„Jeśli się nie staniecie jako dzieci…”
„Jeśli się nie staniecie jako dzieci…” (Mt 18, 3)
Skierowana do apostołów zachęta, by stali się jako dzieci dotyczy nas wszystkich. Właściwie jest to nie tyle zachęta, co raczej przestroga i to bardzo poważna. Od owego stania się lub nie stania „jako dzieci” zależy nasze wejście lub nie wejście do królestwa niebieskiego. Ostrzeżenie Chrystusa jest całkiem jednoznaczne: „Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jako dzieci, nie wejdziecie do Królestwa Niebieskiego” (Mt 18, 3). Sprawa jest zatem bardzo ważna. Musimy sobie uświadomić dokładnie, do czego więc sprowadza się istota dziecięctwa? Jak rozumiał to określenie Jezus i jak my winniśmy dziś pojmować ostrzeżenie Jezusa?
W ascetycznych – choć nie tylko ascetycznych – wyjaśnieniach przestrogi zauważa się dość często, że Jezus żądał od swych uczniów, żeby byli prości, niewinni, czyści, szczerzy, pokorni – gdyż takie to właśnie przymioty składają się na istotę dziecięctwa. Ale czy rzeczywiście każde dziecko jest święte, proste, niewinne, pokorne i czyste? A Jezus zdaje się czynić aluzję do dzieci jako takich, a nie do wybranych tylko, niezwykłych jednostek. To co zwykło się przypisywać w tych komentarzach dzieciom w ogóle, w gruncie rzeczy odnosi się chyba tylko do niektórych, do wybranych dzieci.
Wbrew pozorom, Biblia – ani Stary, ani Nowy Testament, a w tym ostatnim ani Jezus ani Paweł – nie idealizują dzieci. Wśród przypowieści Jezusa znajduje się opowiadanie o rozkapryszonych dzieciach, którym przygrywano skocznie, lecz one nie chciały tańczyć i nie ogarniał ich smutek, kiedy im żałośnie zawodzono (Mt 11, 16-19). Św. Paweł, wyraźnie podirytowany, pisze do Koryntian: „A ja nie mogłem, bracia, przemawiać do was jak do ludzi duchowych, lecz jak do cielesnych, jak do niemowląt w Chrystusie. Mleko wam dałem, a nie pokarm stały, boście byli niemocni; zresztą i nadal nie jesteście mocni” (1 Kor 3, 1n). Kolejny wiersz jest jeszcze bardziej wymowny: „Ciągle jeszcze jesteście cieleśni. Jeżeli bowiem jest między wami zawiść i niezgoda…” (w. 3). Wynika z tego, że dziecięctwo – dokładniej niemowlęctwo – jest synonimem cielesności, niedojrzałości i różnych kłopotów, które się z tym wiążą.
Do wygłoszenia przestrogi o niebezpieczeństwie rozminięcia się z Królestwem Niebieskim został Jezus sprowokowany pytaniem uczniów o to „Kto właściwie jest największy w Królestwie Niebieskim”? (Mt 18,2). Sytuacja jest dość jednoznaczna: apostołowie marzą o wielkości; co więcej, każdy z nich chciałby być największym. Stąd owo pytanie, wyrażające chęć dowiedzenia się, co należy zrobić, jakich użyć sposobów, żeby osiągnąć ową pozycję największego. W odpowiedzi na powyższe pytanie Jezus przywołał dziecko, postawił je przed nimi i rzekł: „Jeśli się nie odmienicie i staniecie jako dzieci…” Dziecko miałoby więc być zaprzeczeniem postawy uczniów, dobijających się o wyższość w Królestwie Niebieskim. Dziecko – to istota poprzestająca na małem, bez dążeń, bez chęci wybijania się ponad innych. Z kontekstu następującego wynika nawet, że dziecko – to istota poniżająca się dobrowolnie. „Kto się więc uniży jak dziecko, ten jest największy w Królestwie Niebieskim”. Tak więc wydawać by się mogło, że dziecko – to istota, której nawet nie przyjdzie do głowy, by marzyć o wielkości, o wywyższeniu się ponad innych, o zajmowaniu pozycji znaczniejszej w swoim otoczeniu.
Otóż doświadczenie życia codziennego wskazuje na coś zgoła przeciwnego. Zjawisko tzw. przypochlebiania się, żeby nie powiedzieć wręcz lizusostwa, prowadzi do odmiennych wniosków, Dziecko jest zazdrosne o miłość rodziców, pragnie być lepsze, bardziej wyróżniane, bardziej dostrzegane. Dziecko ma swoje ambicje. Tak jest dzisiaj i chyba nie ma powodów do przypuszczeń, że było całkiem inaczej w czasach Jezusa.
Zwraca się jednak uwagę – i chyba słusznie – że w przestrodze Jezusa nie chodzi o zabiegi dziecka, lecz o wysiłki dorosłych, by stali się podobnymi do dzieci. Mają tak postępować i tak się uniżać, aby doszli do stanu, w jakim znajdują się dzieci, przy czym nie tyle może chodzi o odtworzenie subiektywnego sposobu odczuwania dzieci, ile raczej o pozycję, jaką im wyznaczono w ówczesnym świecie żydowskim. Samo z siebie niejedno dziecko żyje najróżniejszymi pragnieniami, ambicjami i bardzo chce coś znaczyć. Wszelkie tzw. popisywania się dzieci, ich zachowywanie się obliczone na to, że są podziwiane, dostrzegane, cenione – wszystko to zdaje się zaprzeczać przypuszczeniu, jakoby dziecko z natury było pozbawione ambicji, chęci znaczenia, akcentowania swojej obecności, określonego stanowiska. Rzecz w tym, że owe pragnienia nie są respektowane przez starszych.
A może chodziło o to, żeby apostołowie zapragnęli po prostu trwać przy boku Pana, garnąć się do Niego jak dzieci? Nieważne są – zdaje się mówić Jezus – wasze miejsca w przyszłości. Zabiegajcie o to, by być blisko Pana; reszta należy do Niego. Dziecko myśli chyba podobnie.
Jest to z pewnością jeden z pozytywniejszych rysów dziecięctwa, ale chyba nie wyczerpuje całej istoty tego stanu. Spójka łącząca czasowniki „odmienić się” i „stać się” – to tzw. kai epexegeticum, czyli kai wyjaśniające. W tej sytuacji wyrażenie „stać się jako dziecko” wyjaśnia, na czym ma polegać istota owej odmiany. Przekształcona w formalny nakaz przestroga ta brzmiałaby wręcz i odmieńcie się, to znaczy stańcie się jako dzieci.
Komentując tekst Mt 18,3 – lub jego odpowiednik u Marka – wielu egzegetów zauważa słusznie, że dziecko to istota bezradna, szukająca instynktownie pomocy i opieki u starszych. Słuszność tego spostrzeżenia jest uzasadniona ostatnim zdaniem przestrogi Jezusa: „I kto by przyjął jedno takie dziecko w imię Moje, Mnie przyjmuje” (Mt 18,5). Nie można nie przyjąć, nie można się odwrócić od dziecka szukającego pomocy u starszych. Jeśli nie zasługuje ono nawet na takie potraktowanie z racji panujących powszechnie przekonań, to należy je tak potraktować ze względu na Jezusa, który zresztą utożsamia się z dzieckiem. Czy nie jest to przypadkiem klucz do zrozumienia tajemnicy Wcielenia? Czy Słowo Przedwieczne nie dlatego stało się bezradnym dziecięciem;, żeby tym łaskawiej było przyjęte przez ludzi?
Jeżeli godne jest nagany nieprzyjęcie, odrzucenie dziecka szukającego pomocy i wsparcia u starszych, to już na miano formalnej zbrodni zasługuje, w imię tej samej bezradności dziecka, dawanie mu okazji do grzechu. Jest przecież nie przygotowane jeszcze do walki ze złem, jest absolutnie bezbronne. Prawie z pewnością stanie mu się krzywda, a wszystko to z powodu starszych, od których wyszła okazja do grzechu. Nic dziwnego, że ostrzeżenie Chrystusa jest tak bardzo surowe: „Lecz kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą we Mnie, temu byłoby lepiej kamień młyński zawiesić u szyi i utopić go w głębi morza” (Mt 18,6).
Przy wyjaśnianiu tekstów biblijnych mówiących o dziecięctwie i dzieciach rzadko kiedy zwraca się uwagę na to, co stanowi istotę usilnych pragnień każdego dziecka: na jego marzenie o dojrzałości, o tym, by stać się jak najrychlej dorosłym. Każde dziecko pragnie „być duże”, i usiłując przyspieszyć nadejście tej chwili w czym i gdzie może – zarówno w dobrem jak i złem – naśladuje starszych. Wynika to między innymi z faktu odsuwania dzieci od wielu spraw dostępnych dla ludzi dorosłych, przy czym motywacja jest ciągle taka sama: jak będziesz duży, jak dorośniesz, jak będziesz samodzielny, jak się przygotujesz do życia. Nic tedy dziwnego, że dziecko chce być z każdym dniem większe, że pragnie jak najprędzej dobrnąć do stanu upragnionej dojrzałości.
Czy w wypowiedziach Jezusa można się dopatrzyć takich rysów w pojmowaniu dziecięctwa? Trzeba przyznać, że trudno byłoby znaleźć jakiś konkretny tekst w którejś z czterech Ewangelii. Natomiast nie ulega wątpliwości, że na tej idei głównie buduje św. Paweł swoją teologię dziecięctwa Bożego. Temat owego dziecięctwa pełni zresztą tylko określoną funkcję przy prezentacji innego, bardzo ważnego tematu antropologii Pawła. Chodzi o tzw. dynamizm życia nadprzyrodzonego. Obowiązkiem każdego chrześcijanina jest troska o ustawiczne wzrastanie w doskonałości. Wyznawcy Chrystusa, prawdziwe dzieci Boże, muszą się czuć z każdym dniem większymi, bardziej dorosłymi. Być dzieckiem – znaczy to więc pragnąć usilnie duchowego wzrostu, przybywać wewnętrznie dnia każdego, rozrastać się w Panu.
Przy takim rozumieniu natury dziecięctwa nie ma też żadnych trudności w pojmowaniu zachęty Jezusa, byśmy się stali jako dzieci. Nie musimy być naiwni, niedojrzali jak dzieci; nie musimy się pozbywać naszych ambicji i planów na przyszłość; nie musimy dobrowolnie zmierzać do tego, by nas za nic miano, by się z nami nie liczono. Mamy być coraz więksi w oczach Boga, mamy marzyć o naszej dojrzałości moralnej; i nie tylko zresztą marzyć ale stawać się rzeczywiście doskonalszymi. Oto istota dziecięctwa Bożego, które św. Paweł tak scharakteryzował: „Nie przestajemy za was modlić się i prosić …abyście już postępowali w sposób godny Pana, w pełni Mu się podobając, wydając owoc wszelkich dobrych czynów i rosnąc przez głębsze poznanie Boga” (Kol 1,9n).
Nowy Testament bez problemów 2005-05-26 bp Kazimierz Romaniuk