Modlitwa w ciszy

Grupa docelowa: Młodzież Rodzaj nauki: Lektura Tagi: Adhortacja o młodzieży, Cisza, Kontemplacja, Modlitwa w ciszy, Papież Franciszek

Modlitwa w ciszy – najstarsza modlitwa świata. Człowiek, coraz częściej przekonuje się, że nie może żyć i normalnie funkcjonować bez powrotu do swego wnętrza; bez skupienia, milczenia i chwil samotności. Jak jednak wejść w ciszę serca? Jak być z Bogiem codziennie sam na sam, odkładając na bok słowa, intencje i sprawy do załatwienia? Jak oddać Mu się cały? Na to pytanie próbuje odpowiedzieć ta mała książeczka powstała na pustelni gdzieś we Francji.

Fragment książki:

Pustelnia istnieje naprawdę. Nie gdzieś daleko, wśród piasków Egiptu, na górze Athos, czy w południowej Francji. Jest w Polsce, w Beskidach, może nawet niedaleko ciebie. Nie chciej wiedzieć więcej, bo przestałaby być pustelnią. Nie obawiaj się – nie jest nowym chwytem reklamowym, mającym przyciągnąć uwagę czytelnika. Jest prawdziwym miejscem, domem, z którego kreślę do ciebie te strony. Listy o modlitwie. O tym, co najważniejsze…

Pustelnię możesz mieć także ty. I to nawet już dzisiaj. Od zaraz! Może właśnie nigdy, tak jak obecnie, nie była ci ona potrzebna. Pustelnia to przede wszystkim miejsce: skupienia, ciszy, kontemplacji, wejścia w inny, duchowy świat. To mały kąt w twoim domu, gdzie zadbasz o milczenie, czystość, położysz ikonę. I gdzie spróbujesz się skupić, wchodząc do własnego wnętrza – tam, gdzie mieszka Bóg.

Pustelnia to także czas, który dajesz tylko Jemu. I to nie jutro, lecz dziś. I tak każdego dnia. To właśnie jest owo „pomieszczenie”, o którym mówił Jezus, i do którego często sam się udawał: „Ty zaś, gdy chcesz się modlić, wejdź do swego mieszkania, zamknij za sobą drzwi i módl się do Ojca, który jest w ukryciu” (Mt 6, 6). To czas-o-przestrzeń, w której mieszka Bóg. To czas poza tym czasem, i przestrzeń poza tym, co widzisz. To inny świat, do którego wchodzisz na tak długo, na ile tylko zechcesz. I na jak długo starczy ci odwagi… To właśnie jest twoja pustelnia dziś.

Jeśli już w niej jesteś, możesz rozpocząć modlitwę wewnętrzną. Spotkanie z Oblubieńcem. Nie musisz przy Nim wypowiadać wielu słów – wystarczy, że jesteś. Dla Niego. „Jestem, przecież mnie wołałeś!” – tak kiedyś mówił Samuel. Możesz powtórzyć za nim to samo. „Jestem… Dla Ciebie…” Trwaj w tej postawie kilka, może kilkanaście minut. W świadomości, że stoisz przed Nim. Że jesteś w promieniowaniu Jego Miłości. Nie zagaduj Go. Odłóż na bok wszelkie intencje i sprawy. Nawet dziękczynienia. Pozostań milczący, skupiony tylko na Nim. Niech to wystarczy.

* * *

Pozwól, że pójdziemy teraz razem, odkrywając tajniki modlitwy wewnętrznej. Czy jednak mogę Cię prosić, byś wychodził na modlitwę w ciszy codziennie? Proszę, nie uciekaj! Tam się zawsze odnajdziemy. Nie ma ważniejszej chwili w całym twoim dniu niż właśnie to spotkanie, za którym On tęskni… Pan jest blisko, tuż przy was – pisał Mistrz Eckhart – to znaczy w głębi nas, kiedy znajduje nas w domu, kiedy dusza nie poszła na spacer z pięcioma zmysłami. Dusza powinna być u siebie w tym, co ma najgłębszego, najwznioślejszego i najczystszego, oraz trwać w każdym czasie wewnątrz, bez wyglądania na zewnątrz. Tam „Bóg jest blisko, jest tuż”. (Mistrz Eckhart, Kazanie 34)

CZYM JEST MODLITWA WEWNĘTRZNA?

„Chcesz nauczyć się modlić? Módl się!” (św. Teresa z Ávila)

Początek modlitwy. Modlitwa wewnętrzna. Modlitwa w ciszy… Czym jest? Istnieje wiele pojęć i wyobrażeń o modlitwie. Rozmowa z Bogiem. Prośba. Uwielbienie. Dziękczynienie. Słowa. Dialog (monolog?). Człowiek gubi się w tym wszystkim, czuje się zmęczony, aż w końcu odchodzi…

Jak bardzo skomplikowaliśmy modlitwę! Uczyniliśmy ją ludzką aktywnością, i to nawet w dobrej intencji! Więc może czas powrócić do źródła? Do tych przewodników, którzy przed tobą i przede mną przeszli już tę duchową wędrówkę, a dziś uznani zostali za „doktorów Kościoła” – czyli tych, którzy w tej kwestii mają naprawdę coś do powiedzenia. Czym dla nich była modlitwa?

Dla św. Teresy z Ávila, Jana od Krzyża, Teresy z Lisieux?…

Modlitwa wewnętrzna nie jest to, zdaniem moim, nic innego, jeno poufne i przyjacielskie przebywanie z Bogiem… Z tym, o którym wiemy, że nas miłuje. (św. Teresa z Ávila, Życie, 8,5)

Czy rozumiesz? Modlitwa to nie (tylko) słowa, nawet najpiękniejsze. Nawet te uwielbienia, czy dziękczynienia… Modlitwa to prze-bywanie z Bogiem. Czyli „bycie z…” Tak, jak w jednym pokoju może być razem ze sobą dwóch przyjaciół, mąż z żoną, oblubieniec z oblubienicą… Aby „przebywać z Bogiem” nie musisz nawet nic mówić! Wystarczy tylko, żebyś był!

DLA NIEGO!

Bo „na modlitwie nie chodzi o to, żeby dużo mówić, lecz żeby dużo kochać” (św. Teresa z Ávila). Zresztą, czyż sam Jezus nie powiedział: „Na modlitwie nie bądźcie gadatliwi jak poganie. Oni myślą, że przez wzgląd na swe wielomówstwo będą wysłuchani. Nie bądźcie podobni do nich!” (Mt 6, 7-8a). Wydaje się, jakbyśmy w ogóle tych słów nie brali na serio!…

* * *

Człowiek nie jest przyzwyczajony do przebywania z Bogiem w ciszy, tzn. bez słów i bez intencji. Woli mówić coś. Cokolwiek. Woli „prowadzić” dialog, przedstawiać potrzeby Kościoła, świata i swoje. Wtedy ma świadomość, że „coś zrobił”, był aktywny, „nie marnował czasu”. Że „zajmował się Bogiem” i Jego sprawami.

Tymczasem na modlitwie wewnętrznej to wszystko trzeba właśnie zostawić… Trzeba całkowicie zamilknąć i otworzyć swoje duchowe anteny na Obecność Trójjedynego. Trzeba NIC NIE MÓWIĆ, a za to pozwolić Bogu działać! Bo ten czas należy do Niego! Trzeba pozwolić „dać się przemieniać” przez Niego i na Jego obraz I to jest właśnie trudne… Do tego nie jesteśmy przyzwyczajeni…

Człowiek nie chce oddać inicjatywy Bogu. Nie chce, by Bóg działał w jego wnętrzu i przemieniał Go. Nie przyzna się do tego wprost, ale w podświadomości wie, że Bóg jest niebezpieczny… Że jest nieobliczalny… Że jeśliby naprawdę pozwolić Mu działać, to mógłby zrobić z nami coś, czego nie chcemy… Może dlatego modlitwa w ciszy nie jest popularna?…

* * *

– „Więc dobrze… – powiesz – zgadzam się. Lecz jak długo mam tak z Nim trwać?”. Odpowiedzi udziela ci sam Chrystus: „Jednej godziny nie mogliście czuwać ze Mną?” (Mt 26,40). Wiem, powiesz od razu, że godzina nie wchodzi w ogóle w rachubę. To niemożliwe! Więc zgódźmy się, i krakowskim targiem dajmy Mu połowę tego czasu. To już chyba możesz?

– „Lecz co robić aż tak długo?…” Dziś otwórz tylko Pismo Święte i przeczytaj dwa, trzy zdania. Powoli. I jeszcze raz… A potem pozostań z nimi w świadomości, że Jezus wypowiada je w twoim wnętrzu. I spróbuj myśleć tylko o Nim – obecnym na dnie twojej duszy… Jeśli już bardzo chcesz Mu coś powiedzieć, to niech to będzie tylko to jedno: „WIERZĘ!…” I koniec. I trwaj w tym przez cały ten czas…

Jak się modlić? Modlitwa wewnętrzna nie jest improwizacją. Dlatego nie jest obojętne, co na niej robisz i jak się zachowujesz. Nie wiedząc o tym ryzykujesz, że modlitwa może się stać jeszcze jedną formą twojego egoizmu.

Modlitwa – to podążanie na szczyt góry Miłości stromą ścieżką ciągłego zapominania o sobie i otwierania się na działanie Boże. Ta droga potrzebuje planu i jasnych znaków, za którymi idąc wiesz, że nie zbłądzisz. Zarysował je dla ciebie i dla mnie Jan od Krzyża w schemacie „Drogi na Górę Karmel”.

Spójrz na nią.

Po prawej – to droga dóbr ziemskich. Podążają nią ci, którzy w modlitwie wymuszają na Bogu swoją wolę, szukając korzyści osobistych, materialnych, zdrowotnych, ziemskich, wymiernych. Krótko: to droga MYŚLENIA O SOBIE.

Po lewej – ścieżka dóbr niebieskich. Podążają nią ci, którzy na modlitwie poszukują uniesień, przeżyć, objawień Bożych, pozytywnych doznań, rozkoszy, zadowolenia, pociechy od Boga i Jego natchnień. Krótko: MYŚLĄ O SOBIE.

Ani ci pierwsi, ani ci drudzy nie dochodzą na szczyt góry, lecz gubią się w gąszczu własnych pożądliwości, nie osiągając nawet połowy drogi. Jakże wielki tam tłum!

A pośrodku?

„Wąska i stroma jest droga, która prowadzi do życia. I jakże niewielu jest tych, którzy ją znajdują” (Mt 7, 14). To droga „5 razy NIC”. To ścieżka dla ciebie i dla mnie, jeśli chcemy dojść do zjednoczenia z Bogiem. Ścieżka dla śmiałków i ryzykantów – dla tych, którzy nie szukają niczego innego, jak tylko Boga samego i Jego woli.

To droga, którą możesz podążyć na spotkanie z Oblubieńcem już dziś – w prawdziwej modlitwie wewnętrznej. A oto ona, krok po kroku:

  1. PIERWSZE NIC – Stanięcie w obecności Bożej
    Uświadom sobie, że Jezus żyje w tobie.
    Więcej – cała Trójca Święta mieszka w tobie!

    Słowo, Syn Boży, wraz z Ojcem i Duchem
    Świętym jest ukryty w najgłębszej istocie duszy.
    Dusza zatem, która pragnie Go znaleźć, musi
    wejść w siebie przez głębokie skupienie.
    (św. Jan od Krzyża, Pieśń duchowa, 1, 6)

    Na początku modlitwy podejmij trud pierwszego
    „NIC” – zapomnienia o swoich sprawach,
    a za to skupienia się i skoncentrowania tylko na
    tej jednej najważniejszej prawdzie:

    BÓG MIESZKA W TOBIE!

    Uspokój swoje wewnętrzne władze: pamięć, wyobraźnię,
    rozum, wolę, zmysły i przenieś je ze
    świata zewnętrznego do Boga.

    2. DRUGIE NIC – Czytanie duchowe
    W modlitwie to nie ty, ale Jezus wszystko prowadzi.
    Dlatego otwórz teraz fragment Ewangelii. I czytaj…
    Powoli…
    Z przerwami…
    Sercem…
    Czytasz list od Niego – chłoń Jego obecność!

    3. TRZECIE NIC – Zamknięcie oczu
    To praktyczna rada św. Teresy z Ávila.
    Ten zwykły gest okazuje się bardzo pomocny
    w tym, by nie patrzeć na to, co cię rozprasza –
    na świat zewnętrzny, ale oczami serca wejść
    w świat Boga.
    By penetrować głębię duszy, szukając na jej dnie
    Oblubieńca.

    4. CZWARTE NIC – Patrzenie na Jezusa
    Chodzi tu o „patrzenie” sercem na Jezusa w konkretnej
    sytuacji, o której przeczytałeś w Ewangelii
    (np. gdy jest na pustyni, lub w Kanie Galilejskiej,
    albo rozmawia w nocy z Nikodemem).
    Patrz na Niego jak na Umiłowanego.
    Po to, aby z Nim być.
    By nawiązać z Nim kontakt…

    5. PIĄTE NIC – AKT WIARY
    Czyli wyrażenie Mu swej wiary poprzez:
    – oddanie siebie /akty wiary/
    – miłość, która niczego nie odmawia /akty miłości/
    – wdzięczność za pociągnięcie do Niego
    – całkowite ZAWIERZENIE, które nie cofa się
    przed niczym
    Tu jesteś na szczycie.
    Tu jesteś zjednoczony z Jezusem-Oblubieńcem,
    a poprzez Niego z całą Trójcą Świętą.
    Trwaj w tym jak najdłużej…

    Jeśli się rozproszysz, nie wyrzucaj sobie niczego
    i spokojnie powróć do aktu wiary.

* * *

To właśnie jest ten plan i porządek w modlitwie. To nie nowa technika, ale podążanie za Jezusem Jego drogą. „5 razy NIC” odrywa cię od samego siebie i otwiera drzwi, by On mógł w nas działać. By to On modlił się w nas do Ojca. By On przemieniał nas tak jak chce…

Stanięcie w obecności Bożej

Czym jest modlitwa w ciszy? Jest dotykaniem Boga przez wiarę. Jest spotkaniem z Trójcą, która mieszka w tobie i we mnie… Bo Bóg JEST. Jest w każdym człowieku. Nawet niewierzącym. I to jest prawda, od której rozpoczyna się modlitwa wewnętrzna. On jest w środku, w samym centrum duszy, na jej dnie – i tam powinna szukać Go oblubienica. Nie gdzieś poza tobą… To jest to pierwsze „NIC” na drodze do zjednoczenia z Nim.

Spróbujmy dziś razem dotknąć Boga naszą wiarą, miłością… Wyruszmy w podróż w głąb, tam gdzie On mieszka od zawsze… Kiedy zamykasz oczy i skupiasz się, odkrywasz w sobie tajemniczą OBECNOŚĆ. Bóg pulsuje w tobie pełnią swego życia. Choć nie sposób tego odczuć, bo dokonuje się to w najgłębszych pokładach duszy ludzkiej, tam, gdzie nie mają dostępu żadne zmysły ani zewnętrzne, ani te najbardziej duchowe. A jednak to prawda…

Aby opisać rzeczywistość Królestwa Bożego, Jezus uciekał się do prostych obrazów i przypowieści. Idźmy tą samą drogą, by uświadomić sobie TO, co w nas się dzieje nieustannie.

* * *

BÓG JEST TRÓJCĄ. To znaczy ŻYCIEM: rodzeniem- umieraniem-i-zmartwychwstaniem. Jest MIŁOŚCIĄ. Tą Miłością pozostaje i pulsuje w każdej duszy.

Najcenniejszym organem wewnętrznym człowieka jest serce. Ono bije nieustannie, kilkadziesiąt razy na minutę, od początku, to znaczy jeszcze od stadium płodowego, od drugiego miesiąca po poczęciu. I tak już będzie zawsze, do śmierci. Jeśli założyć, że serce uderza 60 razy na minutę, to w ciągu godziny wykonuje 3600 uderzeń; w ciągu doby – 86 400; w ciągu miesiąca – 2 592 000; w ciągu roku – 31 104 000. U człowieka siedemdziesięcioletniego serce uderza już grubo ponad dwa miliardy razy. Bez przerwy. Bez wypoczynku. BIJE… W każdej sekundzie wyrzuca z siebie krew, która następnie rozchodzi się po całym organizmie, by go odżywiać, dostarczać tlen i wszelkie substancje niezbędne do życia. Bije ciągle. I nigdy nie zaprzestaje swojej pracy. Jaka maszyna mogłaby to wytrzymać? Dotknij swojego pulsu i pomyśl o tym niewidzialnym, anonimowym przyjacielu, któremu zawdzięczasz swoje życie. Który dla ciebie wykonuje gigantyczną pracę. Za darmo… Czy widziałeś kiedyś swoje serce? To najpokorniejszy organ, dobrze ukryty, który robi swoje – to, co do niego należy. Zamknij oczy i „popatrz” dziś na swoje serce…

Serce to obraz Ojca. On jest w tobie, choć sobie tego nie uświadamiasz. Niewidzialny, dyskretny, pokorny… Ojciec w tobie „pulsuje” – to znaczy „w każdej chwili” wyrzuca z siebie Syna. „Po tysiąc razy na sekundę”, a właściwie poza czasem – czyli ZAWSZE – rodzi Go; wydaje ze swego łona. „Tyś jest moim Synem, jam Ciebie dziś zrodził” – szepce tylko. Rodząc, daje całego siebie. Nic nie zatrzymuje dla siebie, lecz wszystko przekazuje Synowi: całą swoją naturę, bóstwo, istotę, życie – WSZYSTKO… „Wszystko Moje jest Twoje, a twoje jest moje” (J 17, 10). I nigdy nie przestaje Go rodzić… Nic Go w tym nie może zatrzymać…

Krew z kolei idzie do wszystkich części ciała, nawet tych najdalszych. Nie omija żadnych komórek, lecz dociera do nich, by tam „umrzeć” – to znaczy oddać wszystko, co posiada: tlen, substancje odżywcze, sole mineralne. Daje bez zatrzymywania czegokolwiek dla siebie, bo wie, że właśnie po to jest. Po to, by oddawać wszystko, co najcenniejsze, aby komórki mogły żyć („Ja przyszedłem po to, aby owce miały życie i miały je w obfitości”; J 10, 10). Następnie utleniona krew powraca do serca – do miejsca, skąd wyszła.

Krew to obraz Syna. Wychodzi On z łona Ojca, by iść do każdego człowieka i powtarzać w nim to, co dokonało się kiedyś w Wielki Piątek: by oddać się bez reszty i umrzeć w nim. Tak, Syn daje mu wszystko, nie cofając się nawet przed oddaniem własnego życia. Umierając mówi: „To jest moja Krew za was wylana…” Dzięki tej śmierci dusze mogą żyć. Po tym martwy Syn wraca na łono Ojca. A On? „Wyrzuca” Go z Siebie i oddaje Duchowi Świętemu, by tchnął w Niego życie na nowo. I tak jak utleniona krew idzie do płuc, by tam na nowo „ożyć”, tzn. pobrać życiodajny tlen, tak teraz Jezus powierzony zostaje Duchowi Świętemu, który jest tchnieniem ożywczym i wskrzesza Go na nowo. Płuca to obraz pneumy – powiewu, który niegdyś unosił się nad wodami, a teraz przenika Syna budząc Go ze snu śmierci. On zaś, Zmartwychwstały, powraca na łono Ojca, lecz nie po to, by w Nim pozostać i odpoczywać, lecz by ponownie być zeń wyrzuconym do komórek, znowu je ożywiać i oddawać wszystko, co otrzymał.

I tak dzieje się bez przerwy.

W tobie bez ustanku Jezus żyje, umiera i zmartwychwstaje. Czy śpisz, czy pracujesz; czy odpoczywasz, czy modlisz się, czy wiesz o tym, czy nie, On dokonuje w tobie swego dzieła – PASCHY poprzez śmierć do prawdziwego życia. Trójca Święta „pulsuje” w tobie i nigdy nie przestaje w tobie tętnić swoim wewnętrznym życiem.

* * *

To był tylko obraz.

Lecz obraz duchowej rzeczywistości, najprawdziwszej, która dokonuje się nieustannie. Także teraz, gdy czytasz te słowa…

Takiego Boga dotykasz w modlitwie wewnętrznej. Boga żywego. Boga, który JEST w samym środku twojej duszy. Z takim Bogiem jednoczy cię modlitwa – szczególnie modlitwa wewnętrzna – która dąży na spotkanie z Nim, by Go posiąść, dotknąć swoją wiarą i miłością, i zatopić się w Nim. Jak bowiem pisze św. Jan od Krzyża, „właściwością miłości jest pragnienie, by się złączyć, zjednoczyć, zrównać i upodobnić do przedmiotu umiłowanego” (Noc ciemna, II, 13, 9).

Proszę cię, abyś przez kolejne dni myślał tylko o tym na modlitwie. Spróbuj się skupić na tej prawdzie. Czasem odpowiedz tylko: „Wierzę!…” Codziennie pół godziny. Będziemy tam w Bogu razem…

  1. Czytanie duchowe

Pomocą w modlitwie jest mi przede wszystkim Ewangelia; ona zaspokaja wszystkie potrzeby mojej biednej, małej duszy. Odkrywam w niej coraz to nowe światła oraz jej sens ukryty i mistyczny. (św. Teresa z Lisieux, Rękopis A, 83v) To słowa innej naszej przewodniczki na szczyt Góry Miłości – św. Teresy z Lisieux.

Ta młoda dziewczyna, nie mając stałego dostępu do tekstów natchnionych, sporządziła sobie własną wersję czterech Ewangelii w formie małego notesu, który nieustannie nosiła na sercu; czytała go często i używała w modlitwie.

Na samym końcu swych Rękopisów zanotowała:

Ponieważ Jezus wstąpił do nieba, mogę postępować za Nim tylko po Jego śladach, które mi zostawił. Lecz jakaż promieniuje z nich jasność! Jakąż nasycone są wonią! Wystarczy, że skieruję spojrzenie na Ewangelię, a już wdycham zapachy z życia Jezusa i wiem, w którą biec stronę… Nie wysuwam się na pierwsze miejsce, ale pozostaję na ostatnim; zamiast
występować naprzód z faryzeuszem, powtarzam z ufnością pokorną modlitwę celnika; nade wszystko jednak naśladuję zachowanie się Magdaleny. Jej zadziwiająca, a raczej pełna miłości śmiałość, która oczarowała Serce Jezusa, i mnie zachwyca… (św. Teresa z Lisieux, Rękopis C, 37r)

* * *

Otwarcie na Słowo – to drugie „NIC” konieczne w modlitwie wewnętrznej. Ono wskazuje ci drogę. Dlatego, gdy już rozpocząłeś modlitwę i stanąłeś w obecności Boga, otwórz teraz Ewangelię.

I czytaj… Powoli, ze skupieniem… Nie za dużo… Czytaj bardziej sercem, niż oczami… „Przeżuwaj” tekst, tak jak starotestamentalny prorok, który otrzymał polecenie połykania zwoju kawałek po kawałku… Jesteś teraz w świecie Boga…

Czytając, poznajesz Jego charakter… Poznajesz Jego myślenie, reagowanie, wartościowanie… I już chłoniesz Go całą swoją istotą… I już się z Nim jednoczysz…

* * *

Kiedy czytasz, nie zabiegaj o to, by poznać coś nowego, ani o to, by szukać świateł od Boga. Nie staraj się też odczytywać woli Bożej względem ciebie; gdybyś to robił, znowu skoncentrowałbyś się na sobie. Bóg powie ci to, co trzeba wtedy, kiedy On będzie tego chciał. Zostaw Mu wolną rękę, proszę. Ty tylko czytaj…

Sam Jezus powiedział: Jeśli mnie kto miłuje, będzie zachowywał moje słowa, a Ojciec mój umiłuje go, i przyjdziemy do niego, i będziemy u niego przebywać. (J 14, 23)

Czytanie duchowe jest warunkiem, by obecność Trójcy Świętej w tobie i we mnie stała się naprawdę żywa i przemieniająca.

BO SŁOWO BOŻE TO SAM JEZUS!

To Słowo stało się ciałem. Wszystkim, którzy je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi. Rozumiesz?

Znaczy to, że czytając Ewangelię nie tylko poznajesz Boga, ale jesteś już z Nim jedno! To tak, jakby ktoś otrzymał list od ukochanej. Czyta go po wiele razy, choć po jakimś czasie zna jego treść już niemal na pamięć. Lecz mimo to wciąż czyta – nie po to, by coś nowego jeszcze się dowiedzieć, lecz by chłonąć umiłowaną osobę. Ona żyje w zapisanych literach, słowach, zdaniach… I tylko wtajemniczony czytelnik może odszyfrować między wierszami to jedno najważniejsze, skreślone niewidzialnym pismem: „Kocham cię!… Tęsknię za tobą!…”

To właśnie jest ów sens ukryty i mistyczny Słowa Bożego, o którym pisała Teresa. Idąc po takich śladach bardzo szybko pniesz się stromą ścieżką na szczyt zjednoczenia z Bogiem. Dlatego na każdej stronicy szukaj tylko oblicza Jezusa.

Niech twoja lektura słowa Bożego podczas modlitwy w ciszy ma tylko ten jeden cel: ułatwić ci spotkanie z Nim, by nawiązać osobowy kontakt. I rozpalić cię miłością do Oblubieńca.

* * *

Dusze proste używają środków prostych, a ponieważ do nich należę, któregoś poranka, podczas dziękczynienia, Jezus dał mi prosty środek do spełnienia mojej misji. Uświadomił mi mianowicie, co oznaczają słowa z Pieśni nad Pieśniami: „Przyciągnij mnie, a pobiegniemy ku Twoim zapachom”.
A zatem, Jezu, nie trzeba Ci nawet mówić: „Przyciągając mnie, przyciągnij i tych, których kocham!” Proste „Przyciągnij mnie” wystarczy, i rozumiem, Panie, dlaczego, bowiem gdy dusza da się zniewolić twojej upojnej woni, to wówczas nie potrafi biec sama; przeciwnie, pociąga za sobą wszystkich, których kocha. Dzieje się tak nieprzymuszenie i bez wysiłku, gdyż jest to zupełnie naturalny skutek jej dążenia ku tobie. (św. Teresa z Lisieux, Rękopis C, 33v–34r)

Pozwól dziś pociągnąć się Oblubieńcowi. I jeśli stwierdzasz, że wciąż nie umiesz się modlić w ciszy, powoli czytaj Jego Słowo… To już wystarczy…

  1. Zamknięcie oczu

Im dłużej trwasz na modlitwie, tym bardziej jesteś wewnątrz. Dlatego w trzecim „NIC” zamykasz bramy zmysłów zewnętrznych i wewnętrznych, by skupić się tylko na Bogu żyjącym w twej duszy. „W tym rodzaju modlitwy oczy same się niejako zamykają” – pisała św. Teresa z Ávila.

A dzieje się to spontanicznie, by ograniczyć cisnące się zewsząd rozproszenia. Pojawiają się one jak muchy krążące wokół twej głowy, ilekroć rozpoczynasz modlitwę wewnętrzną. Atakują cię wówczas ze zdwojoną siłą, wybijając z powrotem do świata zewnętrznego. Czasem mogą osiągnąć taką moc, że skutecznie zrażą do dalszej modlitwy. Jak sobie z nimi poradzić?…

Po pierwsze, zamknij bramy zmysłów zewnętrznych: oczy, uszy, smak, dotyk i powonienie. Wyłącz źródła hałasu, głosów, muzyki, obrazów. Wejdź w ciemność i ciszę. I nie bój się. Nie uciekaj! Choćbyś czuł się tam zupełnie nieswojo. Świat ducha jest ci jeszcze nieznany, ale stopniowo zaprzyjaźnisz się z nim, jeśli nie ulegniesz pierwszemu zniechęceniu. Jeszcze długo będziesz czuł się w nim obco, ale to dlatego, że nigdy wcześniej nie próbowałeś pozostać w swojej duszy tak naprawdę jak u siebie.

Dlaczego wychodzicie? – pisał Eckhart. – Dlaczego nie pozostajecie w swoim własnym domu? Całą prawdę macie przecież zasadniczo w sobie! (Mistrz Eckhart, Kazania, 5b)

Wiedz jednak, że chociaż Bóg jest w tobie, to pozostaje tam ukryty. Potrzeba, abyś zapomniał o wszystkim i oddalił się od wszystkich stworzeń; wtedy ukryty w kryjówce twego ducha znajdziesz Oblubieńca. Gdy zamkniesz drzwi za sobą i w skrytości modlić się będziesz do twego Ojca, i tam z Nim będziesz przebywać, wówczas w tym ukryciu odczujesz Go, będziesz Go miłować, radować się i rozkoszować się Nim. (św. Jan od Krzyża, Pieśń duchowa, 1, 8–9)

Po drugie, zamknij bramę zmysłów wewnętrznych, czyli wyobraźni. To o wiele trudniejsze… Ilekroć modlisz się w ciszy, włącza się „kino domowe”. Chcesz myśleć o Jezusie, a nagle uświadamiasz sobie, że jesteś w pracy, na uczelni, w sklepie, na wakacjach. Wracasz do skupienia, a za moment już planujesz dzisiejsze popołudnie. I tak w kółko…

Wyobraźnia, niczym nieujarzmiony rumak wierzga, miota nami i ciągle przywołuje sceny z życia zewnętrznego, choć przecież oczy pozostają zamknięte.

Co robić??? Przecież nie chcemy tego! Mimo wszystko, pozostań wierny modlitwie… Choćby ci się wydawało, że 95 procent czasu ulegasz rozproszeniom. Przecież tylko wyobraźnia chodzi sobie na spacer. Twoja wola zaś i serce pozostają przy Bogu…

* * *

A może coś więcej? – Zaprzyjaźnij się z twoimi rozproszeniami! Spójrz na nie trochę bardziej pozytywnie! Wykorzystaj je! Wielkim nieporozumieniem jest pogląd, że rozproszenia są oznaką, że nie potrafisz się modlić, bowiem cóż znaczy to, że masz sto i jedno rozproszenie w ciągu półgodzinnej modlitwy? Oznacza to, że sto i jeden razy odwracałeś się od rozproszeń i zwracałeś się ku Bogu. Oznacza to, że sto i jeden razy powiedziałeś „NIE” sobie i „TAK” Bogu; że sto i jeden razy spełniłeś akt bezinteresownej miłości, która pozwala ci umrzeć dla „starego człowieka”, aby mógł narodzić się w tobie człowiek nowy. (D. Torkington, Peter Calvay. Prorok)

Rozproszenia uczą cię pokory. Uświadamiają ci, że w modlitwie niemal wszystko zależy od Boga, a od ciebie „jedynie” wierność i otwarcie na Jego działanie. Przypominają ci, że jesteś człowiekiem zranionym i rozbitym wewnętrznie, i że potrzebujesz nieustannie uzdrawiającego działania Boskiego Lekarza.

Rozproszenia jak nikt inny ukazują ci też obszary twojego egoizmu, wymagające szczególnego oczyszczenia. Jeśli martwisz się np. niezdanym egzaminem, znaczy to, że znowu myślisz o sobie i nie oddałeś wszystkiego Bogu. Jeśli błąkasz się po ulicach twojego miasta, to widocznie sprawia ci to więcej radości, niż podążanie za Jezusem. Jeśli nachodzą cię pożądania i nieczyste myśli, to może wciąż nie chcesz oddać tej skrytej ścieżki Bogu?

Rozproszenia są w modlitwie pomocą, gdy rozpalają w tobie wielkie pragnienia. Widząc, jak daleko ci jeszcze do stopienia się z Jezusem, nie zniechęcaj się zatem, ale przywołuj Go z głębokości swego serca, by przyszedł i wziął cię na swoje ramiona. Widzisz? Rozproszenia z uciążliwej przeszkody mogą stać się twoimi wielkimi przyjaciółmi na drodze modlitwy wewnętrznej!

A na koniec mam dla ciebie dobrą nowinę. Już Teresa z Ávila stwierdziła, że zawsze będziemy mieć roztargnienia, przynajmniej po tej stronie grobu. Ta święta przewodniczka po ścieżkach życia duchowego przez 18 lat musiała wielokrotnie trzymać się ławki, by nie uciec z kaplicy podczas modlitwy…

Rozumiesz?

Skoro nie przeszkodziło jej to w dojściu do zaślubin z Oblubieńcem, to znaczy, że ty też możesz otrzymać tę łaskę! A wszystko zależy tylko od tego jednego: wytrwałości! Dlatego proszę: Pozostań… Trwaj nadal w tym kluczowym „NIC” z zamkniętymi oczami, lecz sercem otwartym na działanie tej Mocy, co przemienia cię i spala.

  1. Patrzenie na Jezusa

A wszystko po to, by patrzeć na Jezusa. To On jest centrum modlitwy, a nie twoje sprawy. To On modli się w tobie do Ojca. To On jest przez Ojca nieustannie rodzony. W tobie. To On trwa w akcie całkowitego daru z siebie ku Ojcu. Na dnie twojej duszy Ojciec i Syn są jedno w zjednoczeniu miłości Ducha Świętego. Patrz na to oczami swej wiary… To jest właśnie kontemplacja: Patrzenie na Jezusa przez wiarę (św. Jan od Krzyża).

Czwarte „NIC” odwraca twój wzrok od ciebie i zwraca go na Jezusa. Tu jesteś już jak w niebie. Tam będziesz kiedyś patrzył na Niego twarzą w twarz, bez żadnej zasłony. I nigdy nie wyjdziesz z podziwu, czym jest miłość Ojca i Syna. Będziesz patrzył i patrzył przez całą wieczność…

Ale tego samego możesz doświadczyć już tu na ziemi, i to każdego dnia! Wprawdzie widzisz Go wciąż niejasno, jakby w zwierciadle, ale widzisz Go prawdziwie! Do tego zachęcała swoje siostry Teresa z Ávila:

Nie żądam od was wzniosłych rozważań o Nim, ani głębokich przemyśleń. Żądam tylko jednego: abyście na Niego patrzyły! (św. Teresa z Ávila, Droga doskonałości, 28)

* * *

Możesz patrzeć na Boga na dwa sposoby. Jeśli potrafisz, użyj swojej wyobraźni. Po przeczytaniu fragmentu Ewangelii spróbuj go sobie przedstawić w duszy. Tak, jakby całe to zdarzenie działo się w tobie. Patrz na Jezusa np. w scenie rozmowy z Samarytanką. Wyobraź sobie, jak w upalne południe siedzi przy studni, spragniony, czekający na kogoś… I oto przychodzi kobieta, słaba i grzeszna, jak się wkrótce dowiemy. Jezus zwraca się do niej: „Daj mi pić…” Czytaj powoli ich rozmowę, próbując ją sobie odtworzyć w swoim wnętrzu.

A potem możesz zrobić krok następny: wyobraź sobie, iż ową kobietą jesteś ty… Twoja dusza poślubiona jest pięciu mężom – zmysłom, w których nieustannie się obracasz i żyjesz, nie wchodząc nigdy w głąb siebie, tam, gdzie mieszka On, twój prawdziwy Oblubieniec. Choć byłaś niewierna i oddawałaś swe ciało innym, On nie przerywa z Tobą dialogu, bo jest spragniony twojej miłości… Wciąż czeka na ciebie przy studni, ukazując prawdziwą głębię, w którą chce cię pociągnąć. I więcej jeszcze, odsłania przed tobą tajemnice swego życia, mówiąc, iż prawdziwi czciciele będą oddawać cześć Bogu w duchu i prawdzie. Jezus po prostu chce posiąść ciebie!…

W taki sposób możesz patrzeć na Niego w każdej sytuacji opisanej przez Ewangelistów. Lecz u wielu osób powyższe rozważanie jest trudne, czasem wręcz niemożliwe. Wyobraźnia, zamiast pomagać, jeszcze bardziej rozprasza, a człowiek w żaden sposób nie może już medytować czytanych tekstów. Im bardziej usiłuje w nie wejść, tym więcej odczuwa swoją niemoc. Wtedy pozostaje mu drugi sposób patrzenia na Jezusa: bez wyobrażeń, bez porównań… czyli: proste spojrzenie na Jezusa.

Nie ucieka się ono do obrazów, lecz przeciwnie – patrzy wprost, bez zasłony, bez żadnego pośrednictwa. Patrzy na Boga prowadzącego swoje wewnętrzne życie w duszy. To rodzaj „patrzenia sercem” na to, co niewidzialne. Ponieważ nie istnieje żadna analogia z życia doczesnego, która mogłaby nam przybliżyć, na czym ono polega, więc może to zrozumieć tylko ten, kto czegoś podobnego doświadczył.

Kiedy stwierdzasz, że nie możesz już medytować, oznacza to, że nadszedł czas, by w taki właśnie sposób „patrzeć” na Jezusa. Nie uciekaj się już wtedy do obrazów- środków, lecz bezpośrednio biegnij do celu – do samego Boga. Nie wyobrażaj Go sobie, lecz BĄDŹ Z NIM I W NIM!

Nigdy nie zatrzymuj swojej miłości i rozkoszy na tym, co rozumem i zmysłami poznajesz o Bogu, lecz kochaj Go i rozkoszuj się tym, czego z Boga nie możesz zrozumieć i odczuć. Wobec tego, że Bóg jest niepojęty i ukryty, powinieneś Go zawsze za takiego uważać. I nie bądź w liczbie tych niemądrych, którzy po ziemsku myśląc o Bogu, sądzą, że jeśli Go nie pojmują, nie odczuwają, i nie smakują w Nim, to On jest od nich więcej oddalony, czy bardziej przed nimi ukryty. Owszem, rzecz ma się zupełnie przeciwnie; im mniej kto pojmuje Boga, tym więcej zbliża się do Niego. Jeśli więc zbliżysz się do Niego , z konieczności musisz odczuwać ciemność. (św. Jan od Krzyża, Pieśń duchowa, 1, 12)

Zatem im trudniej ci „patrzeć na Jezusa”, tym więcej raduj się, że już Go posiadasz! Patrzysz na Słońce, nie dziw się, że nic nie widzisz.

* * *

Tutaj jesteś już bardzo blisko zjednoczenia z Jezusem. Niemal na wyciągnięcie ręki… Wszystko, co było dotąd, służyło zbudowaniu tego, co najistotniejsze w modlitwie wewnętrznej: piątego i ostatniego „NIC”, którym jest

AKT WIARY

W nim zostaje nawiązany kontakt między duszą a Oblubieńcem. On jest aktem całkowitego zjednoczenia. W nim jesteś u szczytu. W nim także radość Jezusa dochodzi do szczytu, On zaś popada w stan ekstazy. Dzięki tobie… Ale ponieważ jest to coś zupełnie niezwykłego, pozwól, że opowiem ci o tym nieco więcej oddzielnie.

Copyright © by Wydawnictwo „m” Data publikacji: 2012-07-02