Kościół, nowoczesność, sztuka i kicz. Po raz drugi
Wskutek niemożności bycia dziełem sztuki kicz razi wzrok ludzi mających jaki taki gust. Jawi się im jako twór napuszony, zbudowany z licznych „przedobrzonych” elementów zestawionych wedle zasady „kawa na ławę”, niepasujących do siebie, ale odwołujących się do dzieł sztuki.
Małe resumé
W poprzednim odcinku mowa była o tym, jak to przez czas jakiś przyjęło się uważać, iż w wieku XIX Kościół katolicki przestał być miejscem powstawania wielkiej sztuki. Na pewno stało się tak w przypadku sztuki – by tak rzec – „głównego nurtu”, docenianej w podręcznikach artystycznych dziejów ludzkości, w przypadku sztuki głośnej, chwalonej, awangardowej. Bo oto w pewnym momencie Kościół zamiast być mecenasem artystów pierwszej ligi, stał się ich (mentalnym) petentem. To znaczy, że pojawiły się w Kościele próby zaimplantowania nowoczesnej sztuki wewnątrz Kościoła – ale miało się wrażenie (a przynajmniej niektórzy takie wrażenie miewali), że ta nowoczesna sztuka i ci nowocześni artyści „robili Kościołowi łaskę”… (choć oczywiście nie robili niczego za darmo – nie o taką „łaskę” tu chodzi, proszę mnie dobrze zrozumieć). Bo nie w Kościele jest odtąd miejsce sztuki „najlepszej”.
Po tej to właśnie linii zaproszono do współpracy z Kościołem takie między innymi tuzy artystycznego świata, jak Marc Chagall i Le Corbusier. Iżby w końcu i na Kościół spłynął splendor tej „najlepszej” współczesnej sztuki.
Le Corbusier
Kościoły i klasztory wzniesione według projektów Le Corbusiera nie zrywały tak zupełnie z kościelną tradycją – ale w gruncie rzeczy… jednak zrywały. No owszem, wprowadzona przezeń „rzeźbiarska” forma kaplicy w Ronchamp przypomina, zwłaszcza atmosferą wnętrza, niektóre stareńkie, romańskie kościółki dawnej Francji. Jest to po części wariacja na ten temat, ale kaplica ta wydaje się równie bliska estetyce bunkra czy igloo. Jeszcze bardziej biją „niekościelnością” formy klasztoru La Tourette, jakże – w czasie, gdy powstawały – „nowoczesne”.
…i duchowość jego wnętrz…
Co ciekawe, owe modernistyczne klasztory i kościoły zwiedza się przyjemnie, turyści do nich się garną; natomiast z przemieszkiwaniem w nich i ze sprawowaniem liturgii jest już (albo było) gorzej. Tak przynajmniej słyszałem, ale zastrzegam się: relata refero, bo ani w Ronchamp, ani w La Tourette noga moja nie postała. Znajomi dominikanie przekazali mi jednak plotkę, wedle której duch zakonny w klasztorze La Tourette nie był zbyt gorący, a jeden z owych znajomych sugerował nawet ścisłą więź pomiędzy wpływem stylistyki Le Corbusiera a rozpadem zakonnej wspólnoty.
No cóż, to po pierwsze plotka, po drugie dowód raczej na to, że nie stylistyka, ale duch nowinkarstwa, który ją wprowadzał, był katalizatorem niepożądanych zmian. Dlaczego tak myślę? Dlatego, że te same formy architektury w „stylu” Le Corbusiera, przeniesione na grunt polski…, pośredniczyły w umacnianiu wiary i walce z bezbożnictwem.
„Arka Pana”, zasiew wielkiego dzieła sztuki…
Przykład? Pierwszy i najważniejszy – to kościół „Arka Pana” w Nowej Hucie-Bieńczycach. Jego bryła powstała w sposób oczywisty z lecorbusierowskiej inspiracji, wedle świetnego projektu Władysława Pietrzyka. Jest to bez wątpienia dzieło wiekopomne i wielkie. Niemniej, mym skromnym zdaniem, skupić się w nim na modlitwie z otwartymi oczami, jest dużą sztuką; w każdym razie mnie się, jak dotąd, nie udało (muszę pojechać jeszcze raz, może teraz wrażenie będzie inne i się przekonam?).
A przecież przyznać trzeba, że ta właśnie świątynia jest ostoją wiary i wiary tej żywym świadectwem. Nie wątpię, że stało się tak niezupełnie za sprawą formy, lecz jakby na przekór formie – bo powiał przez nią Duch Święty, który wszak flat ubi vult. Nie dziwota: nie kto inny, jak sam arcybiskup Karol Wojtyła wraz z nowohuckim proboszczem ks. Józefem Gorzelanym toczyli z komuchami boje o budowę tej świątyni. Oni, a wraz z nimi dzielni parafianie, sprawili, że mury „Arki Pana” nasiąkły Duchem Świętym.
Jej forma też miała znaczenie, ale – jak dla mnie – raczej przewrotne. Bo w Polsce za komuny propaganda ukazywała Kościół jako zacofany – a tu proszę, budujemy „w najnowocześniejszym stylu”! Arka Pana – stała się wizytówką nowoczesnej architektury polskiej. Nadto nowohucki proboszcz i wierni zadbali o inne detale. Papież Paweł VI ofiarował kamień węgielny z bazyliki Konstantyna Wielkiego; pojawił się też kamień z księżyca – dar amerykańskich astronautów, wyeksponowany w prezbiterium; najlepsi współcześni artyści polscy dali swoje malowidła i rzeźby – drogę krzyżową, krucyfiks, serię „Piet Polskich”… i z kościoła uczyniła się prawdziwa galeria wybitnej polskiej sztuki współczesnej.
…i jego kiczowate owoce
Proszę mnie, Szanowni Czytelnicy, dobrze zrozumieć. „Arka Pana” to, powtarzam, wielkie dzieło sztuki i jeden ze słupów milowych polskiej architektury. Pytanie jednak, czy jest to dzieło o formie odpowiedniej dla świątyni chrześcijańskiej? Moim zdaniem – nie bardzo. Pośrednim dowodem na to byłaby wspomniana już trudna osiągalność modlitewnego skupienia (nie tylko jam tej trudności doświadczał), nie tyle jednak w samej „Arce Pana” – co w miriadach „centralnych”, halowatych świątyń, które ją naśladują. Wskutek zasiewu sławy „Arki Pana” zaczęły bowiem w całym kraju powstawać jak grzyby po deszczu świątynie „lecorbusierowskie”. Niekiedy mają one ciekawe bryły, ale wnętrza zwykle zioną banałem i niesakralnością, przypominając szkolne sale gimnastyczne, na dodatek w gigantycznym powiększeniu. No i, o ile w dziełach Le Corbusiera i w „Arce Pana” – choćby się ich nie lubiło – czuć „rękę mistrza”, czyli mocną jakość dzieła plastycznego – znaczna liczba polskich naśladownictw wypada blado czy raczej, co gorsza: kiczowato.
Rola wzoru
Ktoś powie: piszesz pan bzdury, wszak trudno żądać od kiepskich naśladowców, aby dorównali mistrzowi. Otóż niekoniecznie. Oceniamy bowiem także przydatność podanego wzoru jako modelu do naśladowania. Gdy porównamy ze sobą stare, drewniane, wiejskie kościółki w ich formach jak najbardziej podstawowych (jedna prostokątna w rzucie nawa, jedno węższe, przylegające do krótszego boku nawy prezbiterium, spadzisty dach, wieża u wejścia), będziemy musieli przyznać, że ten wzór bardzo trudno „zepsuć” i że nawet prymitywne realizacje gwarantują „duchową jakość” takiej modlitewnej przestrzeni. Natomiast w przypadku naśladownictw „Arki Pana” model był wprawdzie genialny, ale naśladownictwa wykazały, że okazał się zbyt trudny, zbyt ambitny, aby zastosować go masowo. I – mym skromnym zdaniem – w efekcie powstały liczne kościoły, które udają wielką architekturę, zamiast być świątynią „przyjazną dla modlitwy”. Powstały kościoły-kicze.
Ale, co ciekawe, powstały też dzieła-kicze, które są świetnymi kościołami czy obrazami, albo rzeźbami – i które promieniują niezwykłą duchowością; i zapraszają do modlitwy, mimo że swoją formą wydają się być zaprzeczeniem dobrej sztuki i ucieleśnieniem kiczu. Przykłady? Dzieła, które towarzyszyły ziemskiej działalności św. Maksymiliana Marii Kolbego. Albo kościół w Grzechini (ci, co go znają, wiedzą, o co chodzi).
Obok nich stoją też dzieła, które są wprawdzie świetnymi dziełami sztuki architektonicznej, ale… czy są dobrymi kościołami? Nie są. I co za tym idzie – skoro nie są dobrymi kościołami, to czy przypadkiem nie mają w sobie elementów… kiczu właśnie?
Kicz: cóż to takiego?
Ktoś zapyta mnie teraz, cóż to jest kicz? Trudne pytanie, bo definicji kiczu padało wiele, nadto pojęcie owo powstało stosunkowo niedawno (sto kilkadziesiąt lat temu). Generalnie na nasz użytek można by rzec, że kicz to taki rodzaj dzieła sztuki, które dziełem sztuki niekoniecznie jest, bowiem zamierza je tylko obcesowo udawać. Wskutek tej niemożności bycia dziełem sztuki kicz razi wzrok ludzi mających jaki taki gust. Jawi się im jako twór napuszony, zbudowany z licznych „przedobrzonych” elementów zestawionych wedle zasady „kawa na ławę”, niepasujących do siebie, ale odwołujących się do dzieł sztuki „wysokiej” czy „prawdziwej” (aczkolwiek dziś wszystkie te określenia stają się coraz bardziej puste, jako że obecnie wszystko można określić sztuką…). Kicz schlebia za to osobnikom niewyrobionym – zabiegając swoją formą, iżby uznali go za dzieło sztuki „wysokiej”.
Zazwyczaj, jeśli mówi się o kiczu w kościele – przywołuje się religijny, „przesłodzony” kicz znany z dawnych, powielanych od wieku XIX obrazków „od Komunii Świętej”. O tym kiczu napiszę już za chwilę – i ostrzegam że będę go bronił przed nazywaniem kiczem. Ale to w następnym odcinku.
Wnioski
Tymczasem pozwolę sobie zarejestrować dwa wnioski płynące z powyższych rozważań. Po pierwsze, wypada zauważyć, iż istnieje kicz „nowoczesny”, jak udowodniły kiepskie naśladownictwa „Arki Pana”. Po drugie jednak – zarówno w przypadku genialnej „Arki Pana”, jak i jej naśladownictw – nie ma reguł. Coś, co jest doskonałym dziełem sztuki, może nie być „dobrym kościołem”, bo go tylko „udaje”. Dzieło takie kiczem wprawdzie nie jest, ale… nosi w sobie jego ziarno. Za to kościół-kicz i obraz-kicz może się jednak okazać dziełem wyjątkowym, duchowo promieniującym i cennym.
Są to paradoksy, o których warto pamiętać.
Źródło tekstu: www.bibula.com. Kościół, nowoczesność, sztuka i kicz. Po raz drugi. Jacek Kowalski, Polonia Christiana – pch24.pl (2012-09-04)