecz ku ratunkowi jego ducha w dzień Pana (1 Kor 5,5). Nie, nie myślmy zaraz o płonących stosach, nie o taką karę tu chodzi, ale o wyłączenie ze wspólnoty, o ekskomunikę, która ma na celu doprowadzenie winowajcy do skruchy i nawrócenia. Człowiek ten zostaje na razie wyłączony z ludu Bożego, swoim postępowaniem uległ szatanowi, a ludzie starożytni ściśle łączyli choroby i cierpienia z szatanem. Zatem ból wynikający z tego odłączenia, a może i z jakichś innych doświadczeń, ma się okazać leczniczy i zbawienny. Zrozumiejmy tu logikę Apostoła: musi chronić niedawno powstałą wspólnotę (na dodatek zamieszkałą w Koryncie, który nie był siedzibą cnót wszelkich) przed tolerowaniem zła, które niszczyłoby ją od wewnątrz (gdyby lekarz był zbyt litościwy dla pacjenta, do rany dostałaby się gangrena). Kościół musiał dbać o to, by jego fundamenty były zdrowe, inaczej cała budowla okazałaby się chwiejna.
Zajrzyjmy jeszcze do listów św. Jana. Ten Apostoł, który tak pięknie i tak dużo pisze o miłości, zaskakuje wielu pewnym zdaniem. Otóż po poleceniu modlitwy za grzeszników dodaje: Istnieje taki grzech, który sprowadza śmierć. W takim wypadku nie polecam, aby się modlono (1 J 5,16b). Ów grzech sprowadzający śmierć to najprawdopodobniej odstępstwo od wiary. Jan nie zabrania modlitwy za odstępców, ale i nie poleca – prawdopodobnie dlatego, by ich postępek nie zaprzątał zbytnio myśli wiernych (tak łatwo było zacząć myśleć: to był taki fajny facet, może i ja pójdę tam, gdzie on?) Kościół broni swojej tożsamości, chce jasno określić, kto do niego należy. Odcina się nie od człowieka, ale od zła, które on uczynił (św. Augustyn wkłada w usta Boga takie słowa: „Nienawidzę twoich czynów (grzesznych), kocham ciebie”). I ta przezorność nie ma nic wspólnego z nietolerancją, podobnie jak nie jest nią izolowanie chorych czy zamykanie w więzieniach przestępców. To tylko my dzisiaj mamy jakieś chore pojęcie tolerancji, które zezwala na taką przezorność wszystkim z wyjątkiem Kościoła: jakież gromy spadają na proboszcza, jeśli „ośmieli się” odmówić katolickiego pogrzebu swemu „parafianinowi”, który byłby w kościele na nabożeństwie żałobnym po raz pierwszy od I Komunii! W każdej organizacji przynależność pociąga za sobą obowiązki – dlaczego nie w Kościele?
Wbrew pozorom i obiegowym opiniom Pismo św. jest Wielką Księgą Tolerancji, jest Księgą ukazującą pełną prawdę o człowieku – z jego uprzedzeniami, oporami, ale też przedstawiającą Bożą pedagogię wobec człowieka, by nauczył się akceptować innych, kochać ich, ale nazywać po imieniu czynione przez nich zło i nie zatracić własnej tożsamości.