Gumowa koncepcja prawdy

Grupa docelowa: Młodzież Rodzaj nauki: Lektura Tagi: Prawda

W niewoli u sekretarzy, czyli geneza notatnika

Przed dwoma laty przeczytałem w „Rzeczpospolitej”, że człowiek przebywający rocznie ponad 120 dni w podróżach jest poważnie narażony na całą serię mniej lub bardziej poważnych chorób (w tym psychicznych!). W artykule tym opisywano tragiczne historie komiwojażerów oraz skazanych na częste tournée artystów, których permanentna zmiana klimatu, fauny i flory (bakteryjnej), menu i klimatyzacji połączona z podróżnym stresem (który po polsku zwie się Riesefiber) oraz niewygodami wojażowania wpędziła w okropne inwalidztwa i choróbstwa. Z lękiem zajrzałem do kalendarza z 2000 roku i obliczyłem, że w podróży byłem 314 dni. Sądzę, że poprzednie lata, jak i rok miniony (jeszcze nie policzyłem) nie były lepsze. Takie czasy. Różne potrzeby Kościoła, zwłaszcza dominikańskie, domagają się bezustannego krążenia. I co ma robić brat-głosiciel? Przecież nie może odmawiać konkretnym prośbom, widząc realne potrzeby, okraszone serdeczną ludzką gościnnością. Dlatego zawsze mówię rozmówcom: jeżeli Adaś się zgodzi (a Adam, to mój świetny i niezawodny współbrat, m.in. opiekujący się kalendarzem), to ja się zgadzam. W rezultacie o. Adam na ponad 300 dni rocznie wysyła mnie w drogę. W dodatku druga świetna i niezawodna postać, Piotr redagujący „Azymut”, bezustannie na mnie naciska, bym pisał teksty do „Azymutu”. Tak więc połączone wysiłki obu tych świetlanych postaci zaowocowały „Notatnikiem lokomotora”. Notuję, bo żąda tego Piotr, a czynię to jako „lokomotor”, gdyż Adam bezustannie wysyła mnie w drogę, i jedynie w podróży, w pociągach, na dworcach i lotniskach mogę to czynić. Jak słusznie zauważył przed wiekami pewien biskup: „Wśród serdecznych przyjaciół psy zająca zjadły”.

Zapewne wyjaśnienia domaga się jeszcze samo słowo „lokomotor”. Jest to człowiek, który zajmuje się lokomocją (od locus – miejsce i mobilis – ruchomy, poruszający się,). Co prawda, nie znałem wcześniej tego słowa, lecz jeżeli rok w rok ponad 300 dni nie ma mnie w domu i przemieszczanie się stanowi me podstawowe zajęcie, a zarazem – jak na razie – nie zapadam na rozliczne niemoce (ewentualnie na psychiczne, ale raczej lekkie stadium), którymi postraszyła mnie „Rzeczpospolita”, to być może lokomocja należy do mojej natury. Tak jak do natury admiratora należy admiracja, animatora – animacja, i zwłaszcza, promotora – promocja (Wielki Kisiel zapytałby się w tym miejscu: dlaczego „zwłaszcza” Koteczku?). Permanentne bycie „w drodze” najwidoczniej wpisane jest w moje powołanie, bo ani nie przepadam za wojażami (tzn. nie jestem lokomofilem), jak też się ich zbytnio nie obawiam (tzn. nie jestem lokomofobem), po prostu jak trzeba wyruszyć, to trzeba.

PS Dla starszych Czytelników, którzy pamiętają czasy monopartii, która – będąc humanitarną – dopóki mogła nie biła niewinnych ludzi, lecz przekonywała ich, że wprowadzenie kartek na cukier jest ekonomicznym sukcesem, albo że brak masła jest konsekwencją działalności (judaszowego – aż prosi się dodać) Radia Wolna Europa, muszę dodać, że wszelkie skojarzenia z „Notatnikiem lektora” jest jedynie onomatopeicznie zbieżne i całkowicie niesłuszne. „Notatnik lektora” – wyjaśniam dla młodszych Czytelników – to była taka broszurka rozdawana sekretarzom i pracownikom propagandy, których na etacie posiadał każdy zakład pracy w PRL, zawierająca podane w przystępnej formie argumenty, że Kościół katolicki w Polsce od czasów Dąbrówki, aż po Karola Wojtyłę miał antynarodowy i antysocjalistyczny charakter, lub też – patrząc bardziej pozytywnie – że dzięki internacjonalistycznej pomocy Kuby statek z cytrusami – nieco spóźniony – przybije po Nowym Roku i wiele polskich dzieci dzięki temu będzie mogło zobaczyć cytrynę, czego były pozbawione w (pańskiej – aż się prosi dodać) Polsce międzywojennej.

* * *

Gumowa koncepcja prawdy
A teraz bardziej współcześnie i poważniej. To co bardzo męczące, a zarazem nader niebezpieczne w dzisiejszych czasach, to rozpowszechniona we współczesnej kulturze zachodniej (a więc i u nas) gumowa koncepcja prawdy – głoszenie poglądu, że prawdy nie ma, że każdy posiada swoją prawdę i nikt nie ma prawa orzekać, która z nich jest prawdziwsza, że kategoria prawdy jest kategorią polityczną służącą ograniczeniu ludzkiej wolności. Najwybitniejsze głowy najlepszych uniwersytetów w opasłych, pełnych erudycji księgach legitymują takie poglądy, podobnie jak czynią to najbardziej popularne i nie najbardziej mądre seriale. Klasyczna koncepcja prawdy mówiąca o zgodności intelektu z rzeczywistością jest uznawana za bądź niebezpieczny, bądź jedynie zabawny anachronizm. Zgoda, koncepcja ta wypływała z naiwnego, dziś to wiemy, realizmu. Co najmniej od czasów Kanta trzeba na nią spojrzeć krytycznie i sporo w niej wycieniować. Nie znaczy jednak, że należy ją całkowicie odrzucić. Jest to intelektualna łatwizna. Cała tak błyskawicznie rozwijająca się w ostatnich stuleciach nauka bazuje na klasycznej koncepcji prawdy, na dialogu ludzkiego umysłu z rzeczywistością. Fizyk, genetyk, astronom czy farmaceuta mogą sobie być teistami lub ateistami, marksistami bądź postmodernistami, mogą nawet nie uznawać istnienia prawdy, ale zawsze ich odkrycia beznamiętnie i bez wyjątku zweryfikuje empiria. Jeden lek będzie skuteczny, a inny skuteczny inaczej, czyli nieskuteczny, jedne myszy będą się rozmnażały, a inne nie, jedna z reakcji będzie źródłem energii, a inna ją będzie pochłaniać.

Jeśli można się więc zgodzić, że istnieją poważne problemy ze sformułowaniem ogólnie przyjętej definicji prawdy, to nie jest to powód, by odrzucać samo jej istnienie. Nie można też tego uczynić bezkarnie w życiu społecznym. Jest bowiem prawda konieczna do racjonalnej społecznej debaty (Czy naprawdę reforma służby zdrowia jest korzystna dla obywateli? Czy naprawdę rząd dobrze dysponuje naszymi pieniędzmi? Itd.), a także dla wymierzania sprawiedliwości (Czy naprawdę popełniono przestępstwo? Dlaczego prawdziwego człowieka należy wsadzić do prawdziwego więzienia? Itd.). Jeżeli jednak w społecznej rzeczywistości używamy gumowej koncepcji prawdy, to oznacza to, iż w praktyce mamy do czynienia z gumową racjonalnością debaty publicznej i gumowym funkcjonowaniem sprawiedliwości. Raz się bowiem ową prawdę ściska, raz rozciąga, elastycznie dopasowując jej kształt do przydatnych poglądów i rezultatów. Trudno o prostszą i bardziej destrukcyjną społecznie działalność niszczącą zaufanie do faktów, przenoszącą wszystko w wirtualną przestrzeń opinii. W rezultacie niszczy ona skutecznie zaufanie do klasy politycznej, do mediów, do wymiaru sprawiedliwości. A demokracja bez owego zaufania ulega degeneracji.

* * *

Przykład I

Guma gruba o wielkiej rozciągliwości
Dopóki p. Lepper atakował brutalnie poprzedni rząd i wyzywał jego przedstawicieli, był po prostu wyrazicielem głosu ludu i trybunem słusznej sprawy, kiedy jednak (w znacznie łagodniejszy sposób, bo bez ulicznych awantur) zaczął atakować obecny rząd i obrażać jego członków, stał się potencjalnym Hitlerem i podstawowym zagrożeniem dla demokracji w Polsce.

Przykład II

Guma cienka i aromatyzowana
O ataku na World Trade Center napisano niepoliczalną już ilość rzeczy gumowoprawdziwych. Co ciekawe, w swoich poglądach spotkali się tu integryści katoliccy (np. Vittorio Messori) z awangardowymi filozofami (np. Zygmunt Bauman). Integryści są i mniej interesujący i mniej wpływowi, dlatego zilustruję użycie gumowej koncepcji prawdy przykładem profesjonalnego i znanego filozofa.

Prof. Bauman po pierwsze utrzymuje, że prawda w ogóle nie istnieje, po drugie zaś, że najważniejszym problemem naszego stulecia jest „dogadanie się w kwestii zasad etycznych i zasad sprawiedliwości. Sprawiedliwość albo jest uniwersalna, albo jej w ogóle nie ma. To znaczy albo stosujemy wobec wszystkich te same kryteria, albo tylko wobec niektórych, a wówczas nie ma sprawiedliwości”. Łącząc taką koncepcję prawdy z koncepcją sprawiedliwych, równych dla każdego, kryteriów, otrzymujemy syntezę: terroryści – twierdzi profesor – „słusznie albo nie, ale uważali, że działalność WTC jest przyczyną ich nędzy. Podobnie jak my uważamy bin Ladena za sprawcę tragedii, która wydarzyła się w Nowym Jorku”.

Dla człowieka, dla którego prawda nie jest z gumy, podstawowe pytanie brzmi: Czy działalność WTC rzeczywiście jest odpowiedzialna za biedę w krajach arabskich? Jeżeli bowiem miliony Arabów żyły w nędzy i poniżeniu z powodu cynizmu i zwyrodnienia pracowników WTC, to stawia to atak na centrum w nowym świetle. Byłby to atak prawych desperatów na nikczemników. Jeżeli jednak – nie negując globalizacyjnych powiązań i stopniowalnej odpowiedzialności – na pracujących w WTC filipińskich czy polskich sprzątaczkach, przypadkowych turystach czy setkach strażaków, którzy spłonęli żywcem, nie ciąży żadna wina, to mamy do czynienia ze zbrodnią. Twierdzę, że mamy do czynienia z tą drugą ewentualnością.

Co więcej, można dowieść racjonalnie tezy, że nawet jeżeli jakaś odległa i pośrednia odpowiedzialność za nędzę na Bliskim Wschodzie ciążyła na – nielicznej wśród tysięcy pracowników obu drapaczy – grupie dyrektorów i finansistów, to bez porównania większa odpowiedzialność za taki stan rzeczy ciąży na arabskim establishmencie, który rokrocznie wydaje setki miliardów dolarów na luksusy, ochronę swych osób i włości, a także na tropienie i tępienie potencjalnych konkurentów oraz wcielanie w życie swych mniej lub bardziej niebezpiecznych dla innych marzeń. Dla owej kasty troska o edukację, zdrowie i poprawę ekonomicznej sytuacji swoich ubogich rodaków stoi na dalekim planie. Jak też wiadomo, Osama bin Laden zajmuje pośród owych bogaczy nader wysoką pozycję. Spokojnie można powiedzieć – mimo iż nie dysponujemy miernikami – że suma odpowiedzialności wszystkich pracowników WTC za biedę w krajach arabskich jest jedynie niewielkim ułamkiem w porównaniu z odpowiedzialnością Osamy. Trzeba jeszcze dodać, że być może, w dwa miesiące po terrorystycznym ataku, profesor nie dysponował wiedzą o bezpośrednim zaangażowaniu Osamy bin Ladena w przygotowaniu owej zbrodni. Bez wątpienia jednak istniał już szereg poważnych dowodów po temu, a także niewątpliwy fakt, że kierowana od lat przez arabskiego milionera al Kaida nie zajmowała się ani hodowlą nagietków, ani karmieniem rybek, lecz uczeniem wymyślnych i skutecznych technik zabijania oraz mordowaniem niewinnych ludzi.

Tak więc, gdyby zdjąć gumę z cytowanych przeze mnie powyżej sentencji, brzmiałyby one wręcz przeciwnie: terroryści ” niesłusznie uważali, że działalność WTC jest przyczyną ich nędzy. Inaczej od nas, którzy uważamy ben Ladena za sprawcę tragedii, która wydarzyła się w Nowym Jorku”.

Gumowa koncepcja prawdy jest bardzo poręczna, można nią opisać prawie wszystko. Jej nieuniknionym mankamentem jest jednak to, że niszczy więzi społeczne i że posiada ograniczoną datę przydatności. Na dłuższą metę rzeczywistość zawsze upomni się o swoje prawa.

Maciej Zięba OP