Trzecie przykazanie Boże. Dzień święty. Lektura II

Grupa docelowa: Młodzież Rodzaj nauki: Lektura Tagi: 3 przykazanie, Dekalog, Niedziela

Jacek Żakowski, Co robić w niedzielę?

W rosnącym sporze o niedzielny handel mamy zderzenie dwóch szafujących fałszywymi argumentami fundamentalizmowi liberalnego i katolickiego. W istocie ten spór dotyczy nie tyle niedzieli i handlu, bezrobocia, drobnych sklepikarzy, frekwencji w kościołach i zysków korporacji, ale sensownego wykorzystania czasu i rozumnego ułożenia życia.

Wśród argumentów padających w tym sporze niewiele jest takich, które wytrzymają choćby najłagodniejszą krytykę. Zwolennicy mówią głównie o prawie personelu do wypoczynku w niedzielę, o naruszaniu przykazań i obronie drobnych sklepikarzy. Wypoczynek jest zasłoną dymną w sposób oczywisty.

Trudno by było powiedzieć, dlaczego zdaniem Solidarności prawo kasjerek do wolnej niedzieli miałoby być lepsze od prawa kelnerek, bileterek albo taksówkarzy. Bez restauracji czy taksówek też można by się obejść w niedzielę, a jednak nikt nie postuluje, by im zakazać pracy. Trudno też wykazać, dlaczego otwarty w niedzielę sklep (nieważne, mały czy duży) ma bardziej naruszać Boską wolę niż otwarte kino, restauracja czy wesołe miasteczko. Bo przecież nie chodzi o „nieczystość” handlu, skoro parafialne sklepiki często otwarte są tylko w niedzielę i od wieków nikomu nie przeszkadzają jarmarki towarzyszące odpustom.

Nie bardzo również wiadomo, skąd bierze się przekonanie, że skoro ludzie nie pójdą w niedzielę do supermarketu, to zrobią większe zakupy w lokalnym sklepiku. Raczej łatwo jest zgadnąć, że ci, którzy kupują w supermarkecie, żeby zaoszczędzić czas albo pieniądze, zamiast w niedzielę pojadą tam pewnie w sobotę (nikt przecież nie spędza dwóch dni na robieniu zakupów), a jak ktoś czegoś w sobotę zapomni, to w niedzielę uzupełni zapasy w lokalnym sklepiku tak samo, jak by je uzupełnił w poniedziałek czy wtorek. Po jedną bułkę czy butelkę wódki nikt przecież nie będzie wędrował kilometrami.

Raczej złudne wydaje się przekonanie, że ludzie, którzy w niedzielę nie będą się włóczyli po supermarkecie, chętniej stawią się w parafialnym kościele. Msza św. trwa mniej więcej godzinę i jak ktoś chce, to może ją odbyć przed albo po zakupach.

Słabo brzmią argumenty obrońców niedzielnego handlu, którzy mówią przeważnie o wzroście bezrobocia, spadku konsumpcji, a więc i koniunktury, oraz o zasadzie wolności gospodarczej. Jeżeli zakaz będzie dotyczył tylko dużych sklepów, to zatrudnienie raczej wzrośnie, niż zmaleje, bo ludzie pewnie trochę więcej kupią w lokalnych sklepikach, gdzie wydajność pracy jest znacząco niższa, więc do uzyskania podobnego utargu potrzeba więcej pracowników. Być może niektóre supermarkety rzeczywiście zwolnią jakąś część personelu. Jest jednak bardziej prawdopodobne, że personel niepotrzebny w niedzielę będzie konieczny w soboty i piątkowe wieczory, kiedy ruch zapewne radykalnie się zwiększy.

Być może – choć i to nie jest pewne – w pierwszym okresie obroty części supermarketów rzeczywiście spadną, jeśli menedżerowie nie poradzą sobie z sobotnimi kolejkami przy kasach. Ale to nie znaczy, że ludzie, którzy nie zrobią zakupów w niedzielę, nie zrobią ich wcale i tym sposobem zniszczą koniunkturę. Z powodu zamknięcia sklepów raczej nie będziemy mniej jedli ani pili. Podobno możemy kupić trochę mniej niepotrzebnej żywności. To by chyba nie było najgorsze, bo zwolniona siła nabywcza gdzieś przecież wypłynie.

W ostatecznym rachunku ludzie jednak wydadzą swoje pieniądze i może wydadzą je trochę sensowniej. Być może nawet stworzą nową koniunkturę w przygasłych, bardziej wyrafinowanych branżach. A jeśli nawet nowy popyt jednak nie powstanie, to dzięki zaoszczędzonym pieniądzom wzrosną oszczędności, co zwiększy potencjał kredytowy banków i przyczyni się do wzrostu inwestycji. Co więcej, może się okazać, że ograniczenie niedzielnego handlu otworzy pole dla nowych inwestycji w handlu, bo przecież czasu na handlowanie będzie jednak mniej, a liczba konsumentów i towarów przez nich kupowanych nie ulegnie zasadniczej zmianie.

Wreszcie – jeżeli chodzi o wolność gospodarczą -jako dobro publiczne to po pierwsze istnieje ona realnie tylko wówczas, gdy utrzymuje się równowaga miedzy wielkimi i małymi aktorami rynku, a- sądząc z obaw i sprzeciwów największych firm handlowych – ograniczenia mogą się przyczynić do umocnienia tracących pozycję małych przedsiębiorców. Po drugie zaś właśnie po to jest państwo, by wolność (także gospodarczą) ograniczać, tam gdzie jest ona sprzeczna z interesem ogółu. Nie istnieje i nigdy nie istniało żadne społeczeństwo, które by takich ograniczeń sobie nie narzucało. Więc jaki jest ten „interes ogółu”?

Z przeglądu argumentów dosyć dobrze widać, że w istocie rzeczy w całej tej awanturze żadnej stronie nie chodzi – niestety – o żaden publiczny interes, że mamy tu proste zderzenie dwóch ideologii i dwóch grup interesów. Z jednej strony kupcy, którzy kierują się niepewną rachubą, że coś na tym zyskają, i fundamentaliści katoliccy kierujący się wiarą, że niedziela – „jak dawniej” – zawsze powinna być święta dla każdego. Z drugiej – korporacje handlowe kierujące się niepewną rachubą, że stracą część obrotów, i fundamentaliści rynkowi kierowani wiarą, że na rynku każdy przedsiębiorca powinien móc robić, co mu się podoba, a suma egoizmów jakimś cudownym sposobem zbuduje ogólną szczęśliwość.

Gdzie w sporze o niedzielę jesteśmy my, czyli ogół? Wbrew pozorom sprawa jest poważna i warto chwilę się nad nią zastanowić. Bo rezygnacja z niedzielnego handlu może nas zmienić bardziej niż to się na pierwszy rzut oka wydaje. Sęk w tym, że nie jest pewne, w jakim kierunku ta zmiana pobiegnie. Zatem: co naprawdę mamy do stracenia, a co do zyskania? Możemy stracić prawo robienia większych zakupów w niedzielę. To znaczy, że będziemy je robili w sobotę albo w tygodniu po pracy. Czy to jest duża strata?

Na początku to pewnie będzie pewien problem, bo w sklepach zrobi się gęściej. Ale – jeśli tak będzie – to szybko powstaną nowe. A to znaczy, że zwiększy się konkurencja z wszystkimi tego skutkami. Od czasu do czasu być może nie będziemy też mogli wziąć jakichś nadgodzin albo po prostu zostać dłużej w biurze, bo coś trzeba będzie bardzo pilnie kupić, a sobotę będziemy już mieli zajętą.

Na początku to oczywiście będzie wywoływało napięcia, ale z czasem i my, i nasi szefowie zaczniemy się uczyć, że wydłużanie czasu pracy musi mieć swoje granice, bo kiedyś trzeba przecież zrobić zakupy. To by nie było najgorsze, bo w Polsce ogólnie pracuje się zbyt długo i za mało wydajnie, a skądinąd wiadomo, że skracanie czasu pracy jest źródłem wzrostu wydajności. Możemy też stracić dość popularną rozrywkę, jaką jest niedzielne włóczenie się po supermarketach i centrach handlowych. To też jest jakaś strata.

A co możemy zyskać? Myślę, że jedna ważna korzyść jest dość oczywista. Odzyskamy rytm czasu. Wyrazisty podział na sześć dni powszednich i siódmy świąteczny. To nie jest rzecz bagatelna. Ludzie i społeczeństwa potrzebują rytmu i budują go od czasów prehistorycznych. Rytm pracy i wypoczynku, społecznego i intymnego, powszedniego i odświętnego jest nam w życiu niezbędny.

Najlepiej to pewnie odczuwamy oczekując na święta. Pewnie nie każdy lubi godziny spędzane przy stole, świąteczny szał zakupów i wielkie sprzątanie, nie każdy oczekuje nadzwyczajnych prezentów i cieszy się na spotkanie kuzynów, którzy może mało nas obchodzą, a jednak większość z nas porusza wizja zbliżającego się święta. Przeżycie religijne może być istotne, ale źródłem zazwyczaj miłego poruszenia jest święto.

Przed świętami, w czasie świąt i po świętach Jesteśmy nieco inni. Odmienność, przecięcie nużącej rutyny powszedniości, wejście w rzeczywistość wyraziście rządzącą się innymi prawami. Im bardziej wyraźna różnica miedzy powszedniością i świętem, tym poruszenie silniejsze. To jest bardzo ważne. W narastającym pędzie weekendowych wyjazdów i obowiązkowych wakacji także wyraźnie widać tęsknotę za rytmem czasu, bez którego trudno nam funkcjonować. W wielu europejskich krajach ten rytm jest chroniony. Nie dlatego, że Niemcy, Włosi, Holendrzy, Hiszpanie są przeciwnikami wolności i nie rozumieją wolnorynkowych reguł, ale dlatego, że dostrzegają konieczność szukania trudnej równowagi między gospodarką, konsumpcją, funkcjami ekonomicznymi a potrzebami niematerialnymi, z których może nie zawsze zdajemy sobie sprawę. W jakimś sensie ograniczenie niektórych form aktywności w niedzielę (podobnie jak w święta czy w nocy) stanowi bowiem pożyteczny kompromis między utylitarnie rozumianą wygodą i korzyścią a naszą równowagą psychiczną i społeczną.

W Polsce ta równowaga dość ewidentnie została zburzona, co -jak mi się wydaje – przechylałoby szalę na korzyść ograniczeń. Jeśli tak, to jednak powstaje pytanie, na czym – poza zamknięciem sklepów – miałaby ta zmiana polegać. Inaczej mówiąc: czym wypełni się czas uwolniony i uświęcony przez rezygnację z handlu? Kiedyś wprowadzenie płatnych urlopów stworzyło pojęcie wakacji i zbudowało potęgę branży turystycznej. Potem wolne soboty stworzyły zwyczaj weekendowych wypadów i zbudowały masowy rynek tak zwanych „drugich domów”. Niehandlowe niedziele też oczywiście coś zmienią. I nie jest obojętne, co zrobimy z odzyskanym czasem.

Ten uwolniony czas może być szansą dla zdychającej kultury, słabnącej rodziny, rachitycznego w Polsce życia towarzyskiego, aktywności społecznej, turystyki, ale może to także być czas spędzony z butelką i telewizorem. Jest szansa i jest ryzyko. Nie wiem, czy promotorzy zakazu mają jakiś pomysł, jak zwiększyć szansę i zmniejszyć ryzyko. Nie wiem nawet, czy w ogóle się nad tym poważnie zastanowili. Dlatego trudno ich pomysł poważnie ocenić. Ale zdecydowanie warto o nim poważnie rozmawiać.

POLITYKA nr 35 (2467), 28 sierpnia 2004

Święcić dzień święty, cz. 1W wielu miastach hale targowe zajmują najlepsze place, jak niegdyś katedry. Ale jeszcze bardziej niebezpieczne jest przenoszenie mentalności supermarketu do Kościoła, przebieranie w prawdach wiary i zobowiązaniach religijnych jak w towarach na pólkach sklepów… – mówi Wiesławie Lewandowskiej Jan M. Ruman z Radia Plus. W dzisiejszym odcinku cyklu o pojmowaniu Dekalogu na progu III tysiąclecia rozmawiamy o przykazaniu III.Człowiek XX i XXI wieku nie umie albo nie chce „święcić dnia świętego”, jakby nie rozumiał Już trzeciego przykazania Dekalogu. A może nie jest mu ono dziś potrzebne?Nie można generalizować, bardzo wiele osób zachowuje święty charakter niedzieli. Prawdą jest jednak, że najnowsze badania socjologiczne pokazują, iż wielu przestało rozumieć sens świętowania dnia Pańskiego. Błędne jest często pojmowanie niedzieli jako dnia poświęconego wyłącznie Bogu albo wyłącznie odpoczynkowi człowieka. Niedziela jest prawdziwym dniem Pańskim, a jednocześnie dniem człowieka; ofiarowanym przez Boga człowiekowi i potrzebnym mu do pełnego rozwoju.Mówimy tu o ludziach wierzących?W Polsce przecież ponad 90 proc. osób deklaruje się jako wierzący, natomiast tylko 47 proc. uczestniczy w niedzielnej Mszy św., a 16,5 proc. przystępuje do Komunii św. Jeżeli więc tylko niespełna połowa polskich katolików świętuje niedzielę, to jest to sygnał, że najbardziej podstawowe prawdy chrześcijaństwa są lekceważone.”Świętowanie niedzieli jest wypełnieniem przepisu moralnego naturalnie wpisanego w serce człowieka” – podaje najnowszy Katechizm Kościoła Katolickiego. Co to znaczy?Bóg jest Stwórcą świata. Od początku wpisał w nasze serca swoje prawa, które strzegą naszego dobra. Wśród tych praw jest i to, że winniśmy oddawać Bogu cześć za dzieło stworzenia. Nie zachowując niedzieli, człowiek sam siebie niszczy…W jaki sposób?Odpowiedź znajdziemy już w Księdze Powtórzonego Prawa: „Pamiętaj, że byłeś niewolnikiem w ziemi egipskiej i wyprowadził de stamtąd Pan, Bóg twój ręką mocną i wyciągniętym ramieniem. Przeto ci nakazał Bóg twój strzec dnia szabatu”. Przy trzecim przykazaniu pojawia się więc jakby dodatkowe powtórzenie prologu, który się znajduje na początku Dekalogu. Pan Bóg mówi: wyzwoliłem cię i daję d prawa przykazania, które strzegą twojej wolności. Jeśli nie zachowasz tych praw, to wcześniej czy później popadniesz w niewolę. Czczenie dnia świętego jest więc ukazane jako szczególne zabezpieczenie naszej wolności.Tylko wolności?Człowieczeństwa w ogóle. Wyjaśniał to Ojciec Święty podczas pielgrzymki do Polski w 1991 roku. „Kiedy Bóg mówi: »Pamiętaj abyś dzień święty święciła, słowo Jego dotyczy nie tylko jednego dnia w tygodniu. Dotyczy ono całego charakteru naszego życia. W naszym ludzkim życiu nieodzowny jest wymiar świętości. Jest on nieodzowny dla człowieka, ażeby bardziej »był«, ażeby pełniej realizował swoje człowieczeństwo”.Czym się różni chrześcijańska niedziela od żydowskiego szabatu?Szabat – dzień Pański – był znakiem nierozerwalnego przymierza Boga z Jego ludem, wspomnieniem wyjścia z niewoli egipskiej. Izraelici świętowali to wydarzenie, które legło u podstaw Narodu Wybranego, w dniu Paschy. Ale wspominali je także w rytmie tygodniowym. W kapłańskim opisie stworzenia ukazany jest dzień siódmy, dzień odpoczynku Boga. Jeśli człowiek ma naśladować Stwórcę, to również powinien zachować dzień odpoczynku, poświęcony wielbieniu Boga za stworzenie, a także za wybawienie z niewoli egipskiej. Ten dzień pomagał Izraelitom zachować świadomość tamtego wyzwolenia, by zawsze pamiętali, że jeżeli nie będą przestrzegali Bożych praw, mogą popaść w niewolę. W chrześcijaństwie jest podobnie, lecz dla nas Pascha to przejście Chrystusa ze śmierci do żyda. Ofiara Chrystusa na Krzyżu i Zmartwychwstanie jest wyzwoleniem, zbawieniem. Wielkanoc jest dla nas niedzielą niedziel. Ale już w V wieku papież Innocenty I zwracał uwagę, ze świętujemy niedzielę, by wspominać Zmartwychwstanie każdego tygodnia.Dlaczego, aby pamiętać, potrzebne jest to częste świętowanie?Niedzielne świętowanie uczy nas, że cały czas jest święty, cały czas należy do Boga. Potrzebujemy jednak tego dnia, który o tym przypomina, który pozwala na chwilę wytchnienia wśród rozmaitych zajęć. Pozwala na postawienie sobie tego podstawowego pytania: po co? Po co pracuję, po co założyłem rodzinę, po co żyję? Jaki to wszystko ma sens? Jaki jest cel mojego życia? Niedziela przeżyta po chrześcijańsku to prawdziwe uświęcenie czasu. Świętowanie niedzieli jest konieczne dla zachowania tożsamości chrześcijańskiej. Nie sposób być chrześcijaninem, jeżeli nie czci się tego dnia, który jest pamiątką Zmartwychwstania Chrystusa. Wrogowie Kościoła w czasach rewolucji francuskiej i w czasach komunizmu wiedzieli, co robią chcąc odebrać chrześcijanom niedzielę…Żydowski szabat Jest obwarowany bardzie] rygorystycznymi przepisami niż chrześcijańska niedziela. Może do prawdziwej wolności człowiek musi być prowadzony za rękę?Liczne przepisy w pewnym momencie stają się tylko martwą literą. Dlatego chrześcijaństwo stawia tylko i aż wymóg miłości. W chrześcijaństwie podstawą wszystkiego jest miłość. Święty Augustyn mówi: „umiłowanie prawdy szuka czasu wolnego, a potrzeba miłości podejmuje uzasadnioną pracę”. Jeżeli naszą motywacją jest miłość Boga, miłość człowieka, to w określonych przypadkach możemy wykonać pewne prace w niedzielę.Katolicy mają obowiązek uczestniczenia w niedzielnej Mszy św. – mówi Katechizm.Więcej – mówi nawet, że ci którzy dobrowolnie zaniedbują ten obowiązek, popełniają grzech ciężki. A mimo to połowa ludzi wierzących w Polsce zaniedbuje ten obowiązek.Dlaczego?To jest chyba jeden z przykładów rozdarcia między tym, w co uważam, że wierzę i tym, co czynię. Trudno przecież żyć wiarą, jeżeli zaniedbuje się centrum życia chrześcijańskiego – niedzielną Eucharystię.Dlaczego Jednak nie można modlić się w domu tak jak w kościele?Modlić się można wszędzie, natomiast Eucharystia jest nie tylko modlitwą. To Ofiara Chrystusa, którą sprawujemy we wspólnocie Kościoła i nasze wspólne dziękczynienie. Uczestniczymy w Eucharystii jako Kościół, a jednocześnie dzięki Eucharystii stajemy się Kościołem Ciałem Chrystusa. W najnowszym Liście Apostolskim wydanym na zakończenie Wielkiego jubileuszu Ojciec Święty napisał: „Właśnie przez udział w Eucharystii dzień Pański staje się także dniem Kościoła, który dzięki temu może spełniać skutecznie swoje zadanie jako sakrament jedności”. Jedności ludzi z Bogiem i między sobą, czyli zbawienia.Mówi Pan sprawujemy, ale przecież w potocznym rozumieniu to kapłan odprawia Mszę św. Na czym więc polega ta aktywna rola świeckich?Nie można jej sprowadzić tylko do posług liturgicznych, jak czytanie czy śpiew psalmu… Rzadko zdajemy sobie sprawę z tego, że w momencie, kiedy są przynoszone dary do ołtarza – chleb i wino, które później będą konsekrowane – że to jest ten moment, w którym każdy z nas powinien ofiarować Bogu swoje życie rodzinne, swą codzienną pracę, wszystko, czym żyjemy. Nie przez przypadek Pan Jezus wybrał na podstawowe znaki w chrześcijańskiej liturgii owoc pracy człowieka – chleb i wino. Mógł wybrać coś innego… Pokazał nam, że wszystko, czym żyjemy, wszystkie nasze godziwe zajęcia powinniśmy ofiarować Bogu. Niedziela właściwie przeżyta uczy nas przeżywania zwykłych szarych dni. Jeżeli mam ofiarowywać Bogu wszystkie swoje zajęcia, to nie mogę ofiarować byle czego, nie mogę źle pracować w ciągu tygodnia. Jeżeli w niedzielę przychodzę do kościoła z pustymi rękami, od razu powoduje to rachunek sumienia i zachęca, żeby ten następny tydzień był inny, żeby mieć co złożyć w ofierze.Nie wszyscy chrześcijanie są świadomi tego, że praca może uświęcać człowieka, wydaje się raczej karą za grzech, wygnaniem z Raju.To nieprawda, według opisu biblijnego w Raju człowiek pracował! Sobór Watykański II wyraźnie mówi, że powołaniem chrześcijan, zwłaszcza świeckich, jest uświęcanie świata, to uświęcanie świata dokonuje się właśnie w ten sposób, że uświęcamy najdrobniejsze nasze zajęcia i wszystko, czym żyjemy, włączamy w Ofiarę Chrystusa.Dlaczego nie można w ten sposób uświęcać siebie i świata także w niedzielę?Gdy podejmujemy pracę w niedzielę, to na ogól nie po to by się uświęcać. Katechizm podkreśla, że czczenie dnia Pańskiego to sprzeciwianie się niewolnictwu pracy i ubóstwieniu pieniądza. Ubóstwienie pieniądza ma miejsce wtedy, gdy pracę traktujemy wyłącznie jako środek do zdobycia pieniędzy, najlepiej coraz większych. Pieniądz staje się celem, bożkiem.Coraz mniej wierzymy, że może być inaczej.Jest takie opowiadanie o trzech ludziach, którzy pracowali na jednej budowie, Zapytani, co robią, odpowiadali każdy inaczej. Pierwszy mówił, że stawia tutaj ścianę z cegieł, żeby zarobić parę groszy. Drugi dodawał kilka szlachetnych motywacji, że stara się jak najlepiej pracować, aby jak najwięcej zarobić, bo ma dużą rodzinę na utrzymaniu. Dopiero trzeci powiedział, że wznosi katedrę na cześć Boga.Czy możemy krytykować tych dwu pierwszych?Nie o to chodzi. Raczej o to, co to znaczy, że tylko ten trzeci budowniczy uświadamiał sobie cel swoich starań.Ale tamci też mieli cel?Tak, zarobienie pieniędzy, ale zagubili gdzieś najgłębszy, nadprzyrodzony sens pracy.Tak jak my dzisiaj nawet budując kościoły, nie pamiętamy, że wznosimy je dla Boga?Dzisiaj zachwycamy się, że gdzieś na niedostępnych dla ludzkiego oka dachach katedr gotyckich ich budowniczowie trudzili się nad niezwykle misternymi zdobieniami. W tym była czysta intencja budowania dla Boga. My natomiast często pracujemy tak, że staramy się robić porządnie tylko to, co dostrzeże czujne oko szefa. Zapominamy o najważniejszym celu pracy, właśnie o tym, że praca może i powinna być traktowana jako droga do świętości. Dobre wykonywanie swoich codziennych obowiązków i ofiarowywanie ich Bogu to dla świeckiego człowieka najprostsza droga do świętości.

 

Co Pan robi w niedzielę?Po Mszy św. mamy zwyczaj zapraszać przyjaciół na późne śniadanie albo sami idziemy do kogoś. Chodzi o to, żeby przedłużyć to świętowanie, w którym uczestniczyliśmy w kościele; żeby porozmawiać, czasem o tym, co było treścią czytań, homilii. To nie są zorganizowane agapy, jakie celebruje się w różnych ruchach, wspólnotach. To są zwykle śniadania, podczas których możemy cieszyć się z naszymi przyjaciółmi tą bliskością, którą w inny sposób przeżywaliśmy przed chwilą w świątyni. Przecież Kościołem jesteśmy nie tylko podczas Mszy św.Czy tylko Msza l te śniadania odróżniają niedzielę?Nie. W niedzielę mamy więcej czasu dla siebie w rodzinie. Czasami gramy w piłkę, wyjeżdżamy do dalej mieszkających znajomych. Wyrzucam sobie jednak, że za mało traktuję ten dzień jako okazję do odwiedzenia kogoś chorego, samotnego, potrzebującego… Ojciec Święty w Liście Apostolskim „O świętowaniu niedzieli” podkreśla, że powinna ona być dniem miłosierdzia.Dziennikarz katolicki paradoksalnie najwięcej pracy miewa właśnie w niedzielę.To prawda. Co drugą niedzielę pracuję wieczorem w radiu. Cała sztuka polega wtedy na tym, aby tę krótszą niedzielę przeżyć jako dzień święty.Jak dziennikarz katolicki zachowuje się w czasie obsługi np. Mszy św.? Stara się być bardziej profesjonalistą czy bardziej katolikiem?Mam kolegę fotografa, który zawsze mi tłumaczy, że jeżeli uklęknie w czasie podniesienia, zamiast zrobić zdjęcie, to nie powinien być w ogóle fotoreporterem, bo nie wykonuje właściwie swojej pracy. Ale znam fotografa, który jakoś to łączy. Wiem, że wśród dziennikarzy piszących spotyka się dwie postawy. Bardzo wyraźnie można je zaobserwować w czasie pielgrzymek papieskich. Jedni demonstrują postawę superprofesjonalisty: jestem w pracy, a Msza jest tylko zdarzeniem do opisania. Ja nie umiem z powodu pracy przestać wierzyć. że Przeistoczenie jest najważniejszym wydarzeniem na Ziemi. Jestem zwolennikiem umiejętnego połączenia profesjonalizmu z pobożnością. Wątpię, czy można pojąć i dobrze opisać sens papieskiej pielgrzymki bez wiary, Dziesięciominutowa modlitwa papieża po Mszy św. na Krzeptówkach pewnie jest wtedy niezrozumiała…Niedziela to czas dla Boga i dla ludzi. Ola kogo bardziej?No właśnie, nie pojmiemy sensu istnienia niedzieli, jeśli będziemy się upierać przy tym rozdziale, jeśli damy go sobie narzucić.Bywa Jednak tak, że brakuje nam czasu albo dla Boga, albo dla ludzi.To fałszywa alternatywa. Ojciec Święty będąc kiedyś w Ameryce Południowej miał bardzo przeładowany program pielgrzymki. W czasie jednego z przelotów do odmawiającego w samolocie brewiarz papieża podszedł ktoś z bardzo pilnym faksem. Papież nie odrywał się jednak od brewiarza. Gdy doręczyciel faksu nalegał, że to ważna sprawa, odpowiedział: właśnie dlatego, że to jest bardzo ważne, muszę więcej się modlić.Jaki stąd morał dla zwykłego chrześcijanina?Taki, że można popaść w zabieganie za różnymi sprawami, ale w pewnym momencie trzeba nauczyć się mówić: nie. I zdać sobie sprawę z tego, że starając się jak najlepiej wykonywać swoją pracę, powinienem też troszczyć się o rodzinę, o wychowanie dzieci, i że w tym wszystkim nie mogę zapomnieć o kontakcie z Bogiem. Pan Bóg nie stoi nad nami jak szef w pracy, który sprawdzi, czy wszystko dobrze wykonaliśmy. Bóg nie zabierze nam premii, dlatego może tak łatwo o Nim zapominamy. Ale bez Niego, jaki to wszystko ma sens…Według Katechizmu są sytuacje, które mogą usprawiedliwiać opuszczenie niedzielnej Mszy św.Wśród tych sytuacji z wielką wrażliwością wymienia się opiekę nad dzieckiem. Czyli ten rodzaj pracy kobiety, który nie jest dziś uważany za pracę.A gdy ojciec licznej rodziny, aby ją utrzymać, musi pracować także w niedzielę, od świtu do nocy, np. w supermarkecie?Czasem obawiam się, czy to nie sami katolicy zmuszają innych katolików do pracy w niedzielę. Czy konieczne jest robienie zakupów w tym dniu? Jeśli w Polsce katolicy z tego zrezygnują, to obroty sklepów tak spadną, że nieopłacalne stanie się ich otwieranie w niedziele.Tymczasem przeciętny polski katolik nie widzi niczego złego w niedzielnej przechadzce po supermarkecie i chętnie wybiera się tam z rodziną, najchętniej po wyjściu z kościoła.Już Stary Testament mówił, że nawet niewolnik powinien mieć czas na odpoczynek w dniu świętym. W tamtych czasach to było rewolucyjne stwierdzenie. Niesłychany zupełnie wątek społeczny. Dziś to powinno być oczywiste, żeby nie wymyślać niepotrzebnych prac w dniu przeznaczonym na odpoczynek. O tym zapominamy, urządzając rodzinne wy cieczki na niedzielne zakupy. Gubimy też coś innego, dawniej po kościele chodziło się obejrzeć wystawę malarstwa, a dziś tylko sklepową.Ktoś chce zarabiać, ktoś chce pracować… Czy to aż taki grzech?Koła biznesu wmawiają nam, że mamy potrzebę zakupów w niedzielę, że mamy mnóstwo innych potrzeb, których wczoraj jeszcze nie mieliśmy, jeżeli w to wszystko uwierzymy, to za parę lat będziemy uważali, że to jest nieodzowne. Ale przecież istnieją kraje bardziej rozwinięte niż Polska, w których obowiązuje zakaz handlu w niedzielę (np. Bawaria) i jakoś sobie radzą. Nikt nie upatruje powodu bezrobocia w tym, że w niedzielę nie ma handlu.W Polsce natomiast Jesteśmy bliscy stworzenia nieomal rytuału niedzielnych zakupów. Patent to Już w naszej historii sprawdzony – knajpy usytuowane naprzeciwko kościołów zawsze nieźle prosperowały…Właściciele centrów handlowych pozornie troszczą się o nasze rodziny, urządzają place zabaw dla dzieci. Kiedyś może będą chcieli otworzyć kaplice, żeby pożenić biznes i niedzielny obowiązek katolików.Wtedy będą rozgrzeszeni?Broń Boże! To nie jest tak, że cokolwiek wystarczy pokropić święconą wodą, aby było dobre.Kaplica w supermarkecie byłaby czymś złym?Sama kaplica nie, natomiast jej połączenie z supermarketem tak.Jezus przegonił przekupniów ze świątyni.No właśnie.A z drugiej strony to same supermarkety zaczynamy traktować jak świątynie i kościół przestaje być potrzebny.W wielu miastach hale targowe zajmują najlepsze place, jak niegdyś katedry – to jest niebezpieczna tendencja. Ale bardziej niebezpieczne jest przenoszenie mentalności supermarketu do Kościoła, przebieranie w prawdach wiary i zobowiązaniach religijnych jak w towarach na pólkach sklepów.Trzecie przykazanie wydaje się najłatwiejsze do wypełnienia i zarazem chyba jest najbardziej dziś lekceważone.Nie wiem, czy tak jest jednak traktując niefrasobliwie to właśnie przykazanie, człowiek sam zakłada sobie pęta, pozbawia się wolności. Pozbawia się też refleksji nad sensem żyda, nad zbawieniem.Katechizm Kościoła Katolickiego podaje: „pomimo przymusu ekonomicznego władze publiczne powinny czuwać nad zapewnieniem obywatelom czasu przeznaczonego na odpoczynek i oddawanie czci Bogu. Pracodawcy mają analogiczny obowiązek wobec swych pracowników”, ale przede wszystkim „chrześcijanie powinni się domagać uznania niedzieli i świąt kościelnych za ustawowe dni świąteczne”. Tymczasem raczej się nie domagają?W naszym parlamencie, przy głośnych deklaracjach z różnych stron o szacunku dla nauczania społecznego Kościoła, nie widać próby wprowadzenia takich uregulowań prawnych, które by pomagały w uszanowaniu dnia świątecznego.Na nic ustawy, jeśli ginie w świecie zdolność przeżywania sacrum.To nie jest tak, że człowiek współczesny jest mniej otwarty na sacrum. Mnożą się dzisiaj przedziwne ruchy religijne, sekty, które obiecują coś z tej sfery sacrum, a jednocześnie bywają bardzo rygorystyczne, stawiają bardzo ostre wymagania i ludzie chętnie za tym idą. Problem pojawia się, gdy w Kościele zaniża się poprzeczkę, nie stawia wymagań. Człowiek, który nie mniej niż w innych wiekach poszukuje sacrum, nie chce łatwizny. Ludzie nie ufają łatwej religijności.Jednak ta poprzeczka religijnych propozycji chrześcijaństwa nie obniża się przecież sama, bez ludzkiej woli.Na Zachodzie jest dziś wielu takich teologów, którzy konstatując pustkę w kościołach zastanawiają się, jak uatrakcyjnić wiarę. A więc dedukują: może nie stawiać ludziom ostrych wymagań moralnych?Mimo to kościoły pozostają puste!Ciekawe, że Jan Paweł II wszędzie, dokądkolwiek pojedzie, głosi tę samą, niezmienną naukę Kościoła, tę samą Ewangelię, w zdecydowany sposób stawia wymagania – i gromadzi wokół siebie tłumy. Nie słyszałem, by którykolwiek ze współczesnych teologów przyciągnął do swoich nauk tylu słuchaczy. Pragnienie Boga, sacrum, to jest pragnienie autentyzmu wiary. Ludzie idą za Ojcem Świętym, bo widzą w nim drogowskaz, który sam kroczy drogą, którą wskazuje. Słuchają jego słów, bo poświadcza je swoim życiem.Jednak w dzisiejszej, posoborowej liturgii brakuje nam czasem mocniejszego odczucia sacrum.Pamiętam z dzieciństwa, że kiedy się podchodziło do Komunii św., to oprócz tych, którzy klęczeli już przy balustradzie, następni także klęczeli, bo przecież w pobliżu przechodził ksiądz z Najświętszym Sakramentem. Dziś to wygląda inaczej…Człowiek coraz mniej chętnie pada z pokorą na kolana.To chyba nie tak. W naszych kościołach nie znikła postawa klęcząca. Ludzie podchodząc procesjonalnie do Komunii św. przyklękają, by oddać cześć Chrystusowi. Klęczą także potem, w czasie dziękczynienia. Poza tym dokonały się pozytywne zmiany – powszechniejsza jest świadomość, że można przystąpić do Komunii św, jeśli nie popełniło się grzechu ciężkiego. Dawniej wiele osób uważało, że przed każdą Komunią trzeba się wyspowiadać, mimo że ich sumienie nie było obciążone poważnym grzechem, oddzielającym od Stołu Pańskiego. Przystępowanie do Komunii św. było bardzo rzadkie. A w ostatnie święta Bożego Narodzenia chyba większość obecnych w kościołach, w których byłem, przystępowała do Komunii św.Ludzie przystępują do Komunii „drzwiami l oknami” i niewiele sobie z tego robią. Wydaje się, że nastąpiło coś w rodzaju dewaluacji Najświętszego Sakramentu.Nie podzielam tej opinii. Tłumy przystępujące do Komunii św. w Boże Narodzenie to te same, które przed świętami oblegały konfesjonały. Nie ma mowy o zmniejszeniu czci do Najświętszego Sakramentu…W czasach komunizmu, a przynajmniej w niektórych okresach ludzie bardziej skwapliwie wypełniali trzecie przykazanie. Kościoły były wypełnione po brzegi, co zdumiewało posoborową Europę.Komunizm ideologicznie uderzał w trzy pierwsze przykazania – chciał nam dać nowego bożka, nową religię, chciał doprowadzić do świętowania nowych świąt Jednak ci sami ludzie, którzy przekonywali nas, że najważniejszym świętem jest „1 maja” czy „22 lipca”, pomarańcze sprowadzali tylko na Boże Narodzenie i na Wielkanoc. Komunizm, uderzając w pierwsze trzy przykazania odnoszące się do czci Boga, spowodował masowy opór. Wielu ludzi manifestowało wręcz swoją wiarę i przywiązanie do Kościoła. Bez zezwoleń, a czasem wbrew zakazom budowano potajemnie po nocach nowe świątynie. W każdym okresie zagrożenia, gdy strzelano do stoczniowców w 1970 roku, czy później w czasie stanu wojennego, ludzie gromadzili się w kościołach. Nie znaczy to jednak, że komunizm nie wyrządził ogromnych szkód naszej religijności.Osłabił ją?Walcząc z trzema pierwszymi przykazaniami, poważnie osłabił w nas gotowość do spełniania siedmiu następnych. Wielu z nas uległo złudzeniu, że te przykazania moralne są mniej ważne. Poza tym ciągle pojawiał się problem, czy wziąć państwowe to kradzież, czy kiedy nie mówić prawdy, gdy „oni” pytają, to kłamstwo… I tak rozmywała się nasza moralność.Teraz więc, gdy pomarańczy mamy w bród, gdy nikt nikomu nie zakazuje chodzenia do kościoła, lecz polityczna poprawność uznaje demonstrowanie wiary za nietakt towarzyski, szkody mogą być większe.Komunizm chciał dać nam złotego cielca, abyśmy go czcili, ale nie potrafił tego zrobić. Puste półki w sklepach nie zachęcały do wdzięczności i czci. Liberalizm rozkłada nas w spełnianiu siedmiu przykazań z tzw. drugiej tablicy, w przestrzeganiu których byliśmy już osłabieni Paradoksalnie jednak może zachwiać wypełnianiem trzech pierwszych przykazań. Bo dlaczego nie robić zakupów w niedzielę, jeśli to jest wygodne? Czy wypada sprzeciwiać się jawnym bluźnierstwom, skoro mamy wolność słowa? I wreszcie, czy warto jeszcze wierzyć w Boga, jeśli nasze życie do tej wiary nie pasuje, bo gonimy za błyszczącymi bożkami? Nie bez powodu pierwszą pielgrzymkę do wolnej już Polski Jan Paweł II poświęcił głoszeniu Dziesięciorga Przykazań Bożych.Życie, 20-21 stycznia 2001.

 

Co Pan robi w niedzielę?Po Mszy św. mamy zwyczaj zapraszać przyjaciół na późne śniadanie albo sami idziemy do kogoś. Chodzi o to, żeby przedłużyć to świętowanie, w którym uczestniczyliśmy w kościele; żeby porozmawiać, czasem o tym, co było treścią czytań, homilii. To nie są zorganizowane agapy, jakie celebruje się w różnych ruchach, wspólnotach. To są zwykle śniadania, podczas których możemy cieszyć się z naszymi przyjaciółmi tą bliskością, którą w inny sposób przeżywaliśmy przed chwilą w świątyni. Przecież Kościołem jesteśmy nie tylko podczas Mszy św.Czy tylko Msza l te śniadania odróżniają niedzielę?Nie. W niedzielę mamy więcej czasu dla siebie w rodzinie. Czasami gramy w piłkę, wyjeżdżamy do dalej mieszkających znajomych. Wyrzucam sobie jednak, że za mało traktuję ten dzień jako okazję do odwiedzenia kogoś chorego, samotnego, potrzebującego… Ojciec Święty w Liście Apostolskim „O świętowaniu niedzieli” podkreśla, że powinna ona być dniem miłosierdzia.Dziennikarz katolicki paradoksalnie najwięcej pracy miewa właśnie w niedzielę.To prawda. Co drugą niedzielę pracuję wieczorem w radiu. Cała sztuka polega wtedy na tym, aby tę krótszą niedzielę przeżyć jako dzień święty.Jak dziennikarz katolicki zachowuje się w czasie obsługi np. Mszy św.? Stara się być bardziej profesjonalistą czy bardziej katolikiem?Mam kolegę fotografa, który zawsze mi tłumaczy, że jeżeli uklęknie w czasie podniesienia, zamiast zrobić zdjęcie, to nie powinien być w ogóle fotoreporterem, bo nie wykonuje właściwie swojej pracy. Ale znam fotografa, który jakoś to łączy. Wiem, że wśród dziennikarzy piszących spotyka się dwie postawy. Bardzo wyraźnie można je zaobserwować w czasie pielgrzymek papieskich. Jedni demonstrują postawę superprofesjonalisty: jestem w pracy, a Msza jest tylko zdarzeniem do opisania. Ja nie umiem z powodu pracy przestać wierzyć. że Przeistoczenie jest najważniejszym wydarzeniem na Ziemi. Jestem zwolennikiem umiejętnego połączenia profesjonalizmu z pobożnością. Wątpię, czy można pojąć i dobrze opisać sens papieskiej pielgrzymki bez wiary, Dziesięciominutowa modlitwa papieża po Mszy św. na Krzeptówkach pewnie jest wtedy niezrozumiała…Niedziela to czas dla Boga i dla ludzi. Ola kogo bardziej?No właśnie, nie pojmiemy sensu istnienia niedzieli, jeśli będziemy się upierać przy tym rozdziale, jeśli damy go sobie narzucić.Bywa Jednak tak, że brakuje nam czasu albo dla Boga, albo dla ludzi.To fałszywa alternatywa. Ojciec Święty będąc kiedyś w Ameryce Południowej miał bardzo przeładowany program pielgrzymki. W czasie jednego z przelotów do odmawiającego w samolocie brewiarz papieża podszedł ktoś z bardzo pilnym faksem. Papież nie odrywał się jednak od brewiarza. Gdy doręczyciel faksu nalegał, że to ważna sprawa, odpowiedział: właśnie dlatego, że to jest bardzo ważne, muszę więcej się modlić.Jaki stąd morał dla zwykłego chrześcijanina?Taki, że można popaść w zabieganie za różnymi sprawami, ale w pewnym momencie trzeba nauczyć się mówić: nie. I zdać sobie sprawę z tego, że starając się jak najlepiej wykonywać swoją pracę, powinienem też troszczyć się o rodzinę, o wychowanie dzieci, i że w tym wszystkim nie mogę zapomnieć o kontakcie z Bogiem. Pan Bóg nie stoi nad nami jak szef w pracy, który sprawdzi, czy wszystko dobrze wykonaliśmy. Bóg nie zabierze nam premii, dlatego może tak łatwo o Nim zapominamy. Ale bez Niego, jaki to wszystko ma sens…Według Katechizmu są sytuacje, które mogą usprawiedliwiać opuszczenie niedzielnej Mszy św.Wśród tych sytuacji z wielką wrażliwością wymienia się opiekę nad dzieckiem. Czyli ten rodzaj pracy kobiety, który nie jest dziś uważany za pracę.A gdy ojciec licznej rodziny, aby ją utrzymać, musi pracować także w niedzielę, od świtu do nocy, np. w supermarkecie?Czasem obawiam się, czy to nie sami katolicy zmuszają innych katolików do pracy w niedzielę. Czy konieczne jest robienie zakupów w tym dniu? Jeśli w Polsce katolicy z tego zrezygnują, to obroty sklepów tak spadną, że nieopłacalne stanie się ich otwieranie w niedziele.Tymczasem przeciętny polski katolik nie widzi niczego złego w niedzielnej przechadzce po supermarkecie i chętnie wybiera się tam z rodziną, najchętniej po wyjściu z kościoła.Już Stary Testament mówił, że nawet niewolnik powinien mieć czas na odpoczynek w dniu świętym. W tamtych czasach to było rewolucyjne stwierdzenie. Niesłychany zupełnie wątek społeczny. Dziś to powinno być oczywiste, żeby nie wymyślać niepotrzebnych prac w dniu przeznaczonym na odpoczynek. O tym zapominamy, urządzając rodzinne wy cieczki na niedzielne zakupy. Gubimy też coś innego, dawniej po kościele chodziło się obejrzeć wystawę malarstwa, a dziś tylko sklepową.Ktoś chce zarabiać, ktoś chce pracować… Czy to aż taki grzech?Koła biznesu wmawiają nam, że mamy potrzebę zakupów w niedzielę, że mamy mnóstwo innych potrzeb, których wczoraj jeszcze nie mieliśmy, jeżeli w to wszystko uwierzymy, to za parę lat będziemy uważali, że to jest nieodzowne. Ale przecież istnieją kraje bardziej rozwinięte niż Polska, w których obowiązuje zakaz handlu w niedzielę (np. Bawaria) i jakoś sobie radzą. Nikt nie upatruje powodu bezrobocia w tym, że w niedzielę nie ma handlu.W Polsce natomiast Jesteśmy bliscy stworzenia nieomal rytuału niedzielnych zakupów. Patent to Już w naszej historii sprawdzony – knajpy usytuowane naprzeciwko kościołów zawsze nieźle prosperowały…Właściciele centrów handlowych pozornie troszczą się o nasze rodziny, urządzają place zabaw dla dzieci. Kiedyś może będą chcieli otworzyć kaplice, żeby pożenić biznes i niedzielny obowiązek katolików.Wtedy będą rozgrzeszeni?Broń Boże! To nie jest tak, że cokolwiek wystarczy pokropić święconą wodą, aby było dobre.Kaplica w supermarkecie byłaby czymś złym?Sama kaplica nie, natomiast jej połączenie z supermarketem tak.Jezus przegonił przekupniów ze świątyni.No właśnie.A z drugiej strony to same supermarkety zaczynamy traktować jak świątynie i kościół przestaje być potrzebny.W wielu miastach hale targowe zajmują najlepsze place, jak niegdyś katedry – to jest niebezpieczna tendencja. Ale bardziej niebezpieczne jest przenoszenie mentalności supermarketu do Kościoła, przebieranie w prawdach wiary i zobowiązaniach religijnych jak w towarach na pólkach sklepów.Trzecie przykazanie wydaje się najłatwiejsze do wypełnienia i zarazem chyba jest najbardziej dziś lekceważone.Nie wiem, czy tak jest jednak traktując niefrasobliwie to właśnie przykazanie, człowiek sam zakłada sobie pęta, pozbawia się wolności. Pozbawia się też refleksji nad sensem żyda, nad zbawieniem.Katechizm Kościoła Katolickiego podaje: „pomimo przymusu ekonomicznego władze publiczne powinny czuwać nad zapewnieniem obywatelom czasu przeznaczonego na odpoczynek i oddawanie czci Bogu. Pracodawcy mają analogiczny obowiązek wobec swych pracowników”, ale przede wszystkim „chrześcijanie powinni się domagać uznania niedzieli i świąt kościelnych za ustawowe dni świąteczne”. Tymczasem raczej się nie domagają?W naszym parlamencie, przy głośnych deklaracjach z różnych stron o szacunku dla nauczania społecznego Kościoła, nie widać próby wprowadzenia takich uregulowań prawnych, które by pomagały w uszanowaniu dnia świątecznego.Na nic ustawy, jeśli ginie w świecie zdolność przeżywania sacrum.To nie jest tak, że człowiek współczesny jest mniej otwarty na sacrum. Mnożą się dzisiaj przedziwne ruchy religijne, sekty, które obiecują coś z tej sfery sacrum, a jednocześnie bywają bardzo rygorystyczne, stawiają bardzo ostre wymagania i ludzie chętnie za tym idą. Problem pojawia się, gdy w Kościele zaniża się poprzeczkę, nie stawia wymagań. Człowiek, który nie mniej niż w innych wiekach poszukuje sacrum, nie chce łatwizny. Ludzie nie ufają łatwej religijności.Jednak ta poprzeczka religijnych propozycji chrześcijaństwa nie obniża się przecież sama, bez ludzkiej woli.Na Zachodzie jest dziś wielu takich teologów, którzy konstatując pustkę w kościołach zastanawiają się, jak uatrakcyjnić wiarę. A więc dedukują: może nie stawiać ludziom ostrych wymagań moralnych?Mimo to kościoły pozostają puste!Ciekawe, że Jan Paweł II wszędzie, dokądkolwiek pojedzie, głosi tę samą, niezmienną naukę Kościoła, tę samą Ewangelię, w zdecydowany sposób stawia wymagania – i gromadzi wokół siebie tłumy. Nie słyszałem, by którykolwiek ze współczesnych teologów przyciągnął do swoich nauk tylu słuchaczy. Pragnienie Boga, sacrum, to jest pragnienie autentyzmu wiary. Ludzie idą za Ojcem Świętym, bo widzą w nim drogowskaz, który sam kroczy drogą, którą wskazuje. Słuchają jego słów, bo poświadcza je swoim życiem.Jednak w dzisiejszej, posoborowej liturgii brakuje nam czasem mocniejszego odczucia sacrum.Pamiętam z dzieciństwa, że kiedy się podchodziło do Komunii św., to oprócz tych, którzy klęczeli już przy balustradzie, następni także klęczeli, bo przecież w pobliżu przechodził ksiądz z Najświętszym Sakramentem. Dziś to wygląda inaczej…Człowiek coraz mniej chętnie pada z pokorą na kolana.To chyba nie tak. W naszych kościołach nie znikła postawa klęcząca. Ludzie podchodząc procesjonalnie do Komunii św. przyklękają, by oddać cześć Chrystusowi. Klęczą także potem, w czasie dziękczynienia. Poza tym dokonały się pozytywne zmiany – powszechniejsza jest świadomość, że można przystąpić do Komunii św, jeśli nie popełniło się grzechu ciężkiego. Dawniej wiele osób uważało, że przed każdą Komunią trzeba się wyspowiadać, mimo że ich sumienie nie było obciążone poważnym grzechem, oddzielającym od Stołu Pańskiego. Przystępowanie do Komunii św. było bardzo rzadkie. A w ostatnie święta Bożego Narodzenia chyba większość obecnych w kościołach, w których byłem, przystępowała do Komunii św.Ludzie przystępują do Komunii „drzwiami l oknami” i niewiele sobie z tego robią. Wydaje się, że nastąpiło coś w rodzaju dewaluacji Najświętszego Sakramentu.Nie podzielam tej opinii. Tłumy przystępujące do Komunii św. w Boże Narodzenie to te same, które przed świętami oblegały konfesjonały. Nie ma mowy o zmniejszeniu czci do Najświętszego Sakramentu…W czasach komunizmu, a przynajmniej w niektórych okresach ludzie bardziej skwapliwie wypełniali trzecie przykazanie. Kościoły były wypełnione po brzegi, co zdumiewało posoborową Europę.Komunizm ideologicznie uderzał w trzy pierwsze przykazania – chciał nam dać nowego bożka, nową religię, chciał doprowadzić do świętowania nowych świąt Jednak ci sami ludzie, którzy przekonywali nas, że najważniejszym świętem jest „1 maja” czy „22 lipca”, pomarańcze sprowadzali tylko na Boże Narodzenie i na Wielkanoc. Komunizm, uderzając w pierwsze trzy przykazania odnoszące się do czci Boga, spowodował masowy opór. Wielu ludzi manifestowało wręcz swoją wiarę i przywiązanie do Kościoła. Bez zezwoleń, a czasem wbrew zakazom budowano potajemnie po nocach nowe świątynie. W każdym okresie zagrożenia, gdy strzelano do stoczniowców w 1970 roku, czy później w czasie stanu wojennego, ludzie gromadzili się w kościołach. Nie znaczy to jednak, że komunizm nie wyrządził ogromnych szkód naszej religijności.Osłabił ją?Walcząc z trzema pierwszymi przykazaniami, poważnie osłabił w nas gotowość do spełniania siedmiu następnych. Wielu z nas uległo złudzeniu, że te przykazania moralne są mniej ważne. Poza tym ciągle pojawiał się problem, czy wziąć państwowe to kradzież, czy kiedy nie mówić prawdy, gdy „oni” pytają, to kłamstwo… I tak rozmywała się nasza moralność.Teraz więc, gdy pomarańczy mamy w bród, gdy nikt nikomu nie zakazuje chodzenia do kościoła, lecz polityczna poprawność uznaje demonstrowanie wiary za nietakt towarzyski, szkody mogą być większe.Komunizm chciał dać nam złotego cielca, abyśmy go czcili, ale nie potrafił tego zrobić. Puste półki w sklepach nie zachęcały do wdzięczności i czci. Liberalizm rozkłada nas w spełnianiu siedmiu przykazań z tzw. drugiej tablicy, w przestrzeganiu których byliśmy już osłabieni Paradoksalnie jednak może zachwiać wypełnianiem trzech pierwszych przykazań. Bo dlaczego nie robić zakupów w niedzielę, jeśli to jest wygodne? Czy wypada sprzeciwiać się jawnym bluźnierstwom, skoro mamy wolność słowa? I wreszcie, czy warto jeszcze wierzyć w Boga, jeśli nasze życie do tej wiary nie pasuje, bo gonimy za błyszczącymi bożkami? Nie bez powodu pierwszą pielgrzymkę do wolnej już Polski Jan Paweł II poświęcił głoszeniu Dziesięciorga Przykazań Bożych.Życie, 20-21 stycznia 2001.