Koniec wojny domowej?
Dzięki obowiązkowej mediacji nawet co piąta para zrezygnuje z rozwodu. Pozostali unikną szarpaniny w sądzie, bo wcześniej podpiszą kontrakt regulujący podział majątku i kontakty z dziećmi.
Robert Kaszczyszyn, szef lubelskiej filii Polskiego Centrum Mediacji, uważa, że mediacje rozwodowe muszą odbywać się na neutralnym gruncie. Wynajął więc przytulne mieszkanie w dobrym punkcie i tam zawodowi mediatorzy spotykają się z parami stojącymi u progu rozwodu. Chętnych nie brakuje, bo w Lublinie znakomicie układa się współpraca sędziów, adwokatów i mediatorów. Potrafią zachęcić do spotkania. – Małżonkowie są rozgoryczeni, nieraz zdesperowani do granic zdrowego rozsądku. Przeszli od miłości do nienawiści. Rozmowa jest trudna, ale często pary postanawiają dać sobie jeszcze jedną szansę – mówi Robert Kaszczyszyn i dodaje, że walczyć warto, bo większość to młodzi łatwo zniechęcający się do małżeńskich obowiązków.
W Biłgoraju mediator Artur Brożko rozstrzygał kilka spraw o alimenty, uratował też „późny związek”, w którym były dorosłe dzieci z poprzednich małżeństw. Seniorzy chcieli być razem, a jednocześnie każde z nich podejrzewało drugą stronę o finansowe machlojki. Dopiero mediacja wykazała, że to dzieci, łapczywie skupione na przyszłym spadku, chciały ich poróżnić. Beata Kulesza z elbląskiego Centrum dopiero po kilku spotkaniach dowiedziała się, dlaczego kobieta, typowa małżeńska szara myszka, nagle porzuciła męża i samotnie wynajęła mieszkanie. Przez całe życie ganiona i wypychana do kuchni, chciała go tylko postraszyć. Gdyby nie mediacja, para by się nie porozumiała.
Ekspresowy rozwód
Dobrowolna mediacja przedrozwodowa, wprowadzona do kodeksu postępowania cywilnego, zaczęła obowiązywać w grudniu ub. roku. Zastąpiła rozprawę pojednawczą. I słusznie, bo małżonkowie ustawieni za sądowymi barierkami potrafili tylko powtórzyć, że chcą rozstania. W pięć minut sprawa była odfajkowana.
Mimo to mediacji nie odbywa się zbyt wiele, a jeśli już, to tylko w takich ośrodkach jak Lublin, gdzie pracuje grupa zapaleńców. Jest marnie, bo Polskie Centrum Mediacji (stowarzyszenie działające od sześciu lat) wykształciło 240 mediatorów, ale aktywnie udziela się tylko kilkudziesięciu, i to w dużych miastach. Choć mediatorem może być każda osoba zaufania publicznego, to zdaniem dr Hanny Przybyły-Basisty z Katedry Psychologii Uniwersytetu Śląskiego, powinien nim być ktoś, kto przeszedł co najmniej roczny kurs zgodny ze standardami unijnymi. A więc mediatorów z prawdziwego zdarzenia mieć będziemy najwcześniej w roku 2007. – Dziś, jeśli małżonkowie nie zdecydują się na mediację, rozwód jest orzekany bardzo szybko – mówi senator Antoni Szymański (PiS), przewodniczący senackiej Komisji Rodziny i Polityki Społecznej. Alarmuje, że co najmniej kilka tysięcy par rozejdzie się w tym roku ekspresowo.
Polska jest rozwodowym średniakiem Europy, jednak co roku rozpada się coraz więcej związków – w roku 1995. ok. 38 tys., ale w 2004 już ponad 56 tys. I dlatego Ministerstwo Sprawiedliwości zaproponowało wprowadzenie obligatoryjnej mediacji, trwającej nie dłużej niż miesiąc. Projekt zmiany przepisów jest gotowy i jeśli w najbliższym czasie rozpatrzy go rząd, wejdzie w życie już pod koniec roku. Mediacji podlegać będzie opieka nad dziećmi, podział majątku, zasady spłaty kredytu po rozwodzie, a w wyjątkowych wypadkach przemoc w rodzinie, uzależnienia (jeśli jest wola leczenia). Nigdy – molestowanie seksualne dzieci.
Strach przed przymusem
Krytycy propozycji mówią, że jest wątpliwe, by osoby zdecydowane na rozwód odstąpiły od tej decyzji pod wpływem przymusowej mediacji. Tym sugestiom przeczą pierwsze w Polsce badania dr Hanny Przybyły-Basisty z 2000 r. Aż 71,6 proc. par, które zgodziły się na mediację, podpisało porozumienie w sprawach finansowych i zasad opieki nad dziećmi. Jest to wskaźnik o wiele wyższy od średniej światowej, wynoszącej ok. 50 proc. Najciekawsze jednak jest to, że co piąta para odstąpiła od decyzji rozwodu! Wśród pojednanych była m.in. para, która latami zaharowywała się, by zgromadzić pieniądze na budowę domu. Gdy ją rozpoczęli, kłócili się o wszystko. Wreszcie zostawili fundamenty i zamieszkali osobno. Pod wpływem mediacji postanowili raz jeszcze zamieszkać pod wspólnym, dopiero budowanym dachem.
Jednak mediacje ciągle budzą nieufność. Potwierdza to Robert Kaszczyszyn, który prawie zawsze musi tłumaczyć parom, że nikt nie zostanie złamany i obwiniony. Mediator Patryk Kujan z Wodzisławia Śląskiego pierwszą rozmowę poświęca na tłumaczenie, że w czasie spotkań nie będzie żadnego przymusu. Jednak początkowo na każde pytanie pada odpowiedź tak albo nie. Małżonkowie nawet nie potrafią powiedzieć, o co im chodzi. Są do siebie wrogo nastawieni, od dawna ze sobą nie rozmawiają. Często pośrednikami są teściowie podsycający spór.
Dobra mediacja to wielka sztuka. Te nieudane najczęściej są zbyt pospieszne i niezakończone pisemnym porozumieniem. – Dobry mediator potrafi wyciszyć emocje i wybrać priorytetowe sprawy do uzgodnienia. Nie może dać się wciągnąć w wir drobnych pretensji. Musi pamiętać, że nie jest terapeutą, a rozjemcą. Jest niezależną trzecią stroną, która nie ma władzy, by podjąć decyzję rozstrzygającą spór – mówi dr Przybyła-Basista. Za to ma doprowadzić do, jak mówią psycholodzy, „przetargu końcowego”, czyli wypracowania warunków rozstania lub pojednania zaakceptowanych przez obie strony. Powszechnie wymaga się wykształcenia pedagogicznego, psychologicznego, socjologicznego lub prawniczego. W Niemczech ośrodki mediacyjne prowadzą siostry zakonne. Również w Polsce mogą tę funkcję pełnić osoby duchowne. Na razie zdarza się to bardzo rzadko.
Zwolnić z opłat
Problemem są pieniądze. Obligatoryjna mediacja nie może kosztować więcej niż tysiąc złotych i zapłacą za nią obie strony. Suma ta dla mediatorów jest zbyt niska, jednak dla wielu rodzin jest astronomiczną kwotą, której nie będą w stanie zapłacić. Dr Janina Waluk, prezes Polskiego Centrum Mediacji, podaje szczegółowe koszty. Pierwszy dzień mediacji kosztuje 60 zł, każdy następny 25 zł, a do tego doliczyć trzeba koszt korespondencji i wynajęcia lokalu, dojazdu mediatora. I to te dodatkowe koszty spowodują, że obligatoryjne mediacje będą traktowane jak kara za rozwód. Być może dobrze byłoby przejąć wzorzec kalifornijski, gdzie mediacje są nieodpłatne, a koszty pokrywane są z opłat pobieranych za śluby, wnoszenie spraw rozwodowych oraz z lokalnych podatków. Zdaniem dr Hanny Przybyły-Basisty, najlepiej sprawdza się model brytyjski, tam za osoby o najniższych dochodach płaci państwo.
Mimo to na pewno warto wprowadzić tę formę wychodzenia z kryzysu. W prawie karnym mediacja funkcjonuje od ośmiu lat i się sprawdza. Z wyliczeń Ministerstwa Sprawiedliwości wynika, że jest szybsza i sześć razy tańsza od procesu. Mediacja rozwodowa może mieć jeszcze jedną zaletę. Uratuje rodzinę.
Źródło tekstu: wiadomosci.onet.pl