Kościół w okopach

Grupa docelowa: Dorośli Rodzaj nauki: Lektura Tagi: Kościół

W Kościele katolickim w Polsce nie ma podziałów. Ale nie ma też rozmowy. I to jest prawdziwy problem.

Do 1989 roku sytuacja była jasna – Kościół katolicki w Polsce był monolitem i mówił jednym głosem. Głównie głosem Prymasa. Nawet jeżeli w jakichś kwestiach katolicy polscy (zarówno biskupi, księża, jak i świeccy) się różnili, to unikano uzewnętrzniania tego faktu. Dlaczego? Argument był jeden: ponieważ wrogowie Kościoła (czytaj komunistyczne władze) tylko czekają na jakąś rysę, żeby wbić w nią klin i Kościół osłabić.

Koniec monolitu

Po Okrągłym Stole i pamiętnych wyborach z 4 czerwca 1989 roku coś się stało. Nagle okazało się, że są sprawy, w których Kościół nie jest monolitem. Że na wiele kwestii odmienny pogląd mają nie tylko wierni, ale również księża, a nawet biskupi.

Dla niejednego polskiego katolika poważnym szokiem było odkrycie, że episkopat nie jest monolitem w sprawach politycznych. Dotychczas zawsze był, a teraz cała Polska dowiedziała się, że poszczególni biskupi odczuwają sympatię do różnych ugrupowań politycznych, nie mają identycznych zapatrywań gospodarczych itp. Po pewnym czasie okazało się, że coraz bardziej widoczne różnice zdań dotyczą również Kościoła. A skoro odmienne spojrzenia na wiele spraw w Kościele przestali ukrywać duchowni, to świeccy również zaczęli je ujawniać, coraz śmielej i z coraz większym zaangażowaniem. Stąd był już tylko krok do ogłoszenia przez media, że Kościół w Polsce jest podzielony.

Dwoistość

Najgłośniejszą próbą nazwania istniejących różnic była opublikowana w roku 1999 książka Jarosława Gowina „Kościół w czasach wolności 1989–1999”. Opisując Kościół w wolnej Polsce, Gowin wyróżnił kilka „katolicyzmów”: katolicyzm kontynuacji, otwarty, zamknięty, protestu i integralny. W dyskusji wywołanej publikacją mnogość zredukowana została do dwóch „Kościołów” – otwartego i zamkniętego. Te dwa przymiotniki mocno zakorzeniły się w myśleniu o Kościele w naszej ojczyźnie. Każdy z nich zaczął zdobywać zwolenników.

Dwoiste myślenie o Kościele utwierdził rok temu polityk Jan Rokita, dzieląc go w głośnej wypowiedzi na „łagiewnicki” i „toruński”. Jest ono widoczne w licznych wypowiedziach na temat podziału w Kościele, jakie pojawiły się w mediach w związku ze sprawą arcybiskupa Wielgusa. Trudno się oprzeć wrażeniu, że jest ono raczej odbiciem politycznych zapatrywań na rolę, jaką powinien odgrywać w Polsce Kościół, niż rzeczywistych odmienności, z którymi mamy do czynienia wśród polskich katolików.

Jeden Kościół

Mówienie o istnieniu w Kościele katolickim w Polsce głębokich podziałów jest nieuzasadnione. Jego jedność nie jest naruszona. Nie naruszył jej ani stosunek do lustracji duchownych, ani dyskusja o Komunii świętej na rękę, ani wspieranie przez biskupów (mniej lub bardziej jawnie) różnych partii politycznych, ani stosunek do Mszy trydenckiej, ani inne, mniej nagłośnione w mediach sytuacje, w których wyraźnie można było dostrzec odmienne stanowiska wśród hierarchów i wśród wiernych. Nadal łączy nas ta sama wiara, ta sama Ewangelia, to samo nauczanie Kościoła. Różnice nie dotyczą doktryny. Wszyscy wierzymy w Jezusa Chrystusa, Bożego Syna, który za sprawą Ducha Świętego stał się człowiekiem dla naszego zbawienia. Wszyscy adorujemy Najświętszy Sakrament, oddajemy cześć Maryi, uznajemy Dekalog. Wszyscy wierzmy w jeden, święty, powszechny i apostolski Kościół. W czym więc różnice? Przede wszystkim w spojrzeniu na Kościół, na jego rolę i na miejsce religii w polskim życiu publicznym i indywidualnym. To istotne tematy i istniejących odmienności nie można lekceważyć. One są ważne.

Są różnice

W Kościele katolickim w Polsce nie ma podziałów. Istnieją jednak różne wizje Kościoła. Jest ich więcej niż dwie, jednak dwie są najbardziej wyraziste. Dla zewnętrznego obserwatora różnice między nimi mogą się wydawać płytkie, ponieważ ich istotą nie jest „otwarcie” lub „zamknięcie”, ani identyfikacja z jakimś sanktuarium lub konkretnym medium. Chodzi raczej o nastawienie na szukanie nowych dróg, sposobów działania i obecności Kościoła w świecie lub na ochronę i kontynuację tego, jak było dotychczas, o to, czy bardziej skupiać się na patrzeniu w przyszłość czy pielęgnować skarby wypracowane w przeszłości.

Nie należy tych różnic sprowadzać do problemu tradycjonalistów i zwolenników nowego rytu mszalnego. Dotyczą one dzisiaj przede wszystkim sposobu obecności i funkcjonowania Kościoła w społeczeństwie, odniesienia do narodu, jego wpływu na kształt państwa. Mogą jednak prowadzić w przyszłości do istotnych różnic w rozumieniu Kościoła, także w sensie teologicznym. W coraz większym stopniu dotyczą też odniesienia Kościoła do życia każdego wiernego, miejsca, jakie ma zajmować w jego własnym świecie.

Nie ma rozmowy

Istnienie odmiennych poglądów powinno prowadzić do dyskusji. Różne spojrzenia na jakiś problem winny zaowocować jakąś formą konfrontacji. Tymczasem w Kościele w Polsce nie ma rozmowy o nim samym. Nie toczy się wewnętrzna debata. Poszczególne wizje i pomysły na Kościół w polskiej rzeczywistości publicznej zdobywają zwolenników i na tym się kończy.
Brak dialogu w Kościele o Kościele szczególnie dobrze widać w katolickich mediach. Każde z nich opisuje szczególnie mu bliską wizję Kościoła, nie próbując odnieść się do propozycji opisywanych przez innych. Wiele wskazuje na to, że zwolennicy konkretnych „pomysłów na Kościół” nawet nie znają innych wizji i wcale nie palą się, aby je poznawać. Okopują się na swoich stanowiskach, zamykają w swoich twierdzach, skupiając się na ignorowaniu i wykluczaniu ze swego świata inaczej myślących. Zamiast rozmowy mamy do czynienia z przyklejaniem etykietek i próbami zawłaszczenia symboli takich jak Jan Paweł II. A nieliczne próby dialogu o Kościele podejmowane były dotychczas wyłącznie w mediach świeckich.

Przygotowanie recept

Jest jeszcze jeden powód, dla którego Kościół pilnie potrzebuje wewnętrznej rozmowy. Ostatnie lata pokazały, że po roku 1989 raz po raz staje wobec kwestii i trudności, na rozwiązanie których nie ma gotowych recept. Problemy z konkordatem, ochrona życia od poczęcia do naturalnej śmierci, odzyskiwanie zagrabionych majątków, sprawa abp. Paetza, kontrowersyjne działania w dziedzinie identyfikowanych z Kościołem mediów, lustracja duchownych, problemy z dyscypliną niektórych księży, intronizacja Jezusa na Króla Polski, styk religii i polityki – to tylko kilka najbardziej nagłośnionych przez środki przekazu problemów, na rozwiązanie których Kościół nie miał z góry przygotowanej recepty. Ich przygotowanie musi być efektem szerokiego dialogu Kościoła o sobie samym. Szerokiego, systematycznego i prowadzonego przy otwartej kurtynie. Tak ważna rozmowa nie może się toczyć podskórnie, bardziej na zasadzie utyskiwań z ukrycia niż jasnego wyrażania swego zdania.

Kto chce rozmawiać?

W świadomości polskich katolików funkcjonują co najmniej dwie wyraziste wizje Kościoła. Ponieważ nie ma prawdziwej rozmowy, wydaje się, że są one radykalnie przeciwstawne. Dopiero podjęcie dialogu mogłoby być szansą na znalezienie punktów wspólnych. Jest w Polsce wielu katolików bardzo zatroskanych o kształt Kościoła, o jego teraźniejszość i przyszłość. Pora, żeby zasiedli przy jednym, kościelnym stole i odważnie zaczęli się tą swoją troską dzielić. Działanie tylko na zasadzie doraźnego rozwiązywania wyskakujących jak diabełek z pudełka kolejnych spraw to taktyka, która na dłuższą metę się nie sprawdza. Trzeba szerokiego spojrzenia zarówno w przeszłość, teraźniejszość, jak i w przyszłość. Trzeba spotkania, wymiany doświadczeń i debaty nad możliwymi drogami. Bo jaki będzie Kościół katolicki w Polsce za pół wieku, decyduje się właśnie dzisiaj. Czy jednak ktoś chce o tym poważnie rozmawiać? Czy chcą o tym rozmawiać biskupi, księża, katoliccy intelektualiści, publicyści i wierni?

Źródło tekstu: Gość Niedzielny, artykuł z numeru 08/2007 25-02-2007