Nadzieja na nawrócenie świata
Na czele jakiego Kościoła stanął miesiąc temu, 19 kwietnia, nowy papież Benedykt XVI? Jaki Kościół wyłoni się pod jego rządami? W swych rozważaniach Drogi Krzyżowej kardynał Joseph Ratzinger diagnozował kondycję Kościoła bez taryfy ulgowej: „Ile brudu jest w Kościele! Ileż pychy i samouwielbienia! Panie, tak często Twój Kościół wydaje się nam tonącym okrętem, łodzią, która ze wszystkich stron nabiera wody. A szatan ze śmiechem szydzi, mając nadzieję, że powalony upadkiem Twego Kościoła, pozostaniesz na ziemi, pokonany”. Jednakże tuż po wyborze nowy papież stwierdził z optymizmem: „Tak, Kościół żyje, Kościół jest młody… Kościół jest żywy i my to widzimy… Kościół żyje, ponieważ Chrystus żyje, ponieważ On naprawdę zmartwychwstał”.
Nie chodzi tu o łatwość w przechodzeniu od pesymistycznej do optymistycznej oceny. Stawianie na optymizm czy pesymizm z chrześcijańskiego punktu widzenia jest nietrafne. Nigdy nie brak powodów do pesymizmu, póki istnieją niewyczerpane pokłady ludzkiego grzechu, ani też nigdy nie wyschną źródła optymizmu, tak jak nigdy nie wyczerpią się zasoby bożej mocy i miłości. Sedno sprawy leży w odwadze stawiania trafnych diagnoz i umiejętności dostrzegania znaków nadziei. A ta jest możliwa tylko wtedy, gdy się ma przed oczyma żywego Boga.
Jak w ewangelicznej opowieści o Piotrze i apostołach, którzy na środku jeziora dostrzegają Jezusa kroczącego po wodzie. Piotr widząc triumf Pana, pragnie doświadczyć tego samego: „Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodach”. I wpatrzony w Zbawiciela robi krok poza burtę łodzi, aby w wierze móc doświadczyć możliwości chodzenia po niepewnym gruncie.
APOSTAZJA EUROPY
Wiek XX był czasem rozwoju praktycznego i ideologicznego ateizmu, a jego schyłek i przełom tysiącleci naznaczyła obojętność religijna. Dziś dotknięci problemem niewiary ludzie cywilizacji zachodniej przeżywają swe życie ograniczone horyzontem spraw ziemskich. Egzystencjalnego zabezpieczenia nie szukają w odniesieniu do Istoty Najwyższej czy w trwałych wartościach moralnych opartych na dekalogu. Szukają go w bankach, polisach ubezpieczeniowych i w zaufaniu do własnych możliwości wyrażanych poprzez magiczne słowa: ekspert, profesjonalista, menedżer, self-made man. Zagadnienie Boga nie przeszkadza im ani nie zaprząta im głowy. To, co ich obchodzi, to sprawność i atrakcyjność ciała, zdrowie, satysfakcja seksualna i zawodowa oraz dobrobyt materialny.
Chodzi tu o zjawisko tzw. cichej apostazji. Wypierania się wiary i związków z Chrystusem, które nie dokonuje się w atmosferze dramatu zdrady, ale jakby mimochodem. W krajach o dawnej tradycji chrześcijańskiej wzrasta liczba nie tylko niewierzących, ale i nieochrzczonych. Zostaje przerwany łańcuch wiary. Taka sytuacja jest we Francji, Holandii, Belgii, Czechach czy Skandynawii. Niemcy, z których pochodzi aktualny biskup Rzymu, cierpią na podobną dolegliwość.
Z tej atmosfery wyrastają zbiorowe frustracje i poczucie pustki. Poszukuje się jakiejś postaci duchowości, z gatunku „łatwo przyswajalnej”, spod znaku fast food i soft, schlebiającej potrzebie natychmiastowych rozwiązań i oryginalnych przeżyć. Duchowości niewymagającej zbytniego przestawiania się i wysiłku, raczej automatycznie wykorzystującej wyuczone nawyki.
ZJAWISKO NEOPOGAŃSTWA
Na takim podłożu łatwo wyrasta zjawisko neopogaństwa. „Jest to pewna tradycja europejska – pisał H. Maurier – spoglądania z zazdrością na (radosny system pogański), wyobrażania sobie, że Biblia i chrześcijaństwo okazały się katastrofą w dziejach świata i jakimś antyprzeznaczeniem dla Europy i w związku z tym propozycje powrotu do korzeni (rzymskich, germańskich, indoeuropejskich)”. Stara Europa wciąż statystycznie uchodzi za kontynent chrześcijański, ale narasta tu pogaństwo, i to w samym sercu Kościoła. Kościół – zauważa Joseph Ratzinger – staje się coraz bardziej „Kościołem pogan: i już nie, jak to było kiedyś, Kościołem pogan, którzy stali się chrześcijanami, ale Kościołem pogan, którzy jeszcze nazywają się chrześcijanami, lecz de facto spoganieli”.
Jest to zjawisko narastające. W ramach nurtu new age nie chodzi o walkę z chrześcijaństwem, lecz o propagowanie modelu postchrześcijańskiego. Panuje fascynacja tym, co tajemnicze, okultystyczne, irracjonalne, orientalne, wyimaginowane, wirtualne w połączeniu z całkiem swobodnym konstruowaniem nowych religii i synkretyzmów z tego, co na zasadzie dowolności „wyławia się” z różnych tradycji religijnych, filozoficznych i technik terapeutycznych. Psychiatria staje się „nowym kapłaństwem”.
Wszystko to nawiązuje do starej gnostyckiej pokusy samozbawienia. Możliwość uratowania się samemu zostaje poddana zdolnościom człowieka.
Neopogaństwo nie odmawia miejsca Bogu, lecz jego wizerunek zniekształca i zakłamuje, bo ten Bóg, którego przyszedł objawić ostatecznie Jezus z Nazaretu i o którym Kościół ma dawać świadectwo, nie jest wcale taki sam jak Bóg filozofów, twórców kultury i warsztatów terapeutycznych.
W tak zmienionym świecie chrześcijaństwo musi się na nowo wypowiedzieć. „Nie wolnonam z kamiennym spokojem przyglądać się, jak inni popadają w pogaństwo – mówił w jednym z wywiadów prasowych Joseph Ratzinger. – Musimy szukać dróg, które pozwolą nam nieść ewangelię również między niewierzących”.
POTRZEBA NOWYCH ŚWIĘTYCH
Wizja Kościoła Josepha Ratzingera jest imponująca i atrakcyjna. Takiego Kościoła zdaje się potrzebować wyżej opisany świat. Żywotność Kościoła – według Ratzingera – bierze się stąd, że jest to Kościół Chrystusowy. A więc nie chodzi tu o „nasz” Kościół, ale o „Jego” Kościół. Kościół bez Chrystusa nie ma sensu ani też sam Chrystus bez Kościoła nie jest prawdziwym Chrystusem. Jest wymysłem.
Naszego nowego papieża nie zadowala instytucyjno-organizacyjny charakter działania kościelnego. Taki wizerunek Kościoła często się narzuca: kojarzy się z „umundurowaną”, często niedostępną hierarchią albo z kancelarią parafialną, gdzie człowiek czuje się nie tyle dzieckiem bożym, ile klientem. Rzeczywistość Kościoła wyraża się w pierwszym rzędzie w jego osobowej i wspólnotowej egzystencji: „Kościół to osoba. To kobieta. To matka. Kościół jest żywy. (…)Kościół jest w nas tylko w tej mierze, w jakiej istotę naszą kształtuje wiara – ponad działaniem i wykonywaniem. Kościół (…) zrodził się, gdy w duszy Maryi zbudziło się fiat. Tego właśnie najgłębiej chciał Sobór: aby w naszej duszy obudził się Kościół. Maryja wskazuje nam tu drogę”.
Tak pojęty Kościół musi być misyjny, zdolny do niesienia ewangelii Jezusa Chrystusa innym. Dla papieża jest czymś oczywistym wymóg nowej ewangelizacji, którą zapoczątkował jego Poprzednik. Ratzinger rozumie ją jako wysiłek sprawiania, by głos Boga był do przyjęcia i do pojęcia. Chodzi nie tylko o sposób mówienia, ale sposób życia. Jezus nie zbawiał świata pięknymi słowami, ale cierpieniem i śmiercią. Dlatego miarą misyjności Kościoła jest nie tyle sukces czyskuteczność metod, lecz świętość. Ratzinger lubił powracać do stwierdzenia Jana Pawła II, że „Kościół dzisiejszy nie potrzebuje nowych reformatorów, Kościół potrzebuje nowych świętych”.
DUCH ŚWIĘTY POPROSIŁ O GŁOS
Przejawem budzącej się żywotności Kościoła jest – według Benedykta XVI – fakt, że przychodzą doń młodzi ludzie: „Widzimy nową tęsknotę za wiarą, nowy ruch ku Panu”. Ratzinger wspominał, że zaraz po Soborze dla katolików przyszedł okres kryzysu. Wydawało się, że zamiast spodziewanej wiosny przyszedł mróz, a zamiast zrywu – znużenie. „Ale nagle pojawiło się coś, czego nikt nie zaplanował. Można by powiedzieć, że Duch Święty znowu sam poprosił o głos. Właśnie w młodych wybuchł na nowo płomień wiary, bez „jeżeli” i „ale”, bez wybiegów i bocznych furtek, wiary przeżywanej w jej całości jako cenny dar dający życie”.
Z serca kryzysu Kościoła wyłoniło się zjawisko nowych ruchów i wspólnot, takich jak neokatechumenat, fokolaryni, Odnowa w Duchu Świętym i wiele innych. „Coraz częściej – pisał ówczesny prefekt Kongregacji Nauki Wiary – zdarza mi się spotkać grupy młodych ludzi całkowicie oddanych wierze Kościoła. Młodych żyjących wiarą i mających w sobie wielki zapał misjonarski. Radość wiary, której dają wyraz, ma w sobie coś zaraźliwego. (…) Zapału tych młodych ludzi nie zaplanowano w żadnym urzędzie duszpasterskim, ale objawił się sam. Wyłania się z nich nowe pokolenie Kościoła, na które patrzę z wielką nadzieją”.
Bywa że nowe ruchy budzą napięcia wewnątrz struktur kościelnych. Wielu starych form funkcjonujących w Kościele dotknęła bezpłodna rutyna i z upodobaniem negują wszelkie nowości. Stąd ruchy te nie wzrastają bezboleśnie. „Dostrzegam w Kościele – przyznaje papież – wiele starych, obumierających gałęzi, które z wolna usychają i spadają – czasami w ciszy, czasami z trzaskiem. Ale przede wszystkim dostrzegam młodzieńczość Kościoła”.
Benedykt XVI, siwy, 78-letni, kruchy i nieśmiały człowiek, podejmując wyzwanie swego Poprzednika, właśnie umówił się na spotkanie z młodymi całego świata w swym ojczystym kraju, w Kolonii, w sercu pogrążonego w kryzysie chrześcijaństwa i zdezorientowanej Europy, by umacniać w wierze swych młodszych braci. Być może powtórzy to, co już wcześniej wyraził: „Chrześcijanie ponoszą odpowiedzialność za to, by świat nie wypadł z ręki Boga. Jeśli dojdzie do tego siła przykładu, żywa siła prawdziwej wiary, to wolno nam mieć nadzieję na nawrócenie świata”.
KS. ROBERT SKRZYPCZAK. Autor jest duszpasterzem akademickim w warszawskim kościele św. Anny
http://www.rzeczpospolita.pl/gazeta/wydanie_050519/publicystyka/publicystyka_a_1.html