Kościół kobiet nie zabija
Bezwzględni księża każą kobietom rodzić, nawet kiedy zagrożone jest ich życie! – wykrzykują feministki. I jak często zdarza się ludziom w stanie zacietrzewienia, plotą bzdury.
Nawet my, świeccy katolicy, zwykle niewiele wiemy o nauczaniu Kościoła w sprawie tych przypadków, w których życie ciężarnej matki i dziecka jest zagrożone. Tymczasem teolodzy od lat wypowiadają się na ten temat. Mówią, że kobieta ma moralne prawo ratować swoje życie, nawet jeśli będzie się to wiązało z niebezpieczeństwem dla życia jej dziecka. Dodają jednak, że nigdy nie można przy tym stosować środków, które bezpośrednio uderzyłyby w życie tego dziecka, które matka nosi pod sercem.
Każdemu z takich przypadków trzeba się dobrze przyjrzeć, bo to niezwykle delikatna materia. Czy na przykład ciężarna kobieta ma przyjąć lekarstwo, którego skutki uboczne mogą być niebezpieczne dla jej poczętego dziecka? Czy kobieta może się na to zgodzić, gdy kompetentni lekarze widzą w tym jedyny ratunek dla jej życia? – Jest to moralnie dopuszczalne – mówi ks. dr Grzegorz Stephan, teolog moralista. – Wierząca matka powinna jednak wsłuchać się w głos sumienia, bo wola Pana Boga może być inna! Nie można odrzucać głosu sumienia, które podpowiada, że trzeba poświęcić swoje życie dla uratowania dziecka. Bo życie nienarodzonego dziecka nie jest życiem mniejszej wartości niż życie matki – podkreśla. A gdyby Gianna wybrała siebie?
Włoszka Gianna Beretta Molla miała 39 lat, kiedy zaszła w ciążę po raz czwarty. Niestety, miesiąc później lekarz stwierdził u niej coś oprócz ciąży: włókniaka, czyli guza nowotworowego na macicy. Gianna sama była lekarką, więc wiedziała dokładnie, co jej grozi. Jednak zdecydowanie powiedziała lekarzom: „Jeśli chodzi o dokonanie wyboru między mną a dzieckiem, proszę się w ogóle nie wahać. Proszę wybrać – żądam tego – dziecko. Ratujcie je”. Tak się stało. W kwietniu 1962 roku kobieta urodziła zdrową córeczkę. Tydzień później jednak sama zmarła.
Jan Paweł II ogłosił Giannę Berettę Mollę świętą. Jednak co byłoby, jeśli ta kobieta nie zdobyłaby się na taki heroizm? Gdyby ratowała własne życie jakimiś godnymi metodami terapeutycznymi, których uboczne działanie byłoby niebezpieczne dla życia jej córeczki? Czy popełniłaby wtedy grzech? Otóż niekoniecznie.
– Kościół nigdy nie zgodzi się na bezpośrednią aborcję, czyli zabicie dziecka. To absolutnie wykluczone – mówi ks. dr Grzegorz Stephan. – Jednak czasem lekarze muszą dokonać wyboru, czy swój wysiłek skoncentrować na ratowaniu matki czy dziecka. O tym muszą decydować w sumieniu i na podstawie ich najlepszej wiedzy lekarskiej. Taka sytuacja jest moralnie dopuszczalna – dodaje.
Według księdza Stephana, lekarze najróżniejszych specjalności podejmują czasem wybory, które są w jakiś sposób do tej sytuacji podobne. Na przykład, gdy mają w szpitalu jedną aparaturę ratującą życie, a kilku pacjentów, których trzeba do niej pilnie podłączyć. Którego podłączyć najpierw? Kiedy wreszcie lekarz już wybierze jednego z pacjentów, to przecież nie znaczy, że próbuje zabić pozostałych. To wciąż jest ratowanie życia. Tak samo ratowania w pierwszej kolejności życia ciężarnej matki nie można nazwać aborcją, zabiciem dziecka.
Dziecko poza macicą
Są takie bardzo rzadkie przypadki, kiedy zarodek nie trafia na swoje miejsce, czyli do macicy. Zaczyna rosnąć w innym miejscu, najczęściej w jajowodzie. Nie ma szans, żeby tam przeżyć: w końcu braknie mu miejsca. To tak zwana ciąża pozamaciczna.
Taka ciąża wiąże się też z dużym niebezpieczeństwem dla życia matki, bo jajowód może pęknąć. – Jeśli nie ma możliwości uratowania dziecka, jest dopuszczalny zabieg medyczny ratujący życie matki. Zabieg, którego ubocznym, niepożądanym skutkiem jest śmierć dziecka – mówi ks. dr Antoni Bartoszek, wykładowca teologii moralnej na Uniwersytecie Śląskim.
Taką operacją może być wycięcie części jajowodu, w którym zagnieździło się dziecko. – To nie jest bezpośrednia aborcja, bo celem takiego zabiegu nie jest pozbawienie życia dziecka, tylko ratowanie życia matce – mówi ks. Bartoszek. – Tu nie chodzi o wskazywanie, czy bardziej wartościowe jest życie matki, czy dziecka. To jest po prostu ratowanie tego życia, które da się uratować. To przypadek pośredniego przerwania ciąży, który teologowie uznają za moralnie godziwy. I jeden z najtrudniejszych do rozwikłania konfliktów moralnych – dodaje.
Dobrze o tym wiedzą wierzące matki i wierzący lekarze, którzy mieli do czynienia z ciążą pozamaciczną. – Bardzo, bardzo trudno podjąć decyzję w takiej sprawie – mówi Monika Małecka-Holerek, lekarz ginekolog z Bielska-Białej. Wcale nie jest przekonana, czy człowiek ma prawo podjąć decyzję w sprawie takiej operacji. – Każdy człowiek ma swoją indywidualną wrażliwość. Najlepiej jest, jeśli matka leży w szpitalu i czeka. W około 30 proc. przypadków ciąży pozamacicznej zarodki samoistnie zamierają. A gdyby doszło do krwotoku, lekarze w szpitalu mogą matce od razu udzielić pomocy – mówi.
Niewykluczone, że w przyszłości te nasze dylematy rozwiąże nauka. Być może naukowcy znajdą sposób, żeby wyjąć zarodek z jajowodu i włożyć go do macicy?
Umarła dla córki
Rozważając te kwestie, trzeba jednak pamiętać o niuansach. Pierwszy z brzegu: bywa, że niektórzy lekarze zbyt pochopnie straszą pacjentki, że ich życie jest zagrożone. Jest też pytanie, czy przyjmowania chemii przy nowotworze matka nie może odłożyć aż do urodzenia dziecka? – Jeśli nowotwór zostanie u matki wykryty w połowie ciąży, to nie będzie to dla matki nawet specjalny heroizm, żeby miesiąc czy dwa poczekać – mówi doktor Małecka-Holerek. – Później jest cesarskie cięcie, matka trafia na kurację, a dziecko do inkubatora. Oboje mają bardzo poważne szanse na uratowanie życia. Gorzej, jeśli nowotwór zostanie wykryty na początku ciąży. Jednak to niezwykle rzadkie przypadki, bo kobieta już chora raczej nie zajdzie w ciążę – tłumaczy. Warto, gdy matka w takiej sytuacji skonsultuje się z innymi lekarzami. – Także ze spowiednikiem i najlepiej też nie tylko jednym. Bo może wolą Pana Boga będzie zrezygnowanie ze swojej terapii dla dobra dziecka? I jedna, i druga decyzja matki może być odpowiedzią na wolę Bożą. Pan Bóg wie lepiej, co jest dla nas dobre, bo widzi dalej niż my – zamyśla się ks. Stephan. – Znałem osobiście pewną kobietę ze Śląska, którą podczas ciąży lekarze chcieli ratować przez operację chirurgiczną. To prawie na pewno pozbawiłoby życia jej dziecko. Ta pani wsłuchała się w swoje sumienie, a potem odrzuciła propozycję operacji. Umarła, wydając na świat córeczkę – mówi.
Córka tej pani chodzi już dziś do gimnazjum. Ma dwie przyrodnie siostry, bo ojciec ożenił się po raz drugi. – Ta rodzina rozkwita. Dziewczynka jest szczęśliwa, i to po niej widać. Jej macocha i ojciec kochają ją – mówi ks. Stephan. – Nie chcę mówić o tym w kategorii nagrody. Ale w życiu zawsze wydarzają się rzeczy, które są potwierdzeniem, że nasz wybór był dobry – mówi.
Podobnie zdarzyło się w rodzinie świętej Gianny Beretty Molli. Jej córka Gianna była obecna na Mszy, podczas której Jan Paweł II kanonizował jej mamę. Gianna córka mieszka dzisiaj w Mediolanie i też jest lekarką. – Podobne przypadki ciągle się zdarzają obok nas. Zwykle wiedzą o nich tylko krewni i najbliżsi znajomi. Ale właśnie to są przypadki, które wnoszą w świat nadzieję – mówi ks. Stephan.
Gdy w szpitalu jest jedna aparatura ratująca życie, lekarz musi wybrać, którego pacjenta podłączyć najpierw. Jednak to przecież nie znaczy, że próbuje zabić pozostałych. To wciąż ratowanie życia. Tak samo ratowania w pierwszej kolejności życia ciężarnej matki nie można nazwać aborcją, zabiciem dziecka.
Przemysław Kucharczak, Gość Niedzielny