Dysfunkcyjny konfesjonał
Adekwatne zrozumienie złożoności problematyki krzywdy w konfesjonale od strony procesów psychologicznych mających miejsce pomiędzy spowiednikiem a penitentem domaga się również odwołania do koncepcji religijnego wykorzystania, które u swoich podstaw ma nadużycie władzy. Do krzywdy w konfesjonale dochodzi najczęściej wtedy kiedy spowiednik albo (1) nadużywa swojej pozycji wynikającej z władzy sprawowania sakramentu i w ten sposób kontroluje sumienie penitenta albo (2) zmusza penitenta do okazania skruchy przez wymuszone przebaczenie, (3) błędnie ocenia stopień osobistej wolności i odpowiedzialności penitenta w zachowaniach nałogowych albo niektórych zaburzeniach psychicznych lub (4) pod pozorem „pomagania duszom” szuka gratyfikacji własnych potrzeb. Penitent zaś może subiektywnie czuć się pokrzywdzony w konfesjonale lub nieświadomie prowokować takie sytuacje kiedy (1) sam jest osobą poranioną lub ma silną potrzebę zależności, (2) myli pokutę z chęcią ukarania samego siebie albo (3) szuka w mniej lub bardziej świadomy sposób spowiedzi w celach terapeutycznych.
Patrząc od strony teologicznej na rolę jaką w wydarzeniu spowiedzi przypada kapłanowi mówi się, że utożsamia się on z Chrystusem nie tylko z mocy posiadania święceń (ex opere operato) pełniąc potrójną rolę: „lekarza”, „sędziego” i „ojca”, ale podczas sprawowania sakramentu powinien przyjąć duchową postawę Chrystusa, wyznającego grzechy świata na krzyżu. „Spowiednik” — pisze znany duszpasterz i kierownik duchowy o. Pilśniak — „postępuje etycznie, jeśli przyjmuje «postawę spowiedzi» w imieniu penitenta. Często wszystko, co może dać spowiadającemu się, to cierpliwe słuchanie i celebrowanie sakramentu, doszukując się w nim minimum skruchy, jakim jest wyznanie: «Wiem, że nie postąpiłem zgodnie z nauką Wspólnoty Kościoła i żałuję, że nie żałuję». Kapłan musi ponadto być strażnikiem tego, by penitent postępował zgodnie ze swoim sumieniem, i to bez względu na to, czy jest ono dobrze uformowane, czy nie. Jednak powinien informować go o ewentualnych błędach jego sumienia”.
Wiele krzywd mających miejsce w konfesjonale bierze się jednak z niewłaściwej postawy kapłana wobec sumienia i wolności penitenta. Rolą spowiednika nie jest tylko ocena tego, czy człowiek postępuje zgodnie z nauką Kościoła, ale przede wszystkim zrozumienie jak funkcjonuje jego sumienie. „Gdy penitent postępuje nie według sumienia, ale kieruje się lękiem lub psychologicznym poczuciem winy lub też, gdy działa wbrew normom nauki Kościoła, ponieważ jego rozeznanie jest błędne, należy go pouczyć na temat zasad moralności chrześcijańskiej. Jednak dopóki nie włączy w kryteria oceny swoich czynów nowo poznanych praw, powinien postępować zgodnie ze swoim sądem. W takim przypadku, etyczną postawą spowiednika będzie tak sprawę wyjaśnić, aby penitent zechciał szukać nowego światła dla oceny swojego zachowania tak długo, aż pozna, na czym polegał błąd. Wtedy będzie umiał okazać żal za grzechy, który pojmowany jest w chrześcijaństwie jako rozumna ocena swojego czynu jako zły”. Kapłan może więc boleśnie skrzywdzić penitenta jeśli w ocenie jego postępowania a także wyznaniu grzechów oraz okazaniu skruchy nie uwzględni osobistych możliwości spowiadającego się w pójściu za głosem sumienia oraz nie rozpozna struktury wolności jaką posługuje się penitent. Na zdolność do kierowania się własnym sumieniem mają bowiem istotny wpływ uwarunkowania psychologiczne penitenta, takie jak lęk, świadomość popełnionego zła a także umiejętność uwzględnienia praktycznych pomysłów na to, jak zła uniknąć w przyszłości. Na płaszczyźnie wiary spowiednik musi brać pod uwagę duchowe wyrobienie i wewnętrzną gotowość penitenta na przyjęcie Dobrej Nowiny o miłosierdziu Boga wobec grzesznika. Wolność chrześcijanina to bowiem coś o wiele więcej, aniżeli możność wyboru wśród alternatywnych rozwiązań pomiędzy złem i dobrem. Życie moralne nie polega wyłącznie na przestrzeganiu przepisów, ale przede wszystkim na stawaniu się istotą podejmującą wybory moralne oparte na samoistności samego Boga. Stajemy się więc osobami zdolnymi do czynów moralnych, nie tylko próbując robić to, co właściwe, lecz także poprzez trud odkrywania tego, co jest autentycznie dobre. Jak słusznie zauważył były generał dominikanów o. Tymoteusz Radcliffe „stawanie się osobą zdolną do czynów moralnych jest owocem czasu, inteligencji, wyczulenia w stosunku do tradycji, Kościoła i własnego doświadczenia. To coś więcej aniżeli właściwe postępowanie. Oznacza bowiem zaangażowanie w nasze czyny serca i umysłu, z pomocą których poszukuje się wiedzy o tym, co dobre. Oznacza stawanie się moralną osobą, wejście w prawdziwe człowieczeństwo. Dziać się to może jedynie powoli, po stoczeniu wielu bitew, wśród których będą i te przegrane”. Zadaniem spowiednika jest ułatwienie penitentowi wejścia, powrotu lub wytrwania na drodze zmierzającej do obcowania z Bogiem, nie zaś — jak sformułował to o. Pilśniak — „tresura postępowania uznawanego za moralne”. Płynie stąd wniosek, że spowiednikowi ani nie wolno wymuszać u penitenta korekty jego zachowań ani koncentrować się tylko na jakiejś jednej sferze jego życia, np. seksualności. „Spowiednik powinien szanować tempo działania łaski w duszy penitenta i nie dążyć na siłę do przeskakiwania przez niego etapów rozwoju w okazywaniu miłości, do której spowiadający się jeszcze nie dorósł. […] Gdy penitent nie dorósł duchowo, nie pojmuje nauki Kościoła i trwa w subiektywnie nieprzezwyciężalnej ignorancji w sprawach czystości małżeńskiej, lepiej jest pozostawić go w tej ignorancji, a najpierw budować jego więź z Bogiem”.
Innym rodzajem krzywdy będącej wynikiem nadużycia władzy sakramentalnej przez spowiednika jest manipulacja poczuciem winy i wzbudzanie lęku u penitenta, aby wymusić na nim żal za grzechy i skruchę. Przez wielu katolików sumienie jest błędnie utożsamiane z uczuciem zamiast osądem rozumu a poczucie winy staje się namiastką skruchy. Kapłan, który „zapomni”, że najważniejszą zasadą etyczną spowiednika jest chęć pojednania człowieka z Bogiem a nie pragnienie natychmiastowej zmiany jego postępowania może „rozdrapywać” sumienie penitenta „grając” na jego uczuciach. Trzeba bowiem pamiętać, że nasze superego (często określane mianem „psychologicznego sumienia”) jest „magazynem” wszystkich przyswojonych przez nas „powinieneś” i „musisz” i podpowiada nam — często z siłą, której nie rozumiemy — że jesteśmy dobrzy, kiedy robimy to, czego od nas oczekują inni, i wmawia nam, że jesteśmy źli, kiedy tego nie robimy. Superego rządzą bowiem różnego typu „autorytety”, słuchamy jego głosu z lęku przed utratą ich akceptacji. Kapłan zaczyna krzywdzić penitenta jeśli staje się dla niego takim zastępczym superego na mocy symbolicznej władzy jaką posiada. Rozdrapywanie sumienia nie może się bowiem stać namiastką jego formacji ani synonimem rachunku sumienia. Związek religii z „negatywnymi emocjami”, takimi jak wina, wstyd i lęk, jest sprawą złożoną zarówno od strony teologicznej, jak i psychologicznej. Spowiednik powinien skupiać się na obiektywnej analizie winy jako skutku złego postępowania penitenta według oceny jego sumienia. Wśród osób spowiadających się mamy jednak najczęściej do czynienia z trzema postaciami winy. Pierwszą z nich jest wina związana ze spowodowaniem zła czy cierpienia lub zaniechaniem dobra, które penitent mógł dokonać. Jest to tak zwana obiektywna wina, mająca w osądzie sumienia penitenta związek z grzechem. Ta postać winy może być przeżywana jako poczucie winy. Obiektywna wina odnosi się jednak w pierwszym rzędzie do sytuacji, a nie samopoczucia i podobna jest do prawnego rozumienia osoby winnej lub niewinnej pod kątem zarzucanych jej wykroczeń. Może być tak, że penitent próbując poradzić sobie z taką wina będzie wypierał jej oznaki ze świadomości i udawał, że nic się nie stało. W takiej sytuacji spowiednik powinien pomóc penitentowi w konfrontacji z własnym grzechem, ale bez przekreślania go jako osoby czy zmuszania go do „prawdziwego rachunku sumienia”. Druga, subiektywna postać winy dotyczy poczucia bycia odrzuconym wskutek zaniedbania czy wykorzystania ze strony innych ludzi. Trzecia jej postać, także subiektywna, określana bywa „perfekcjonistyczną”. Bierze się ona z wymogów moralnych, do jakich penitent aspiruje i wymierzania sobie kary za to, że jeszcze ich nie osiągnął. Jest ona przejawem tęsknoty za nieosiągalnym (bo często błędnie rozumianym) ideałem świętości i szukaniem uznania ze strony innych osób — w tym spowiednika. Praktyka pokazuje, że w trakcie spowiedzi wielu penitentów zmaga się ze wszystkimi postaciami winy, w różnym stopniu i z różnym skutkiem wierząc, że mają wyrzuty sumienia, bo zrobili coś złego, zgrzeszyli. W rzeczywistości jest tak tylko w pierwszym przypadku, w pozostałych dwóch lepiej jest mówić o psychologicznym poczuciu winy. U penitenta z poczuciem winy z powodu odrzucenia, spowiednik może spowodować wzmocnienie jego niskiej samooceny poprzez mówienie mu, także w sposób niewerbalny, że się nie spowiada, tylko użala nad sobą. Penitent poczuje wtedy, że „zabiera czas” księdzu i po raz kolejny wmówi sobie, jak jest beznadziejny.
Wina jest sytuacją graniczną ludzkiej egzystencji, której nikt nie może uniknąć a jeżeli się ją wypiera lub zakłamuje, prowadzi to do dewastacji życia emocjonalnego i duchowego. Spowiednik jednak musi unikać zarówno „psychologizacji winy”, która sprowadza ją do mitu lub mówi wyłącznie o „poczuciu winy” czy wręcz o „kompleksach winy” jak i koncentracji na winie jako oznace żalu za grzechy. Bowiem to nie poczucie winy, które zawsze jest wynikiem koncentracji na sobie, ale skrucha jest pozytywnym wymiarem tożsamości chrześcijanina „po upadku” w drodze do świętości. Nie jest bowiem „opłakiwaniem” tego, kim się nie jest, ale tego, co można utracić —odrzucając od siebie dar (od) Boga. W pytaniu o winę penitenta nie chodzi bowiem o straszenie i wywoływanie skrupułów, lecz o przyjęcie na serio przez penitenta często przerażającej jego samego rzeczywistości winy a w ten sposób również przyjęcia odpowiedzialności za własne postępowanie. Kto zaś stwarza sobie obraz świata pomijający ową kwestię, ten unika zarówno rzeczywistego spotkania ze światem jak i z samym sobą. W spowiedzi można spotkać samego siebie z ciężarem własnej winy, równocześnie spotykając się z miłosierdziem Boga, o czym zaświadcza spowiednik w imieniu Kościoła. Spowiedź jest bowiem czymś więcej niż tylko religijnym sposobem uwolnienia się od poczucia winy. Istotę spowiedzi ukazują słowa Jezusa: „Odpuszczają ci się twoje grzechy” (Łk 7, 48). Wskazują one, że „negatywny” wymiar spowiedzi, tzn. wyznanie grzechów, nie stanowi jej centrum. Penitent zacznie radzić sobie z grzechem dopiero wtedy, kiedy w modlitwie doświadczy tego, że Bóg przyjął go pomimo jego winy. Do umożliwienia takiej sytuacji powinna zmierzać posługa kapłana, tak, aby penitent odchodząc od konfesjonału mógł uwierzyć w słowa: A jeśli nasze serce oskarża nas, to Bóg jest większy od naszego serca i zna wszystko (1 J 3, 20).
Innym przejawem krzywdy penitenta ze strony spowiednika jest błędne zrozumienie znaczenia chrześcijańskiego przebaczenia. Coraz częściej kultura masowa wypacza sens przebaczenia, czyniąc zeń proces wyłącznie indywidualistyczny, pozbawiony jakiegokolwiek odniesienia do tych, którzy krzywdzą. Spowiednicy „w podobnym duchu” mogą mniej lub bardziej świadomie wywierać ogromną presję na penitentów głęboko w życiu poranionych przez inne osoby, aby w imię chrześcijańskiej wiary przebaczyły nawet tym krzywdzicielom, którzy nie okazują skruchy, za to zachowują się arogancko. Założenie jednak, że przebaczenie może się dokonać wyłącznie poprzez wysiłki samego penitenta ograniczone do wewnętrznej sfery jego uczuć i postaw nie uwzględniają społecznego wymiaru koniecznego do przebaczenia w chrześcijańskiej wspólnocie. Chrześcijańskie ujęcie przebaczenia nie tylko zapewnia łaskę uzdrowienia wewnątrzpsychicznego, lecz również umożliwia zaistnienie łaski uzdrowienia międzyosobowego. Zwolnienie krzywdziciela z wszelkich obowiązków naprawy zła jakie wyrządził przy jednoczesnym wymaganiu samopoświęcenia ze strony skrzywdzonego prowadzi do takiego doświadczenia przebaczenia w konfesjonale, które mimowolnie, ale w nieunikniony sposób, będzie prowadziło do rewiktymizacji penitenta. Warto aby spowiednik znał różnicę pomiędzy psychologicznym (wewnątrzpsychicznym) podejściem do przebaczenia a podejściem religijnym, międzyosobowym.
Wewnątrzpsychiczne podejście do przebaczenia oznaczałoby dla penitenta zachętę ze strony spowiednika do zaangażowania się w serię procesów emocjonalno-mentalnych w celu pogodzenia się z cierpieniem poprzez pokonanie negatywnego stosunku do krzywdziciela i negatywnego o nim sądu („wybacz mu”, „zapomnij już o krzywdzie”, „zrozum, że on też tylko jest człowiekiem” itp.). Tak rozumiany proces przebaczenia jest „pełnym samopoświęcenia darem miłości, który nie potrzebuje wyprzedzającej reakcji ze strony krzywdziciela”. Zakłada on, że cała konieczną pracę do zrobienia ma pokrzywdzony penitent i nie wymaga najmniejszego zaangażowania ze strony tego, który krzywdę mu wyrządził. Międzyosobowe podejście do przebaczenia oznacza zaś, iż jedna ze stron w zranionym związku (zazwyczaj ta, która doświadczyła cierpienia i przychodzi do spowiedzi) próbuje — w stosownym czasie — bezpośrednio spotkać się z krzywdzicielem w celu wspólnego spojrzenia w twarz krzywdzie, z nadzieją na doświadczenie rzeczywistej skruchy, na wzajemne przebaczenie i odbudowę wspólnego dobra i do tego jest zachęcana przez spowiednika. Taka postawa kapłana daje do zrozumienia penitentowi, że przebaczenie będące zarówno procesem jak i decyzją prowadzi do uzdrowienia kiedy zakłada prawdziwy wysiłek zarówno ze strony skrzywdzonego penitenta, jak i krzywdziciela. Przebaczenie jest wtedy czymś więcej niż uwolnieniem się od „bolesnej przeszłości” i staje się łącznikiem zerwanej więzi, oczywiście z wyjątkiem przypadków, gdy bezpośrednie spotkanie stanowiłoby emocjonalne lub fizyczne niebezpieczeństwo dla penitenta, jako osoby pokrzywdzonej.
Rozróżnienie to jest bardzo pomocne w sytuacji spowiedzi osób wykorzystanych seksualnie, żyjących pod presją przemocy psychicznej i fizycznej (np. żony alkoholików), dorosłych dzieci alkoholików. Z doświadczeń psychoterapeutycznych wynika, że osoby takie często krzywdzone są przez spowiedników, którzy blokują u nich wyrażanie złości jako naturalnej reakcji na doznaną krzywdę i zachęcają do przebaczenia, sprowadzając go jednak do zapomnienia. Ludzkich problemów nie leczy się jednak zapomnieniem, a brak żalu u takich penitentów jest często obroną własnej godności, a nie przejawem uporu lub braku skruchy. Przebaczenie, po ludzku dojrzałe i chrześcijańskie z natury, jest zarówno procesem osobistym penitenta, jak i międzyosobowym spotkaniem i w ten sposób różni się od jedynie oczyszczenia z winy. Oczyszczenie przez penitenta swego krzywdziciela z winy pomaga skrzywdzonemu zrozumieć jego niedoskonałość i grzeszność i przybliża ich do siebie. Przebaczenie jednak tym różni się od oczyszczenia z winy, że wymaga od osoby odpowiedzialnej za krzywdę (czyli przyczynę cierpienia penitenta) podjęcia pewnych działań. W sytuacji więc, w której do spowiedzi przychodzi osoba pokrzywdzona i będąca wciąż w jakiejś relacji zależności od osoby która ją skrzywdziła lub krzywdzi, spowiednik nie może dążyć do sabotowania procesu przebaczenia poprzez blokowanie złości penitenta i moralizatorskiego wzywania go do złączenia swoich cierpień z Krzyżem Chrystusa. „Przypominanie” takim penitentom, że Jezus wybaczył swoim oprawcom jest indukowaniem w nich dodatkowego poczucia winy, ponieważ tacy penitenci wiedzą, że mają przebaczyć, ale takie przebaczenie musi objąć najpierw ich samych, musi być przyznaniem im prawa do bólu i cierpienia. W przeciwnym razie spowiednik jedynie wymusza przebaczenie przenosząc odpowiedzialność za zło jakie się stało z krzywdziciela na penitenta, a wtedy niestety krzywda się „rozrasta” i staje się jeszcze bardziej niszczycielska.
Przyczyną wielu krzywd w konfesjonale może być również niewłaściwe podejście spowiednika do osób zmagających się z nałogami (uzależnieniami) czy cierpiącymi (co może iść w parze) na pewne zaburzenia psychiczne. Zachęcanie do częstszej spowiedzi lub podkreślanie poprawy w oparciu o „silną wolę” może w takich przypadkach doprowadzić jedynie do zaostrzenia się problemów psychologicznych wyrażanych językiem religijnym, jak na przykład u osób z nerwicą natręctw na tle religijnym, a więc tak zwanych „skrupulantów”. Spowiedź przez rachunek sumienia, posiada w sobie nieunikniony element przypisania sobie odpowiedzialności za popełnione czyny i w ten sposób kieruje wzrok penitenta na samego siebie, a nie na Boga. Trzeba jednak, aby spowiednik umiał pomóc takim osobom właściwie rozróżniać przyczynowe i moralne aspekty takich atrybucji, po to, by spowiedź nie stała się sakramentem przekreślania siebie czy spowiadania się z myśli, które są formą natręctw a nie oznaką popełnionego grzechu. Jedną bowiem sprawą jest rozeznanie tego, co nam się nie udało i jaką za to ponosimy odpowiedzialność, a czym innym jest obwinianie się za to w moralizujący sposób, nie uwzględniający złożoności motywów i intencji (także nieświadomych) naszego postępowania. Celem spowiedzi jest bowiem poszerzenie obszaru wolności penitenta, a nie „nakręcanie go na sobie” przez „porady” spowiednika. Ważne jest aby w takich przypadkach spowiednik nie „demonizował” ani nie dramatyzował upadków penitenta, z drugiej jednak strony nie zwalniał go z odpowiedzialności za własne życie. Przy takich spowiedziach kapłan powinien być szczególnie uczulony na pomoc w zrobieniu rachunku sumienia penitentowi. Czasami będzie musiał zapytać: „Jak często, i w jakich okolicznościach zdarzają się te upadki?”, ale w taki sposób, który nie będzie manifestował jego „niezdrowej” ciekawości, ale służył samemu penitentowi — jego usprawiedliwieniu, a nie upokorzeniu. Jeśli spowiednik nie zada takiego pytania albo nie wyczuje, że jest ono potrzebne, to może osądzać grzech penitenta zbyt surowo, przypisując spowiadającemu się wolność i odpowiedzialność większą, niż ten ją w rzeczywistości posiada, albo „zaindukuje” mu przekonanie, iż jego psychiczne problemy mają swoją przyczynę w poszczególnych grzechach. Nie chcę przez to powiedzieć, że konflikt sumienia nie może prowadzić do pojawienia się symptomów w psychice penitenta, ale rolą spowiednika nie jest w tym wypadku „terapeutyzacja” penitenta. Z drugiej strony, penitentowi który jest tak bardzo zniewolony przez własny nałóg jest niezwykle trudno przyznać się, że często mu ulega i dlatego może w sposób bardzo powierzchowny mówić o swoich grzechach, które wyrwane z szerszego kontekstu jego funkcjonowania mogą urastać do kategorii grzechów ciężkich w rzeczywistości nimi nie będąc.
Kiedy spowiednik pod pozorem „pomagania duszom” szuka gratyfikacji własnych potrzeb to z całą pewnością, prędzej czy później, sprawi wiele cierpienia i krzywdy „swoim” penitentom. Oczywiście skala takiego zagrożenia jest zróżnicowana i uwarunkowana indywidualnymi ograniczeniami i problemami spowiednika i nie sposób jej tutaj całościowo omówić. Użyteczne jednak będzie spojrzenie na tego typu nadużycia w konfesjonale z perspektywy dwóch teorii psychologicznych: teorii wymiany społecznej oraz teorii podwójnej roli społecznej. W świetle teorii wymiany społecznej krzywdy w konfesjonale są przykładem religijnego wykorzystania ze strony manipulującego penitentem spowiednika. Zdaniem zwolenników tej teorii ludzie wchodzący ze sobą w interakcje społeczne „kalkulują” zyski i straty jakie im one przyniosą stale, porównując aktualny bilans takiej relacji z jej alternatywą w przyszłości (np.: „spowiadanie się u tego księdza nie przynosi mi takich duchowych owoców jakich się spodziewałam, zacznę spowiadać się u innego, który cieszy się dobrą opinią”). Kiedy zarówno spowiednik jak i penitent są zadowoleni — kapłan ma poczucie dobrze spełnianego „obowiązku” i duszpasterskiego „spełnienia” a nie straty czasu i energii a penitent czuje się zrozumiany i „prowadzony do przodu” — wszystko odbywa się w sposób normalny. Do nadużycia, a więc krzywdy penitenta, dojdzie w momencie w którym spowiednik, czy to w sposób bezpośredni i jawny czy też pośrednio i „w przykryciu” zacznie odbierać penitentowi możność oceny tego, co się dzieje w konfesjonale i „w jego duszy”. Może tak się dziać kiedy spowiednik będzie przekonywał penitenta, że jest jedyną osobą, która go rozumie i jest w stanie mu pomóc albo będzie go straszył konsekwencjami w razie odejścia od niego („beze mnie nie dasz sobie rady”, „tego na pewno nie chce od ciebie Bóg” itp.). Tego typu sugestie mają sprawić, aby penitent widział „swego” spowiednika jedynie w dobrym świetle ponieważ cena za jego zmianę byłaby zbyt wysoka dla penitenta, a co najważniejsze, że tak naprawdę penitent nie ma żadnej innej alternatywy. W ten sposób spowiednik pragnie zatrzymać penitenta bo ten gratyfikuje jakieś jego potrzeby, lub „neutralizuje” jego konflikty. Do takich nadużyć najczęściej dochodzi w ramach regularnej spowiedzi, często połączonej z kierownictwem duchowym, w której stopień poznania penitenta od strony także jego ludzkich problemów jest znacznie wyższy i ułatwia taką manipulację. Trzeba jednak zaznaczyć, że kapłan może być „święcie przekonany”, że działa wyłącznie ze względu na dobro penitenta i nie być świadomym, że skupia go na sobie, a nie na Bogu. Brak jednak zgody na wolność penitenta, kiedy on sam dostrzeże problem i go zakomunikuje, jest już wyraźnym sygnałem nadużycia spowiedzi i przejawem emocjonalnego uwikłania się spowiednika.
W świetle zaś teorii podwójnej roli społecznej kapłani narażeni są na wykorzystanie penitentów z przyczyn braku wyraźnych granic między rolami w jakie wchodzą. Są oni bowiem nie tylko spowiednikami, ale katechetami, duszpasterzami itp., i wchodzą w relacje ze swoimi wiernymi na różnych odcinkach swojej posługi kapłańskiej. Takie możliwości mogą prowadzić do reaktywacji nieświadomych potrzeb narcystycznych (np. poczucia bycia ważnym, potrzebnym, podziwianym, niezastąpionym) i wytworzenia się „kompleksu zbawcy”. Tacy spowiednicy potrzebują penitentów albo do tego, żeby kompensowali ich braki emocjonalne albo do tego, żeby „sprowadzając dusze na właściwe drogi” mogli sami poradzić sobie z tłumioną agresją.
Źródło tekstu: https://opoka.org.pl/biblioteka/T/TA/TAP/szt_spowiadania_26.html