Przeklinanie i wulgaryzmy
Językoznawca: Bez wulgaryzmów można żyć
Rozmowa z dr Joanną Smól, językoznawcą z UAM w Poznaniu, o wizji świata bez wulgaryzmów i potędze słowa.
Pohamletyzujmy: przeklinać czy nie przeklinać?
Joanna Smól: – Na pewno można nie przeklinać. Znam sporo osób, które nie przeklinają. I mogą bez tego zupełnie dobrze funkcjonować. A to zależy od kultury osobistej, kultury bycia czy świadomości językowej. I jak są osoby, które w zasadzie nie mogą żyć bez przekleństw, tak są też osoby, które nie wyobrażają sobie, że mogłyby się bez nich obejść. Zresztą, jeśli chodzi o przeklinanie i o wulgarność, to są to dwie różne sprawy. Przeklinanie nie musi być wcale wulgarne, można np. powiedzieć „matka przeklina syna za roztrwonienie pieniędzy” albo „obyś tam nogi połamał”, „idź do stu diabłów!” – to przecież też przekleństwo. Rzucanie przekleństw, klątw na kogoś to pierwsze znaczenie słowa przeklinać. Natomiast same wulgaryzmy nie służą tylko do przeklinania.
Jeśli tak trudno uniknąć nam tego przeklinania, to czy możliwa jest zmiana, wejście na właściwą ścieżkę? Ostatnio podjął się tego Kościół. Kardynał Dziwisz apeluje do wiernych o wyeliminowanie z języka wulgarności…
Joanna Smól: – Najlepiej będzie, jeśli sami wybierzemy tę ścieżkę. Jeżeli po prostu dojdziemy do wniosku, że mamy problem z używaniem wulgaryzmów i często przeklinamy i że to nie jest dobre. Dlaczego? Bo jesteśmy wtedy postrzegani jako osoby niekulturalne, źle wychowane czy nawet chamskie…
A nie silne? Niektórzy w ten sposób pokazują swoją siłę, taki twardy charakter…
Joanna Smól: – Są subkultury, w których przeklina się, żeby pokazać swoją siłę, lekceważenie wszelkich norm społecznych i te wzorce przenikają też do innych środowisk (zwłaszcza młodzieżowych). Natomiast większość ludzi, która nie jest związana z tymi subkulturami, powinna mieć świadomość, że przeklinanie czy używanie wulgaryzmów jest rzeczą niekulturalną. Należałoby sobie uzmysłowić, że ich stosowanie jest związane z negatywnymi emocjami, z dawaniem upustu swojej złości. Tylko trzeba zwrócić uwagę na to, żeby robić to w społecznie akceptowalny sposób. Tak samo, jak jeśli ktoś nas zdenerwuje, to nie rzucamy się na niego z pięściami czy nie plujemy mu w twarz, choć też tak również moglibyśmy odreagować złe emocje. Umiejętność zapanowania nad tego typu reakcjami wiąże się z wychowaniem, kulturą osobistą. Trzeba mieć świadomość, że te emocje można rozładować w zupełnie inny sposób. Chociaż, jak twierdzą psycholodzy, chowanie ich w sobie nie jest dobre dla naszego samopoczucia. Ale pozbyć się tych złych emocji – przynajmniej jeśli chodzi o werbalną stronę – można za pomocą eufemizmów, czyli takich nieco łagodniejszych słów.
Hierarchowie kościelni idą dalej – zalecają unikania wulgaryzmów. Ale dlaczego Kościół?
Joanna Smól: – Są zapewne reguły kościelne, zabraniające użycia pewnych słów, chociażby przykazanie „Nie będziesz wzywał imienia Pana Boga nadaremno”, więc tu te wszystkie zwroty typu „O Jezu!”, „Matko Boska!”, które – jeśli nie są wypowiadane z należytym szacunkiem, w kontekście religijnym – są niedopuszczalne. Mówi o tym „Katechizm Kościoła katolickiego”: „Drugie przykazanie zabrania nadużywania imienia Bożego, to znaczy wszelkiego nieodpowiedniego używania imienia Boga, Jezusa Chrystusa, Najświętszej Maryi Panny i wszystkich świętych”.
Druga rzecz, że samo przeklinanie bliźniego, w znaczeniu „życzę ci źle” („idź do diabła”, „niech cię piekło pochłonie”) świadczy o naszym stosunku do bliźnich. Trzecia rzecz – wszystkie tzw. ostre wulgaryzmy wiążą się z naruszaniem tabu związanego z seksualnością, bo one nazywają i to w sposób drastyczny i wulgarny pewne profesje czy też części ciała związane z seksualnością. Myślę, że napomnienia Kościoła mogą także dotyczyć tych kwestii.
A co z mocą przekleństw?
Joanna Smól: – Oczywiście, warto i na to zwrócić uwagę, iż wiele z naszych przyzwyczajeń językowych wiąże się z dość pierwotną wiarą w magiczną moc słowa. Mówimy „nie dziękuję”, gdy ktoś życzy nam powodzenia, albo upominamy „nie wywołuj wilka z lasu”, gdy czegoś się boimy. Nie chcemy „powiedzieć czegoś w złą godzinę” czy też „zapeszyć”. Stąd też wiele eufemizmów dotyczących ciężkich chorób (np. nowotworowych), śmierci. Nie wypowiadamy pewnych słów, aby nimi nie sprowadzić na siebie nieszczęścia. Dlatego też naganne jest przeklinanie innych, życzenie im zła.
Ale jest ponoć lista dozwolonych przekleństw jak np. „ja nie mogę”, czy „do jasnych kominów”, ale chyba mało kto tak przeklina…
Joanna Smól: – Oczywiście, każdy może sobie znaleźć swój sposób wyrażania złych emocji. Dla niektórych będzie to „kurczę”, dla innych słowa „cholera”, „choroba” czy „motyla noga”, a dla innych coś znacznie ostrzejszego. Każdy jednak powinien sobie gdzieś ustalić swoją granicę, tego co mu wypada, a tego co uznaje dla siebie za niedozwolone.
A jak dla kogoś granicą będą słowa na k.. i ch…?
Joanna Smól: – To wtedy daje o sobie świadectwo, tworzy swój własny wizerunek – osoby niekulturalnej, wulgarnej.
A czy istnieją dozwolone wulgaryzmy?
Joanna Smól: – Można byłoby sprawdzić w słowniku, które wyrazy mają kwalifikator wulgarny, a które eufemistyczny. Te ostatnie są raczej dozwolone, a z pewnością aż tak bardzo nie rażą. Na ten temat wypowiadają się znawcy kultury języka. Mamy też nawet słownik polskich przekleństw i wulgaryzmów Macieja Grochowskiego i tam rozróżniono te bardziej i mniej wulgarne słowa.
Czy na przestrzeni wieków te wyrazy jakoś ewoluowały?
Joanna Smól: – Tak, bo ogólnie wiele słów z czasem zmienia swoje znaczenie, swój zakres. Kiedyś dziwka była słowem oznaczającym dziewczynę, a teraz jest to nazwa pewnego zawodu. To się zmieniało i ewoluowało w czasie. W tym wymiarze bardzo ważnym zagadnieniem jest to, że zmienia się przyzwolenie na używanie przekleństw. Jeżeli robi się badania np. wśród studentów, którzy mają być elitą intelektualną narodu, to się okazuje, że oni dopuszczają używanie wulgaryzmów i co jest istotne – nie tylko studenci, ale także studentki przyznają się do tego, że przeklinają. Kiedyś było tak, że to mężczyźni przeklinali, w swoim własnym towarzystwie, a wśród kobiet – jeśli jakiś mężczyzna powiedział słowo grubiańskie – to był uznawany za prostaka, wszyscy zwracali mu uwagę. A jak teraz popatrzymy na naszą rzeczywistość, to i w tej kwestii mamy pełne równouprawnienie. Na owo przyzwolenie na wulgarność mają też wpływ media. Nie można powiedzieć, że w przekazach medialnych wulgaryzmów jest mnóstwo, np. w programach informacyjnych, ale już w programach rozrywkowych są one akceptowane i przyjmowane raczej z rozbawieniem niż z zażenowaniem, osoba, która potrafi siarczyście przekląć jest uznawana za luzaka. Chociażby ostatnio mamy program kulinarny Magdy Gessler, sympatycznej skądinąd pani, która ma właśnie taki sposób wyrażania swoich emocji. Taka osoba, znana, popularna, często staje się dla innych autorytetem, także językowym. I niewątpliwie osoby występujące w mediach powinny mieć świadomość również takiego wpływu na odbiorów.
Jak wygląda używanie przekleństw w innych krajach?
Joanna Smól: – Oczywiście, słowa wulgarne nie są jakąś specyficzną cechą polszczyzny. Również w innych językach pojawia się tego typu słownictwo. A przyzwolenie na jego stosowanie wszędzie jest uzależnione kulturowo, środowiskowo.
A jak kwestia używania wulgaryzmów wyglądała dawniej?
Joanna Smól: – Oczywiście i nasi przodkowie przeklinali, fakt ten znajduje potwierdzenie w różnych źródłach historycznych. Niemniej trzeba podkreślić, że często to, co dziś uważa się za słowo wulgarne, dawniej takowym nie było i odwrotnie, to co dziś zupełnie neutralne, jak np. kobieta, dawniej była słowem obraźliwym.
Czy dziś nie można mówić o jakiejś modzie na wulgarność, np. ostatnio karierę robi słowo „zajebisty” przez młodych ludzi nieuważane za niedozwolone?
Joanna Smól: – Warto najpierw zwrócić uwagę, od jakiego słowa ono powstało, co jest jego podstawą. Tu pojawia się problem, bo młodzież zupełnie nie odbiera tego słowa jako wulgarne, gdyż oznacza ono coś pozytywnego. Niemniej pewną świadomość jego wulgarnego odcienia widać w tym, że od tego słowa tworzy się eufemizm „zajefajny”. Podobnie jest z pewnym słowem na k…, zastępowanym eufemizmami „kurna”, „kurcze”, „kurde”.
To ile mamy wulgaryzmów w obiegu?
Joanna Smól: – Trudno to policzyć, bo trzeba by ustalić, co uznamy jeszcze za wulgaryzm, a co już nie, a także wziąć pod uwagę wszelkie derywaty pochodzące od danego słowa. Nawet to, że powstają słowniki wyrazów zakazanych, wulgarnych, nie świadczy, że gromadzą one całość tego typu słownictwa. Trzeba pamiętać, że język żyje, wciąż powstają nowe wyrazy.
Tacy jesteśmy pomysłowi?
Joanna Smól: – Pewnie jeśli chodzi o wulgaryzmy, to nie można tutaj mówić o jakimś szczególnie wielkim rozroście liczby leksemów. Choć są osoby, które za pomocą czterech podstawowych słów wulgarnych opowiedzą wszystko, tworząc od nich całą masę pochodnych, ale to taka osobliwa kreatywność językowa. Mamy też wulgarne zapożyczenia angielskie, niemieckie, rosyjskie i inne, co także wzbogaca nam tę warstwę leksykalną.
To można żyć bez przekleństw?
Joanna Smól: – To złożona sprawa. Badania pokazują, że już dzieci przyswajają sobie pewne niecenzuralne zwroty, ale nie – jak można by sądzić – od ojców, lecz od matek i babć, z którymi przebywają. I często te najmłodsze nie mają świadomości, że mówią coś niewłaściwego. Ona przychodzi z czasem, gdy obserwują reakcję otoczenia – dobrze, żeby nie był to jedynie śmiech czy zachwyt. Trzeba też jednak zwrócić uwagę, że poważnym problemem są nie tylko wulgaryzmy, ale postępująca brutalizacja języka – chociażby widoczna w dyskursie politycznym. I nie trzeba przeklinać, żeby obrazić. Słowo szmata nie jest wulgaryzmem, ale nazwanie tak kogoś niewątpliwie urazi tę osobę. Dlatego ważne jest, abyśmy wzajemnie nie ranili się słowami, gdyż jest to o wiele bardziej szkodliwe, niż gdy ktoś chociażby zaklnie przy uderzeniu się młotkiem w palec. I należy unikania agresji językowej uczyć młode pokolenie, także dzieci, bo one są niekiedy bardzo brutalne – pierwsze przezwiska pojawiają już w przedszkolu, a potem tendencja do wzajemnego ranienia się słowem jedynie się pogłębia. Pamiętajmy też, że obrazić można nie tylko wulgarnym wyrazem czy gestem, ale także tym, jak mówimy, gdy np. szkalujemy, obmawiamy czy żartujemy (np. opowiadając poniżające kogoś dowcipy).
Elżbieta Sobańska, 2011-12-03 07:14:22
Jak oduczyć dziecko przeklinania?
Dzieci próbują się dopasować, chcą wyglądać fajnie i być jak dorośli. Słyszą wulgarny język gdzie tylko się obrócą – w szkole, w telewizji, a może nawet w domu. Nic dziwnego, że przeklinanie dzieci jest w dzisiejszych czasach tak dużym problemem. Jeśli twój nastolatek dodał do swojego słownika kilka mocniejszych słów, może to być dobry moment, aby ograniczyć jego przeklinanie. Poniżej przedstawiamy kilka wskazówek, jak powstrzymać dzieci od przeklinania i pomóc oczyścić jego język.
1 Bądź wzorem dobrego zachowania.
Rówieśnicy mają duży wpływ na zachowanie twojego dziecka, ale mimo tego, co można pomyśleć, wciąż masz najważniejszy wpływ na jego życie. Jeśli twoim celem jest, aby utrzymać twoje dziecko z dala od przeklinania, musisz uważać na słowa, które dobierasz, gdy jesteś zły lub zdenerwowany. Ograniczenie własnego przeklinania może być trudne, ale jeśli to zrobisz, to twoje dziecko na pewno to zauważy i prawdopodobnie będzie podążać za dobrym przykładem.
2 Jeśli czasami wymknie ci się przekleństwo, nie zadręczaj się tym.
Jeśli twoje dziecko usłyszało, przyznaj się do wpadki i przeproś za użycie wulgarnego języka.
3 Uświadom sobie rzeczywistość.
Nie ma sposobu, aby chronić dziecko od rzeczywistości dorastania. Możliwe, że twój syn lub córka słyszało sporo przekleństw w autobusie, w szkole lub w sąsiedztwie. Uświadom swoje dziecko, że wiesz, iż słyszy ono te słowa, i zapytaj go, czy ma jakieś pytania odnośnie tego, co one oznaczają. Poświęć trochę czasu na wyjaśnienie, dlaczego te słowa są obraźliwe i nie powinny być powtarzane z szacunku dla innych ludzi. Wyjaśnij, że wiele osób uważa przeklinanie za bardzo nieeleganckie, i że to niegrzecznie sprawiać, że twoje otoczenie czuje się nieswojo.
4 Ponadto, wyjaśnij w jaki sposób ludzie patrzą na innych, kiedy Ci przeklinają.
Dzieci muszą zrozumieć, że przeklinanie w miejscach publicznych może wysłać innym błędną informację na ich temat, taką której najprawdopodobniej nie chcą wysyłać (że są agresywne, niewychowane, ze złych domów, biorą narkotyki itd.).
5 Jasno określ swoje oczekiwania.
Powiedz swojemu dziecku, jeśli nie chcesz aby przeklinało. Bardzo jasno określ swoje oczekiwania. Na przykład, można powiedzieć: „Wiem, słyszysz wulgarny język w szkole i w autobusie, ale spodziewam się, że będziesz zachowywać się lepiej niż rówieśnicy i znajdziesz bardziej odpowiednie słowa, gdy jesteś zły lub próbujesz wyrazić swoją opinię”.
6 Przeklinanie nie jest „fajne”.
Dzieci a szczególnie nastolatki są skłonne do przeklinania lub rozmowy w wulgarny sposób z przyjaciółmi, aby wyglądać fajnie i uzyskać akceptację grupy. Ale możesz powiedzieć dziecku, że inne dzieci prawdopodobnie nawet nie zauważą, że zdecydowało się ono nie używać wulgarnego języka. Inni rodzice i dorośli natomiast to zauważą i dzięki temu będą myśleć o nim o wiele lepiej, ponieważ nie przeklina.
7 Daj dziecku wskazówki, jak unikać używania wulgaryzmów.
Mogłoby, na przykład, wyobrazić sobie, że jego babcia lub młodszy brat są obok, aby uniknąć złego zachowania. Albo, może spróbować zaimponować swoim kolegom za pomocą zaawansowanych (ale odpowiednich) słów, których ci mogą nie rozumieć.
8 Zdefiniuj kary za przeklinanie.
Czasami najlepszym sposobem, aby postawić na swoim jest zastosowanie systemu nagród i kar. Nagradzaj dziecko, kiedy znajduje odpowiednie słowa przedstawienia swojego punktu widzenia, i karz je, kiedy tego nie robi. Możesz karać swojego nastolatka grzywną w wysokości 3 zł za każde wypowiedziane przekleństwo. Albo, możesz odjąć 15 minut od godziny o której musi wrócić do domu za każde brzydkie słowo, które usłyszysz z jego ust. Znajdź system, który sprawdza się dla Ciebie i Twojego dziecka i trzymaj się go.
9 Czytaj między wierszami.
Czasami nastolatki przeklinają przed rodzicami lub innymi dorosłymi po to, aby odwrócić ich uwagę. Mają nadzieję, że będziesz koncentrować się na słowach, których używają, zamiast ich działaniach. Jeśli dziecko przeklina, bo jesteś na nie zdenerwowany po powrocie z wywiadówki, bo dostało złą ocenę albo nie odrobiło pracy domowej, nie pozwól, aby jego słowa odwróciły uwagę od prawdziwego problemu, czyli jego zachowania.
10 Usiądź i porozmawiaj.
Jeśli wszystkie próby ograniczenia przeklinania u twojego dziecka nie odniosły skutku, nadszedł czas, aby usiąść i porozmawiać, po to aby dotrzeć do sedna jego złego zachowania. W szczególności nastolatki mogą przeklinać po prostu po to, aby zwrócić na siebie uwagę (nawet negatywną uwagę). Możliwe jest również, że dziecko celowo próbuje zranić twoje uczucia. Jeżeli uważasz, że potrzebujesz pomocy doradcy, aby dotrzeć do sedna problemu, skontaktuj się z doradcą dziecka w szkole. Lub skontaktuj się z pediatrą dziecięcym uzyskać dodatkową pomoc i zalecenia.
Przekleństwo powinno mieć sens
z dr. Piotrem Hubertem Lewińskim o wulgarności, naruszaniu tabu i antypoprawności społecznej rozmawia Agata Saraczyńska.
Przemysław Wojcieszek w zrealizowanym we wrocławskim Teatrze Polskim spektaklu „Zaśnij teraz w ogniu” atakuje widza językiem pełnym wulgaryzmów. W towarzyszącym przedstawieniu programie ten zabieg tłumaczy dr Piotr Hubert Lewiński, językoznawca z Uniwersytetu Wrocławskiego.
Gdybym naszą rozmowę zaczęła od: „Witam, kurwa, ale piękny dzień”, to co by Pan odpowiedział?
Że pomyliła Pani miejsce i osobę. Nie jestem odpowiednim adresatem takiego stwierdzenia.
Poczułby się Pan obrażony?
Nie, ale byłoby to zachowanie podobne do bekania w teatrze czy kładzenia nóg na obrusie, czyli niestosowne. Mogę założyć zniszczone trampki i przybrudzone dżinsy, idąc pojeździć rowerem, ale nie powinienem zakładać ich, udając się na wykład uniwersytecki.
Dlaczego?
Są rzeczy, które można traktować swobodnie, i takie, którym należy się szacunek. Strój, tak jak i język, jest odzwierciedleniem systemu wartości. Zgadzamy się, że używanie przekleństw w rozmowie z kumplem przy piwie jest dopuszczalne, natomiast razi w wystąpieniu publicznym. Wulgaryzmy w języku są, były i, mimo usilnych prób eliminacji, będą. Purytanie je zwalczają, liberałowie widzą w nich sposób podkreślenia własnej wolności i niezależności.
Wulgaryzmy nie są więc złamaniem poprawności językowej?
Raczej naruszają normy społeczne i zasady dobrego wychowania. Używanie ich jest dotykaniem tabu, łamaniem pewnych zakazów. Dotykają przecież przede wszystkim życia seksualnego, organów płciowych, sfery załatwiania potrzeb fizjologicznych, wydzielin, a także chorób, ułomności i śmierci. Dotyczą spraw zbyt intymnych lub zbyt ostatecznych. Zgodnie z savoir-vivre’em ich nadużywane powinno prowadzić do odrzucenia, wykluczenia z kręgu osób dobrze wychowanych. Ale są środowiska, w których takie zachowania i sposób mówienia są swoiście pojmowanąnormą. Są to np. męskie akademiki, jednostki wojskowe czy więzienia. Wulgarność otoczona jest tam swoistą celebrą.
Czyli nie zawsze, szpetnie klnąc, rażę uszy?
Takim dylematem się nie zajmujmy, świat nie jest czarno-biały. Ważniejsze jest raczej to, w jakim celu używa się wulgaryzmów i jaką funkcję spełniają w mowie. Są one sposobem demonstrowania emocji, mogą służyć świadomemu obrażeniu drugiej osoby lub grupy ludzi bądź ich lekceważeniu. U osób niewykształconych, mało sprawnych językowo zastępują brakujące słowa, są czymś w rodzaju jokerów słownych.
Czyli mogą być przekleństwem, zniewagą bądź przecinkiem.
Z grubsza rzecz ujmując. Przekleństwo jako akt rytualny miało moc sprawczą, ale we współczesnym świecie jest już raczej jedynie złym nawykiem niezmieniającym rzeczywistości. Jedynie w gwarze więziennej do dziś funkcjonują pewne słowa tabu, których wypowiadanie ma zaszkodzić adresatowi. Są to tzw. bluzgi, których magiczna moc polega na tym, że ktoś lub coś obrzucone bluzgiem staje się nieczyste, „sfrajerowane”. W normalnej sytuacji mówienie: „OJezu!” nie jest wzywaniem imienia Boga nadaremno, tylko wtrąceniem znaczeniowo obojętnym, pustym. Podobnie jest z „rany”, „kurde”, „kurwa” – to zachowania językowe czysto konwencjonalne.
Kiedy użycie wulgaryzmu uznałby Pan za dopuszczalne?
Istotą wulgaryzmu jest przełamywanie tabu, robienie tego, czego nie wolno. W związku z tym mogą one być uzasadnione w sytuacji skrajnie emocjonalnej – przecież rzadko krzyczymy „ojejku!”, gdy spada nam wielki ciężar na stopę. Także zrozumiałe jest określenie porywającego koncertu przez rozmawiającego z rówieśnikami studenta „zajebistym”, ale, moim zdaniem, rażące jest użycie w reklamie określenia „zajefajny”. To znacznie bardziej wulgarne, bo publiczne. Wulgarnym jest nazwanie „pieprzeniem” stawiania pierwszych kroków w grze miłosnej Romka i Julci, choć nie dziwi nazwanie w ten sposób celu weekendowych wizyt faceta w burdelu.
A na ile uzasadnione są wulgaryzmy w teatrze? W czasie najnowszej premiery w Teatrze Polskim aktorzy rzucają mięsem na prawo i lewo.
Jeśli sięgniemy do słownikowego znaczenia wywodzącego się z łaciny słowa wulgaryzm, zrozumiemy, że chodzi o pospolitość, sprowadzanie do niskiego poziomu. Każde użycie przekleństwa powinno mieć jednak sens. Czasem jest jednak tylko epatowaniem wulgarnością bez konkretnego celu. Jednym z najlepszych momentów dramatu „Zaśnij teraz w ogniu” jest monolog Roberta, który żarliwą modlitwę Ojcze Nasz przeplata wyrazami swego bólu, zwątpienia. Zwija się wręcz i kurczy, wyrzucając z gardła: „Ojcze nasz, kurwa, któryś jest w niebie, ja pierdolę…” i tak dalej. Ten monolog ma siłę głównie dzięki grze aktorskiej. Chciała Pani zapewne zapytać, czy ranił moje uczucia? To ewidentna prowokacja, ale podobne wiele lat temu czynili dadaiści. Ten bluźnierczy zabieg jest jednak moim zdaniem pójściem na łatwiznę. Wiadomo, że katolików zapewne urazi, ale do czego miał prowokować? W dobie działań Kozyry zestawiającj nagie kobiety z czerwonym krzyżem i półksiężycem, karykatur Mahomenta najprościej jest mechanicznie zestawić sacrum z profanum. Tylko po co? Do czego ma prowadzić łączenie gwiazdy Dawida ze swastyką, krzyża z męskimi genitaliami – to działania prostackie. Spójrzmy na wymowę „Moralności pani Dulskiej”, która przecież nadal jest wielką prowokacją. Nie ma tam wulgaryzmów, a dotyka się tabu – pokazuje hipokryzję w sposób uniwersalny.
Czyli u Wojcieszka widzi Pan tylko epatowanie?
Raczej manifestację antypoprawności społecznej. Nie burzenie stereotypu, ale pokazanie antystereotypu. Wyjście z fałszywego założenia, że albo się jest homofilem, albo homofobem, albo alkoholikiem, albo abstynentem. A światprzecież najczęściej jest zdecydowanie bardziej różnorodny, a między ekstremami jest cała skala emocji i postaw pośrednich, pozytywnych, negatywnych oraz po prostu obojętnych. Po poznaniu spektaklu na scenie wiem, że wulgaryzmy okazały się formą. Jedynie formą. Było ich za dużo, a przez to niewiele z nich wynikało. Pamiętam z czasów studenckich kolegę, który deklarował, że nigdy nie używa tzw. brzydkich słów. Przez jego usta nie przechodziły „kurwy”, ale zamiast „odpieprz się”, mówił: „Liźnij pompę” – i to było prawdziwie wulgarne.
Obrzydliwe.
Czasem liczy się efekt, a tu, jak widać, cel został osiągnięty. O tym, że coś jest wulgarne, decyduje kontekst. Wojcieszek pokazuje zagubienie człowieka w świecie i meandry egzystencji, ale do rewolucji obyczajowej raczej nie prowokuje.
Piotr Hubert Lewiński jest językoznawcą, autorem m.in. książek „Retoryka reklamy” i „Oto polska mowa”. Pracuje na Uniwersytetu Wrocławskim w Zakładzie Językoznawstwa Stosowanego Instytutu Filologii Polskiej.
Agata Saraczyńska 2007-10-12